Adam Kompowski: Przyjazna przestrzeń publiczna - jaka jest, co się kryje za tym określeniem?

Prof. Marek Krajewski: Odpowiedzi na to pytanie są zwykle stereotypowe i dosyć powtarzalne. Przestrzeń publiczna powinna być bezpieczna, otwarta, łatwo dostępna, atrakcyjna, mieć zdolność przyciągania ludzi i ich zatrzymywania. Do tego powinna być czytelna pod względem percepcyjnym, na ludzką skalę, tak żeby wszyscy się w niej łatwo odnajdowali.

To wyliczenie jest o tyle niewystarczające, że każda ze znajdujących się na tej liście cech może być rozumiana na wiele różnych sposobów. Na przykład - niektórym z nas poczucie bezpieczeństwa daje to, że znają ludzi, których spotykają w przestrzeni miasta, innym zaś obecność w niej służb porządkowych, rozwinięty system monitoringu albo wyeliminowanie z niej grup, których nie akceptują. Druga trudność, jaką napotykamy, gdy próbujemy definiować dobrą, przyjazną przestrzeń publiczną, to niejasność, dla kogo ma być ona przyjazna.

Profesor Marek KrajewskiProfesor Marek Krajewski Jędrzej Nowicki

W Poznaniu obserwujemy napięcia między zwolennikami tworzenia przestrzeni dla pieszych, i tymi, którzy chcą dobrych warunków do jazdy i parkowania samochodu. Potrzeby kierowców trzeba szanować w tym samym stopniu co pieszych?

- Oczywiście, podobnie zresztą, jak innych grup obecnych w przestrzeni miasta. Są piesi, rowerzyści, dzieci, osoby starsze, niepełnosprawni, swoi i obcy, i wielu innych. To z kolei oznacza, że odgórne tworzenie dobrej przestrzeni pociąga za sobą eliminację z niej osób, które inaczej pojmują jej „przyjazność”. Dlatego też projektowanie i tworzenie miejsc wspólnych powinno odbywać się zawsze przy aktywnym udziale użytkowników miasta. I to nie tylko ich najbardziej wpływowych albo trendotwórczych frakcji, ale przez możliwie szeroką reprezentację tych, którzy obecni są w jego przestrzeni. Dodatkowo każde miasto ma swoją wewnętrzną logikę, swoją historię, jest wyjątkowym i niepowtarzalnym środowiskiem życia. To z kolei sprawia, iż ryzykowne jest konstruowanie przestrzeni publicznej w oparciu o jakieś uniwersalne zasady, które sprawdziły się gdzieś indziej.

Można oczywiście proponowane przeze mnie myślenie sprawdzić do absurdu i domagać się, by każdy najdrobniejszy aspekt przestrzeni miasta był wynikiem deliberacji, konsultacji społecznych. Chodzi jednak raczej o to, by jej projektowanie poprzedzała uważna obserwacja miasta. I to nie tylko pod kątem drożności, bezkolizyjności, hałasu itd. Raczej pod względem praktyk związanych z przemieszczaniem się, zaspokajaniem codziennych potrzeb, spotkaniami z innymi, odwiedzaniem się nawzajem, świętowaniem, spędzaniem czasu wolnego.

Doświadczenia z ostatnich lat czy miesięcy pokazują, że konsultacje często prowadzą do antagonizowania grup mieszkańców, którzy mają zupełnie inną wizję. Przykład: spór o ulicę Słowackiego na Jeżycach. Tam wygrali ci, którzy chcieli uwolnienia dla pieszych chodników. Porozumienia w takiej sytuacji nie da się uzyskać.

- Wydaje mi się, że dzieje się tak z dwóch powodów. Z jednej strony dlatego, że wciąż mamy słabe doświadczenia i w prowadzeniu konsultacji, i w uczestnictwie w nich. Z drugiej zaś dlatego, że problemy z przestrzeniami publicznymi nie mają źródeł w nich samych, ale są zazwyczaj symptomami problemów społecznych. Konflikty wokół miejskich terytoriów, sposobów ich użytkowania to więc przede wszystkim przejawy deficytów postrzegania miasta jako dobra wspólnego, które do nikogo nie należy, ale z którego wszyscy korzystamy. Rozwiązaniem dylematów związanych z przestrzenią publiczną jest więc mozolna praca nad krzewieniem myślenia o mieście jako miejscu współdzielonym, a więc wymagającym współpracy, kompromisów, zaufania do innych.

Opowiada się pan po stronie tych mieszkańców Jeżyc, którzy chcieli, żeby chodnik był szerszy?

- Nie opowiadam się po żadnej ze stron, choć pewnie bliższa jest mi wizja miasta, w którym nie faworyzuje się żadnego typu przemieszczania się, gdzie dba się o rozwijanie transportu publicznego i minimalizuje skalę zanieczyszczeń. Wskazuję tylko na to, że konflikt wokół przestrzeni miejskiej jest, również w tym wypadku, emanacją głębszego problemu, jakim jest niezdolność do widzenia miasta z innej perspektywy niż moja własna. To z kolei uniemożliwia prowadzenie racjonalnej dyskusji na temat miasta - każda ze stron wie przecież lepiej, jak być powinno i niezdolna jest do kompromisu.

Ul. Słowackiego po remoncie i zmianach w organizacji ruchuUl. Słowackiego po remoncie i zmianach w organizacji ruchu PIOTR SKÓRNICKI

Inaczej myśli o przestrzeni człowiek, który nie może na wózku inwalidzkim przejechać przez zastawiony samochodami chodnik.

- Z pewnością tak, ale nie ma innej drogi prowadzącej do budowania dobrej przestrzeni niż wzmacnianie kultury współpracy, poczucia współodpowiedzialności za miasto. Zdaję sobie sprawę z tego, że niektóre problemy w mieście domagają się natychmiastowego rozwiązania i natychmiastowej interwencji. Ale trzeba też równolegle budować świadomość, że współdzielimy miasto. Warto też zauważyć, iż to, że konflikt, który jest efektem sporu wokół Jeżyc, nie jest najgorszą rzeczą, jaka mogła się tam zdarzyć. Dużo gorsza byłaby cicha wojna pomiędzy użytkownikami tej przestrzeni. Uczestnicy tego sporu, dzięki temu, że stał się on otwarty, mocniej związali się z dzielnicą, uświadomili sobie też, że inni jej mieszkańcy widzą ją nieco inaczej, niż oni sami. A co za tym idzie - że są wspólnotą, która musi wypracować jakiś kompromis dotyczący tego, jak miejsce to powinno wyglądać.

Dowiedzieli się, jakie poglądy mają ich sąsiedzi.

- I takie samookreślenie, zdefiniowanie kim jestem, co jest dla mnie ważne, jak myślę o mieście, jest dobrym punktem wyjścia dla uzgodnienia  tych skonfliktowanych postaw. Nie bałbym się konfliktów ani antagonizmów związanych z przestrzenią miejską, bo one wbrew pozorom są pożyteczne. Pod warunkiem jednak, że przestrzega się w nich reguły dyskusji, że widzi się w drugiej stronie kogoś podobnego do nas samych, choć mającego odmienne poglądy.

Łatwiej się porozumieć wtedy, kiedy przestrzeń służy, przynajmniej w części, zaspokojeniu potrzeb różnych grup mieszkańców.

- Tak, przyjazna przestrzeń publiczna powinna być elastyczna, żeby można było ją wykorzystywać na dziesiątki różnych sposobów. Jeżeli nie można wypracować kompromisu co do wykorzystywania przestrzeni publicznej, to powinna mieć ona charakter modalny tak, aby możliwe było jej współużytkowanie. Dlatego podobał mi się pomysł, by rynek Jeżycki pełnił różne funkcje w zależności od pory dnia czy dnia tygodnia - by pozostawał targowiskiem, albo mógł być też przestrzenią spotkania, miejscem spędzania czasu wolnego.

Rano starsi mieszkańcy robią zakupy na targowisku, a po południu klasa średnia po powrocie z pracy może tam zaparkować swoje samochody?

- Na przykład. Te dwie grupy w innym czasie i w inny sposób korzystają z tej samej przestrzeni, a dzięki temu służy ona wszystkim.

Guru środowiska urbanistycznego Jan Gehl uważa, że są uniwersalne zasady kształtowania przestrzeni publicznej. Twierdzi, że to wynika z nawyków człowieka, nabytych przez tysiące lat. Podaje proporcje, wręcz odległości mierzone w metrach. Nie ma racji?

- Dobrze znam te reguły, ale mam też wątpliwości co do tego, czy nie są one nazbyt uniwersalne i nie odwołują się do dosyć abstrakcyjnej koncepcji jednostki, koncepcji wykorzenionej społecznie i kulturowo. Ludzie mają bardzo zróżnicowane preferencje przestrzenne - jedni dobrze czują się najlepiej tam, gdzie jest cicho, sielsko i na ludzką miarę, innym najlepiej w hałaśliwych, tętniących życiem, przeskalowanych wielkich metropoliach. Dlatego też mam nadzieję, że Poznań zdobędzie się na autonomię w definiowaniu własnej przestrzeni. Bo choć warto przyglądać się dobrym praktykom urbanistycznym powstającym gdzie indziej, to - jak już wspomniałem - błędem jest ich przenoszenie w nowy, odmienny społecznie, kulturowo i historycznie kontekst. Taki sposób kształtowania miasta grozi przekształceniem go w rodzaj przestrzennego Frankensteina.

Warto też zauważyć, iż architekci, urbaniści i projektanci odpowiadają za swoje działania przed dwoma instancjami. Pierwsza to opinia ich własnego środowiska, oparta na preferowanych w nim kanonach estetycznych i dominujących tu sposobach myślenia o dobrej przestrzeni publicznej. Druga - to opinia społeczności, która z tej przestrzeni korzysta. Te dwie opinie nie zawsze są zgodne, czego rezultatem są przestrzenie świetnie zaprojektowane, ale pozbawione życia, martwe, unikane przez mieszkańców.

Ale chyba projektanci powinni wiedzieć, co jest ładne?

- Mam taką nadzieję, ale to, co ładne nie zawsze jest dobre w sensie społecznym. W naszym instytucie powstał doktorat Michała Podgórskiego dotyczący ulicy Tumskiej w Płocku. Ulica ta przed rewitalizacją była dosyć zaniedbanym deptakiem, przy którym rosły drzewa i trawa, stały drewniane ławki, które można było przestawiać. Ulica była może nierówna i zaniedbana, ale bardzo mocno związana z lokalną społecznością. Po remoncie Tumska stała się płaskim, granitowym traktem. Wycięto drzewa i posadzono nowe - w donicach przypominających jakieś konstrukcje militarne. Postawiono na stałe kamienne klocki, na których mieszkańcy mieli siedzieć. Te klocki były od siebie odseparowane, nie można było ich przesunąć, połączyć, tak, żeby nikt nie mógł się na nich położyć czy biesiadować z innymi, zagrać w karty. Taką przestrzeń dobrze się fotografuje, świetnie wygląda w folderach, natomiast zostało z niej wypłukane życie społeczne.

Ulica Tumska w PłockuUlica Tumska w Płocku TOMASZ NIES?UCHOWSKI

Jak się wydaje, popełniono tu błąd, który można określić jako nadprojektowanie. Polega on na takim planowaniu przestrzeni, które nie pozostawia mieszkańcom swobody jej dookreślenia, modyfikacji. Tymczasem przestrzeń staje się przyjazna, gdy można się z nią utożsamić. A dzieje się tak wówczas, gdy można ją zmieniać, gdy jej fragmenty pozostawi się do zagospodarowania samym użytkownikom. Warto przyjrzeć się starym blokowiskom - przed prawie każdym budynkiem znajduje się spontanicznie stworzony przedogródek, pielęgnowany przez starsze osoby, które tam mieszkają. Przedogródki powstały dlatego, że tej przestrzeni nie „nadprojektowano”, być może nawet dlatego, że zaniedbano jej porządkowanie. W efekcie pojawiła się tam „ziemia niczyja’, którą mogli zagospodarować sami mieszkańcy.

Nie zawsze musi być „porzundek” do bólu.

- Powiedziałbym wręcz, że dobrze, gdy nie zawsze on jest, bo mieszkańcy potrzebują impulsów do nawiązania intymnej relacji z przestrzenią miejską. A taka relacja może zostać  zbudowana przez tworzenie czegoś, co mogą nazwać swoim, za co odpowiadają, czym się opiekują i mogą pochwalić przed innymi, co jest podstawą dla więzi zawiązywanych z innymi osobami.

A jakiś pozytywny przykład  z Poznania? Miejsce, które po odnowieniu zmieniło się na lepsze?

- Bardzo mi się podoba sposób, w jaki zrewitalizowano park Raszyński. Mieszkańcy początkowo bardzo protestowali, bo mocno cięto tam drzewa, ale ostatecznie i efekt estetyczny i jak sądzę społeczny jest bardzo dobry. Park stał się bardziej czytelny, przejrzysty i do tego za sprawą tej rewitalizacji zaludnił się. Nie jest też monofunkcyjny, ale właśnie współdzielony. W jego obrębie stworzono miejsca, które mają charakter „dospołeczniający”. Dokończono górkę saneczkową, powstał porządny plac zabaw, miejsce dla skejtów, siłownia na świeżym powietrzu. Są też miejsca na bardziej intymne spotkania - czteroosobowe stoliki, przy których można się spotkać ze znajomymi, porozmawiać, pograć w szachy lub warcaby. Dzieci jeżdżą na rolkach albo bmx-ach, obok na wzgórzu starsi ćwiczą tai-chi. Są popijający piwo, ale też spacerujący z wózkami dziecięcymi, biegacze i miłośnicy nordic walking. Jest też pośrodku mały amfiteatr, gdzie odbywają się koncerty i inne wydarzenia, często animowane przez samych mieszkańców.

A Święty Marcin? Znamy już wizualizacje ulicy pokazujące, jak będzie wyglądała po przebudowie.

- Bardzo jestem ciekawy, co tam się stanie,  chyba nikt tego nie wie, ale mam nadzieję, że ta ulica dzięki tej modernizacji odżyje. Bardzo podoba mi się spowolnienie ruchu w centrum, ale nie do końca już sposób, w jaki ta zmiana jest realizowana. Robi to niestety wrażenie prowizorki, co z kolei sugeruje użytkownikom tymczasowość, a więc też podpowiada, żeby się nie przyzwyczajali. Kierowcy narzekają na utrudnienia, myśląc, że to jest tylko rozwiązanie testowe, próbne i liczą na to, że nie zostanie tak na zawsze. Brakuje więc poczucia trwałości, niezbędnej do przekształcenia wolniejszej jazdy w centrum w trwały nawyk.

Ul. Św. Marcin po przebudowieUl. Św. Marcin po przebudowie Studio ADS

Ale jeśli chodzi o sam remont ulicy, to chyba nie można powiedzieć, że nie był konsultowany.

- Powiedziałbym wręcz, że liczba dyskusji i konsultacji wokół ulicy Św. Marcin odpowiadała i jej randze w przestrzeni Poznania i skali problemów, z jakimi się ona od lat borykała. Bardzo dobrze, że poświęcono tej ulicy tyle uwagi, mam nadzieję, że przyniesie to dobry efekt w postaci stworzenia miejsca ważnego dla poznaniaków.

Możemy się spodziewać, że niedługo, podczas kampanii wyborczej, będziemy mieli w Poznaniu dyskusję o hali widowiskowej. Poseł Bartłomiej Wróblewski z PiS chce, żeby w Poznaniu powstała taka duża hala, najlepiej w miejscu stadionu Szyca na Wildzie. Czy takie obiekty są dobre z punktu widzenia zagospodarowania przestrzeni publicznej?

- Jestem bardzo uwrażliwiony na tego rodzaju „maszyny do wytwarzania tłumów”, jakimi są wielkie hale sportowe, stadiony, centra handlowe. One nie są przestrzeniami publicznymi, ale co najwyżej półpublicznymi, a więc takimi, które nie są dostępne dla wszystkich, których nie można dostosowywać do swoich potrzeb, negocjować reguł ich użytkowania z innymi. Wyobrażam sobie w tym miejscu zamiast hali przestrzeń, która będzie służyła nie tylko jakiejś jednej kategorii społecznej, ale raczej wszystkim, która będzie elastyczna i wielofunkcyjna.

A gdzie mają być duże koncerty?

Jest przecież Arena, jest Sala Ziemi na terenie Targów, Sala Wielka w Zamku, jest sporo miejsc, w których można organizować koncerty plenerowe. Wydaje mi się, że pilniejszą potrzebą, niż tworzenie hali widowiskowej, jest wykreowanie takiego miejsca, które byłoby reprezentacją Poznania - nie tyle dla przyjezdnych, co dla samych mieszkańców. To bardzo ważne, by lokalna społeczność miała takie miejsce, z którym się identyfikuje i w którym się spotyka, by potwierdzić swoją tożsamość. Niestety w ostatnich latach taki status utracił Stary Rynek, sprywatyzowany przez imprezowiczów i mało bezpieczny. Po trosze taką rolę odgrywa Malta i od jakiegoś czasu - tereny nad Wartą, ale niestety tylko dla części mieszkańców. Ikoną miasta stał się Stary Browar, ale on z kolei jest niedostępny dla części poznaniaków.

Być może takim miejscem „dospołeczniającym”, w którym chcą oni bywać i traktują jak własne, stanie się rewitalizowany plac Kolegiacki, albo na powrót Św. Marcin. Bardzo na to liczę, bo brak tego rodzaju przestrzeni to nie tylko problem braku miejsc, w którym można spędzać czas wolny, ale raczej takich, które aktualizują i wzmacniają lokalną tożsamość, poczucie bycia społecznością.

Prof. Marek Krajewski (ur. 1969) - socjolog, kierownik Zakładu Badań Kultury Wizualnej i Materialnej w Instytucie Socjologii UAM. Pomysłodawcą projektu „Niewidzialne miasto”, który postawił sobie za cel dokumentowanie oddolnych, kreatywnych działań podejmowanych przez mieszkańców dużych polskich miast.