W poniedziałek ze stacji pogotowia ratunkowego nie wyjechało pięć karetek. Dyspozytorzy do chorych wysyłają ambulanse straży pożarnej. Tylko w ten weekend strażacy w Poznaniu i okolicy udzielali pomocy medycznej blisko 70 razy.
- Możemy podać tlen, zrobić masaż serca, zatamować krwawienie. Ale ratowników nie zastąpimy - opowiadali we wtorek w "Wyborczej" strażacy, którzy od soboty zastępują w Poznaniu część ratowników medycznych.
W niedzielę strażacy wyjeżdżali do pacjentów w Poznaniu 29 razy. - Możemy podać tlen, zrobić masaż serca, zatamować krwawienie. Ale ratowników nie zastąpimy - opowiadają.
W proteście pracowników systemu ochrony zdrowia w Warszawie w tę sobotę może wziąć udział kilkanaście tysięcy osób. Lider Agrounii Michał Kołodziejczak zapowiedział, że do manifestacji dołączą także rolnicy. Lekarze bardzo liczą na poparcie Polaków.
Nie wiadomo, kiedy ratownicy wrócą do pracy. Ci, którym skończyły się lekarskie zwolnienia, idą na kolejne. Protest ratowników trwa w całej Polsce i na razie nie widać szans na jego wygaszenie.
Od 1 września na oddziale ratunkowym w wojewódzkim szpitalu przy Lutyckiej w Poznaniu nie pojawił się ani jeden ratownik medyczny. Grafik dyżurów w piątek znów ratowali lekarze i pielęgniarki.
Szpital wojewódzki potwierdza: ratownicy nie przyszli do pracy, są na L4. To część ogólnopolskiego protestu, który przybiera na sile w całym kraju.
Awantura wybuchła w miejskim szpitalu, który przez ostatnie półtora roku walczył z COVID-19. W obronie protestujących stanął cały zespół oddziału ratunkowego - lekarze, pielęgniarki, rejestratorki. I zagroził odejściem z pracy.
Ratownicy, żeby utrzymać siebie i rodziny pracują po 300-400 godzin miesięcznie. Są przemęczeni, to stwarza zagrożenie dla pacjentów - mówią poznańscy ratownicy, którzy w poniedziałek rano zanieśli petycję do wojewody wielkopolskiego.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.