Szpital Uniwersytecki zaczyna przeprowadzkę do dwóch nowych budynków, które stanęły między ul. Grunwaldzką i Marcelińską. Większość oddziałów zacznie działać w nowym miejscu już w tym tygodniu. I to pełną parą.
Nowy uniwersytecki szpital to najdroższa w historii miasta medyczna inwestycja - ma kosztować ok. miliarda złotych. Wiosną leczenie przejdą tu pierwsi pacjenci.
Historia o koordynatorce oddziału ratunkowego z Poznania, która chciała w szpitalu podpalić chorego podbija internet. Choć szpital dementuje, że do zdarzenia doszło. Znajomi koordynatorki: - Małgorzata jest dziś wrakiem człowieka.
Wirtualne miliony z Funduszu Medycznego stały się kołem zamachowym kampanii wyborczej Katarzyny Sójki. Ministra jeździ po szpitalach i wręcza symboliczne czeki.
- Anna nagle odchyliła głowę, powiększyły się źrenice, ręce zaczęły się trząść. Powiedzieli, że to tylko omdlenie - opowiadają bliscy i przyjaciele 36-latki. Jeden z ratowników traci pracę, drugi ukarany. A to nie koniec śledztwa.
93-letni pacjent z zagrażającym życiu poziomem hemoglobiny musiał czekać 18 godzin w szpitalnym oddziale ratunkowym na wolne łóżko. To nie jest wyjątek. - Tak się dzieje codziennie - opowiadają poznańscy lekarze.
Kobieta miała niską hemoglobinę, gorączkę, kilka razy zemdlała. Lekarze uznali, że cierpi na problemy hormonalne lub alergię. Zanim zmarła, przez tydzień szukała pomocy w szpitalach.
Sytuacja na oddziale ratunkowym w poznańskim szpitalu jest tak trudna, że część dyżurów musiał przejąć dyrektor szpitala Lesław Lenartowicz.
Dwoje nastolatków nadal przebywa w szpitalu. Lekarze z centrum pediatrii w Poznaniu alarmują, że w minionym roku udzielali pomocy pijanym dzieciom aż 53 razy.
Wszystko wskazuje na to, że rodzice nie będą już czekać z chorymi dziećmi w Wielkopolskim Centrum Pediatrii po sześć, siedem godzin na pomoc. Poznań czeka rewolucja w systemie ratownictwa medycznego.
W Wielkopolskim Centrum Pediatrii brakuje chętnych do pracy na szpitalnym oddziale ratunkowym. Lekarze: - Dyrekcja ostrzega, że jeśli sami nie weźmiemy dyżurów, służbowo oddeleguje nas do SOR-u. To zgodne z Kodeksem pracy.
Dziewczyny spacerowały dziką alejką wzdłuż jednego ze stawów. Runął na nie konar wierzby rosnącej nad brzegiem. Wszystkie potrzebowały pomocy medycznej - jedna została przewieziona do Kalisza. Druga, po awanturze na SOR-ze, była przetransportowana do Ostrowa Wielkopolskiego.
W supernowoczesnym szpitalu pediatrycznym w Poznaniu na izbie przyjęć dyżuruje tylko dwóch lekarzy. A pacjentów jest czasem ponad 170. W sąsiednim szpitalu dla dorosłych pacjentów jest niemal tyle samo, a lekarzy ponad dwa razy więcej.
Tylko w minioną niedzielę siedem lecznic z Wielkopolski zgłosiło dyspozytorom ratunkowym brak wolnych łóżek na 13 oddziałach m.in. udarowych i neurologicznych. System ochrony zdrowia staje się coraz bardziej niewydolny.
- Zgłaszają się do nas chorzy w dramatycznym stanie. Z zaawansowanymi nowotworami, problemami kardiologicznymi, anemią, ze wskazaniami do przetoczenia krwi czy z ciężkimi zakażeniami układu moczowego - opowiadają poznańscy lekarze.
Po ponad czterech latach procesu zapadł wyrok w sprawie, która zdarzyła się dziewięć lat temu: lekarz odesłał pacjentkę z SOR do domu bez wyjaśniania przyczyny jej pogarszającego się stanu zdrowia. Sędzia uznała, że Oleh K. jest winny, ale warunkowo umorzyła postępowanie na rok.
Nie wiadomo, kiedy ratownicy wrócą do pracy. Ci, którym skończyły się lekarskie zwolnienia, idą na kolejne. Protest ratowników trwa w całej Polsce i na razie nie widać szans na jego wygaszenie.
Od 1 września na oddziale ratunkowym w wojewódzkim szpitalu przy Lutyckiej w Poznaniu nie pojawił się ani jeden ratownik medyczny. Grafik dyżurów w piątek znów ratowali lekarze i pielęgniarki.
W wojewódzkim szpitalu przy Lutyckiej - jednym z największych w regionie - na odprawie ordynatorów z dyrekcją wykończona psychicznie szefowa oddziału ratunkowego rozpłakała się z bezsilności i zmęczenia. Z 40 ratowników żaden nie pojawił się w czwartek w pracy.
Awantura wybuchła w miejskim szpitalu, który przez ostatnie półtora roku walczył z COVID-19. W obronie protestujących stanął cały zespół oddziału ratunkowego - lekarze, pielęgniarki, rejestratorki. I zagroził odejściem z pracy.
Awanturę wszczęła na szpitalnym oddziale ratunkowym przy Lutyckiej rodzina pacjentki, która musiała czekać na badania. Ranny jest jeden z lekarzy. Dwie osoby w poniedziałek dostały w tej sprawie zarzuty.
Klub Przyrodników wystąpił do SKO o uchylenie decyzji, która pozwala na wycinkę drzew i krzewów na działce między Grunwaldzką a Przybyszewskiego. Ma na niej stanąć szpitalny oddział ratunkowy, który jest pierwszym ogniwem centralnego szpitala na Grunwaldzie.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.