Na zdjęciu - Marek Lenartowski, szef Solidarności w Zakładach Hipolita Cegielskiego.
Fragmenty tekstu ''Szturmówki i kiełbasa'' Elżbiety Glapiak z Gazety Wyborczej Poznań opublikowanego przed 1 maja 1996 r.
- Nie lubiłam tego dnia i spędów na manifestacjach, bo wszystko to było robione pod przymusem - mówi pracownica Centry. Jej koleżanki i koledzy z innych zakładów wspominają jednak Święto Pracy jako całkiem sympatyczny dzień, w którym na luzie mogli pogadać ze współpracownikami i bawić się całymi rodzinami na kiermaszach.
W Cegielskim już od lutego specjalnie zatrudnieni plastycy malowali hasła i plakaty - wszyscy przecież musieli wiedzieć, jaka załoga idzie i ile zadań wykonała. - Kupowano kije, farby, kilometry sukna na szturmówki, flagi wciskano ludziom na siłę, a potem ciężarówka z zakładu jechała i je po bramach zbierała - wspomina Marek Lenartowski, szef Solidarności w Cegielskim. - Co roku mnóstwo pieniędzy szło na przygotowanie pochodu, bo za każdym razem większość rzeczy ginęła. Pamięta, że niektórym kolegom kije po szturmówkach przydawały się w ogródkach do podpierania pomidorów.
- Bardzo rzadko uczestniczyłem w pochodach, ale na paru musiałem być - wyjaśnia Lenartowski. By zmusić wszystkich pracowników do przejścia przed czerwonymi trybunami, wprowadzano w Cegielskim obowiązek odbijania kart czasowych albo kazano przed rozpoczęciem pochodu podpisywać się na listach obecności.
Czasami ograniczano się tylko do przestróg typu: przyjdźcie, będzie całe kierownictwo, będą patrzeć, kogo nie ma, potem przy podwyżkach przypomną, czy chodziliście w pochodzie. - Jeżeli ktoś stale się uchylał, to rzeczywiście odnosili się potem niechętnie - wspomina przewodniczący.
Dla tych, którzy ochoczo z Kasprzakiem, Leninem i szturmówką swoje przywiązanie do klasy robotniczej manifestowali, parka śląskiej albo parówki się znalazła, a dziecko nierzadko z pomarańczą, wiatraczkiem lub balonikiem do domu wracało. - Nigdy tak pięknie wydanych książek nie mogłam dla dziecka kupić, jak właśnie na pierwszomajowych kiermaszach - opowiada Janina Kaseja z Amino. Na końcu pochodu na robotników czekały też trunki i kiełbasa.
- Było całkiem sympatycznie - mówi Stanisław Olech, kierownik zespołu projektowego w poznańskim Transprojekcie. - Braliśmy szturmówki i szliśmy, a po pochodzie jeszcze na piwko i kiełbaskę można było z kolegami skoczyć. Niektóre panie wspominają, że jak mąż za długo się na piwku zasiedział, to ze szturmówką do domu wracał.
Janinie Łuczkowskiej z Wytwórni Wyrobów Tytoniowych Święto Pracy kojarzy się natomiast z wizytą w kawiarni i zabawą w Arenie. - Chętnie na pochody chodziłam, ale szturmówek unikałam - zastrzega. Drugiego maja starannie wszystkie flagi usuwano. - Nawet po pracy ludzie zostawali, żeby porządek zrobić - mówi Lenartowski. - Żadna flaga bowiem na 3 Maja wisieć nie mogła.
Wszystkie komentarze