''Z tego placu po raz pierwszy w roku 1891 klasa robotnicza Poznania wyruszyła pochodem pierwszomajowym w dniu międzynarodowej solidarności mas pracujących świata dając wyraz swej woli walki o wyzwolenie społeczne i narodowe'' - to treść tablicy, pod którą od lat 90. gromadzą się ludzie lewicy. - Pierwsza manifestacja szła pod hasłami 8-godzinnego dnia pracy i 5-dniowego tygodnia pracy - mówi Tomasz Lewandowski, lider SLD w Poznaniu.
Kronika Filmowa z 1946 r. - fragment dotyczący Poznania od 24:04
Prof. Janusz Pajewski, nestor polskich historyków, w rozmowie z Piotrem Bojarskim dla Wyborczej (w 1998 r.) mówił o 1 Maja tak: - Po wojnie Święto Pracy zostało zawłaszczone i wykorzystane propagandowo przez komunistów. Stało się to ze szkodą dla 1 Maja - święta, które niegdyś było wiosennym świętem nadziei. Z 1 Maja wiązały się przecież także wystąpienia patriotyczne w czasach carskich. 1 Maja tamtych czasów ma tradycję bardzo szacowną.
W powyższym fragmencie Kroniki Filmowej, gdy na ekranie widzimy wypełniony ludźmi Plac Wolności i ul. Armii Czerwonej (dziś Św. Marcin) lektor komentuje ''Wyległ tego dnia również na ulice robotniczy Poznań. Jak nigdy chyba dotąd uroczyście obchodził stary gród Piastowski święto pierwszomajowe, manifestując na rzecz ludowej demokracji''.
Wśród transparentów: ''NIECH ŻYJE 1 MAJ - PRACOWNICY PPZDS. BUDOWLANEGO - F-MY T. RATYŃSKI - POD ZARZĄDEM PAŃSTWOWYM'', ''CHŁOP I ROBOTNIK TO POTĘGA POLSKI LUDOWEJ'', ''Niech żyje święto klasy robotniczej - święto mas ludowych, święto odrodzonej demokratycznej Polski - 1 maja''.
Kolejny dostępny fragment Kroniki Filmowej. Na ulicach Poznania dostojne ciągniki. Partyjna ''góra'', równie dostojnym machaniem, pozdrawiała z trybuny lud pracujący miast i wsi.
Na zdjęciu - Marek Lenartowski, szef Solidarności w Zakładach Hipolita Cegielskiego.
Fragmenty tekstu ''Szturmówki i kiełbasa'' Elżbiety Glapiak z Gazety Wyborczej Poznań opublikowanego przed 1 maja 1996 r.
- Nie lubiłam tego dnia i spędów na manifestacjach, bo wszystko to było robione pod przymusem - mówi pracownica Centry. Jej koleżanki i koledzy z innych zakładów wspominają jednak Święto Pracy jako całkiem sympatyczny dzień, w którym na luzie mogli pogadać ze współpracownikami i bawić się całymi rodzinami na kiermaszach.
W Cegielskim już od lutego specjalnie zatrudnieni plastycy malowali hasła i plakaty - wszyscy przecież musieli wiedzieć, jaka załoga idzie i ile zadań wykonała. - Kupowano kije, farby, kilometry sukna na szturmówki, flagi wciskano ludziom na siłę, a potem ciężarówka z zakładu jechała i je po bramach zbierała - wspomina Marek Lenartowski, szef Solidarności w Cegielskim. - Co roku mnóstwo pieniędzy szło na przygotowanie pochodu, bo za każdym razem większość rzeczy ginęła. Pamięta, że niektórym kolegom kije po szturmówkach przydawały się w ogródkach do podpierania pomidorów.
- Bardzo rzadko uczestniczyłem w pochodach, ale na paru musiałem być - wyjaśnia Lenartowski. By zmusić wszystkich pracowników do przejścia przed czerwonymi trybunami, wprowadzano w Cegielskim obowiązek odbijania kart czasowych albo kazano przed rozpoczęciem pochodu podpisywać się na listach obecności.
Czasami ograniczano się tylko do przestróg typu: przyjdźcie, będzie całe kierownictwo, będą patrzeć, kogo nie ma, potem przy podwyżkach przypomną, czy chodziliście w pochodzie. - Jeżeli ktoś stale się uchylał, to rzeczywiście odnosili się potem niechętnie - wspomina przewodniczący.
Dla tych, którzy ochoczo z Kasprzakiem, Leninem i szturmówką swoje przywiązanie do klasy robotniczej manifestowali, parka śląskiej albo parówki się znalazła, a dziecko nierzadko z pomarańczą, wiatraczkiem lub balonikiem do domu wracało. - Nigdy tak pięknie wydanych książek nie mogłam dla dziecka kupić, jak właśnie na pierwszomajowych kiermaszach - opowiada Janina Kaseja z Amino. Na końcu pochodu na robotników czekały też trunki i kiełbasa.
- Było całkiem sympatycznie - mówi Stanisław Olech, kierownik zespołu projektowego w poznańskim Transprojekcie. - Braliśmy szturmówki i szliśmy, a po pochodzie jeszcze na piwko i kiełbaskę można było z kolegami skoczyć. Niektóre panie wspominają, że jak mąż za długo się na piwku zasiedział, to ze szturmówką do domu wracał.
Janinie Łuczkowskiej z Wytwórni Wyrobów Tytoniowych Święto Pracy kojarzy się natomiast z wizytą w kawiarni i zabawą w Arenie. - Chętnie na pochody chodziłam, ale szturmówek unikałam - zastrzega. Drugiego maja starannie wszystkie flagi usuwano. - Nawet po pracy ludzie zostawali, żeby porządek zrobić - mówi Lenartowski. - Żadna flaga bowiem na 3 Maja wisieć nie mogła.
W drugiej połowy lat 90. regularnie na lewicowych wiecach zaczęli pojawiać się także członkowie Naszości i antykomuniści z Radykalnej Akcji Antykomunistycznej, którzy mniej lub bardziej skutecznie, ale prawie zawsze pomysłowo i barwnie, zakłócali obchody.
W 1997 r. doszło do drobnych starć między sympatykami prawej i lewej strony politycznej, spłonęła m.in. jedna ze szturmówek. Policja zatrzymała kilku RAAK-owców.
W 1998 r. posłanka Krystyna Łybacka odebrała z rąk antykomunistów sztuczne czerwone róże, a potem nasłuchała się okrzyków ''SLD - KGB''. Przy okazji nie zostawiła suchej nitki na Stefanie Niesiołowskim, który przygotowywał ustawę o zbrodniczym charakterze PZPR. - Nie uda się panu odebrać godności ludziom pracy! Nie uda się panu wymazać szkół i szpitali, zbudowanych w Polsce Ludowej! - grzmiała posłanka do mikrofonu. - Panie premierze Buzek! Niech pan nie otacza się fałszywymi bohaterami! Niech pan pójdzie na ulice miast, niech pan poda rękę prawdziwym ludziom pracy! - wołała. Policja znów zatrzymała kilku prawicowców, a co do tego, w jaki sposób to zrobiła (użycie gazu), spore zastrzeżenia miał ówczesny radny Maciej Frankiewicz.
Na zdjęciu - Piotr Lisiewicz w rękach policji w 1998 r.
Rok później, po Święcie Pracy, uczestnikom 1-majowego wiecu SLD w Poznaniu, dwie organizacje młodzieżowe - Naszość i Radykalna Akcja Antykomunistyczna zarzuciły propagowanie zbrodniczej ideologii komunistycznej poprzez... śpiewanie i machanie flagami oraz napad z nożem w ręku. Naszość i RAAK uznały, że doszło do złamania zawartego w Konstytucji zakazu propagowania ideologii komunistycznej. - Międzynarodówka jest hymnem partii socjalistycznych na całym świecie. Nie można przecież zabronić wszystkim partiom na świecie śpiewania Międzynarodówki. To kolejna polityczna prowokacja Naszości i RAAK - denerwował się szef wojewódzkich radnych SLD Bartłomiej Krasicki.
W 2000 roku na placu Bernardyńskim można było zobaczyć Indian, białego syberyjskiego niedźwiedzia, tarcze, dzidy i jaja. Aż sześćset muszelek skłonni byli zapłacić za skalp Józefa Oleksego członkowie Naszości przebrani za Indian. Młodzi kontrmanifestanci trzymali w rękach tekturowe dzidy i tarcze z podobizną wampira Cwasuli, do złudzenia przypominającego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Chcieli wypalić z lewicą fajkę pokoju, ale nie było chętnych. Naszość i RAAK, otoczeni kordonem policji, skandowali: ''Polska dla Czerwonych'', ''Chodźcie z nami - do rezerwatu!''. - A debile - do psychiatry! - nie wytrzymał zażywny weteran lewicy. - Cicho, głupolu! Nie daj się sprowokować! - zganił go jego towarzysz. - Dolary biorą i rozrabiają! Kościół im płaci! Precz z narkomanami i pedałami! - komentowali starsi działacze SLD.
Rok później było poważniej, ale tylko odrobinę, bo tuż przed rozpoczęciem wiecu RAAK-owcy postawili tekturowe nagrobki z nazwiskami zabitych w czerwcu 1956 r. - Niech 1 Maja stanie się dniem pamięci o ofiarach komunizmu - mówił Wojciech Wybranowski, szef RAAK.
- Polska i Polacy zasługują na prawdziwego, a nie malowanego premiera! - przemawiała Krystyna Łybacka. - Leszek Miller to nasz fuehrer! - odpowiedziała przebrana za dinozaury Naszość. - Odeślemy rządzących w strojach dinozaurów do parku jurajskiego! - zapowiedziała Łybacka.
W 2002 roku mieliśmy imprezę pod znakiem gruszek, bo członkowie Naszości przebrani za wierzby nieśli dziesięć zdjęć premiera Leszka Millera na żółtych, tekturowych gruszkach. Na pl. Bernardyński nie doszli, bo drogę zagrodził im kordon trzymających się za paski policjantów. - Wy macie pałki, my ulęgałki! - zakrzyknęła Naszość, ale nie sforsowała zapory. Wtedy zaczęła nawoływać: - Gdzie jest Krysia? Chodź do warchołów!
Minister edukacji Krystyna Łybacka nie podeszła do demonstrantów Naszości. Ale nie pozostała głucha na ich zarzuty, że ''premier obiecywał gruszki na wierzbie, a wyszła wielka lipa''. - Widocznie ci ludzie nie wiedzą, że w Kórniku rosną gruszki na wierzbie - skomentowała.
Parę dni później Piotr Lisiewicz odpowiedział jej w liście do Gazety Wyborczej w Poznaniu: Co ma wspólnego grusza z wierzbą? ''Naiwni sądzą, że jest wynikiem zaszczepienia gruszki na wierzbie'' - taki podpis znajduje się w kórnickim arboretum pod rośliną, o której minister edukacji Krystyna Łybacka powiedziała 1 maja, iż jest dowodem na to, że na wierzbie rosną gruszki.
2003 rok. - Z takimi Polski się nie zbuduje! - kręcili głowami weterani lewicy, spoglądając na przebranych za zielone ufoludki działaczy Naszości. - Lepiej być zerem niż Leszkiem Millerem! - odkrzyknęli im Marsjanie.
Pomiędzy straganami na placu Bernardyńskim zjawiło się kilkunastu działaczy Naszości na czele z Piotrem Lisiewiczem. Mieli zielone czułki, zielone twarze i zielone ubrania. - Przybywamy z Marsa. Chcemy zabrać tam premiera Leszka Millera, znanego w całym kosmosie. I Michała Tobera w charakterze psa Łajki, bo chłopak jest wyszczekany - przemówił Lisiewicz do działaczy lewicy. - Skończona farsa: Miller na Marsa! SLD w kosmos chce! To kosmici wysłali Rywina! - skandowała Naszość. - Miło popatrzeć na idiotów - komentowali zdenerwowani działacze lewicy. - Ciekawe, kto im za to płaci - zastanawiała się starsza pani. - Trzeba po prostu dać im pracę - rzucił z boku szczupły czterdziestolatek.
Kiedy Marsjanie ustawili się pod tablicą pamiątkową, ochroniarze i policjanci siłą wrzucili ich do radiowozu i wywieźli do komisariatu. - Stare metody Leszka Millera! - krzyczał Lisiewicz.
Dlaczego policjanci tak ostro zareagowali na happening? - Oni nie zakłócali porządku publicznego. Ale my musimy interweniować, jeśli ktoś usiłuje zakłócić taki porządek - tłumaczył akcję policji jej rzecznik, nadkomisarz Andrzej Borowiak. Zatrzymanych po kilku godzinach zwolniono.
Naszość oskarżyła policję o ''brutalne nadużywanie chwytów policyjnych oraz kajdanek'', a także ''połamanie czułków'' oraz ''kradzież zuchwałą kosmicznej plazmy'', czyli zielonego kisielu. Złożeniu zawiadomienia do prokuratura z obrazu Naszości przyglądał się towarzysz Lenin z zielonymi czułkami kosmity.
W 2004 roku Naszość sobie odpuściła. - Dlaczego nie przyszliśmy na plac? Sprawa jest poważna, odchodzi Leszek Miller. Członkowie Naszości są w żałobie, to nie jest odpowiednia chwila na takie wygłupy. Jest nam smutno. Wezwaliśmy wszystkich poznaniaków, żeby podeszli do tej sytuacji z powagą i na znak protestu przeciwko dymisji rządu Leszka Millera w długi weekend zaprzestali grillowania i wszelkich zabaw! - skomentował Piotr Lisiewicz.
Naszość wróciła na obchody Święta Pracy w wielkim stylu w 2005 roku. Działacze SLD przeżyli krótką, acz głośną inwazję ''jeleni''. Interwencja policji udaremniła działaczom Naszości - z tekturowym poroożem na głowie i (jedynie) listkami laurowymi na biodrach - wyściskanie łani - posłanki Krystyny Łybackiej.
Jelenie najpierw dopadły do ''paśników'' - jak nazwali wiadra z wodą, przygotowane na przyjęcie kwiatów od oficjeli. Kropiąc się wodą, skandowali: ''Nasz wódz Leszek Miller uciekł do bizonów!'', ''Każdy może mieć poroże!'', ''Gdzie jest radny Sarna?!''. Potem z okrzykiem ''Pozdrowienia dla jelenia!'' otoczyli Krystynę Łybacką. - Głosowaliśmy na SLD i proszę, pani minister, co nam zostało! - krzyczeli do posłanki. - Jesteście dobrze ubrani, bo w piekle jest dla was właściwe miejsce - odparowała była minister.
Sprawa zakłócania wiecu SLD skończyła się w sądzie. - Żubrom jedzenie, jeleniom więzienie! Każdy może mieć poroże! - przed sądem słychać było okrzyki oraz żałosne porykiwania. - Wejdziecie, jeśli się ubierzecie - tłumaczył policjant. - Panowie, to dowód! - zżymał się Piotr Lisiewicz, lider Naszości, pokazując na poroże. Nie przekonał jednak funkcjonariuszy. Mimo kilkunastominutowej przepychanki w drzwiach sądu, podczas której "jelenie" oczekiwały ponoć na Włodzimierza Cimoszewicza ("bo on dba o żubry, to i nam pomoże"), "Naszość" nie dostała się do środka. Niezależnie od tego procesu w prokuraturze toczyło się dochodzenie z zawiadomienia "jeleni" - zarzucali oni policjantom, że 1 maja uszkodzili im poroże i "połamali liść figowy" jednego z demonstrantów.
W 2006 roku głównym obiektem złośliwości Naszości stał się Marek Siwiec. - Diabeł Siwiec uciekł z kadzi, do więzienia chce nas wsadzić - śpiewano pod jego biurem. W odpowiedzi młodzieżówka SLD dała im tabletki i żółte kartki z napisem Organizacji Naszość za wieloletnią działalność społeczną - żółte papiery.
Rok później hasłem, które zakłóciło lewicowe obchody było ''Józek, nie daruję ci tej nocy''. Naszość, w nawiązaniu do podsłuchanej rozmowy Józefa Oleksego (bardzo dużo czytam, odświeżam umysł i k... będę jak brzytwa) przebrała się za brzytwy. - My jesteśmy brzytwy z Kwaśniewskiego sitwy - skandowali. Usiedli pod pomnikiem Mickiewicza i odśpiewali własną interpretację piosenki zespołu Bajm ''Józek, nie daruję Ci tej nocy''. - Pojawiasz się i znikasz, martwi się Olejniczak - śpiewał Piotr Lisiewicz, lider Naszości.
Gdy członkowie Naszości wmieszali się w towarzyszącą wiecowi orkiestrę dętą, prosząc, by razem z nimi wykonała utwór, do akcji wkroczyła policja. Funkcjonariusze odciągnęli na bok "brzytwy" i otoczyli je kordonem, by wiec lewicy mógł się odbyć bez dalszych zakłóceń.
Naszości nie udało się jednak powstrzymać. Dwóch działaczy wymknęło się z policyjnego kordonu i pobiegło wręczać lewicowcom plastikowe zegarki. Lisiewicz: - Józek wspominał, że Kwaśniewski jest wielbicielem zegarków. Noszenie po kilkanaście zegarków na przegubie to taka komunistyczna tradycja. Te może nie są zbyt nobilitujące, ale zawsze to zegarki!
Oprócz zegarków Naszość usiłowała też rozdawać bezy. - Jola Kwaśniewska mówiła, że mamy jeść bezy. Ale pod żadnym pozorem nie wolno ich kroić - wyjaśniał Lisiewicz, nawiązując do jednego z telewizyjnych występów pani prezydentowej.
W 2008 r. Naszość przebrała się za samurajów i krzyczała do Krystyny Łybackiej: Czas na polityczne harakiri! Lider Naszości Piotr Lisiewicz w pierwszej kolejności zachęcał do popełnienia seppuku liderkę SLD. - Krystyno, niezła z ciebie komunistyczna gejsza! Ale to już twój koniec - skandowali mężczyźni i podsuwali jej miecz. - Harakiri to domena mężczyzn - odpowiedziała Krystyna Łybacka.
Potem były m.in. pozdrowienia dla ''łódzkiego szoguna'', czyli Wojciecha Olejniczaka. I na tym koniec, bo tuż po godz. 10 demonstrantów zgarnęła policja i zapakowała do wozów. - Pociąg do Włoszczowej odjechał! - żartowali działacze SLD i zaczęli wiec.
Ostatnia ze spektakularnych akcji Naszości odbyła się w 2009 r. Działacze SLD dostali koło ratunkowe. Ratownicy z Naszości byli półnadzy - w slipach i czerwonych czepkach z napisem CCCP. Gwiżdżąc otoczyli kilkudziesięciu członków SLD. - Eja, Łybacka, gdzie twoja karta pływacka?! Mamy właśnie takie gusta, z komunistą usta-usta! Czerwony czepek załóż komuchu na łepek! - skandowali.
Happenerzy wyszli z fontanny przed Operą, gdzie kwadrans wcześniej ćwiczyli ratowanie SLD. - Ta partia tonie od dłuższego czasu! Nie podniosła się po szoku powypadkowym! - tłumaczył lider Naszości Piotr Lisiewicz. Happenerzy zaprezentowali nawet własną ''posłankę Senyszyn'', która odśpiewała piosenkę ze ''Słonecznego patrolu''.
Naszość, wyraźnie zawiedziona nieobecnością posłanki Krystyny Łybackiej (''Ta kobieta nie może zatonąć!'') szukała tymczasem ''towarzyszy, których trzeba uratować''. Już pierwszy rzut kołem w wykonaniu Piotra Lisiewicza okazał się celny: gumowe koło spadło prosto na szyję byłego SLD-owskiego wojewody Andrzeja Nowakowskiego, który opuścił plac Mickiewicza jako jeden z ostatnich działaczy lewicy. - Trzeba to wpisać w folklor - komentował z uśmiechem Nowakowski. Kiedy jednak Naszość chciała ''holować go za żuchwę'' i owinąć go folią (aby zapobiec wychłodzeniu ''ratowanego''), salwował się zejściem z placu.
Kiedy Naszość na gwałt szukała ''rekinów i leszczy'' SLD, pod jej nosem przepłynęła prawdziwa "gruba ryba". Pod pomnikiem pojawił się niepostrzeżenie były I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Poznaniu Edward Skrzypczak. Nieniepokojony przez "ratowników", wraz ze znajomymi zrobił sobie zdjęcia pod pomnikiem Czerwca.
Po drobnych słownych utarczkach demonstranci z SLD przeszli pod Zamek. - Co ma wisieć, nie utonie! - pożegnali ich członkowie Naszości. Radny Dominik Herberholz przyjął od Naszości lewą płetwę. - Dopłyniemy nią do dobrego wyniku w wyborach - stwierdził.
Pomysł przesunięcia Święta Pracy z 1 maja na 28 czerwca pojawił się w 2007 roku podczas sejmowej debaty nad zmianą Ustawy z 1950 r. o 1 Maja. Posłowie Prawa i Sprawiedliwości chcieli przenieść Święto Pracy na inny termin. Powód - 1 Maja kojarzy się ze stalinowskimi czasami i przymusowymi manifestacjami. Parlamentarzyści PiS proponowali więc, by Święto Pracy obchodzić np. w rocznicę Czerwca '56 czy Grudnia '70. Zmianę terminu popierał m.in. wiceszef parlamentarnego klubu PiS Krzysztof Tchórzewski.
- Mnie jako poznaniakowi odpowiadałoby Święto Pracy związane z Czerwcem '56 - mówi Wyborczej poseł PiS Jan Filip Libicki. Zastrzegał jednak, że inicjatywa nie nabrała jeszcze realnych kształtów. - Są też pomysły, by Święto Pracy utrzymać w dotychczasowym terminie, bo długi majowy weekend od chwili wprowadzenia Święta Konstytucji 3 maja zadomowił się już w naszej polskiej tradycji - mówi Libicki. Podkreślał jednak z naciskiem: - Jeśli okazałoby się, że większość mają zwolennicy zniesienia 1 Maja, to będę rękami i nogami optował za 28 czerwca.
Inni parlamentarzyści nie byli tak entuzjastycznie nastawieni do pomysłu PiS. Posłanka SLD Krystyna Łybacka mówiła zdecydowane nie przenoszeniu Święta Pracy na 28 czerwca. - Poznański Czerwiec ma zupełnie inną tradycję, nierozerwalnie związaną z naszym miastem. A skutki tego zrywu były znaczące nie tylko dla ludzi pracy, ale też dla całego kraju - mówi.
Przeciwna przenoszeniu Święta Pracy była też Aleksandra Banasiak, kombatantka i szefowa Stowarzyszenia Poznański Czerwiec. - Święto Pracy nie może być związane z Czerwcem '56, bo robotnicy w Poznaniu walczyli wtedy nie tylko o godne warunki pracy i płacy, ale też o wolność Polski - podkreśla. - Przeniesienie Święta Pracy na 28 czerwca spłyciłoby poznańskie powstanie, które było zrywem przeciwko komunizmowi - dodaje.
Prezydent Poznania Ryszard Grobelny na pytanie o Święto Pracy 28 czerwca zareagował uśmiechem. A potem stwierdził: - Nie jestem zwolennikiem 1 Maja, ale mamy teraz w kraju o wiele ważniejsze sprawy niż przesuwanie dat świąt.
Ostatecznie o pomyśle zrobiło się cicho po bardzo krótkim czasie.
Wszystkie komentarze