Po raz pierwszy Polacy wymachiwali pięścią komunizmowi, który wprowadzany był przecież od 1944 roku pod hasłami równości, eliminowaniu różnic społecznych i klasowych, podnoszenia poziomu życia i edukacji. Dla wszystkich, a nie tylko elit – jak przed wojną.
POZNAŃSKI CZERWIEC - ZOBACZ MULTIMEDIALNY REPORTAŻ
Władza ludowa była przerażona tym, jakie okrzyki wznosili protestujący poznaniacy. Po tych ekonomicznych: „Chcemy chleba”, „Precz z wyzyskiem świata pracy”, „Precz z czerwoną burżuazją”, „Mniej pałaców, a więcej mieszkań”, „Chcemy żyć normalnie”, „Precz z normami” – przyszły bowiem polityczne: „Precz z bolszewikami”, „Precz z Ruskami”, „Precz z Rucholami”, „Precz z komunistami”, „Żądamy wolnych wyborów pod kontrolą ONZ” (sic!), „Precz z Rokossowskim”, „Chcemy Polski katolickiej, a nie bolszewickiej”. Robotnicy śpiewali „My chcemy Boga”, „Boże coś Polskę” oraz „Rotę”, w której w miejsce „Niemiec pluł nam w twarz” wstawiali „Rusek”. Domagali się nawet powrotu religii do szkół, stopniowo z niej usuwanej (w 1956 roku zniknęła całkowicie). To były hasła, jakich po 12 latach istnienia PRL partyjni przywódcy się nie spodziewali.
Okazało się, że ponad dekada indoktrynacji, propagandy i terroru nie doprowadziły do zasadniczych zmian społecznych, nie zmieniły Polaków w komunistyczny proletariat, który władzę PZPR uważa za słuszną i wymarzoną. Robotnicy zbuntowali się przeciw partii robotniczej, która miała reprezentować ich interesy – to wydaje się wręcz paradoksalne, o ile nie zrozumie się, jaką farsą była Polska Ludowa tamtych czasów.
Ostre hasła polityczne zostały „uruchomione” przez problemy ekonomiczne, z jakimi zmagali się wtedy ludzie, a już zwłaszcza poznaniacy. Poznań mocno ucierpiał na skutek realizacji planu sześcioletniego, który miał zwiększyć udział przemysłu ciężkiego w gospodarce Polski, zakładał kolektywizację rolnictwa i wiązał się z masowymi migracjami chłopów do miast.
Na początku 1956 roku liczba mieszkańców Poznania wzrosła do 377 tys. osób. To o ok. 100 tys. więcej niż zaraz po wojnie. Brakowało dla nich mieszkań, szkół, ośrodków zdrowia, sklepów. Średnia płaca robotnika w Poznaniu była niższa niż w innych miastach i wynosiła średnio 1180 zł. Członek KC PZPR Wincenty Janicki mówił, że „robotnikom wystarczy tylko na chleb i cukier”.
Hasła „Jesteśmy głodni” wznoszone podczas Czerwca 1956 nie były wyssane z palca. Towary nie tylko były drogie, ale na dodatek ich brakowało w sklepach. Od sierpnia 1955 roku w Poznaniu na masło trzeba było polować, a po mięso ustawiały się kolejki. Ludzie coraz niechętniej czytali w prasie, że: „Dzięki słusznej regulacji cen nasza gospodarka narodowa zostanie wzmocniona, a więc zyskuje gospodarz kraju – lud pracujący” (Życie Warszawy). Ceny żywności w stosunku do 1949 roku wzrosły o 220 proc., natomiast płace o 4 proc.
Robotnicy musieli walczyć niemal o wszystko. W Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym pracownicy bezskutecznie domagali się np. wypłacenia dodatku mrozowego z poprzednich miesięcy, który otrzymywali tramwajarze w innych miastach. Wśród postulatów robotników zakładów Cegielskiego (HCP) z wiosny 1956 roku znajdujemy: zwrot niesłusznie pobranego podatku, płacę za nadgodziny, cofnięcie podwyższenia norm pracy, zabezpieczenie stałych dostaw surowców i ciągłości pracy, koniec z ciągłym wysyłaniem ludzi na przymusowe urlopy, przestrzeganie BHP i poprawę czystości w fabryce. Słowem, ludzie chcieli pracować w godnych warunkach i za pieniądze, które pozwalają przeżyć.
Poznań czuł się dyskryminowany na tle reszty kraju, a wrażenie pogłębiał fakt, że przecież do niedawna był jednym z najlepiej rozwiniętych gospodarczo rejonów Polski. Wśród najbardziej zbuntowanych prym wiedli robotnicy pamiętający czasy przedwojenne oraz ci pracujący niegdyś na Zachodzie. „Tam można strajkować i wyrażać sprzeciw. Strajk jest prawem każdego pracownika” – mówili. Po audycjach Radia Wolna Europa kwitła podskórna, szeptana propaganda, błyskawicznie przetwarzająca strzępy informacji.
W Poznaniu likwidowane były kolejne drobne zakłady rzemieślnicze i usługowe, do których ludzie się przyzwyczaili. Gnębione ekonomicznie, padały. Powstawały za to wielkie, nowe fabryki np. Fabryka Maszyn Żniwnych czy Poznańska Wytwórnia Octu i Musztardy Pegaz. Nacjonalizowano fabryki przedwojenne (Lechia, Centra, Goplana, Polmos Poznań i inne). Miasto zmieniało się szybko, nastroje również.
Podczas manifestacji w czerwcu 1956 roku pojawiały się także sporadycznie okrzyki... sportowe. Poznaniacy krzyczeli „Kolejorz!” (nie „Lech”, bo nazwa Lech została nadana klubowi piłkarskiemu dopiero pół roku później, w styczniu 1957 roku). Kochany przez Poznań klub piłkarski uważany był za jeden z silniejszych w Polsce, ale w latach 40. i 50. nie był w stanie zdobyć mistrzostwa. Poznaniacy wietrzyli w tym spisek i działanie władz, od 1949 roku centralizujących sport na wzór radziecki. To także się w Poznaniu nie podobało. Kolejowy klub poznański siłą rzeczy słabł wobec potężnych zrzeszeń specjalnych, z których najsilniejsze były: CWKS, Gwardia, AZS, w mniejszym stopniu ludowy LZS i szkolny Zryw.
Krzycząc „Kolejorz”, powstańcy nie dopingowali piłkarzy, ale protestowali politycznie także przeciwko centralizacji i wprowadzaniu radzieckich wzorów nawet w sporcie.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze