Wszyscy jeździmy naszymi prywatnymi osobówkami. My nie ukrywamy tego, że jesteśmy bandą prywatnych wariatów - mówią.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

„Czy dzisiejszy wyjazd aktualny?" – wysyłam pytanie.

„Oczywiście!!" – dostaję odpowiedź z dwoma wykrzyknikami.

– Nikt tu nigdy nie zawiódł. Każda osoba, która się zgłaszała, wywiązywała się dotąd w stu procentach – mówi Agnieszka Elżbieta Kuca, gdy wsiadam potem do jej auta na poznańskim Grunwaldzie.

W tym samym czasie z różnych punktów w Poznaniu startuje 10 kierowców. Dzisiaj mają do odwiedzenia 40 adresów. Hasło: „Ciepły dom".

A tutaj ktoś przyjeżdża

Agnieszka, za kierownicą: – Zaraz będziemy pod pierwszym adresem. Już tu wcześniej byłam. Często zgłaszają się te same osoby, ale dochodzą też nowe.

Wjeżdżamy na ul. Strzegomską. Przed jednym z domów kobieta z wyładowanymi torbami.

– Wszystko opisane: tu pościele, tu poduszki… – przekazuje Agnieszce, która pakuje paczki do bagażnika.

Edyta ze Strzegomskiej zrobiła zbiórkę wśród sąsiadów, po raz kolejny. Który? Trzeci albo czwarty, trudno już policzyć. – Za pierwszym razem sąsiedzi trochę chyba sprzątnęli sobie szafy, przejrzałam i zwróciłam im, co niepotrzebne. Teraz zbieramy już celowo, sporo rzeczy nowych. Zawsze pilnujemy tego, co jest na liście potrzeb – opowiada. – Często jest tak, że chciałoby się pomóc, ale nie wiadomo, jak się do tego zabrać. A tutaj ktoś przyjeżdża do domu i odbiera. Nie nam, ale im trzeba podziękować, że można na nich liczyć – mówi o kierowcach.

Edyta, na pożegnanie: – Powodzenia, do następnego razu!

Agnieszka: – A nie mówiłam, że fajni ludzie? Teraz osiedle Kwiatowe, byłam tam już z cztery razy. Raz dzieci załadowały mi tam cały bagażnik zabawek.

Akcja 'Kierowcy dla Ukrainy'. Agnieszka Elżbieta Kuca (z prawej) i jedna z poznanianek, która wzięła udział w zbiórce
Akcja 'Kierowcy dla Ukrainy'. Agnieszka Elżbieta Kuca (z prawej) i jedna z poznanianek, która wzięła udział w zbiórce  Fot. Piotr Skórnicki / Agencja Wyborcza.pl

Z punktu A do punktu B

To czternasty wyjazd grupy #KierowcyDlaUkrainy.

– Wybuchła ta cholerna wojna i najpierw bardzo przeżywałam, potem rzuciłam się w wir pomocy i szukałam mieszkań. Dużo osób powtarzało, że pomoc to będzie maraton, a nie sprint, a ja na początku wpadłam w dziki sprint. Dużo mnie to kosztowało emocji, czasu – opowiada Agnieszka Elżbieta Kuca. Poznanianka po trzydziestce, mówi o sobie „Pani edukacja", bo zawodowo zajmuje się projektami edukacyjnymi, szkoleniami nauczycieli.

– Zaczęłam kminić, jak pomagać dalej, żeby się nie spalić. Bo nie wyobrażam sobie, żeby nie robić nic.

Bardzo źle bym się wtedy czuła ze sobą. I wykminiłam, że są ludzie, którzy chcą dać, są ludzie, którzy chcą wziąć, a nie ma ludzi, którzy by to przewieźli z punktu A do punktu B. Jak wymyśliłam, to od razu poleciałam na Arenę, żeby zapytać, czego potrzebują. Bo szalenie ważne jest, żeby pomagać z głową i nie zarzucać punktów pomocowych tym, co niepotrzebne.

To był marzec, w poznańskiej Arenie mieszkali uchodźcy z Ukrainy. Agnieszka dostała od wolontariuszy listę konkretnych potrzeb. Rzuciła hasło na Facebooku. A 19 marca zameldowała: „Melduję, że wczorajsza akcja odbioru rzeczy zakończyła się wielkim sukcesem. Odwiedziłam łącznie 17 punktów. Nazbierałam kilkanaście walizek, 4 wieszaki na ubrania, kilka kurtek, naście par butów, niezliczoną ilość bielizny i skarpet, piżamy, ciuszki i akcesoria dla niemowlaka, kosmetyki, słodycze, skrzynkę jabłek, ciepłe ubrania dla osób pozostających w schronach w Ukrainie, hulajnogę, rowerek biegowy i wieeeele innych. Na Arenę zajeżdżałam 2 razy, bo na raz bym się nie zabrała".

Agnieszka: – Zjechałam wtedy pół Poznania. Ale już przy tej pierwszej akcji zgłosiła się do mnie dziewczyna, Ola Hurnowicz, zapytała, czy nie potrzebuję pomocy i pojechała do adresów pod Poznań.

A potem zaczęli się zgłaszać kolejni. Nikogo z nich nie znałam. Nie sądziłam, że tak się to rozrośnie.

#KierowcyDlaUkrainy to w sumie 17 osób. Agnieszka: – Ostatnio jeden z chłopaków nie mógł, to poprosił kolegę, żeby go zastąpił. Jak się domyślasz, kolega też jest już w stałej ekipie.

Pudełko czekoladek

Na osiedlu Kwiatowym czeka na nas Karolina.

– Tutaj książki dla dzieciaków, kurtki, buty, ręczniki – pakuje torby. – A to dla pań z Ratajczaka, wiem, że mają tam dużo pracy – podaje Agnieszce pudełko czekoladek dla ludzi, którzy przy ul. Ratajczaka 20 prowadzą punkt pomocy dla uchodźców z Ukrainy. Rzeczy ze zbiórki pojadą dzisiaj tam.

Karolina dołącza do zbiórki piąty raz. Pomagała też m.in. wyposażyć mieszkanie, które koleżanka wyremontowała dla ukraińskiej rodziny.

– Bo jestem człowiekiem. Myślę, że jakbym ja znalazła się w takiej sytuacji, też chciałabym pomocy. Ale to nawet nie to… Po prostu odruch serca. I widzę panią Agnieszkę, że ona całym sercem jest zaangażowana. Do tego super jest to logistycznie zorganizowane – dodaje. – Do kiedy będzie pani jeździć?

Agnieszka: – Aż wojna się skończy.

Akcja 'Kierowcy dla Ukrainy'. Agnieszka Elżbieta Kuca (z prawej) i jedna z poznanianek, która wzięła udział w zbiórce
Akcja 'Kierowcy dla Ukrainy'. Agnieszka Elżbieta Kuca (z prawej) i jedna z poznanianek, która wzięła udział w zbiórce  Fot. Piotr Skórnicki / Agencja Wyborcza.pl

Wyobraźcie sobie, że brakuje zabawek

Na początku wyruszali co tydzień, teraz co trzy tygodnie.

Akcja wygląda tak: Agnieszka ogłasza na Facebooku termin zbiórki i dołącza formularz z listą potrzeb. Kto chce pomóc, wpisuje gdzie i co chce przekazać. – A potem wkracza Ola, która kocha rzucać pinezkami w mapę. Zaznacza adresy i przydziela kierowcom – opowiada Agnieszka.

Tylko jeden raz zdarzyło się, że ktoś się zgłosił i nie czekał pod podanym adresem. – Ludzie, jak deklarują, to naprawdę się angażują. Dbają, żeby rzeczy, jeśli nie są nowe, to były wyprane, zapakowane, opisane – opowiada Agnieszka.

Nieraz zdarza się nieco więcej niż w zgłoszeniu.

Agnieszka: – Zgłosił się ktoś z centrum handlowego Pajo w Luboniu. Pojechała Ola. A tam cały korytarz zastawiony paczkami, mnóstwo fantastycznego nowego towaru. Dziewczyna, która to przekazywała, była w ciężkim szoku, że Ola przyjechała osobówką. Bo wszyscy jeździmy naszymi prywatnymi osobówkami. My nie ukrywamy tego, że jesteśmy bandą prywatnych wariatów, którym się chce.

Na odsiecz Oli przyjechali wtedy inni kierowcy.

Agnieszka: – Miałam moment kryzysu, gdy po intensywnych tygodniach akcja zaczęła siadać. Rozumiem to, ludzie są zmęczeni i dużo już oddali. Ale ja obiecałam sobie, że tak długo jak orki siedzą w Ukrainie, to będę jeździć i pomagać.

Kiedy akcja słabła, w punkcie przy ul. Ratajczaka brakowało wielu rzeczy. Między innymi zabawek. „Wyobraźcie sobie, że brakuje zabawek na Ratajczaka 20. Nie do wiary, nie sądzicie?" – napisała Agnieszka na Facebooku.

Tydzień później kilka samochodów załadowanych lalkami, misiami, piłkami, planszówkami podjechało na Ratajczaka.

Agnieszka: – Teraz za każdym razem podajemy hasła przewodnie: co zbieramy przede wszystkim. A poza tym jest lista rzeczy, które potrzebne są stale. Zbieramy też rzeczy, które przekazujemy na front w Ukrainie – zdarza się, że zbierze się ich pełne auto. Raz jedna firma pozbywała się produktów medycznych, to pół busa wypchałyśmy.

Hasło ostatniej akcji: „Ciepły dom" – bo ludzie przyjechali tu bez koców, ciepłych kołder. I zamieszkali często w miejscach, w których nie było nic.

Obrócę drugi raz

– Miałam nadzieję, że te cieplejsze rzeczy nie przydadzą się już. Niestety, to trwa – mówi Ewa, wystawiając kolejne paczki z garażu swojego domu przy ul. Grabowskiej. Do bagażników #KierowcówDlaUkrainy dokłada się trzeci raz. – Pomagają i sąsiedzi, i znajomi. Wspólnymi siłami zbieramy. Teraz np. kolega przekazał karton chemii, bo pracuje w firmie, która to produkuje. Wspieraliśmy też wcześniej sąsiadów, którzy gościli dziewięć osób z Ukrainy – opowiada. – A ta akcja jest super. Można zgromadzić więcej rzeczy i nie trzeba jechać do centrum, zwłaszcza że ja do centrum przemieszczam się komunikacją miejską.

– Ojej! Taki mały samochód! – przed kolejnym domem, przy ul. Obozowej, stoją Ula, jej mąż Michał i syn Jacek. Przyglądają się zakłopotani samochodowi Agnieszki. Nie jest mały, no ale jednak osobowy. A na korytarzu ich domu: góra paczek.

– Dużo z gospodarstwa po mamie. W dużej części nowe rzeczy, popakowane – opowiada Ula. Nosimy i ładujemy auto po sufit.

– Nie zmieści się. Obrócę drugi raz – decyduje Agnieszka i widać, że ją to cieszy. – Mówiłam, że jesteśmy tylko zwykłymi ludźmi z osobówkami.

Ula: – Ale perfekcyjnie jest to zorganizowane! Kwestionariusz, dokładna informacja, super. Dziękujemy, że jesteście.

Akcja 'Kierowcy dla Ukrainy'. Agnieszka Elżbieta Kuca
Akcja 'Kierowcy dla Ukrainy'. Agnieszka Elżbieta Kuca  Fot. Piotr Skórnicki / Agencja Wyborcza.pl

Przeczytałem ogłoszenie

Już wieczór, jedziemy na ul. Ratajczaka 20. Po drodze podczytuję wiadomości, które przesyłają Agnieszce inni kierowcy: „Wow! Wiozę ekspres do kawy", „Po dwóch punktach jesteśmy załadowani po sufit, mam nadzieję, że w trzecim nie będzie dużo!", „Ja mam trzy z pięciu punktów i mega zapych, ale damy radę".

Docieramy na ul. Ratajczaka pierwsze. Chwilę po nas dojeżdżają kolejni kierowcy. Najpierw Ola Hurnowicz, potem Wiktor Czajkowski, Rafał Białek.

– My właściwie ze sobą nigdy nie rozmawialiśmy – Wiktor stwierdza sam trochę zdumiony, gdy zatrzymuję ich razem, żeby porozmawiać. Zwykle dowożą rzeczy i odjeżdżają, wiadomości ślą do siebie przez internet.

Ola, która jeździ niemal od początku: – Ja zobaczyłam ogłoszenie Agnieszki właśnie w momencie, gdy sama szukałam punktu zaczepienia, żeby pomóc. Nawet zostawiłam swoje dane w Arenie, że mam samochód i mogę przewieźć, podwieźć. Ale bez odzewu. I wtedy pojawiła się Agnieszka. Najpierw ona objeżdżała miasto, a ja Swarzędz, Suchy Las. Ogromna satysfakcja. Największa, gdy widać, że osoba, do której podjeżdżamy, nie mogłaby pozwolić sobie, żeby samodzielnie wybrać się do punktu pomocy. Kiedyś jechałam przez pole, już myślałam, że zgubiłam drogę. A tam jeden dom, starsza pani.

Wiktor, w akcji trzeci raz: – Bo chciałem coś zrobić pożytecznego i lubię jeździć samochodem. Niedawno zrobiłem prawo jazdy.

Znajomy powiedział mi, że jest coś takiego. Byłem podekscytowany: mam samochód, prawo jazdy i mogę pomóc! Korzystając z okazji, chciałem powiedzieć Oli, że to jest super zorganizowane.

Rafał, piąty raz: – Żona zobaczyła ogłoszenie i zapytała, czy nie chciałbym jeździć. Widać, gdy jedziemy do ludzi mieszkających dalej od centrum, że bez naszej pomocy na pewno by tych rzeczy nie przywieźli.

Magda i Irek Najbertowie, którzy właśnie dojechali, nie policzą już dokładnie, który to raz. Najbardziej zapamiętali małżeństwo, które czekało na nich z rzeczami przed kamienicą w centrum Poznania: 30 lat temu sami uciekli z dwójką dzieci przed wojną w Jugosławii.

Dojeżdża Mateusz Wolniczak i 6-letnia Łucja, córka. Mateusz jeździ od marca, Łucja dołączyła chwilę potem i teraz towarzyszy tacie już zawsze. Mateusz myśli, że będą jeździć, póki będzie trzeba.

I Marcin Tomczak, który mówi o sobie „Świeżak": – To moja druga akcja. Przeczytałem ogłoszenie na Facebooku o zbiórce, pomyślałem, że kierowców też chyba nigdy za wiele. Idzie zima, ludzie tym bardziej potrzebują pomocy, ataki rakietowe na obiekty cywilne w Ukrainie nasilają się. To ważne dla mnie, mam poczucie, że nie jestem obojętny.

– Jak czytałam doniesienia z Buczy, to trzy dni usiłowałam się podnieść z podłogi. A gdy działam konkretnie, to zwalnia mnie z moralnego obowiązku czytania wiadomości. Mało teraz wiadomości czytam – tłumaczy jeszcze Agnieszka Elżbieta Kuca.

I prosi, żeby nie pominąć reszty ekipy. #KierowcyDlaUkrainy to jeszcze: Kasia Korcz, Aneta Paluch, Adam Boruszak, Paulina Boruszak, Aleksandra Jeske, Roman Matla, Marcin Okoń i Jacek Graczyk.

Akcja 'Kierowcy dla Ukrainy'
Akcja 'Kierowcy dla Ukrainy'  Fot. Piotr Skórnicki / Agencja Wyborcza.pl

300 numerków

Rano, 19 października, dzień po zbiórce. Przed punktem na Ratajczaka kolejka – kilkadziesiąt osób, większość to starsze kobiety.

– Teraz wydajemy żywność, większe paczki z projektu unijnego. Były raz w miesiącu, ale to już ostatnie rozdanie w tym roku – mówi Beata Benyskiewicz ze stowarzyszenia Pogotowie Społeczne, które prowadzi punkt. W paczkach m.in. mleko, cukier, makaron, groszek. Po kilogramie, kartoniku, puszce na osobę.

Na co dzień paczki są mniejsze. Zwykle trzy produkty na rodzinę, np. makaron, przecier, plus puszka groszku. – Zależy, ile mamy. Przedtem starczało dla każdego, teraz nie. Musieliśmy zacząć wydawać numerki. Dla nas to ciężkie doświadczenie, długo się zastanawialiśmy, ale musimy jakoś dzielić – tłumaczy. 300 osób codziennie rano dostaje numerek. Drugie tyle nie dostaje.

Punkt przy Ratajczaka to jedno z głównych miejsc, w których Ukraińcy w Poznaniu mogą dostać pomoc. Pierwsze pół roku po wybuchu wojny opierali się wyłącznie na darowiznach od firm, prywatnych ludzi, wolontariuszy. Ostatnio dostali zastrzyk z miasta, z funduszy, które Poznań dostał z zagranicy na pomoc Ukrainie.

– We wrześniu 700 osób zarejestrowało się u nas po raz pierwszy. Wielu przyjechało w marcu, ale mieszkali w mieszkaniach udostępnianych przez poznaniaków za darmo, teraz ta sytuacja się zmienia.

Nawet jeśli mają pracę, wynajem jest teraz tak drogi, że nie są w stanie utrzymać się sami w pełni. Choć i tak zdumiewająco sobie w tej sytuacji radzą. Na początku przychodzili i szukali dresów. Po miesiącu dziewczyny zaczęły szukać bardziej eleganckich ubrań do pracy. Wracają i opowiadają, że pracują. Większość jednak myślała: do wakacji i wracamy. Wielu próbuje. Piszą do nas dziewczyny, które pomagały jako wolontariuszki u nas i wróciły. Piszą, że jest strasznie, alarmy dwa, trzy razy w nocy. Sporo płaczu jest tutaj. Przychodzą córki, mówią, że matki chcą wracać, chociaż nie mają dokąd, bo są z Mariupola, Charkowa, chcą wracać i tam umrzeć. I te matki wracają. W poniedziałek, gdy stała największa kolejka po unijną żywność, od rana były bombardowania w Ukrainie. Kobiety w kolejce cały czas wpatrzone w telefony – opowiada Benyskiewicz.

Poza żywnością przy Ratajczaka raz w miesiącu można dostać paczkę z szamponem, mydłem, proszkiem. I na bieżąco ubrania, pościele, koce, naczynia, zabawki, pieluchy, podpaski – zebrane m.in. przez #KierowcówDlaUkrainy i innych wolontariuszy. Tę pomoc można odbierać bez numerków.

Jak dołączyć do akcji

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Więcej
    Komentarze
    Zaloguj się
    Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem
    Dlaczego ukraińcy z Ubera nie robią takiej akcji dla swoich?
    już oceniałe(a)ś
    1
    0
    Większość Ukraińców pobierających z ZUS 500+ mieszka na Ukrainie i Polski przyjeżdają raz w miesiącu żeby dopełnić formalności i wracają na Ukrainę, szczególnie te proceder opanowali do perfekcji ukraińscy cyganie.
    już oceniałe(a)ś
    0
    0
    Teraz trzeba tez pomyśleć o głodujących małych dzieciach w Jemenie.
    @JimmyDore
    Racja. Na przyklad naglosnic, ze te ruskie szmaty wycofaly sie z umowy zbozowej i blokuja ukrainskie portu, zeby glodzic Afryke
    już oceniałe(a)ś
    18
    2
    @dobry_czlowiek...

    Rezim w Kijowie ostrzelał konwoje zbożowe na Krymie.
    już oceniałe(a)ś
    0
    9
    @JimmyDore
    To sam admirał pszenicę woził? Nie było to poniżej godności Makarowa?
    już oceniałe(a)ś
    2
    0
    @JimmyDore
    Wiesz co? Pier... się!
    już oceniałe(a)ś
    6
    0
    @JimmyDore
    Na Krymie nie ma zboża, żadnego (!), tylko są ruskie statki wojenne i ruscy okupanci !
    już oceniałe(a)ś
    3
    0