Najpierw był eksperyment. Został przeprowadzony wiosną. Pracownicy nowozelandzkiej firmy Perpetual Guardian, zamiast pięciu dni w tygodniu, spędzali w pracy tylko cztery. Co ważne: zachowali swoje dotychczasowe pensje. Po dwóch miesiącach kierownictwo firmy ogłosiło sukces. Nius o pozytywnych efektach eksperymentu błyskawicznie obiegł świat, opatrzony entuzjastycznymi nagłówkami. „Niespodziewane rezultaty!”, „Wszyscy powinniśmy tak pracować”, „Pracuj mniej, zyskuj więcej!”.

Na początku października firma ogłosiła, że czterodniowy tydzień pracy będzie zasadą.

Chorągiewka na biurku mówi „nie przeszkadzać”

Perpetual Guardian zatrudnia 240 osób w 16 biurach, zajmują się doradztwem majątkowym. Na pomysł eksperymentu wpadł Andrew Barnes, prezes firmy. Zainspirowały go badania, według których przeciętny pracownik jest produktywny przez dwie i pół godziny dziennie. – Chcemy, żeby pracownicy mogli dawać z siebie to, co najlepsze, zarówno w pracy, jak i po powrocie do domu – tłumaczył.

Próba trwała dwa miesiące, przygotowania – miesiąc. Zespół zaczął od burzy mózgów: jak to zrobić, by zadania z pięciu dni upchnąć w czterech? Szukali sposobów, jak „zhakować” rzeczywistość, by stać się bardziej produktywnym. Jak zauważyli: jest wiele drobiazgów, które odrywają nas od pracy, ale wydają się zbyt nieistotne, by się nimi kompleksowo zająć. Nagroda w postaci dnia wolnego okazała się wystarczającą zachętą. Pracownicy spędzali więc mniej czasu na zebraniach, podczas spotkań byli bardziej skupieni na problemie. Sprawami zawodowymi zajmowali się także podczas przerw na posiłek. Ludzie więcej współpracowali, pomagali sobie nawzajem. Nie korzystali w pracy z mediów społecznościowych, skończyły się ploteczki przy dystrybutorze z wodą. Biuro ucichło: ustawiona na biurku chorągiewka oznaczała „nie przeszkadzać” (z innych badań wynika bowiem, że powrót do stanu koncentracji, po tym, jak ktoś nam przerwie, zajmuje nawet 20 minut).

Mniejszy ruch na ulicach, więcej czasu dla dzieci

Eksperymentowi przyglądali się naukowcy. Przed próbą, a także po niej, pracownicy wypełniali ankiety. Okazało się przy 32-godzinnym tygodniu pracy pracownicy czują się mniej zestresowani, bardziej zmotywowani i zaangażowani. Wolny dzień poświęcali na „administrowanie życiem”. Załatwiali dentystę, serwis samochodu, robili zakupy dla starszych rodziców. Mieli czas na to wszystko, na co przy innym rozplanowaniu tygodnia, brakowało im wolnych chwil. Przed eksperymentem 54 proc. pracowników mówiło, że bez problemu godzi życie zawodowe z rodzinnym. Po eksperymencie: 78 proc. Poczucie przeładowania pracą spadło z 45 do 38 proc. Wzrosła – i tak dość wysoka – satysfakcja z pracy i z życia. Wyniki firmy się nie pogorszyły, przeciwnie: produktywność wzrosła. Według przełożonych, ludzie cieszący się dodatkowym dniem wolnym, stali się nawet bardziej kreatywni. Wracając do biura czuli się naładowani energią.

Wielu postrzegało skrócenie godzin pracy jako podarunek od firmy, przywilej, a nie prawo. Zastanawiali się, co mogliby dać od siebie w zamian. Wielu przyznało, że są gotowi być dostępni do firmy także w dodatkowym dniu wolnym.

Andrew Barnes chciałby, żeby eksperyment stał się początkiem dyskusji nad wprowadzeniem czterodniowego tygodnia pracy jako reguły – nie tylko w jego firmie. Mniej dni roboczych oznacza m.in. mniejszy ruch na ulicach. Korzyści odnoszą wszyscy.

– Jeśli w jednym momencie z biura będzie korzystało mniej osób, będziemy mogli tworzyć mniejsze biura – mówił Andrew Barnes w rozmowie z „The Guardian”. – Czy będzie mniej problemów psychicznych, jeśli pracownicy będą mogli przeznaczyć więcej czasu dla siebie i na swoje zainteresowania? Prawdopodobnie tak. Jeśli rodzice mogą spędzić więcej czasu z dziećmi, to czy to może być zła rzecz?

Gest w stronę pracownika czy turbokapitalizm?

Czy skrócenie tygodnia pracy o 20 proc. to idealne rozwiązanie dla każdego i w każdym wypadku?

– Bardzo dobrze, że szukamy sposobów zorganizowania rynku pracy tak, by ludziom łatwiej było godzić życie zawodowe z rodzinnym. Każdy eksperyment w tej sferze jest cenny – mówi prof. Rafał Drozdowski, socjolog.

Wprowadzenie krótszego tygodnia pracy wymaga jednak – zdaniem socjologa – wysokiej etyki pracy. – Musimy się w firmie umówić, że nikt nie oszukuje, nie idzie w stronę modelu „im mniej tym lepiej”. To się sprawdzi, gdy poziom identyfikacji z firmą jest wysoki, a pracownicy dobrze zorganizowani, mocni psychiczne, wewnątrzsterowni – podkreśla. – Zastanawiam się też, czy krótszy, lecz bardziej intensywny tydzień pracy, na dłuższą metę nie byłby zbyt dużym obciążeniem dla psychiki. Ludzie w pracy rzeczywiście sporo czasu „marnują”: grają w pasjanse, plotkują, palą papierosy. Pracodawca wlicza sobie te pasjanse w koszta, zakładając, że żaden mózg nie działa innowacyjnie przez osiem godzin dziennie. Czy skrócenie czasu pracy byłoby gestem w stronę pracownika? A może przejawem turbokapitalizmu? Realizacją zasady: w krótszym czasie wykorzystuję maszynę na maksa, oszczędzam prąd, a maszyna albo mniej się zużyje, albo rozpadnie? Lepszym rozwiązaniem wydaje mi się rozliczanie pracowników z efektów pracy, elastyczne podejście do potrzeb. Narzucenie sztywnych ram zawsze będzie tylko przejściem z jednego korporeżimu w drugi.

Problemem jest gęstość pracy

– Pracodawcom czasem wydaje się, że lepiej zatrudnić mniejszą liczbę pracowników i dać im nadgodziny. Wiele badań wykazało jednak, że wraz z wydłużeniem czasu pracy efektywność spada. Jeśli w osiem godzin pracownik złoży 100 elementów, to w 10 godzin złoży 120, ale po jakimś czasie jego efektywność spadnie poniżej 100 – mówi prof. Teresa Chirkowska-Smolak, psycholożka pracy. – Skrócenie czasu pracy przy zwiększeniu stawek pracownikom już w ubiegłym wieku stało za sukcesem Forda. Jeśli powiem studentom, że możemy wcześniej skończyć ćwiczenia, stają się bardziej skoncentrowani, mądrzej rozkładają siły. A całkiem niedawno Szwedzi sprawdzali, co się stanie, jeśli pielęgniarki w domu opieki zamiast ośmiu, będą pracować sześć godzin dziennie. Ludzie wykonujący pracę wymagającą troski o drugiego człowieka są szczególnie narażeni na wypalenie zawodowe, a przecież to właśnie oni powinni mieć siłę, cierpliwość, ochotę na słuchanie o problemach. Pielęgniarki pracując krócej czuły się szczęśliwsze, rzadziej korzystały ze zwolnień lekarskich, szybciej reagowały na wezwanie pacjenta. Samorząd musiał jednak zatrudnić dodatkowych pracowników: eksperyment okazał się zbyt kosztowny, by go kontynuować.

Zdaniem naukowczyni problemem dziś nie jest czas pracy, a jej gęstość. – To pojęcie wprowadził Marek Adamiec z Uniwersytetu Śląskiego. Pracujemy długo i intensywnie. Przychodząc do pracy parzymy kawę, a wychodząc wylewamy zimną, bo nie ma kiedy jej wypić. Klienci i pracodawcy mają większe oczekiwania, pracownicy są zestresowani. To odbija się na ich zdrowiu, na życiu rodzinnym, społecznym. Nie służy nikomu. Kluczowe jest odciążenie pracowników. Podejrzewam, że polska pielęgniarka, nawet pracując sześć godzin, nie czułaby się szczęśliwsza, bo ma przeciętnie dwa razy więcej pacjentów niż jej szwedzka koleżanka po fachu.

Każdy może zostać w domu

– Założenie, że przy krótszym czasie pracy, skondensujemy pracę tak, że produktywność nie spadnie, jest bardzo odważne – Dorota Piotrowska, Head of People w Netguru radzi unikać generalizacji. – Nowozelandzki eksperyment trwał zbyt krótko, by wyciągać wnioski, a Perpetual Guardian to relatywnie mała firma. Nie wiemy, jak złożona jest praca w niej. Pułapką jest, oczywiście, myślenie, że pracując w nadgodzinach wypracujemy więcej. Ale błędem jest też automatyczne przyjmowanie przeciwnych założeń, tj. tego, że produktywność wzrasta, gdy czasu na wykonanie zadań jest mniej.

Firmy informatyczne, intensywnie konkurujące o talenty, dbają o potrzebę elastycznego czasu pracy, bez narzucania sztywnej formuły. Netguru tygodnia pracy skracać nie zamierza. – Elastyczny czas pracy jest jednym z naszych wyróżników. Realizujemy go przez pracę zdalną – nawet w 100 proc. – i zadaniowy charakter pracy. Każdy może zostać w domu, nie pytając o pozwolenie, a jedynie dbając o to, by współpracownicy wiedzieli, kiedy jest dostępny. To wymaga dobrych narzędzi komunikacji on-line, dobrych kompetencji komunikacyjnych, a zatrudnieni muszą się nauczyć takiego zarządzania swoim czasem, by praca nie wypełniała im całego dnia. Dużo o tym dyskutujemy, szkolimy się. Pokonujemy wyzwania. Łatwe rozwiązania nie istnieją. Podstawą jest jednak zaufanie do pracownika i elastyczność pracodawcy.

Czterodniowy tydzień pracy staje się regułą

Iain Lees-Galloway, nowozelandzki minister pracy, uznał wyniki eksperymentu za bardzo interesujące. Zapewnił, że będzie zachęcał biznes do wprowadzania nowych, ulepszonych warunków pracy. Tymczasem Perpetual Guardian, po konsultacjach z prawnikami, zdecydował się wprowadzić czterodniowy tydzień pracy jako regułę. – Według moich obserwacji warunkiem powodzenia jest zaangażowanie pracowników we wprowadzanie i monitorowanie zmian – twierdzi Helen Delaney z Auckland Business School, która od początku przyglądała się eksperymentowi.

Pracownicy będą mieli prawo wyboru. Tym, którzy zdecydują się na pracę w starym modelu, pracodawca da większą elastyczność. Będą mogli np. wcześniej zaczynać pracę i wcześniej z niej wychodzić, by łatwiej ominąć korki, bez problemu zawieźć i odebrać dzieci z przedszkoli i szkół.

The British Trade Union Council uważa, że czterodniowy tydzień pracy – bez pogorszenia stylu życia – jest wyzwaniem i celem XXI w.