Dziś modne jest strzyżenie w stylu koreańskim. Żadnego chaosu, przypadkowo sterczących kosmyków – głowa klienta ma być okrągła jak pompon. Agnieszka Podhorecka, właścicielka Salonu Piękności Fido, nowe techniki ćwiczy na specjalistycznych szkoleniach. Jej klientami są pudle, teriery, coraz popularniejsze shih tzu i biszony, ale też poczciwe kundelki, które po rodzicach odziedziczyły niepokorną fryzurę. Czasem właściciel psa prosi o uczesanie krótkie i sportowe, innym razem zależy mu, by pies miał kitkę i przypiętą do niej kokardę. Dzięki latom praktyki pani Agnieszka nie tylko wystylizuje psa wedle życzenia, ale nawet rozpozna, czy pies pochodzi z uczciwej hodowli, czy też z takiej, w której psy są tylko podobne do rasowych. Czasem wystarczy dotknąć psiej sierści (lub włosów, jeśli rasa ma włosy).
Pierwszym psem, którego czesała, był czarny pudel Timi. Miała sześć lat, jej zadaniem było trzymanie suszarki w odpowiedniej odległości, większość pracy wykonywała mama. Włosy Timiego trzeba było rozczesać na mokro przed wystawą, by nie zwinęły się w spiralki. Wychowując się wśród psów, umiejętności zdobywała w praktyce. Zresztą nie było nawet takiej szkoły, która mogłaby uczyć groomingu. Z zawodu jest więc technikiem ekonomistką.
Ćwiczą, ćwiczą i ćwiczą
Współcześnie umiejętności niezbędne groomerowi można zdobywać na krótszych lub dłuższych seminariach i warsztatach, a od niedawna na rocznym kursie w szkole policealnej Plus Edukacja. Słuchacze uczą się psychologii zwierząt, dowiadują, jak zorganizować salon, dobrać kosmetyki, rozpoznać psie choroby. Ale prawie połowę czasu spędzają na praktyce, pielęgnując i stylizując psy.
Duża ilość praktyki to główny wyróżnik szkół policealnych. – Jako nauczycieli zatrudniamy ludzi z doświadczeniem w zawodzie. Podczas zajęć nasi słuchacze przede wszystkim ćwiczą. Zamiast omawiać przykłady zastosowania social mediów, siadają przed komputerem i planują własne kampanie. Słuchaczki kursu „Stylizacja paznokci” uczą się podstaw anatomii i dermatologii, ale większość czasu zajmuje im przedłużanie, malowanie i ozdabianie paznokci. Po roku mają już wprawę w poszukiwanym na rynku zawodzie – mówi Sława Szczepańska-Urbaniak, dyrektor marketingu w TEB Edukacja.
Maturzyści, hobbyści i spragnieni awansu
Szkoły policealne to ciekawa alternatywa dla studiów na wyższej uczelni. – Coraz większa grupa osób po liceach ogólnokształcących stwierdza, że nie ma chęci ani potrzeby, by kończyć studia wyższe, nawet trzyletnie. Wolą szybciej zdobyć zawód i w międzyczasie pracować. Druga grupa naszych słuchaczy to studenci z kierunków nadwyżkowych, którzy na ostatnich latach studiów zaczynają zdawać sobie sprawę, że w ich zawodzie nie będzie pracy. Szkoła policealna daje konkretny zawód, który może być rozszerzeniem kwalifikacji lub „poduszką powietrzną” na wypadek problemów ze znalezieniem pracy po studiach. A trzecia grupa: osoby, które dokształcając się, chcą się wyrwać z marazmu i kiepskiej pracy. Po szkole średniej podjęły się jakiegoś zajęcia, a 1800 zł na rękę wydawało im się wtedy dużą sumą. Przyszedł czas, gdy muszą się samodzielne utrzymać, a jedyną szansą na awans lub zmianę pracy na lepszą jest zdobycie nowych umiejętności – mówi Wojciech Sługocki, specjalista do spraw marketingu i promocji w szkole Cosinus.
– Wprawdzie szkoły wyższe oferują wykształcenie wyższe w ciągu trzech lat, ale trudno zdobyć po nich interesującą pracę. Często trafiają do nas osoby, które chcą się przekwalifikować, uzupełnić wykształcenie o nowe kwalifikacje lub dostosować się do rynku pracy – potwierdza Dorota Pietrzyk-Gąsior, prezes zarządu szkoły Plus Edukacja.
Czwarta grupa to różnego rodzaju hobbyści. Uczą się aktorstwa, tańca, aranżacji wnętrz w Szkołach Artystycznych ROE. Czasem po to, by zwiększyć swoje szanse w egzaminach na uczelnię wyższą, ale często, by zrealizować pasję, zadbać o własny rozwój. Zresztą hobbyści to domena nie tylko szkół artystycznych. Bo przecież pasją może być też robienie makijażu (które niekoniecznie zmieniać trzeba w zawód), strzyżenie psów, masaż czy układanie bukietów.
Oszczędzają czas i pieniądze
Słuchacze szkół policealnych to niekoniecznie ludzie młodzi. Terapii zajęciowej uczą się zazwyczaj osoby już po studiach pedagogicznych, które chcą uzupełnić kwalifikacje. Wśród kandydatów na opiekunów medycznych przeważają kobiety po 40. roku życia, a nawet po 60., które planują wyjazd na Zachód, gdzie chcą się zajmować starszymi osobami. W szkołach artystycznych można spotkać ludzi w każdym wieku. – Grupy są bardzo różnorodne, co sprzyja wymianie doświadczeń zawodowych i życiowych – mówi Dagmara Mandat, wicedyrektor ROE.
Zaletą szkół policealnych jest oszczędność czasu. – Dziewczyna, która marzy o zawodzie kosmetyczki, może studiować kosmetologię przez kilka lat na wyższej uczelni. Ale może wybrać się na kurs technika usług kosmetycznych i po dwóch latach umieć to, co jest jej potrzebne do pracy – podkreśla Szczepańska-Urbaniak. Naukę w trybie wieczorowym lub weekendowym bez problemów pogodzi z pracą w gabinecie kosmetycznym. Jeśli trzeba, uzupełni kwalifikacje o kolejne kursy: podologiczny czy makijażu permanentnego.
Nie mniej ważna jest przystępna cena policealnej edukacji. Część kierunków dotowana jest przez ministerstwo i słuchacz w ogóle nie płaci za naukę, ewentualnie płaci niewielkie czesne, które pozwala uczelni kupić niezbędne do nauki przyrządy czy materiały.
Nadchodzi czas trychologii
A czego najchętniej uczą się słuchacze? – W szkołach Cosinus tradycyjnie najpopularniejsze kierunki to technik usług kosmetycznych oraz administracja i rachunkowość. Jednak w ostatnim czasie rośnie zainteresowanie kierunkami medycznymi: opiekun medyczny i technik masażysta – mówi Sługocki.
– Bardzo dużym zainteresowaniem cieszą się kwalifikacyjne kursy zawodowe, które dają uprawnienia na poziomie technika w zawodach technik elektryk, technik rolnik, technik usług fryzjerskich i inne – wymienia Pietrzyk-Gąsior z Plus Edukacji. – Zmieniają się mody i trendy, ale realizacja dźwięku wciąż cieszy się ogromną popularnością – przyznaje Dagmara Mandat z ROE. Dużo jest chętnych na fotografię i realizację obrazu, aktorstwo, grafikę komputerową, scenografię i kostiumografię, projektowanie mody. Nowością w ROE są warsztaty artystyczne: propozycja dla osób zainteresowanych krótką i intensywną formą szkolenia: aktorskiego, reżyserskiego czy też choćby na temat tworzenia logotypów.
TEB Edukacja obserwuje szał wokół RODO – słuchacze chcą się uczyć o ochronie danych osobowych. Interesuje ich projektowanie aplikacji mobilnych i stron internetowych. Po modzie na podologię – specjalistyczną pielęgnację stóp, nadchodzi czas trychologii – zaawansowanej pielęgnacji włosów i skóry głowy. Nowości pojawiają się bardzo często, nawet po kilka w roku. Nie wszystkie ruszają. To, czy zostaną uruchomione, zależy od liczby chętnych.
Trzeba popracować nad uczniami
Głównym problemem szkół policealnych jest nadszarpnięty przed laty wizerunek. W czasach, gdy dotacja zależała od liczby zapisanych słuchaczy, w nieuczciwych placówkach uczyły się martwe dusze, a prowadzący nie dbali o jakość. – Dziś szkoła dostaje dotację tylko na tych słuchaczy, którzy w miesiącu mieli przynajmniej połowę obecności – mówi Sługocki. W szkołach zdarzają się kontrole. I słone kary nakładane na placówki, które popularne są tylko na papierze. Warto więc się starać, by słuchacze nie rezygnowali po pierwszych kilku dniach.
Drugim problemem jest silne lobby uczelni wyższych, które domaga się, by do pewnych zawodów niezbędny był dyplom uniwersytecki. – To prowadzi do absurdów. Osoba, która rozłoży towar na aptecznych półkach i posprząta aptekę, musi wcześniej przez pięć lat studiować farmację. Szpital, żłobek ani żadna publiczna placówka nie zatrudni też wykształconego w szkole policealnej dietetyka. Ale nikt nie zabrania absolwentowi kursu dietetyki otworzyć własnego gabinetu – opowiada Szczepańska-Urbaniak. Na szczęście nie do wszystkich zawodów potrzebne są formalne kwalifikacje. Dobry grafik komputerowy może mieć na koncie szkołę policealną. Rok nauki i już może zarabiać w dobrze płatnym zawodzie.
I trzeci problem, z którym zmaga się całe szkolnictwo zawodowe: wciąż nie jest wystarczająco doceniane. – Otwierając nowe kierunki, odpowiadamy na zapotrzebowanie słuchaczy, ale chcielibyśmy jeszcze lepiej współdziałać z rynkiem pracy. W środowisku krąży taka anegdota: jedna ze szkół miała podobno propozycję od producenta mebli – chciał, by zaczęła kształcić szwaczki na potrzeby jego fabryk. Przyszłym pracownicom i pracownikom oferował niezłe wynagrodzenie, zbliżone do średniej krajowej. Niestety, chętnych zabrakło. Współpraca edukacji z biznesem jest jak najbardziej możliwa, trzeba jednak najpierw popracować nad potencjalnymi uczniami – zaznacza Sługocki.