W środę w nocy nad Jeziorem Strzeszyńskim zakończyła się szósta edycja Enter Enea Festivalu. Co w tym roku pokazał dyrektor artystyczny Leszek Możdżer?
Po zeszłorocznych eksperymentach - na dwóch dużych estradowych widowiskach usłyszeliśmy wiersze śpiewane Tuwima i Białoszewskiego - organizatorzy wrócili do bezpieczniejszej formuły, z miejscem na jazz, muzykę world i mariaże ich obu.
We wtorek tradycyjnie jazzowo zagrał kwartet młodego pianisty Kuby Płużka, z wyróżniającym się energią saksofonistą Markiem Pospieszalskim. Jazzowy repertuar zaprezentował Leszek Możdżer z Dieterem Ilgiem na kontrabasie i Ericem Allenem na perkusji. Na koniec eteryczny występ lubianego przez publiczność Izraelczyka Zohara Fresco i jego kwartetu. Lider ze swobodą zaprezentował całe spektrum swojego perkusyjnego instrumentarium - od dzwonków i tamburynów po bęben tof miriam, od którego zaczerpnął tytuł swej najnowszej płyty. To piękne, liryczne, zderzenie muzyki bliskowschodniej z jazzem zgrabnie zamknęło wieczór. Mimo to, pierwszy dzień festiwalu był nudnawy. Zabrakło czegoś naprawdę porywającego. Koncertu, o którym możnaby jeszcze długo myśleć.
Zdecydowanie lepiej pod tym względem wypadła środa. I to od początku, czyli koncertu 23-osobowej Nikola Kołodziejczyk Orchestra. Nagrodzony dwoma Fryderykami (w ub. r. za debiut. i tym za 'Barok progresywny') międzynarodowy zespół przyjechał ze swoim pierwszym wydawnictwem 'Chord Nation'. I przez godzinę udowodnili, że jazzowy big band (czy jak wyjaśnił lider, orkiestra, bo mają kwartet smyczkowy) to niekoniecznie miły dla ucha, prosty swing, a pełnokrwisty i wymagający jazz.
Największym olśnieniem tegorocznego Entera był drugi koncert Leszka Możdżera, trębacza Oskara Töröka, zjawiskowej wokalistki i skrzypaczki Ivy Bittovej, z niezapowiadanym wcześniej udziałem Zohara Fresco. Świetnie zgrany kwartet zaprezentował doskonale wyważoną mieszankę dźwięków muzyki świata z jazzem, a najbardziej błyszczała pełna energii Bittova. Na scenie była swobodna, a jej głos mocny. Z niezwykłą lekkością w dialogach z pozostałymi muzykami przechodziła od długich wokaliz, przez dzikie okrzyki, do niemalże dziecięcego gaworzenia. Ale pozostali muzycy nie odstępowali jej o krok. To jest taki koncert, o którym się pamięta. Porwało nie tylko mnie - publiczność wyklaskała dwa bisy.
Na koniec radio.string.quartet w niespodziewanie zmienionym składzie. Dzień przed koncertem palec skaleczyła sobie wiolonczelistka grupy, co wyeliminowało ją z grania na Enterze. Zamiast niej z wiedeńczykami wystąpił dosztukowany w ostatniej chwili żywiołowy kontrabasista Georg Breinschmid. I na pewno nie była to zmiana na gorsze. Kwartet pokazał niezwykle energetyczną muzykę smyczkową. Górujący nad skrzypcami jazzujący bas tylko potęgował dobre wrażenie.
Wszystkie komentarze