Jest marzec 2012 roku, miejscowość Dobrzyca pod Piłą. Pracownik nadleśnictwa, który pełni dyżur na wieży obserwacyjnej, zauważa nad drzewami kłęby dymu. Płonie leśniczówka. W zgliszczach strażacy znajdują zwłoki leśniczego Zdzisława K. i jego żony Aleksandry. Kobieta była katechetką w pobliskiej szkole. Strażacy jeszcze nie wiedzą, co się stało. Ale kilka kilometrów dalej odnaleziono spalony samochód małżeństwa. Śledczy przyjmują wersję, że pożar nie był wypadkiem. Autem spod leśniczówki uciekli mordercy i spalili je, aby zatrzeć ślady. Później okazuje się, że pożar domu też miał temu służyć. Sekcja zwłok ujawnia, że leśniczy i jego żona zginęli wcześniej od ciosów nożem. Okazuje się też, że z leśniczówki zginęła broń i amunicja.
Policja ustala, że godzinę przed wybuchem pożaru w pobliżu leśniczówki kręciło się dwóch młodych mężczyzn. Na trop bandytów specjalna grupa śledcza wpada dwa dni po zbrodni i zatrzymuje trzech mężczyzn. 32-letni Michał K. od razu przyznaje się do winy i wskazuje policjantom miejsce ukrycia skradzionej broni. Mówi, że w zabójstwie brał udział 37-letni Rafał S. oraz mężczyzna o pseudonimie Siwy. Później okazuje się, że Siwego w leśniczówce nie było. Motywem zbrodni była kradzież. S. nie przyznaje się do winy. W trakcie śledztwa najpierw mówi, że nie było go w okolicach leśniczówki, a po przeczytaniu akt sprawy twierdzi, że jeździł po lesie w poszukiwaniu miejsca pod uprawę narkotyków. K. z kolei próbuje pomniejszyć swój udział w zbrodni, ale ostatecznie przyznaje, że on też zadawał ciosy leśniczemu i jego żonie.
- Zrobiliśmy to dla pieniędzy - Michał K. opowiadał prokuraturze. - To przypadek, że napadliśmy akurat na ten dom. Nie obserwowaliśmy wcześniej leśniczówki, po prostu przejeżdżaliśmy koło niej i wydała nam się szybkim, łatwym łupem - mówi.
Gdy zapukali, drzwi otworzyła żona leśniczego. Wepchnęli ją do środka, przewrócili. Potem zaatakowali leśniczego. Prokuratura ustaliła, że zadali mu trzy ciosy nożem w klatkę piersiową i jeden w szyję. Jego żonie - dwa ciosy pod łopatkę i w kark.
- Gdy rozpoczął się proces, miałem nadzieję zobaczyć dwóch skruszonych mężczyzn. A zamiast tego zobaczyłem szyderczy uśmiech jednego z nich, który trwa do dziś, i drugiego, który opowiadał, bez cienia skruchy, jak mordował moich rodziców - mówił przed ogłoszeniem wyroku Bartosz Krause. - Kara, która by mnie satysfakcjonowała, nie jest w Polsce wykonywana od 1995 roku. Zatem najwyższy możliwy wyrok będzie adekwatny, bo dla tych ludzi nie ma usprawiedliwienia.
Prokurator zażądał kary dożywotniego więzienia. I taką w grudniu 2013 roku wymierzył sąd pierwszej instancji. Rafał S. do końca konsekwentnie nie przyznał się do winy.
- Zostałem pomówiony przez K. i przez prokuratora, który nienawiść do mnie wmówił rodzinie zamordowanych - mówił w sądzie. - Nie było mnie w Dobrzycy. Żałuję jedynie znajomości z K., bo gdyby nie to, nie siedziałbym teraz tutaj.
- Tylko taka kara będzie adekwatna do tej zbrodni - uzasadniała wyrok sędzia Mariola Skierś. - W ocenie sądu oskarżeni działali z zamiarem bezpośrednim. Wiedzieli, że ktoś jest w domu. Jeśli chcieli tylko okraść mieszkańców, mogli wycofać się w momencie, gdy jedna z ofiar otworzyła im drzwi. Zamiast tego siłą wdarli się do środka, zabili leśniczego i jego żonę i okradli ich dom. Nawet nie byli zamaskowani, co świadczy o tym, że nie chcieli małżeństwa zostawić przy życiu.
Wszystkie komentarze