Dla wielu zmęczonych strzałami petard i korków szampanów kino jest już tradycyjnym miejscem świętowania Nowego Roku. Dla innych pierwsza okazja do zerknięcia, co tam w repertuarze nadarzy się pewnie dopiero 1 stycznia wieczorem. Zerknąć jednak warto. Zapraszam!
REKLAMA
MAT PRASOWE
1 z 12
''Słaba płeć?'' czyli nawet bezmiar alkoholu nic nie pomoże *
reżyseria: Krzysztof Lang
scenariusz: Hanna Węsierska, Wojciech Pałys, Katarzyna Gryga
w rolach głównych: Olga Bołądź, Piotr Głowacki, Marieta Żukowska, Katarzyna Figura, Piotr Adamczyk
Obecność tego filmu w zestawieniu to ponure, naprawdę bardzo posępne ostrzeżenie. Od razu na początek, żeby ktoś dobrze pomyślał co czyni, idąc na ten film - prawdopodobnie jeden z najgorszych w polskiej kinematografii XXI wieku. Ja byłem zwiadowcą, wysłanym w straceńczej misji rozpoznania filmu walką. Wracam okaleczony.
W tym filmie złe jest absolutnie wszystko. Nawet tytuł - trudno chyba wymyślić bardziej pretensjonalny. Jeszcze ten znak zapytania... litości! Źle to jest nakręcone, źle napisane, źle zagrane. Z taką stawką aktorów, z taką obsadą wyprodukować coś tak nieskończenie dennego to naprawdę sztuka. Bardziej karygodny jest jednak scenariusz, z którym każdy z twórców tego filmu winien mieć kontakt w życiu tylko dwa razy - pierwszy i ostatni.
Są takie filmy jak "Kac Wawa" czy "Wyjazd integracyjny", o których z gruntu wiemy, że będą fatalne. Że to celuloidowa tragedia z założenia. To rodzaj konwencji, z której zdajemy sobie sprawę. "Słaba płeć?" próbuje udawać, że ma scenariusz komromu (że jak???), sporo humoru (co??) i plejadę dobrych aktorów (to akurat prawda, pytanie co oni tu robią?). Próbuje nas wszystkich nabrać na to, że jest to jakieś kino. Przez to od "Kac Wawy" czy "Wyjazdu integracyjnego" jest po dwakroć gorsza.
ocena: 1
kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Multikino 51, Multikino Stary Browar, Multikino 51, Rialto, Helios (Gniezno)
FORUM FILM
2 z 12
''Spectre'' czyli koniec programu agentów 00 **
reżyseria: Sam Mendes
scenariusz: John Logan, Robert Wade, Neal Purvis, Jez Butterworth
w rolach głównych: Daniel Craig, Christoph Waltz, Léa Seydoux, Monica Bellucci, Ralph Fiennes, Dave Bautista
Mnie jest łatwiej, bo ja nie czuję żadnej emocjonalnej więzi z Jamesem Bondem. Wszystkie moje próby nawiązania jakiejś intymnej relacji skończyły się fiaskiem. Choć serce miałem otwarte, podobnie jak ramiona, nigdy w nie sobie na padliśmy. Nie nadawaliśmy i pewnie nie będziemy nadawali na tych samych falach.
Co nie znaczy, że agenta 007 nie cenię. Doceniam właściwie. Jego wielkiego wpływu na fanów, na popkulturę, na kino, sposób kręcenia kina szpiegowskiego, które wyjątkowo podatne jest na zmiany zachodzące w świecie. Jak mało które musi pozostać bieżące. James Bond też musi.
Trudno właściwie znaleźć w "Spectre" coś, co spełniałoby oczekiwania i nie zawiodło. Nawet pościgi, nawet jatki stanowiące przecież nierozerwalną część takiego kina nie są godne tego cyklu. Sam Mendes zdaje się zapomniał, że nie kręci filmu, o którym z przyjemnością zapomnimy po miesiącu, dwóch. Kręci istotną część całości niezwykle istotnej, rozkładanej przez fanów na drobniutkie kawałeczki. Film, w którym każdy samochód, każdy karabin, każdy detal ma ogromne znaczenie.
Mnie jest łatwiej, bo jeśli to rzeczywiście koniec programu agentów 00, płakał nie będę. Po prostu włączę sobie poprzednie części, przyglądając się im z zainteresowaniem, co też wzbudziło tak wielkie zainteresowanie na świecie. Wstrząśnięty tym, ale bynajmniej nie zmieszany. Jeśli coś ma aż tylu zagorzałym fanów, jest po prostu ważne. Zbyt ważne, aby to dalej psuć nierozważnymi i nieudacznymi produkcjami, które owym miłośnikom dostarczają jedynie trosk.
kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Multikino 51, Multikino Stary Browar, Multikino Malta
poznan.sport.pl
3 z 12
''W samym sercu morza'' czyli ogon wielkiego lewiatana ***
reżyseria: Ron Howard
scenariusz: Charles Leavitt
w rolach głównych: Chris Hemsworth, Benjamin Walker, Cillian Murphy, Brendan Gleeson
To, co w "W samym sercu morza" jest najbardziej przejmujące, to przemysłowy przerób wielorybich ciał. Na niesłychaną skalę. Wyścig po kolejne baryłki pełne tranu, oleju, spermacetu. Po setki i tysiące baryłek o coraz wyższych cenach. Po ówczesną ropę naftową, czyniąca z ludzi bogaczy. Wchodzenie do kaszalocich łbów, by wiadrami wydobywać płynne złoto. To straszne, przerażające, na swój sposób chore.
I perwersyjnie właśnie w tym filmie najlepsze. Jeżeli cokolwiek się Ronowi Howardowi tu udało, to pokazać życie wielorybników, ich morderczą profesję we wszystkich jej szczegółach. Nikt tego dotąd nie zrobił. Nikt, kto ekranizowałby "Moby Dicka".
"W samym sercu morza" nie jest jednak jego ekranizacją. Nie jest nią, niestety, dodam. To bowiem opowieść nie o "Moby Dicku", ale o tym jak "Moby Dick" powstawał. Ron Howard zrobił jednak film o tym, jak powstał "Moby Dick", bez większego o nim pojęciu i wyobrażeniu, kompletnie w nim się topiąc, jakby posłany na dno ogonem wielkiego kaszalota. Zrobił film, który tak przedstawia jego kanwę, że widz taki jak ja aż przebiera nóżkami, by wreszcie się skończył i pozwolił się wreszcie zająć tym, co w owej opowieści najistotniejsze - samą historią Hermana Melville. Samym "Moby Dickiem".
''Listy do M. 2'' czyli post scriptum staje się pointą ***
reżyseria: Maciej Dejczer
scenariusz: Marcin Baczyński, Mariusz Kuczewski
w rolach głównych: Tomasz Karolak, Agnieszka Dygant, Piotr Adamczyk, Maciej Stuhr, Roma Gąsiorowska, Maciej Zakościelny, Marta Żmuda Trzebiatowska
Wśród wielu innych gatunków filmowych, co więcej, nawet wśród wielu komromów, czyli komedii romantycznych powstał niepostrzeżenie zupełnie nowy nurt, który na potrzeby tej recenzji nazwijmy kinem wigilijnym. Niegdyś kinem wigilijnym był "Kevin sam w domu" albo chociażby niezrównany Chevy Chase czy inni bohaterowie, zapraszający na święta do domu swoją rodzinę, a z nią masę kłopotów. Naszpikowane gagami jak kabaretowe skecze. Dzisiaj ten nurt wyznaczają filmy o miłości, bardziej bajkowe niż komediowe.
Jedno je łączy - idą święta, więc ma być miło. Żadnych nie wiadomo jakich zawiłych opowieści, dramatów i tragedii. Ludzie mają się kochać, wszystko ma się dobrze kończyć, bo Boże Narodzenie to magiczna różdżką, która zmienia życie w baśń.
Wigilijne komromy triumfalnie wkroczyły pod choinkę mniej więcej od 2003 roku, kiedy to fenomenem na skalę światową stał się film "To właśnie miłość" - absolutna perełka w gronie komedii romantycznych. "Listy do M." to nic innego jak polska próba wpisania się w ten trend, tak abyśmy mieli swoją, własną "To właśnie miłość". To także jeden z większych sukcesów polskiego kina ostatnich lat. Nie tylko w znaczeniu finansowym, ale także odbioru przez krytyków i widzów. Zupełnie udany film, sporządzony przy zastosowaniu tej samej recepty co "To właśnie miłość". I z udanym rezultatem.
Maciej Dejczer, który tym razem stworzył ten film, postawił nie tylko na tę samą recepturę i te same składniki. On poszedł dalej, bo dopisał właściwie dalszy ciąg. W jego "Listach do M. 2" niewiele jest nowych wątków, przytłaczającą część stanowią znane już opowieści teraz dopowiedziane jak w serialu. Jak w odpowiedzi na pytanie "co dalej z naszymi bohaterami?". Taka druga część siłą rzeczy przykrywa wówczas pierwowzór, staje się jego post scriptum i zaraz pointą.
Kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Multikino 51
JAAP BUITENDIJK
5 z 12
''Most szpiegów'' czyli jaka zimna ta wojna ***
reżyseria: Steven Spielberg
scenariusz: Matt Charman, Joel Coen, Ethan Coen
w rolach głównych: Tom Hanks, Mark Rylance, Sebastian Koch, Alan Alda, Austin Stowell
Jeżeli jednostka, na dodatek taka jak Tom Hanks, ma czystością swych intencji rozbroić atomowe arsenały dwóch mocarstw, nie może być inaczej. Film musi się stać stereotypowy i nadzwyczajnie prosty. To dlatego Steven Spielberg rezygnuje w "Moście szpiegów" z wszelkich komplikacji, o które ów film aż się prosi. Mimo wszystko, to jednak szpiegowska intryga. Całkiem ciekawa, muszę przyznać i to - przyznaję - najciekawsza z punktu widzenia komunistycznej strategii negocjacyjnej. To, co próbują ugrać w tym filmie Amerykanie jest oczywiste. Znacznie bardziej interesujące są interesy bloku wschodniego i sposób ich załatwiania w dobrze nam znany sposób, przy wykorzystaniu "bratnich krajów". Bułgarami w swych interesach Związek Radziecki posługiwał się nie raz, nawet w sporcie - przeczytajcie chociażby to. Tutaj do gry wchodzi Niemiecka Republika Demokratyczna, zwłaszcza w osobie znanego z "Życia na podsłuchu" niemieckiego aktora Sebastiana Kocha. A wtedy robi się naprawdę ciekawie, bo całość staje się tym, czym zawsze była wojna szpiegów - grą. Próbą sił i nacisków, sprawdzaniem elastyczności stanowisk i tego, ile można przegiąć by nie pękły.
Kiedy Steven Spielberg zrobił "Monachium", otworzyłem oczy ze zdumienia. Zobaczyłem w nim bowiem reżysera, którym nigdy dotąd nie był. Reżysera, robiącego film demoniczny i niezwykle oryginalny. Bez uproszczeń, jakie dotąd stosował. Bez pardonu, jaki zawsze go charakteryzował. "Monachium" było inne, w pewnym konstrukcyjnym sensie wręcz fenomenalne. Teraz jednak wiem, że stanowiło po prostu dla Stevena Spielberga film niezwykle osobisty. Spielberg zawsze kręcił je o tym, co go osobiście dotyczy, ale akurat "Monachium" dotyczyło go szczególnie.
"Most szpiegów" już taki nie jest. Nie jest to kino szpiegowskie w stylu Tomasa Alfredsona. To klasyczne kino spielbergowskie, dość gładko rozdzielające mrok od światła. I tak jak lubię Spielberga i jego filmy, tak tutaj w sumie mi tego szkoda. Wychodzę bowiem z kina z przeświadczeniem, że dałoby się z tego filmu wyciągnąć znacznie więcej niż tylko lekcję historii i przypowieść o stojącym człowieku.
''Czerwony Pająk'' czyli morderstwo jako śmiertelna choroba ****
reżyseria: Marcin Koszałka
scenariusz: Marcin Koszałka, Łukasz M. Maciejewski
w rolach głównych: Filip Pławiak, Adam Woronowicz, Julia Kijowska, Małgorzata Foremniak, Marek Kalita, Wojciech Zieliński
Motto:
"(...) śnieg pada,
maszeruję przez sen,
mnożę się."
Marcin Świetlicki w wierszu "Karol Kot"
Ten wiersz Marcin Świetlicki z zespołu Świetliki poświęcił Karolowi Kotowi - jednemu z tych polskich seryjnych zabójców, którzy siali terror w latach PRL (w jego wypadku - w latach 60.). Przypominam sobie takiego jednego. Nazywał się bodajże Pluta, cały Poznań się go bał, nawet dzieci w szkole o nim mówiły, aż milicja obywatelska zrobiła na niego obławę w podpoznańskich lasach. Poszukiwany zginął, a opowieści o seryjnym mordercy opowiadane przez ciotki i babcie w czasach przerw w dostawie prądu, ustały.
Tego wiersza Marcina Świetlickiego nie znałem do chwili, gdy zacząłem sobie więcej czytać o Karolu Kocie - Wampirze z Krakowa, powieszonym w maju 1968 roku. To on jest w istocie bohaterem "Czerwonego Pająka". On i drugi z ówczesnych morderców, Lucjan Staniak, mordujący w latach 1964-1967. Pseudonim zawdzięczał charakterystycznemu szkarłatnemu atramentowi, którym pisał listy na milicję i do prasy. Opisywał w nich swoje zbrodnie, zwodził tropicieli, bawił się z nimi.
Zodiak, prawda? Czyż to nie zbliża go do mitycznego morderczy zodiakalnego z filmu "Zodiak" i wcześniej "Brudnego Harry'ego", który terroryzował San Francisco w latach 60. i 70.? Fascynujące!
Otóż to - słowo "fascynujące" jest w kontekście "Czerwonego Pająka" absolutnie kluczowe. Podobnie jak kluczowe jest w wierszu Marcina Świetlickiego sformułowanie "mnożę się".
"Czerwony Pająk" jest w moim przeświadczeniu właśnie o tym. O morderstwie czy też raczej fascynacji morderstwem mnożącej się na podobieństwo epidemii. A jeśli nie epidemii, to przynajmniej jak bardzo zaraźliwa choroba, której żadnymi środkami wyplenić nie sposób. Zawsze bowiem znajdzie się kolejny zakażony.
''Igrzyska śmierci. Kosogłos 2'' czyli gdy niewolnik zaczyna decydować ****
reżyseria: Francis Lawrence
scenariusz: Danny Strong, Peter Craig
w rolach głównych: Jennifer Lawrence, Josh Hutcherson, Donald Sutherland, Julianne Moore, Woody Harrelson
W chwili, gdy terroryści wysadzają ładunki wybuchowe w Paryżu, gdy płonie Bliski Wschód, a bezpieczny nie jest żaden samolot, ani żaden stadion i nie wiadomo jak to wytłumaczyć nastolatkom, wkraczają ''Igrzyska śmierci''. I bez pardonu powiadają im: świat jest cyniczny.
Twórcy ''Igrzysk śmierci'', podobnie jak twórcy wielu innych kultowych i dzielonych na sztuki filmów, wychodzą z założenia, że to historia już tak popkulturowo mocna, że wszyscy z grubsza wiedzą, o co w niej chodzi. Nie trudzą się zatem, by robić jakieś streszczenia, by podawać co się dotąd wydarzyło. Ot, po prostu puszczają kolejny odcinek opowieści. Tym razem ostatni.
Umówmy się, z grona wszystkich filmów czy sag pokazywanych nastolatkom, ''Igrzyska śmierci'' są jednymi z najbrutalniejszych. I nie mam tu na myśli jedynie samego zabijania się, nawet masowych nalotów na cywilów, na kobiety i dzieci, które widzimy w tym filmie, a które jako żywo przypominają obrazki z codziennych dzienników telewizyjnych. Nie mam na myśli nawet samych igrzysk, jakby przeniesionych w czasie z epoki Spartakusa. Chodzi mi po głowie właśnie owa brutalność polityki, pokazana tu z całą mocą.
kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Multikino Malta
materiały prasowe
8 z 12
''Zupełnie Nowy Testament" czyli Bóg dla średnio zaawansowanych ****
reżyseria: Jaco Van Dormael
scenariusz: Jaco Van Dormael
w rolach głównych: Pili Groyne, Benoit Poelvoorde, Catherine Deneuve, Yolande Moreau
Bóg mieszka w Brukseli, jest wyjątkowo złośliwym draniem, spędzającym cały czas na wymyślaniu dla ludzi rozmaitych dolegliwości i drobnych, acz irytujących sprawek prawideł typu "sąsiednia kolejka zawsze porusza się wolniej". Ma żonę, córkę i wredny śmiech.
Obrazoburcze?
Otóż wiele na to wskazuje, a jednak nie! Belgijski reżyser Jaco Van Dormael zdołał stworzyć film dotykający spraw naprawdę ryzykownych, wprowadzający córkę Boga i sześciu dodatkowych apostołów, z których jeden jest seksualnym maniakiem, a jednak nie narusza ani uczuć religijnych, ani nawet nie zbliża się do takiej obrazy. Stąpa pewnie, w sposób niezwykle zabawny, zdystansowany, pogodny i konwencją swego filmu nawiązujący mocno do słynnej "Amelii".
Słowem - robi film nie o tym jaki to Bóg wredny, ale o nieobecności Boga w ludzkim życiu. Powołuje do życia apostołów, pisze testament, a jednak nie poucza i nie wygłasza kazań. Boskie dzieło odnajduje w najprostszych historiach, opowiedzianych na dodatek w sposób niezwykle ujmujący, bo z dziecięcego punktu widzenia. Dzieci zaś są specjalistami od szczegółów.
A to przecież diabeł tkwi w szczegółach, nie Bóg - prawda?
ocena: 4+
kina: Muza, Rialto
poznan.sport.pl
9 z 12
''Everest'' czyli kino pełne, a każdy ogląda to sam *****
reżyseria: Baltasar Kormakur
scenariusz: Simon Beaufoy, William Nicholson
w rolach głównych: Jason Clarke, Josh Brolin, Jack Gyllenhaal, Keira Knightley, Robin Wright, Sam Worthington, John Hawkes, Emily Watson
Mam zawsze duże obawy wobec filmów opartych na prawdziwych historiach, wobec filmów mocno biograficznych. Stają się bowiem często niewolnikami tych opowieści, a może jeszcze bardziej niewolnikami kultu, jakim otacza się ich bohaterów. W tym wypadku fakty, na których oparł się "Everest" - chociażby owa kwestia "Dobranoc, kochanie. Nie martw się za bardzo" ("Sleep well my sweetheart. Please don't worry too much."), która naprawdę padła - zadziałały na korzyść tego filmu. To co się wydarzyło z komercyjną wyprawą Roba Halla, zdeterminowało ten film tak bardzo, że stał się on wielkim przeżyciem dla widzów. Jestem o tym przekonany, bowiem pamiętam pewien istotny moment tego filmu, gdy na wielkiej sali Imax w Plazie w Poznaniu nagle ludzie przestali nagle siorbać colę, chrupać kukurydzę, wiercić się, szeptać czy odpowiadać na SMS, który nie może czekać w odróżnieniu od filmu.
Zapadła kompletna cisza. Taka, jakiej nigdy w tej ogromnej sali nie słyszałem. I jaka komponowała się z ciszą umierania na ośnieżonej skalnej półce wielkiej góry. Większej niż którykolwiek z ludzi.
Umieranie na szczycie w "Evereście" nie jest podszyte egzaltacją, nie jest napompowane patosem. Jest przejmujące właśnie ze względu na to, jak mało odróżnia się od całej reszty, tego wspaniałego krajobrazu i surowych skał - niczym zwykłe zaśnięcie, jedynie chwila odpoczynku. To jest umieranie nie różniące się niczym od "zaraz pójdę dalej, ale chwilę odpocznę" albo "nie mam już siły". Przez to przerażające
''Przebudzenie Mocy'' czyli wielka kariera pewnej zdrady *****
reżyseria: JJ Abrams
scenariusz: Lawrence Kasdan, JJ Abrams, Michael Arndt
w rolach głównych: Harrison Ford, Carrie Fisher, Mark Hamill, Daisy Ridley, John Boyega, Adam Driver
W siódmym, najnowszym epizodzie "Przebudzenie Mocy" 73-letni już (sic!) Han Solo (Harrison Ford) powiada znamienne słowa: "Moc. Jej Ciemna Strona. Rycerze Jedi... też myślałem, że to jakieś bujdy. Ale to szczerza prawda. Każde słowo. To wszystko istniało."
Gdy patrzę na swoich siostrzeńców, fascynujących się postaciami z "Gwiezdnych wojen" zanim jeszcze obejrzeli film, mam ochotę powiedzieć im to samo, co Han Solo. Opowiedzieć im o tym wszystkim, co wydarzyło się w związku z "Gwiezdnymi wojnami" w ostatnich 36 latach. O tym, co się działo i co wydarzyło się z nami, ludźmi którzy zanurzyli się w ten świat i dobrze im w nim. Trudno komuś spoza tego świata wyjaśnić, dlaczego się to zrobiło i że taki świat "Gwiezdnych wojen" jednak istnieje w alternatywnej rzeczywistości, a jednak to wszystko prawda. Każde słowo.
Jak to wszystko opowiedzieć tym maluchom? Jak im streścić 36 lat tej epopei? Nie da się. Świat "Gwiezdnych wojen" muszą odkryć sobie sami. Krok po kroku.
- To jest to! - powiadają fani, którzy po zupełnej alternatywie jaką były "Mroczne widmo", "Atak klonów", "Zemsta Sithów", dostają teraz "Gwiezdne wojny" w starym stylu. Bezpieczne, bez mielizn i dziwnych eksperymentów. Takie, na jakie czekali. Nie dziwię się, że są zadowoleni.
Ja też w gruncie rzeczy jestem, choć nie do końca. To, co stanowi o sile i prawdopodobnie wielkim sukcesie "Przebudzenia Mocy" w mojej ocenie także przyczynia się do jego słabości. Ma po prostu również Ciemną Stronę.
kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Imax, Multikino 51, Multikino Stary Browar, Multikino Malta, Baszta (Szamotuły), Noteć (Chodzież), Światowid (Czarnków), Helios (Gniezno), Cinema Tęcza (Kalisz), Kino Nad Wartą (Koło), Helios (Konin), Przedwiośnie (Krotoszyn), Cinema (Leszno), Helios (Piła), Halszka (Szamotuły), Słonko (Śrem), MDK (Wągrowiec), Trójka (Września)
materiały prasowe
11 z 12
''Córki dancingu" czyli teledysk, w który aż trudno uwierzyć *****
reżyseria: Agnieszka Smoczyńska
scenariusz: Robert Bolesto
w rolach głównych: Kinga Preis, Michalina Olszańska, Marta Mazurek, Andrzej Konopka, Jakub Gierszał, Magdalena Cielecka
Od nowego, ożywczego pomysłu na film, który w polskim (i nie tylko polskim kinie) jest mandragorą, do szaleńczej szarży na złamanie karku droga niedaleka, a granica niezwykle cienka. ''Córki dancingu'' Agnieszki Smoczyńskiej chwilami bardzo ostro szarżują, wręcz straceńczo. Mimo tego pozostają wciąż owym nowym, ożywczym pomysłem na film, przy którym widz otwiera szeroko oczy. Czy to zdumiony, czy zbulwersowany, czy też - jak ja - niezwykle zaciekawiony. Ale otwiera.
Ten film zawiera bowiem właściwie wszystko, na czym można się wyłożyć twarzą do ziemi. Ma ryzykowny scenariusz, pełen symbolicznych mielizn. Ma istotny w nim udział bardzo młodych aktorek, które niemalże więcej w nim zagrać muszą nago niż w odzieniu (ryzyko?- ktoś spyta. Ano dla mnie to bardzo poważne ryzyko). Ma historię mityczną osadzoną w czasach PRL, którym w polskim kinie od lat żongluje się nader niezdarnie. Ma wreszcie muzykę, tworzącą z niego nieomal film muzyczny. Nieomal musical.
Przy takim nagromadzeniu ryzyka to się właściwie nie mogło udać. A jednak po wyjściu z kina, zupełnie zdezorientowany tym filmem, mam wrażenie że się jednak udało. Agnieszka Smoczyńska ryzyko podjęła i opłaciło się. Agnieszka Smoczyńska dzięki nim tworzy ze swego filmu rodzaj wielkiego teledysku i właśnie owa teledyskowa forma stanowi w pierwszorzędny sposób o jej ekspresji i sposobie opowiadania tego filmu. Stanowi o jego filmowym języku, niezwykle oryginalnym. Do tego stopnia, że dość szybko kobiety o rybich ogonach, bez wagin, za to z ogromnym libido, budzą równie małe zdziwienie jak erotyczny taniec z milicjantką w mroku pereelowskiej ulicy.
kina: Cinema City Kinepolis, Multikino 51, Multikino Stary Browar, Multikino Malta, Charlie Monroe Malta
poznan.sport.pl
12 z 12
''Makbet'' czyli umarł król, niech żyje król! ******
reżyseria: Justin Kurzel
scenariusz: Jacob Koskoff, Todd Louiso, Michael Lesslie
w rolach głównych: Michael Fassbender, Marion Cotillard, Paddy Considine, Sean Harris, Jack Reynor
Motto:
"Wszystko stracone i na nic wszystko,
gdy drżymy o skutek, któreśmy odnieśli"
Lady Makbet
W pewnym filmie (może Państwo w ramach zagadki przytoczą jego tytuł) ciemnowłosa brytyjska studentka adorowana przez pewnego Francuza nakazuje mu milczeć z tymi jego wszystkimi miłosnymi wyznaniami. Jeśli chce mówić jej o miłości, powinien nauczyć się "Romea i Julii". Na blachę. I tak nic sensowniejszego nie wymyśli. Zirytowany Francuz stuka się w głowę i rzuca wariatkę, ale tylko po to, by Szekspira wykuć i wyrecytować go na stacji metra, gdy luba zechce wyjechać.
Z "Makbetem" jest podobnie. Po nim już także tylko potop. Po nim daremny trud, by spłodzić cokolwiek nowego o żądzy, władzy, spirali zazdrości, kompleksów i owego skutku, któryśmy odnieśli i o który drżymy. O życiu, które cieniem jedynie ruchomym niczym nędzny aktorzyna miota się po scenie, by zamilknąć po tym krótkim akcie na wieki. I jest w istocie jedynie powieścią idioty, pełną wrzasków i krzyków, które nic nie znaczą.
Przerażał mnie "Makbet" bezwzględnością swego przekazu i dynamiką autentyczności. Nie przypuszczałem, że może być jeszcze bardziej okropny. Okazuje się, że może - u Justina Kurzela, mało mi znanego reżysera z Australii.
Tak znanych sztuk nie wystawia się dzisiaj już dosłownie. Zbyt dobrze je wszyscy znamy, by studiować tekst po raz setny takim, jakim on jest. Pozostają wariacje, interpretacje, uwspółcześnienie, spektakle na motywach itd itp. Tak wystawia się "Hamleta", "Dziady" po amerykańsku, "Balladynę" na motorach, "Romeo i Julia" w dżinsach i staffem w ustach. Justin Kurzel tego jednak nie zrobił z "Makbetem". Pozostawił go w chmurnej, deszczowej i mglistej Szkocji, bo doskonale wiedział, że dzięki niej zyska na ekranie to, czego nie jest w stanie dostarczyć widzowi żaden teatr. Zyska plener, a wraz z nim klimat tego filmu.
Efekt jest piorunujący. Tu już nie tekst Szekspira mrozi skórę, nie aktorzy nawet, ale cała ta ponurość, mglistość i posępność tego filmu na skraju nocy prawującej się z dniem.
Moc. Jej Ciemna Strona. Nocne obrady, nocne zmiany szefów służb, szybkie przepychanie ustaw.. też myślałem, że to jakieś bujdy. Ale to szczerza prawda...
Na córy poszłam zwabiona recenzją GW - i muszę powiedzieć, że było to pewne rozczarowanie, film zdecydowanie nie pociągnął muzycznie - rozumiem inspiracje konwencją musicalową jak w Tańcząc w ciemności z genialną rolą Bjork, ale tam pociągnęła muzyka - tutaj teksty słabiutkie, wykonanie przeciętne, nie porywające. Plus za odwagę, rzeczywiście to jest w polskim kinie coś nowego, ale nie porywa - opowieść banalna, muzyka tak sobie, głębi (poza tą wiślaną) brak.
Wszystkie komentarze