Jest "Kevin sam w domu", są i inne wigilijno-świąteczne hity. Są także oryginalne i wartościowe filmy. Zapraszam na krótki przegląd propozycji filmowych w telewizji w czasie Wigilii i pierwszego święta Bożego Narodzenia, ustawionych chronologicznie.
REKLAMA
materiały prasowe
1 z 16
"Mały Książę", czyli miej serce i patrzaj w serce (2015)
Motto:
"Wszystko co nieważne, musi stać się ważne"
reżyseria: Mark Osborne
scenariusz: Irena Brignull, Bob Persichetti
w polskim dubbingu: Bernard Lewandowski, Aleksandra Kowalicka, Włodzimierz Press, Anna Cieślak, Antoni Pawlicki, Robert Więckiewicz, Małgorzata Kożuchowska, Piotr Adamczyk
Uwielbiam "Małego Księcia". Kiedyś miałem fioła na jego punkcie. Bywało, że z nim zasypiałem. Teraz trochę mi przeszło. Nie wypada się tak egzaltować. Jestem wszak już dorosły.
"Mały Książę" leżał zatem przez lata gdzieś na dnie szuflady, z plamą na okładce, która przypominała kolejną asteroidę B-ileśtam, z kolejnym jej mieszkańcem. Leżał tam z popodkreślanymi na żółto cytatami. I z dedykacją, w której napisane było "Dla... najwspanialsza książka świata".
Zapomniałem o niej. A właściwie wydawało mi się, że zapomniałem. Wydawało mi się, bo teraz, gdy poszedłem na film, wszystko mi się przypomniało. Każdy cytat, każdy rysunek, każdy baranek i słoń w środku węża.
"Mały Książę" nie jest tylko zbiorem maksym i scenek o metaforycznym znaczeniu. W "Małym Księciu" jest właściwie wszystko, co potrzeba. Jest podróż przez wszystko, co w życiu można napotkać - pychę, próżność, władzę, nałogi, hierarchię, chęć posiadania, wreszcie prawdziwą miłość, którą trudno rozpoznać, ale która pęta człowieka absolutnie i prawdziwą przyjaźń od niej doskonalszą, która wobec niej musi skapitulować. To jest książka, którą da się przeczytać dopiero wtedy, kiedy się ją oswoi. Powstaje wtedy więź.
Są książki, których nie da się sfilmować. Zupełnie afabularny "Mały Książę" należy właśnie do nich. Przeniesienie tego arcydzieła na ekran jest nie tylko niemożliwe, ale mija się z celem. Mark Osborne zrobił do tej pory "Kung fu pandę". Zabawną, ale przejście od tego filmu do "Małego Księcia" to jak nauczyć się na poczekaniu chińskiego. Niemożliwe, po prostu niemożliwe. Nie uda się to nie tylko jemu, ale nikomu. Tak przynajmniej rozumowałem ja, dorosły.
Mark Osborne podszedł do sprawy jednak inaczej. Podszedł jak dziecko, a właściwie dziecko, które stało się dorosłym. Nie tylko sfilmował "Małego Księcia", ale dokonał na nim niezwykle subtelnej wariacji, która wygląda jak próba przeniesienia tej opowieści do współczesnych czasów. Próba zastanowienia się: "Mały Książę"? Świetnie. Ale co on oznacza w praktyce?
"Miłość, szmaragd i krokodyl" czyli powieść najlepszym przyjacielem kobiety (1984)
reżyseria: Robert Zemeckis
scenariusz: Howard Franklin, Lem Dobbs, Treva Silverman, Diane Thomas
w rolach głównych: Michael Douglas, Kathleen Turner, Danny DeVito
Lata osiemdziesiąte uwielbiam właśnie za takie kino - bezpretensjonalne, łatwe, gładkie, przy tym zabawne i urocze. Kino, które wówczas nie wywoływało żadnych kontrowersji, jedynie wprawiało w dobry humor, a po którym dzisiaj został sentyment.
Zastanawiam się, czy tego rodzaju filmy wyprodukowane w drugim dziesięcioleciu XXI wieku spotkałyby się z ciepłym przyjęciem, czy też to specyfika jedynie tamtej, minionej dekady, balansującej cały czas na krawędzie kiczu i sztuki, rozrywki i wzruszenia. Epoki kreującej gwiazdy przy pomocy zaledwie kilku seansów i posterów w kolorowych pismach. Hołdującej twórcom, którzy do swych dzieł potrafili podejść bez zbędnego nadęcia, ze sporym dystansem i zarazem wprawą w kręceniu rozrywki, do której widz będzie chciał wracać wciąż i wciąż.
Lubię lata osiemdziesiąte po prostu za Roberta Zemeckisa.
emisja: Wigilia godz. 18.10 (TVN Fabuła)
materiały prasowe
3 z 16
"Krampus. Duch świąt" czyli co podąża za Gwiazdorem (2015)
reżyseria: Michael Dougherty
scenariusz: Todd Casey, Michael Dougherty, Zach Shields
w rolach głównych: Emjay Anthony, Adam Scott, Toni Collette
Wigilia to może nie najlepsza pora na thriller, ale ten film przywołuję zaklęciem nie bez powodu. Wśród wszystkich duchów i demonów świąt Bożego Narodzenia, które wywoływał już Karol Dickens, tego bowiem znamy najmniej. Krampus to bestia rodem z ziem Najjaśniejszego Pana, pojawiająca się we wierzeniach w Austrii, Czechach, na Węgrzech, w Chorwacji czy Bawarii. Pół człowiek, pół kozioł, podążający krok w krok za roznoszącym prezenty Gwiazdorem. Demon straszliwy z czasów przedchrześcijańskich, swego czasu zakazany dekretem przez faszystowski reżim Dolfussa w Austrii.
Na naszych terenach zaboru austriackiego, w Galicji czy Przemyślu, jakoś się nie zachował. Zachowajmy więc ciszę, aby nieopatrznie go nie przywołać. A jeśli już przyjdzie, trzeba zaproponować mu sznapsa - ponoć tylko to działa.
emisja: Wigilia godz. 20 (Canal+ Film)
materiały prasowe
4 z 16
"Niezniszczalny" czyli swoje miejsce na kartach komiksu (2000)
reżyseria: M. Night Shyamalan
scenariusz: M. Night Shyamalan
w rolach głównych: Bruce Willis, Samuel L. Jackson, Joseph Dunn, Chance Kelly
Rok po "Szóstym zmyśle" pomyślałem: M. Night Shyamalan znów zrobi film, co się zowie! Poszedłem na "Niezniszczalnego" podniecony, aby opuścić salę kinową z wielkim rozczarowaniem. I poczuciem, że to już nie to.
Dopiero, kiedy ten film pokazano w telewizji, i znów, i znów, po kilkukrotnym obejrzeniu doceniłem go. Dostrzegłem w jak niezwykły sposób hinduski reżyser nadal pokazuje zło. Potrafi je odnaleźć w miejscach, gdzie nigdzie byśmy nie zajrzeli. I wyeksponować tak, jak nigdy byśmy nie pomyśleli. Jest w tym mistrzem.
"Ni3ezniszczalny" jest filmem, w którym zło przyjmuje niecodzienną formę. To nadal dzieło, które potrafi je odnaleźć wszędzie, choćby przy pomocy wystawionych szeroko rąk, o które obijają się przechodnie. To nadal jest to.
emisja: Wigilia godz. 20 (TV4)
materiały prasowe
5 z 16
"Kevin sam w domu" jako trzynasta potrawa (1990)
reżyseria: Chris Columbus
scenariusz: John Hughes
w rolach głównych: Macaulay Culkin, Joe Pesci, Daniel Stern, Catherina O'Hara
Wbrew pozorom to bynajmniej nie Polsat pierwszy puścił w święta "Kevina". Zrobiła to Telewizja Polska w programie pierwszym, w Pierwsze Święto 1995 roku. Następny był TVN w 1999 roku i wreszcie Polsat w 2000 roku. Polsat, który zaczął to robić regularnie, aż wreszcie gdy w święta 2010 roku "Kevina" w jego programie zabrakło, wybuchły zamieszki. Polsat szybko się zreflektował. Już wie, że "Kevin sam w domu" to symbol świąt. Znacznie dzisiaj pewniejszy niż śnieg.
Co roku to właśnie ten film jest najchętniej oglądaną pozycją telewizyjną w święta. Od 2011 roku poświęca mu czas zawsze 3-4,5 mln widzów. Niewykluczone, że co roku tych samych.
"Prawdziwe kłamstwa" czyli najlepsza gleba w dziejach kina (1994)
reżyseria: James Cameron
scenariusz: James Cameron, Claude Zidi, Didier Kaminka, Simon Michaël
w rolach głównych: Arnold Schwarzenegger, Jamie Lee Curtis, Tia Carrere
Zanim James Cameron stworzył "Titanica" i "Avatara" - wielkie blockbustery światowego kina - stworzył "Terminatora". Kto wie jednak, czy to właśnie nie "Prawdziwe kłamstwa" są jego najlepszym dziełem w kategorii popkulturowej komedii, opartej na sile oddziaływania dwóch postaci - Arnolda Schwarzeneggera, ale zwłaszcza Jamie Lee Curtis. To ona w tym filmie jest autorką bodaj najlepszej gleby w historii kina, do której dochodzi podczas jej tańca w pokoju hotelowym. Proszę zwrócić na to uwagę.
emisja: Pierwsze Święto godz. 0.30 (Polsat)
materiały prasowe
7 z 16
"Siedmiu wspaniałych" czyli raz jeszcze oddzielmy dobro od zła (1960)
reżyseria: John Sturges
scenariusz: William Roberts
w rolach głównych: Yul Brynner, Steve McQueen, James Coburn, Charles Bronson
emisja: Pierwsze Święto godz. 10.05 (TVN7)
"Siedmiu wspaniałych" z 1960 roku w reżyserii Johna Sturgesa uznawanych jest za najbardziej klasyczny western. Do dzisiaj to chyba wszystkich bawi, bo przecież wiemy, że w gruncie rzeczy to film japoński. O ile jednak początkowo mogło bawić przeniesienie samurajskiego bushido Akiry Kurosawy w warunki Dzikiego Zachodu i poszukiwanie wśród rewolwerowców japońskiej szlachetności, o tyle z czasem okazało się to całkiem niegłupim pomysłem.
Pamiętajmy bowiem, że Akira Kurosawa w 1954 roku nakręcił swoich "Siedmiu samurajów" (protoplastę westernu "Siedmiu wspaniałych", jeśli ktoś nie wiem - japońscy twórcy filmu Kurosawy znajdują się nawet wśród scenarzystów dzieła Johna Sturgesa) nie tyle o samurajach, co - precyzyjniej rzecz mówiąc - o roninach. Ronin to samuraj bez pana, czytaj: bez celu. Ta koncepcja człowieka o pewnych zasadach, szukającego jakiegoś ich ujścia, celu odpowiadającego jego poczuciu przyzwoitości, idealnie pasowała do mitu Dzikiego Zachodu. Dlatego John Sturges skorzystał z japońskiego scenariusza i przedstawił siedmiu ludzi stających w obronie wioski nękanej przez złoczyńców.
U niego jednak owi rewolwerowcy tworzyli zgraną paczkę, choć każdy z nich był inny. To znaczy - każdy kierował się inną motywacją w udzieleniu pomocy meksykańskim wieśniakom, bezbronnym w starciu z okrutnym rzezimieszkiem, symbolizującym całe bezprawie tego świata. I właśnie te motywacje są w "Siedmiu wspaniałych" najciekawsze. Mamy bowiem do czynienia oto z historią, w której różne drogi różnych ludzi krzyżują się w jednym punkcie, oznaczonym tabliczką z napisem "bo tak trzeba".
Za przyzwoitością w "Siedmiu wspaniałych" z 1960 roku bynajmniej nie kryje się czysty altruizm, dobro w krystalicznej postaci, staranne wychowanie w poczuciu respektu dla prawa. Za przyzwoitością szły w tym westernie kwestie znacznie mniej wzniosłe - np. zemsta, albo dobry interes, albo ucieczka przed demonami przeszłości, albo wręcz pragnienie przygody. Jak jedno może wynikać z drugiego? Otóż dlatego ten western sprzed ponad pół wieku ma ponad dwie godziny, wiele wątków i wiele ujęć na każdego z bohaterów, byśmy mogli tę drogę prześledzić.
Poza tym zawsze warto sobie przypomnieć ten motyw muzyczny:
materiały prasowe
8 z 16
''Wielka szóstka'' czyli czip w głowie dziecka (2014)
reżyseria: Chris Williams, Don Hall
scenariusz: Don Hall, Jordan Roberts
polski dubbing: Zbigniew Zamachowski, Jakub Zdrójkowski, Eryk Lubos, Piotr Grabowski
- Nikt już nas nie potrzebuje - uskarża się w ''Kingsajzie'' redaktor Olgierd Jedlina, znany publicysta z "Pasikonika", prywatnie krasnoludek. - Gdzie są te konie, którym grzywy można było pleść? Komu dzisiaj zboże mleć nocą we młynie? Dzieci rzucają dziś butami w krasnoludki.
Księżniczka wyzwolona z mocy smoka przez dzielnego rycerza? Teraz ważniejsze są ''Pingwiny z Madagaskaru'' czy Ninjago, względnie ''Rio''. Jeśli nie wiesz, co to Ninjago, nie rozróżniasz Senseia Wu od Hipnokobr, przepadłeś. Równie dobrze możesz rozmawiać z dzieckiem po chińsku.
Nie wiem, czy ten film stanie się dla dzieci tak kultowy jak Ninjago. Cholera wie, po tych szkrabach można się spodziewać różnych fascynacji, trudno coś przewidzieć. Może się stanie, może nie. Nawet jeśli jednak dzieci rzucą w ten film butem albo dopiero co ułożoną z klocków ciężarówka, to i tak jest on istotny.
Bo w kontaktach z dziećmi stanowi przejście wytwórni Walta Disneya na poziom 2.0. Na poziom, na którym już dawno znajdują się jej klienci.
"Wielka szóstka" to nie tylko historia futurystyczna. Ona jest także opowiedziana futurystycznym językiem. Stanowi jakby nakładkę modyfikującą na wszelką dotychczasową twórczość disneyowską, na wszystkie jego księżniczki, myszki, kaczorki, piękne, bestie i co ino.
To jest przyszłość w każdym tego słowa znaczeniu - przyszłość dzieci, przyszłość filmu animowanego, przyszłość Disneya, który zrobił animację mocno nawiązującą do mitu założycielskiego o superbohaterze, co jest o tyle ciekawe, iż mit ten jest przecież niemal rówieśnikiem kreskówek Walta Disneya. Zupełnie jakby Myszka Miki i Kaczor Donald szły pod ramię z Supermanem i Batmanem. A któż z animacji bardziej kształtował popkulturę i świat niż one?
Ten film stanowi rodzaj Avenger w wersji dla niepełnoletnich. To Liga Niezwykłych Dżentelmenów w kategorii U-12. Kino akcji dla jeszcze leżakujących i Marvel w mutacji wieczorynka level hard, gdzie pluszowego misia zastępuje robot, lalkę, która mruga oczami i mówi ''mama'' - komputer, a drewniane klocki - mikrobooty.
Disney zrobił film dla dzieci, w którym zaproponował im taki świat, jaki licuje z poziomem ich fantazji i kodem, jakim się obecnie posługują. Bez tego kodu nie będziemy w stanie dotrzeć do dziecięcych twardych dysków z wciąż jeszcze zapełnionym tylko fragmentem partycji, a w każdym razie nie dotrzemy tam przed groźnymi programami wirusowymi. Nie będziemy w stanie zamontować tam swoich czipów, na których najbardziej nam zależy. Chcecie tego?
"Greystoke. Legenda Tarzana - władcy małp" czyli czyli coś tam jodłuje za borem (1984)
reżyseria: Hugh Hudson
scenariusz: Robert Towne, Michael Austin
w rolach głównych: Christopher Lambert, Andie MacDowell, Ralph Richardson
To mistrz olimpijski w pływaniu Johnny Weismuller był odpowiedzialny za zbudowanie tak wielkiej popularności postaci Tarzana. Dał mu charakterystyczny wizerunek, potężna klatkę piersiową i to tyrolskie jodłowanie, które stało się znakiem rozpoznawczym człowieka wychowanego przez małpy w afrykańskim lesie. Między 1932 a 1948 rokiem zagrał on w dwunastu filmach o Tarzanie. Dwanaście filmów w szesnaście lat! Dodajmy do tego szesnaście powieści napisanych tylko przez Burroughsa do lat trzydziestych. To o czym świadczy. Tarzan w Nowym Jorku, syn Tarzana, triumf tarzana, miłość Tarzana, mnóstwo jakichś nowych historii, Tarzan to, Tarzan siamto... Temat eksploatowany był niczym samo Kongo.
I wreszcie po 1948 roku zapadła cisza.
Dopiero w 1984 roku temat Tarzana wrócił do kina. Hugh Hudson nakręcił wtedy film "Greystoke. Legenda Tarzana - władcy małp". W rolę człowieka wychowanego przez małpy wcielił się w nim Christopher Lambert, późniejszy "Nieśmiertelny".
''The Walk. Sięgając chmur'' czyli stąpamy po naprawdę cienkiej linie (2015)
reżyseria: Robert Zemeckis
scenariusz: Christopher Browne, Robert Zemeckis
w rolach głównych: Joseph Gordon-Levitt, Charlotte Le Bon, Ben Kingsley, James Badge Dale
Robert Zemeckis (twórca chociażby ''Powrotu do przyszłości'') ma dar do robienia filmów lekkich. W dziennikarstwie czy literaturze nazwalibyśmy to lekkością pióra, tutaj - pewnie lekkością kamery. "The Walk" pod tym względem to film szczególny. On nie jest tylko zrealizowany z dużym talentem. Został także zrealizowany w sposób niezwykle oryginalny, żeby nie rzec nowatorski. Nowatorski, a jednocześnie nawiązujący do kina lat 70.
Joseph Gordon-Levitt w roli Philippe Petita, autentycznego francuskiego linoskoczka, który w 1974 roku rozpiął liny między wieżowcami WTC, aby przejść po nich bez asekuracji jako pierwszy człowiek na świecie, wypada znakomicie. Nie tyle dlatego, że jakoś cudownie zagrał (choć naprawdę dał radę), ale dlatego, że ta postać została napisana w sposób niezwykle interesujący.
Nie wiem, czy znacie historię próby, jaką w 1974 roku wykonał Philippe Petit? Czy wiecie, jak się zakończyła?
Jeśli nawet ktoś wie, to i tak nie ma przeszkód, by z tą wiedzą zasiąść do oglądania "The Walk". Nie do rezultatu jego próby sprowadza się bowiem ta historia, a do sposobu jej opowiedzenia. Oryginalnego, mieszającego gatunki i napięcie, balansującego na krawędzi oddzielającej komedię od dramatu niczym na bardzo cienkiej linie. Z wdziękiem jednak, precyzją i umiejętnościami linoskoczka.
"Piramida strachu" czyli dlaczego Sherlock Holmes został kawalerem (1985)
reżyseria: Barry Levinson
scenariusz: Chris Columbus
w rolach głównych: Nicholas Rowe, Sophie Ward, Roger Ashton-Griffiths
Opowiedziana w iście spielbergowskim stylu historia młodego Sherlocka Holmesa i równie młodego Johna Watsona, zrealizowana przez mistrzów Barry'ego Levinsona (twórcę późniejszego "Rainman") oraz Chrisa Columbusa (to on stworzył "Kevina samego w domu"), to dla mnie perełka pierwszego dnia świąt. Uwielbiam ten film, jego klimat osadzony w rzadkiej epoce lat 20. XIX wieku. Uwielbiam jego antycypację losów Holmesa i klimat ogromnej przygody połączonej z thrillerem, który tworzy sekta czcicieli egipskich bóstw. To ona posługuje się trucizną, której wstrzyknięcie ofiarom powoduje niebywałe halucynacje.
Kto wie czy te halucynacje właśnie nie są w "Piramidzie strachu" ciekawsze niż samo rozwiązanie zagadki przed przenikliwego Sherlocka Holmesa.
- Idę na ten film, bo w nim się wyjaśni, dlaczego Sherlock Holmes został kawalerem - powiedziała moja znajoma, gdy "Piramida strachu" wchodziła na ekrany kin. Nie są Państwo ciekawi?
emisja: Pierwsze Święto godz. 16 (TVN Fabuła)
materiały prasowe
12 z 16
"Księga dżungli" czyli przecież Shere Khan nie może mieć racji! (2016)
reżyseria: Jon Favreau
scenariusz: Justin Marks
w rolach głównych: Neel Sethi, Idris Elba, Bill Murray, Ben Kingsley, Scarlett Johansson, Lupita Nyongo'o
polska wersja językowa: Bernard Lewandowski, Jan Frycz, Jerzy Kryszak, Jan Peszek, Anna Dereszowska, Lidia Sadowa
Motto:
''Plemiona Dżungli, poruszone tą wieścią, poszły za stadem bawolim i dotarły do owej jaskini. U wnijścia jaskini stał istotnie Strach. Był nie owłosiony - jak go opisały bawoły - chodził na dwóch nogach. Gdy ujrzał zwierzęta, krzyknął przeraźliwie, a głos jego napełnił nas strachem, który nam pozostał po dziś dzień''.
Rudyard Kipling, ''Druga księga dżungli''. Rozdział ''Skąd się wziął Strach''
Cała dżungla jest przepełniona strachem, więc ''Księga dżungli'' również. To, co napisał Rudyard Kipling i na czym ja wychowałem się w dzieciństwie, zaczytany i przełamujący pod kołdrą mamine ''pora już spać'', jest w zasadzie tekstem przerażającym. Budującym, ale i bardzo brutalnym - dokładnie tak jak prawa natury.
Zasada sprawiedliwości społecznej? Zdrowy rozsądek? Nie, to po prostu prawa natury, które nią rządzą i działają. Te, które sprawiają, że syty tygrys nie zapoluje na sambara, bo nie ma takiej potrzeby. Nie zabije ani jednej istoty więcej niż musi, nie zje jednego kęsa więcej niż powinien i wreszcie - nie zaatakuje bez potrzeby człowieka, którego boi się, odkąd narodził się Strach.
Po prostu - wydawać się może, że Rudyard Kipling jedynie sfabularyzował i zbeletryzował film przyrodniczy.
Ów sfabularyzowany film przyrodniczy u Kiplinga to jednak fenomenalna historia o przebogatym spektrum postaci i zdarzeń. Mowgli, czarna pantera Bagheera czy niedźwiedź Baloo stały się symbolami - pamiętacie Państwo, że tak nazywał się niedźwiedź przez lata mieszkający w poznańskim Zoo? Wielki pyton Kaa stał się stałym bywalcem krzyżówek, bo trudno znaleźć inną tak znaną postać na trzy litery z dwoma A po sobie. Postacią, która jednak najbardziej kojarzy się z ''Księgą dżungli'' stał się Shere Khan, wielki tygrys bengalski. W dodatku: tygrys-ludojad.
Shere Khan fascynował mnie zawsze. Jego radykalne podejście do ludzi również. Ten tygrys był w gruncie rzeczy największym nonkonformistą całej tej historii, jej największym mrokiem, a jednocześnie najciekawszą postacią. Drżałem jako dziecko przed Shere Khanem, a jeszcze bardziej drżałem przed tym, że ów kot ma rację. Że małego człowieka zagubionego w lesie i przygarniętego przez wilki faktycznie trzeba zgładzić jak najszybciej. Póki czas.
"Alicja w krainie czarów" czyli czyli gdyby tak było, to byłoby, ale nie jest (2010)
Motto:
- Wiesz przecież bardzo dobrze, że nie jesteś prawdziwa.
- Jestem prawdziwa! - powiedziała Alicja i wybuchnęła płaczem.
- Nie staniesz się ani trochę prawdziwsza przez to, że płaczesz.
("Alicja w krainie czarów")
reżyseria: Tim Burton
scenariusz: Linda Woolverton
w rolach głównych: Mia Wasikowsja, Johnny Depp, Helena Bonham Carter
''Alicję w krainie czarów'' i potem ''Po drugiej stronie lustra'' czytałem właśnie jako dziecko. I nie wiedziałem wówczas, czym one się różnią. Nie wiedziałem, że diametralnie się różnią. Nie miałem pojęcia, że jedna traktuje o dojrzewaniu i zmianie perspektywy, a druga o abstrakcji świata logiki i logiczności świata abstrakcji.
Dla mnie wtedy o niczym takim nie traktowały. Czytałem je po swojemu.
Dzisiaj siedzę nad ''Alicją w krainie czarów'' i ''Po drugiej stronie lustra'', starając się rozwikłać jej znaczenie, zamiast tęsknić za czasami, w których nie musiałem tego robić, bo abstrakcja była bardziej logiczna niż cokolwiek nieabstrakcyjnego.
W święta "Alicję w krainie czarów" pokazują aż dwie stacje.
emisja: Pierwsze Święto godz. 19.10 (HBO2), godz. 23.25 (TVN Fabuła)
materiały prasowe
14 z 16
"Szklana pułapka" czyli ile może się wydarzyć przed wieczerzą (1988)
reżyseria: John McTiernan
scenariusz: Jeb Stuart, Steven de Souza
w rolach głównych: Bruce Willis, Alan Rickman, Bonnie Bedelia, Reginald Veljohnson
Niezwykłe to czasy, gdy terrorystów trzeba było sobie wymyślać - np. potężnych, blondwłosych Aryjczyków z niemieckiej strefy językowej, jak w "Szklanej pułapce". To ich powstrzymywać musi Bruce Willis - niestrudzony zwykły Amerykanin.
Ten film przeszedł podobną drogę kariery jak "Kevin sam w domu" - jego permanentne pokazywanie w święta Bożego Narodzenia sprawiło, że ostatecznie stał się ich telewizyjnym elementem. Widzowie lubią go oglądać, powtarzać każdą kolejną scenę. W wypadku "Szklanej pułapki" to jednak zrozumiałe - akcja tej pierwszej i kolejnych części dzieje się właśnie w Wigilię. To jeden z tych filmów pokazujących, że między pierwszą gwiazdką a podaniem karpi na stół naprawdę wiele się może wydarzyć.
emisja: Pierwsze Święto godz. 21 (Polsat Film)
Fot. mat. prasowe
15 z 16
"Zjawa" czyli sam na sam na ekranie z niedźwiedzicą grizli ****
reżyseria: Alejandro Inárritu
scenariusz: Alejandro Inárritu, Mark L. Smith
w rolach głównych: Leonardo Di Caprio, Tom Hardy, Domhall Gleeson, Will Poulter, Forrest Goodluck
Cały film Alejandro Inárritu oparty jest na dygresjach, nie tylko zresztą fabularnych, ale i scenograficznych, krajobrazowych, wszelkich. To sprawia, że "Zjawa" nie koncentruje się jedynie na mitycznych zdarzeniach sprzed niemal 200 lat. Na zemście porzuconego na pewną śmierć przez kompanów człowieka, który dzięki temu, że kilka lat życia spędził u Indian, miał nad ściganymi przewagę znajomości terenu i przyrody.
Właśnie przyroda - to ona u Alejandro Inárritu jest główną dygresją, co (przynajmniej z mojego punktu widzenia) jest właściwie zachwycające. Pokazać ładne widoczki między Missouri a Yellowstone to jedno, ale pokazać je tak, jak to zrobił Meksykanin - to już co innego. Alejandro Inárritu oparł się na przyrodzie, uznał że to dobry - nomen omen - trop. Postąpił słusznie, bo to ona uniosła mu ten film i dzięki niej zyskał wspaniałą głębię. Zarówno jej piękno, jak brzydota, cud natury i jej groza, w sumie bezpośrednio z tego cudu wynikająca.
Dla większości z nas, widzów "Zjawy", w pamięci zostanie z pewnością atak niedźwiedzicy grizli, przydybanej przez Leonardo Di Caprio w lesie z dwójką niedźwiedziątek. Zapadnie, gdyż nigdy w dziejach kina nie widzieliśmy czegoś podobnego. Niezwykle brutalny, bardzo dynamiczny, a jednocześnie zawierający w sobie nie tyle epatowanie okrucieństwem, ale również jakieś perwersyjne, surowe piękno. Grizli utożsamia tu całą przyrodę i jej nieuchronne prawa - nie da się jej przebłagać, nie da się odwoływać do uczuć, litości, czegokolwiek podobnego. Tutaj po A jest B, a 1 dodać 1 równa się 2. Przydybana z młodymi niedźwiedzica atakuje i na dodatek atakuje do skutku.
Hugh Glass, którego odgrywa Leonardo Di Caprio, jest języczkiem u wagi całego filmu. Mówimy wszak o występie aktora, który nigdy dotąd nie dostał Oscara i ponownie będzie się o niego ubiegał. Jeśli tym razem nie dostanie, jeśli atak niedźwiedzia, szereg ran i wszelkie cierpienia mu nie pomogą, jeżeli Oscara nie przyniesie mu wygrzebanie się z własnego grobu, to będzie to znaczyło, że nie ma już dla Leonardo Di Caprio nadziei.
Zadanie, jakie postawił przed nim Alejandro Inárritu było przecież bardzo trudne. Pamiętajmy, że to niezwykle długi film, w którym przez szmat czasu Leonardo Di Caprio jest na ekranie sam ze sobą. Bardzo trudno to zagrać, bardzo trudno nie znużyć tym widza. Tenże widz, nawet rozparty wygodnie w fotelu, męczy się także i każde tego typu kino obłożone jest podobnym ryzykiem. Twierdzę, że Alejandro Inárritu nie do końca się przed tym niebezpieczeństwem ustrzegł. Nie zbilansował do końca zniewalającego piękna, czy też raczej oryginalności piękna tego filmu z jego fabularną warstwą emocjonalną.
Zrobił film, jakiego dotąd nie było, ale bynajmniej nie taki prosty i gładki do oglądania. Nie da się tego zrobić bez zmęczenia. Jeżeli uzna się jednak, że to "boskie zmęczenie", które szybko minie, wówczas można być pewnym, że cała reszta pozostanie.
"Dom na końcu ulicy" czyli jaki on strasznie przystojny (2012)
reżyseria: Mark Tonderai
scenariusz: David Loucka
w rolach głównych: Jennifer Lawrence, Max Thieriot, Elisabeth Shue
W wielu wcieleniach widzieliśmy już Jennifer Lawrence, już w te święta możemy ją oglądać w kinowym filmie "Pasażerowie". Zobaczyć ją jednak w thrillerze to gratka. Zwłaszcza w tak energicznej roli jak ta - dziewczyny, której fascynacja przystojnym acz dziwnym sąsiadem prowadzi do odkrycia historii zdumiewającej.
To dzieło inspirowane Alfredem Hitchcockiem i jego "Psychozą", o którym sami producenci mówili, że jest dla "Psychozy" tym, czym "Niepokój" był dla "Okna na podwórze". Alfred Hitchcock nie miał jednak Jennifer Lawrence. Ciekawe jestem, jakby na nią zareagował.
Dla kogo te propozycje? Canal+ i HBO ma w kablówkach może z 5% widzów... a ja oglądam dziś i do końca świąt tylko Eurosport. Dziś cały dzień biathlonu i skoków narciarskich, dla mnie uczta :-)
Wszystkie komentarze