Za chwilę na ekrany kin wchodzi kolejna część nowej "Planety małp". W telewizji będzie okazja obejrzeć poprzednią i porównać z obecną. Znalazłem także dla Państwa perły z lat osiemdziesiątych, arcydzieło z lat siedemdziesiątych i kilka innych propozycji, które wzbudziły u mnie mieszane uczucia. Może Państwo sami ocenią i podzielą się opinią? Zapraszam na przegląd propozycji telewizyjnych tego weekendu. Proszę kliknąć w zdjęcie
REKLAMA
2001
1 z 14
"Władca Pierścieni. Drużyna Pierścienia" czyli początek, który nie ma końca (2001)
reżyseria: Peter Jackson
scenariusz: Peter Jackson, Fran Walsh, Philippa Boyens
w rolach głównych: Elijah Wood, Ian Holm, Ian McKellen, Sean Astin
Panie Peterze Jackson, panie reżyserze! Ja wiem, że John Tolkien tworzył przez całe życie, a i tak swoich dzieł właściwie nie ukończył. Ja wiem, że dzisiaj wszyscy tak robią, iż szatkują swoją opowieść na kawałki i robią z niej serial. Nie ma przed tym ucieczki - pisałem już o tym.
Nie róbmy jednak aż takich jaj z widza!
Gdy George Lucas kręcił swoje 'Gwiezdne wojny', też podzielił opowieść na epizody. Ba, także zaczął od środka, od czwartej cześci, by następnie stworzyć retropespekcję, która była niczym 'Hobbit' wobec 'Władcy pierścieni'. On jednak miał w sobie dość przyzwoitości i szacunku dla swojego widza, że owe epizody:
a) opatrzył wstępem, który wyjaśniał widzowi w jakim momencie historii się znajduje
b) opatrzył zakończeniem, przez co każdy stanowił pewną odrębną i sensowną całość, a nie kawałek taśmy losowo wycięty ze szpuli
'Drużyna Pierścienia', którą TVN pokazuje w ten piątek, rozpoczyna cykl piątków z ekranizacjami Tolkiena. Będzie można łatwo zorientować się, czy Peter Jackson aby nie przesadził, kręcąc wciąż i wciąż to samo. Wtedy, w 2001 roku 'Drużyna Pierścienia' wydawała się nową jakością w kinie fantasy, a nie jedynie początkiem niekończącej się sagi. Dzisiaj widać już pewne znużenie tą opowieścią.
Nie możemy jednak zapominać, że 'Władca Pierścieni' to jest nowy rozdział w historii kina. Nowy rozdział narracyjny, fabularny, nade wszystko realizacyjny. To także rozdział, dzięki któremu Nowa Zelandia i jej plenery zyskały atrakcję turystyczną, co się zowie. Jakby dotąd miała ich mało...
emisja: piątek godz. 20 (TVN)
1992
2 z 14
"Bez przebaczenia" czyli to są złote czasy westernu (1992)
reżyseria: Clint Eastwood
scenariusz: David Webb Peoples
w rolach głównych: Clint Eastwood, Gene Hackman, Morgan Freeman, Frances Fisher
Myślę, że gdy Clint Eastwood w latach sześćdziesiątych zakładał charakterystyczne poncho w spaghetti westernach Sergio Leone, już miał w głowie pewien pomysł na ten gatunek filmowy. Gatunek kilkakrotnie wymierający. Włoskie spaghetii paradoksalnie nie zmieniło go w podklasę B, ale nadało mu nowej treści. Śmiem twierdzić, że Sergio Leone ratował western, a nie pogrążał go, widząc w nim mit założycielski Stanów Zjednoczonych.
Clint Eastwood nadał mu nowe życie w latach dziewięćdziesiątych. Ktoś spyta - jakim cudem to właśnie 'Bez przebaczenia' dostało Oscara, a nie inne wcześniejsze arcydzieła gatunku? Ano dlatego, że to western bodaj najbardziej uniwersalny. Wszak istotą tego gatunku było dotąd dzielenie grubą kreską dobra od zła. U Clinta Eastwooda nie jest to takie oczywiste. Tutaj nikt nie jest do końca bez winy, nikt nie jest w pełni bohaterem. Oto współczesność westernu.
emisja: piątek godz. 21 (TVN Fabuła)
1971
3 z 14
"Znikający punkt" czyli mu automat, my Dodge and me (1971)
reżyseria: Richard C. Sarafian
scenariusz: Barry Hall, Guillermo Cabrera Infante
w rolach głównych: Barry Newman, Cleavon Little, Dean Jagger
Zastanawiałem się, czy nie dopisać do ról głównych jeszcze Dodge Challengera. Ten samochód z 375-konnym silnikiem o ośmiu cylindrach stał się kultowy właśnie dzięki temu filmowi. Idealnie pasował do amerykańskich bezdroży między Kolorado a Kalifornią, przez które przeprowadzić ma go jak najszybciej niejaki Kowalski - takie są warunki zakładu.
Fileas Fogg lat siedemdziesiątych, na dzień przed kryzysem paliwowym - można powiedzieć. Czas nie tylko wspaniałych przestrzeni, plwania na policję, ale i ogromnych. oktanożernych krążowników szos. Dzisiaj, gdy benzyna w USA kosztuje 2 dolary za galon (cztery litry) zamiast 50 centów, wciąż na Dzikim Zachodzie jest mnóstwo takich wierzchowców. Dają bowiem nie tylko mnóstwo dwutlenku węgla i gazów cieplarnianych, ale także wolność.
emisja: piątek godz. 21.50 (TVP Kultura)
materiały prasowe
4 z 14
"Mój rower" czyli ojcostwo jako spadek (2012)
reżyseria: Piotr Trzaskalski
scenariusz: Piotr Trzaskalski, Wojciech Lepianka
w rolach głównych: Artur Żmijewski, Michał Urbaniak, Krzysztof Chodorowski, Witold Dębicki
- Mężczyzna może odejść od kobiety, ale nie od dziecka - powiada Michał Urbaniak, znany muzyk jazzowy (grywał z Milesem Davisem), który wystąpił w tym filmie w ojcowsko-synowskim trio. Owo trio poszukując ważnej dla nich wszystkich kobiety, znajduje siebie i swoje ojcowsko-synowskie sprawy. Pozrywane, a jednak wciąż istniejące więzy, których spoiwem okazuje się zupełnie nieoczekiwanie postronny obserwator, grany tu przez poznańskiego aktora Witolda Dębickiego.
To znamienne, że grana przez Annę Nehrebecką babka zostawia Michała Urbaniaka dla Piotra Szczepanika - tego od 'Żółtych kalendarzy', zwróćcie Państwo na to uwagę. Może łatwiej będzie wówczas zdefiniować ojcostwo, które bodaj nigdy nie jest gromem z jasnego nieba, a raczej najczęściej procesem.
emisja: piątek, godz. 22.05 (TVN7)
1974
5 z 14
"Chinatown" czyli czarna, kryminalna perła w polskim ręku (1974)
reżyseria: Roman Polański
scenariusz: Roman Polański, Robert Towne
w rolach głównych: Jack Nicholson, Faye Dunaway, John Huston
Roman Polański nie zapomniał o swych korzeniach. Nie, niekoniecznie w tym wypadku mam na myśli Polskę. W wypadku "Chinatown" myślę o korzeniach kina. Jego kina, takiego na którym się wychował. Czarny kryminał z czeluści amerykańskiego miasta to właśnie taki matecznik. Roman Polański przyjechał do USA z Polski, ale filmy oglądał takie, jak wszyscy. I one go kształtowały.
"Chinatown" niewątpliwie jest hołdem, ale jest także nową jakością w ramach gatunku. Mistrzostwo reżyserii, mistrzostwo scenariusza, mistrzostwo gry aktorskiej. To jeden z filmów, który należy do największych kanonów kina - tym większy powód do domu, że wyszedł spod ręki Polaka. Wśród wszystkiego, co Roman Polański nakręcił, ten film jest perłą szczególną. Perłą noir, czyli bardzo rzadko spotykaną.
emisja: piątek godz. 22.15 (Metro TV)
poznan.sport.pl
6 z 14
''Planeta małp'' czyli zacznijmy wszystko od początku (2001)
reżyseria: Tim Burton
scenariusz: Lawrence Konner, Mark Rosenthal, William Broyles
w rolach głównych: Mark Wahlberg, Tim Roth, Helena Bonham Carter, Paul Giamatti
Klasyczna 'Planeta małp' z 1968 roku w pierwotnym ujęciu opartym na oryginalnej książce francuskiego pisarza Pierre'a Bouille pokazywała alternatywę współczesnego świata pozornie w postaci obcej planety, na której ewolucja potoczyła się nieco inaczej niż na Ziemi i to antropoidy (małpy człekokształtne) stały się suwerenami. Pozornie, gdyż każdy kto oglądał tamtą 'Planetę małp' (na jej podstawie powstał serial, pokazywany w Polsce), spotkał na owej rzekomo 'obcej planecie' Statuę Wolności, pamiątkę dawnej, ludzkiej historii i skojarzył rzekomą wyprawę z de facto podróżą w czasie na Matce Ziemi.
30 lat po tamtej 'kostiumowej' małpiej epopei swoją wersję nakręcił Tim Burton. Trzymał się standardu - tu także ludzcy bohaterowie lądują na obcej planecie rządzonej przez małpy, która okazuje się Ziemią w przyszłości. Tim Burton stworzył swój małpi świat z charyzmatycznym szympansim generałem Thade (w tej roli Tim Roth).
Tim Burton napotkał na wiele trudności, np. jak utrzymać logiczną spójność opowieści czy też jak utrzymać atrakcyjność swej także życiowej partnerki Helen Bonham-Carter, mimo nadania jej małpiej twarzy.
Na jeszcze większe problemy natrafili tłumacze polskiego tekstu tego filmu, bowiem w języku angielskim mamy rozróżnienie na 'apes' i 'monkeys' - do tego stopnia, że w filmie Tima Burtona małpy człekokształtne, czyli apes reagowały nerwowo za nazwanie ich zwykłymi 'małpami' (monkeys).
'Planeta małp' Tima Burtona została zmiażdżona przez krytykę (o to mniejsza) i widzów, fanów tego tematu (tu gorzej). Kontynuacji nie było. Czy słusznie? Proszę ocenić.
"Zabij mnie, glino" czyli tutaj co druga to Mariola (1987)
reżyseria: Jacek Bromski
scenariusz: Jacek Bromski
w rolach głównych: Piotr Machalica, Bogusław Linda, Anna Romantowska, Maria Pakulnis
Jest kilka naprawdę znakomitych scen w tym filmie, ze Zbigniewem Buczkowskim w barze "Acapulco" na przykład. Ja jestem fanem Anny Chodakowskiej w scenie z Bogusławem Lindą.
"- Szukam Marioli.
- Proszę pana, co druga tutaj to Mariola. Reszta panienek ma na imię Violetta. Ja na przykład jestem Violetta.
- Mariola, blondynka. Poszukaj jej.
- Ach, Mariola! No to trzeba było od razu tak mówić!"
Jest po prostu fenomenalna.
Bardziej jednak cenię ten film Jacka Bromskiego za klimat lat osiemdziesiątych, taki z pogranicza "07, zgłoś się" i domorosłej gangsterki z blokowisk Ursynowa. Pokraczne to, ale i przeurocze - mniej więcej tak, jak tleniona fryzura Bogusława Lindy, akurat z epoki.
w rolach głównych: Sandra Bullock, Don Cheadle, Matt Dillon, Terrence Howard
"Miasto Gniewu" - sensacyjny laureat Oscara sprzed dwunastu lat - ma właściwie jedną poważną wadę. Jest nią polski tytuł, stanowiący rodzaj kapitulacji tłumacza wobec oryginału. Wpisał pierwsze, co mu przyszło do głowy, sugerując tytułem, że tematem filmu jest gniew (i miasto). Otóż miasto - tak, ale gniew - bynajmniej.
Oryginalny tytuł brzmi "Crash", co znaczy kolizję, zderzanie się wzajemne, wpadanie na siebie. Nowelowa konstrukcja tego dzieła, bardzo modna w tamtych czasach, pomaga w wytworzeniu wrażenia, że oto bohaterowie wpadają na siebie bezustannie, a owe kolizje tworzą rodzaj energii, która wyzwala się i zostaje nieuziemiona.
Powiedziałbym, że to nie tyle kolizje, co czołówki. Rodzaj zależności i nieuchronności, które łączą mieszkańców nawet tak wielkiego miasta jak Los Angeles. Za tą zależnością czai się rasizm, ukryty i kluczowy bohater tego filmu. Rasizm współczesny, bieżący, tożsamy z nieświadomością tego, że rasistą się jej niemal bezustannie. I nieuchronnie.
emisja: sobota godz. 20 (Canal+ Film)
materialy prasowe
9 z 14
"Patriota" czyli znów ci przeklęci Anglicy (2000)
reżyseria: Roland Emmerich
scenariusz: Robert Rodat
w rolach głównych: Mel Gibson, Heath Ledger, Joely Richardson, Jason Isaacs
Był taki okres, że Anglicy nie mieli lekko z Melem Gibsonem. Urodzony w Stanach Zjednoczonych, a osiadły w Australii aktor, a potem reżyser znany jest powszechnie ze swoich sadystycznych zapędów. Wszystkie filmy z jego udziałem ociekają krwią, nie wyłączając "Pasji" o męce Jezusa Chrystusa. Jednakże "Patriota", a także wcześniejszy "Braveheart" z 1995 roku wymierzone były bardzo mocno w Anglików.
Anglia protestowała przeciwko temu, jak przedstawiono ją w "Patriocie". Brutalne mordy, palenie ludzi żywcem, brutalność - tego nie robiliśmy podczas wojny o niepodległość USA... zapewniali Anglicy. Protestować powinni przeciwko czemu innemu - absolutnie jednostronnemu przedstawieniu całej batalii, wedle którego rozdzielenie bieli od czerni, dobra od zła nie stanowi najmniejszego problemu i zależy jedynie od koloru kurtek. To zupełnie absurdalna jednowymiarowość, rzutująca na jakość tego widowiskowego filmu.
Ten nieznośny wymiar filmu pozwolił jednak na popis Jasona Isaacsa, czarnego charakteru "Patrioty", który jest tu tak zły, że aż ciekawy. Plus młody Heath Ledger w roli syna głównego bohatera.
emisja: sobota godz. 20 (Canal+ Film)
2012
10 z 14
"Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć" czyli nie ze mną te numery, Hans (2012)
reżyseria: Patryk Vega
scenariusz: Władysław Pasikowski, Przemysław Woś
w rolach głównych: Tomasz Kot, Piotr Adamczyk, Marta Żmuda Trzebiatowska, Stanisław Mikulski, Emil Karewicz
"Stawka większa niż życie", która począwszy od 1967 roku wymiatała ludzi z ulic i zapędzała przed telewizory, zdumiewała mnie zawsze. Pochwała proradzieckiego, ludowego wywiadu, głosząca triumf Armii Czerwonej i jej lojalnych, polskich sojuszników nad Trzecią Rzeszą, w gruncie rzeczy opierała się jednak na dyskretnym uroku okupanta. Te mundury, ten blichtr - umówmy się, że wcześniej nikt nie miał odwagi pokazać Niemców w ten sposób, chyba że Leon Kruczkowski.
"Stawka większa niż życie była znacznie lepszą wersją radzieckiego serialu "Siedemnaście mgnień wiosny" o agencie Stirlitzu, który długimi monologami gwałcił narrację tego filmu. I dawał pożywkę do niezliczonych dowcipów w stylu "Stirlitz budzi się koło drugiej i mówi do siebie: - Pierwsza też była dobra..."
Nie wiem, czy kiedykolwiek oglądali Państwo ten serial. Nasz Hans Kloss przy nim to jak T-34 przy starym PzKpfwI. Film pełen tempa, o wybitnie sensacyjnym i teatralnym zacięciu, ozdobiony kreacjami Stanisława Mikulskiego i Emila Karewicza. Właściwie to - mam nadzieję, że nie obalę jakiegoś dogmatu - bardziej Emila Karewicza, który z gestapowca Hermanna Brunnera zrobił postać aż zbyt urokliwą, jak na Trzecią Rzeszę.
Zamach Patryka Vegi i Władysława Pasikowskiego na tę świętość sprzed półwiecza zdumiał mnie właśnie w tym aspekcie. Otóż okazało się, że najsłabszymi punktami tego filmu nie są ani Tomasz Kot i jego rude włosy (w czarno-białym serialu nie przyszło nam do głowy, że przystojniak Hans Kloss był rudy), ani Marta Żmuda Trzebiatowska i jej daremne poszukiwanie talentu, ani wreszcie Piotr Adamczyk i jego nadmierna podróba dawnej kreacji Brunnera. Najsłabszymi punktami okazały się dawne wygi - Emil Karewicz i Stanisław Mikulski. Cóż, z szacunku do nich powiem tylko tyle - nie każdy po latach powinien pojawiać się znów na ekranie...
"Top Gun" czyli Tomcaty na tle zachodzącego słońca (1986)
reżyseria: Tony Scott
scenariusz: Jim Cash, Jack Epps
w rolach głównych: Tom Cruise, Kelly McGillis, Val Kilmer
Czekało się na ten kawałek grupy Berlin pod pretensjonalnym tytułem "Take My Breath Away". Czekało się na każdej szkolnej potańcówce, by zaprosić co ładniejsze koleżanki do pościelówy. "Top Gun" to bowiem film skrojony idealnie pod kiczowate lata osiemdziesiąte. Z tymi białymi koszulkami pod skórzanymi kurtkami, przeciwsłonecznymi okularami i pioseneczkami w stylu "weź mnie ramiona" oraz z samolotami F-14 Tomcat na tle zachodzącego słońca.
Film idealny i kultowy, który jak rzadko który stanowi wyznacznik epoki i jej estetycznych wzorców. Nie wiem, czy dzisiaj takie kurteczki i takie okulary by się jeszcze sprawdziły. Chociaż... właściwie...
emisja: sobota godz. 15.25 (Polsat)
materiały prasowe
12 z 14
"Bogowie Egiptu" czyli Gerard Butler pozostał w wąwozie termopilskim (2016)
reżyseria: Alex Proyas
scenariusz: Matt Sazama, Burk Sharpless
w rolach głównych: Brenton Thwaites, Nikolaj Coster-Waldau, Gerard Butler, Elodie Young, Courtney Eaton
Mitologię grecką od dziesiątków lat pokazuje się w formie fantasy - to właściwie jedyna rozsądna interpretacja niebywałych opowieści, jakie w niej znajdujemy. O bogach, którzy są gorsi niż ludzie - bandzie wrednych, olimpijskich sukinsynów, pełnych zawiści, gniewu, pragnienia zemsty i zwierzęcej chuci. Każdy, kto czytał mity greckie wie, że to w gruncie rzeczy kawał solidnego porno z elementami baśni. A jednak owo mityczne porno stanowi fundament kulturowy wszystkiego, co po Grecji nastąpiło.
O egipskiej tego powiedzieć nie możemy, gdyż ona zwyczajnie ... nie ma tak mocno sfabularyzowanej mitologii. Te kilka historyjek spisanych hieroglifami na ścianach grobowców trudno uznać za opowieści z pogranicza, jak u Greków. Co jednak nie znaczy, że nie można z tego złożyć historii typu porno fantasy, w której co bóg to gnojek. I od ludzi różni się jedynie tym, że ma supermoce oraz ze dwa i pół metra wzrostu. Można.
Tylko po co?
Filmowi "Bogowie Egiptu" właśnie takie pytanie należy postawić. Po co? Odpowiedź jasna: dla feerii efektów wizualnych, dla pokazu sztuczek magicznych, na jakie stać kino, dla wyśrubowania poziomu realizacji.
Tylko czego, w takim razie, szuka tu Gerard Butler? Zwariował czy co?
w rolach głównych: Agnieszka Grochowska, Bartłomiej Topa, Eva Fröling, Barbara Kubiak, Tanja Lorentzon, Gerhard Hoberstorfer
W 1989 roku Maciej Dejczer nakręcił film ''300 mil do nieba''. Oparty na autentycznej historii braci Adama i Krzysztofa Zielińskich spod Dębicy, którzy pod podwoziem TIR-a uciekli z Polski do Danii, w gruncie rzeczy dotykał bardzo wielu takich prawdziwych historii Polaków wyjeżdżających z komunistycznego kraju. Wtedy Dania (w rzeczywistości u braci Zielińskich była to Szwecja) stanowiła raj.
U Dariusza Gajewskiego to 300 mil do piekła.
Nie widzę jednak w ''Obcym niebie'' wielkiej krytyki Szwecji jako państwa nadopiekuńczego. Widzę w tym filmie historię o tym, kto wie lepiej jak postąpić lepiej. Widzę konflikt emocji z rozwagą, indywidualizmu z myśleniem wspólnotowym, legalizmu ze swobodą działania. Widzę wreszcie nieświadome konsekwencji dziecko, które w swej niewiedzy doprowadza do lawiny zdarzeń nie do zatrzymania. Zupełnie jakby wcisnęło przycisk, które uruchamia wielką i groźną maszynę, choć tatuś i mamusia wyraźnie mówili, by tego nie robili.
"Eddie zwany Orłem" czyli czy liczy się tylko udział? (2016)
reżyseria: Dexter Fletcher
scenariusz: Simon Kelton, Seam Macaulay
w rolach głównych: Taron Egerton, Hugh Jackman, Christopher Walken, Edvin Endre
Chociaż Dexter Fletcher nakręcił historię Eddie Edwardsa w iście baśniowym, disneyowskim stylu i z hollywoodzkim przesłaniem, nawiązując może nazbyt mocno do głośnego "Reggae na lodzie" o jamajskich bobsleistach, jestem mu wdzięczny. Uzmysłowił mi bowiem, że zimowe igrzyska w Calgary w 1988 roku to koniec pewnej epoki w sporcie. Epoki sportu radosnego.
To na tych igrzyskach możliwe były jeszcze starty bobów z Jamajki, narciarskiego skoczka z Wielkiej Brytanii czy biegaczy narciarskich z Kenii. Potem przyszły już igrzyska w Seulu, doping Bena Johnsona, zaczęło się ograniczanie sportowcom możliwości startu, eliminacje, komasowanie rozgrywanych sportów w jak najkrótszym czasie (bo tak chce telewizja). Skończył się Pierre de Coubertin.
Te wspaniałe, wzruszające wręcz igrzyska w Calgary były ostatnią olimpijską bajką w historii igrzysk.
Kluczowe w tej niezwykłej historii są słowa fińskiego mistrza skoków z lat osiemdziesiątych Matti Nykänena (granego w filmie w niezwykle intrygujący sposób przez szwedzkiego aktora slapstickowego Edvina Endre), skierowane do brytyjskiego kolegi:
- Jesteśmy jak dwie wskazówki zegara, ta z godziny pierwszej i ta z jedenastej. Niby najbardziej odległe, a jednak żadnym nie jest do siebie bliżej.
Wszystkie komentarze