Podejrzany o zabójstwo kaliskiego lekarza przez 18 lat pod fałszywym nazwiskiem ukrywał się przed polską i niemiecką policją. W 2009 r. poznańskim 'łowcom głów' udało się ująć go we Francji, gdzie mieszkał pod przybranym nazwiskiem z nową rodziną. To było jedno z pierwszych zadań poznańskich policjantów ze specgrupy.
Po Zbigniewie M., sprawcy morderstwa z kwietnia 1991 r. słuch zaginął już kilka dni po zbrodni. Od tego czasu policjanci są bezradni. Zamordowany - Jerzy Ł. był ojcem dwojga małych dzieci. Jesienią 1990 r. za namową znajomego z Kalisza Jerzego M., zostawia w Polsce rodzinę i brązowym fiatem 126p jedzie za pracą do Niemiec. Pracuje na czarno.
30 kwietnia 1991 r. policyjny patrol z Lingen odkrywa na polnej drodze z Geeste do Dalum wrak spalonego 'malucha'. To samochód Jerzego Ł.
Policja rozpoczyna poszukiwania. Dociera do Jerzego M. Ten przyznaje się do współudziału w zabójstwie. Jako mordercę wskazuje brata. 23-letni Zbigniew M. wiosną przyjechał w odwiedziny do Jerzego. Kilka dni przed aresztowaniem brata wraca do Polski.
Niemiecki sąd skazuje Jerzego M. za współudział w zabójstwie na sześć lat więzienia. Śledztwo potwierdza, że motywem zbrodni był rabunek. Bracia połasili się na 4 tys. marek.
Zanim do Polski dociera informacja o jego udziale w zbrodni, Zbigniew M., przez nikogo niezatrzymywany, wyjeżdża z kraju.
Zbigniewa M. szukają polska i niemiecka policja. Interpol rozsyła za nim czerwony list gończy. Ten kolor oznacza najwyższy priorytet poszukiwań i świadczy o tym, że przestępca jest niebezpieczny.
Od zbrodni mija 18 lat. Jest styczeń 2009 r. 41-letni Zbigniew M. mieszka pod fałszywym nazwiskiem w spokojnym miasteczku na południu Francji, 100 km na północ od Marsylii. Ożenił się z Arabką. Mają dwoje kilkuletnich dzieci. Gdy kilka dni temu francuska policja wpada do jego domu, jest kompletnie zaskoczony i nie stawia oporu.
Jak po tylu latach udało się go ująć?
Od początku poszukiwań polska i niemiecka policja miały jeden trop: Legię Cudzoziemską. Wszyscy znajomi Zbigniewa M. twierdzili, że to było jego marzenie.
Legia przyznała Niemcom, że 11 czerwca 1991 r., czyli już tydzień po aresztowaniu brata, Zbigniew M. zgłosił się do punktu werbunkowego Legii, ale z przyczyn, których nie znamy, nie został przyjęty. Polscy policjanci zorientowali się, że wiele osób zostało najemnikami pod fałszywym nazwiskiem. Pomyśleli: dlaczego Zbigniew M. nie mógł postąpić tak samo?
Okazało się, że mieli rację. Zbigniew M. odsłużył w Legii Cudzoziemskiej 15 lat. Policjanci nie chcą mówić, w którym regimencie służył. Ale wiadomo, że jeździł na misje na różnych kontynentach. I także zabijał.
Po ostatnim trzecim kontrakcie przeszedł na wojskową emeryturę i zamieszkał na południu Francji. Jak policjanci na niego trafili? To tajemnica. Wiemy jedynie, że pomogło im zdjęcie i jeden charakterystyczny element na twarzy Zbigniewa M - częściowy brak jednej z brwi. - Poza tym, że ściął włosy, naprawdę się nie zmienił - zdradza jeden z policjantów. 'Łowcy głów' ustalili, jak może się nazywać i gdzie mieszkać. Zatrzymaniem zajęli się Francuzi.
Ostatecznie w 2011 r. sąd uniewinnił Zbigniewa M. Mężczyzna nie przyznał się do zabójstwa i stwierdził, że przed laty brat obciążał go, aby ratować własną skórę. W tej sytuacji kluczowe było to, co powie teraz Jerzy M. Gdy prokuratura wznowiła śledztwo, przesłuchano go we Francji. Podtrzymał to, co mówił na swoim procesie: lekarza zabił brat. Głównie na tych zeznaniach prokuratura oparła akt oskarżenia. Problem w tym, że niedawno Jerzy M. je wycofał i odpowiedzi na pytania. Miał takie prawo, bo chodzi o członka najbliższej rodziny.
Sąd uznał, że w tej sytuacji nie ma mocnych dowodów, które pozwoliłyby skazać Zbigniewa M. za zabójstwo. Były legionista został uniewinniony i wypuszczony z aresztu.
.
Wszystkie komentarze