Kibicowanie w dawnym Poznaniu zależne było od dzielnic?
JH: Tak. Wtedy tak. Na Łazarzu znałem tylko jednego kibica Warty. Pamiętam, że miał na imię Maciej, nosił znaczek Warty i kibicował jej z uwagi na tradycje rodzinne. Reszta chodziła na Lecha. Natomiast np. Wilda była warciarska, szczególnie wokół Rynku Wildeckiego. Ale Dębiec już był we władaniu Lecha, bo tam znajdowały się osady kolejowe.
GH: Dzisiaj nie ma żadnego podziału na dzielnice. Kiedy Warta grała w Ogródku, obserwowałem skąd jeżdżą kibice. Jeździli z Wildy, ale i z Rataj, bo mieli blisko. Lech dziś rządzi tak niepodzielnie, że nie ma mowy o podziałach. Dla Warty została sympatia i szacunek.
To chyba wielka wartość, którą udało się ocalić w Poznaniu. Nie ma wojny, został szacunek dla mniejszego i słabszego sąsiada, jakim wobec Lecha jest Warta.
JH: Pamiętam drugoligowe derby sprzed 30,40 lat, gdy Lech spadł do ekstraklasy, a Warta weszła do drugiej ligi. Te derby nie były żadną ?świętą wojną?. Przypominały raczej mszę. Trochę gwizdów, szczypta wyzwisk od ''szuszwoli'' czy ''wazeliny'' - ot, cała rywalizacja między Lechem a Wartą. Żadnych scycji, pełen wersal.
GH: Ciekawe, jak dziś wyglądałyby takie derby...
JH: Mieliśmy je raptem 20 lat temu i kibiców Warty było bardzo mało.
GH: Warta nie ma radykalnej trybuny i radykalnych kibiców. Stąd wynika fakt, że nie ma przesłanek ku jakiejkolwiek wojnie. Poznań zapewne już zawsze będzie wolny od tej choroby, choć pamiętajmy, że kiedyś nikomu nieznanym klubem był w Łodzi Widzew... Wystarczyło kilka sukcesów Widzewa w pucharach i kryzys ŁKS, a proporcje szybko się zmieniły... Warta jednak ma inną politykę. Otwiera się na rodziny, kibicowanie piknikowe. Nie na radykalizm.
A jak niegdyś wyglądała kultura trybun?
JH: Była większa, to jasne. Choć za moich czasów, kilkadziesiąt lat temu też się np. lżyło sędziów, ale innymi słowy. ''Sędzia kalosz'' czy ''sędzia kanarki doić'' były już określeniami dosadnymi.
Naprawdę nikt nie rzucał mięsem?
JH: Nie no, rzucano, rzucano. To nie była piękna polszczyzna. Stadion nie jest miejscem na piękną polszczyznę i elegancję. Nie ma jednak porównania. Dla kogoś przeniesionego z lat 50. dzisiejsze trybuny byłyby szokiem.
Dam przykład: lata 60., stadion na Dębcu. Piłkarze z szatni na boisko szli między kibicami, przez trybuny. Czy dzisiaj byłoby to możliwe? A wtedy tak. Nikt im nie robił krzywdy, nawet rywalom z Legii czy skądkolwiek. Poklepywano czasem, wygrażano, to wszystko.
Pamiętam jeden taki mecz z Polonią Warszawa, gdy sędzia nie uznał bramki Kaziowi Witczakowi i doszło do zadymy. Tylko milicja się wtedy nie patyczkowała. Wkroczyła od razu, użyła ostrych gazów łzawiących. A że wiatr wiał w stronę ówczesnej ul. Dzierżyńskiego (obecna 28 Czerwca 1956), to gazy zaatakowały najbardziej Bogu ducha winnych pasażerów tamtejszych tramwajów. Gdyby dziś to się wydarzyło, byłaby straszna afera.
GH: Nie pamiętam zamieszek z lat 80., ale rzadkie dotąd wulgaryzmy na stadionie stawały się wtedy już powszechne. Kulminacja nastąpiła jednak w latach 90. Wtedy obowiązywała zasada: kto nie jest z nami, jest przeciwko nam. Obrażało się wtedy na trybunach każdego, a zadymy stały się częste. Znana wcześniej i niezbyt długa lista tzw. wrogów Lecha znacznie się poszerzyła.
Wszystkie komentarze