Jeśli ktoś zaczął trzy tygodnie temu oglądać "Gwiezdne wojny", zapewne w ten weekend dokończy dzieła. Propozycji filmowych wartych uwagi jest jednak w telewizji więcej - na przykład wielka, dawno nie oglądana być może klasyka. To moi faworyci.
Kliknij, by rozpocząć przegląd filmów - są ustawione chronologicznie.
REKLAMA
materiały prasowe
1 z 14
"Creed" czyli Rocky VII kończy całą sagę nokautem (2016)
reżyseria: Ryan Coogler
scenariusz: Ryan Coogler, Aaron Covington
w rolach głównych: Michael B. Jordan, Sylvester Stallone, Tesse Thompson, Phylicis Rashad
- Ty jesteś przyszłością, ja przeszłością - powiedział niespełna trzydziestoletniemu reżyserowi Ryanowi Cooglerowi blisko siedemdziesięcioletni Sylvester Stallone. Podobnie mówi też w siódmej części Rocky'ego, bodaj najbardziej niezwykłe i przejmującej spośród wszystkich. - Moje miejsce jest na plakacie. Wszystko, co było, zostawiłem już za sobą.
Na plakacie jest symbol, bo Rocky jest symbolem. I Sylvester Stallone także nim jest. Czasami zastanawiam się, jakim cudem udawało się w tamtej epoce wykreować takich bohaterów popkultury, jakich grał on. Odpowiedzią jest wideo, przekazywane z rąk do rąk jak pałeczka sztafety, jak święty ogień kasety VHS. To jednak odpowiedź niepełna. Nie same okoliczności oglądania kina popularnego budowały mit Rambo czy Rocky'ego.
To po prostu było bardzo dobre kino popularne. Spełniające właściwie wszystkie postawione przed tego typu kinem warunki.
Myślę, że podobnie jest z boksem. On też - jak mało która dyscyplina sportu - opiera się na mitach i owe mity tworzy. Na wpół legendarne historie, pełne problemów do przezwyciężania, ponure u zarania, z niesamowitym niekiedy końcem. Happy endem godnym Hollywood.
"Gremliny rozrabiają" czyli grzechy wieku dziecięcego (1984)
reżyseria: Joe Dante
scenariusz: Chris Columbus
w rolach głównych: Zach Galligan, Phoebe Cates, Hoyt Axton
W latach osiemdziesiątych moją... naszą (że wypowiem się też w imieniu rówieśników) świadomość w zakresie kina kształtował Steven Spielberg. Po prostu. Niemal zmonopolizował tamte czasy, kładąc ręką na wszystkich, co się wyświetla. Nawet za takim gatunkiem jak horror także czaił się on, niczym strach w ciemnym zakamarku. "Gremliny" zostały zrobione przez Joe Dantego, który ze Stevenem Spielbergem stworzył przezabawny i w gruncie rzeczy znakomity "Interkosmos", jednakże mentor sprawował czujnie opiekę nad dziełem.
To widać. "Gremliny" zostały zrobione po spielbergowemu. To znaczy, nawet horror potrafił on połączyć z dobrą rozrywką. Tak było przy "Duchu", tak stało się i tutaj, przy czym film o Gremlinach to jednak w przytłaczającym stopniu bardziej rozrywka i komedia niż jakikolwiek horror.
Żeby jednak nie było tak zabawnie, wsłuchajcie się Państwo w opowieść głównej bohaterki o świętach. Wsłuchajcie się uważnie.
Poza wszystkim jednak, "Gremliny" to wielki hit kinowy lat osiemdziesiątych. Film, na który biegało się po kilka razy i o którym dyskutowało się na przerwach w szkole. Obejrzenie go to nasz wspólny, sentymentalny obowiązek.
"Dzikie historie", czyli to jest lepsze niż argentyńskie steki! (2015)
reżyseria: Damian Szifron
scenariusz: Damian Szifron
w rolach głównych: Ricardo Darin, Leonardo Sbaraglia, Cesar Bordon, Erica Rivas, Rita Cortese
Damian Szifron nie jest Pedro Almodovarem. Ba, nie jest nawet Hiszpanem! To Argentyńczyk, co w tym kontekście jest niezwykle istotne z trzech powodów. Dwa pierwsze podam od razu, a trzeci na końcu. Po pierwsze - Damian Szifron umieszcza swój film w argentyńskiej rzeczywistości i argentyńskich plenerach. Pierwsze są zarazem wyrazem jego manifestu światopoglądowego, ale tego tematu pozwolę sobie nie rozwijać. Za duża byłaby to dygresja. Drugie pozwalają nam zrozumieć, jak zbudowana jest Argentyna i jak taka budowa działa na ludzi.
To jednak detale, bo "Dzikie historie" to jednocześnie film niezwykle uniwersalny, którego mottem przewodnim są nerwy. I to, co się dzieje, gdy w końcu puszczają.
"Nocny pościg" czyli jak szybko mija jedna noc (2015)
reżyseria: Jaume Collet-Serra
scenariusz: Brad Ingelsby
w rolach głównych: Liam Neeson, Ed Harris, Joel Kinnaman, Common
"Nocny pościg" przypomina nieco "Gorączkę" z Alem Pacino i Robertem De Niro. Mało tego, film "Nocny pościg" przypomina wiele innych produkcji. Chwilami miałem wrażenie, że Jaume Collet-Serra pozbierał wątki, sceny, fantasmagorie z różnych ważnych dla siebie dzieł, na ich podstawie zrobił coś własnego. Nie macie takiego wrażenia? Jest tu trochę "Ojca chrzestnego", nieco "Drogi do zatracenia", szczypta każdego filmu, w którym wendeta staje się tragiczną determinacją godną greckiej tragedii, a ojciec ostatni raz musi stanąć na wysokości zadania, by chronić dziecko. Przecież nawet scena z Edem Harrisem wśród wagonów kolejowych trąci "Wrogiem u bram", w którym właśnie w takim miejscu przyskrzynił go radziecki snajper Wassilij Zajcew.
Jest wreszcie sceneria pogrążonego w mrocznym deszczu miasta, która zawsze robi wrażenie, ale trochę mnie już irytuje. Kiedy przychodzi bowiem do tego typu gangsterskich pojedynków jak w tym filmie, zawsze leje. Mało który rewolwerowiec pojedynkuje się dziś z drugim w pełnym słońcu, w samo południe. A przecież taki "Nocny pościg" to w gruncie rzeczy współczesny western z długimi płaszczami albo w garniturach zamiast kowbojskiej kamizelki.
w rolach głównych: Laurence Olivier, Robert Shaw, Kenneth More, Susannah York
- Niemcy! Niemcy! Tam, na dole! - to owe "typowe polskie pogaduszki" stanowią o wartości tego filmu dla nas. Gdzieś w środku monumentalnego filmu o bitwie o Anglię wkracza bowiem do akcji polski dywizjon myśliwski - jeszcze na myśliwcach Hawker Hurricane, bo do samolotów Supermarine Spirfire nie mieli w 1940 roku jeszcze dostępu.
To wtedy tak wielu zaczyna zawdzięczać tak wiele tak nielicznym.
Ja ten film, złożony z tekturowych samolotów, kocham za kilka scen. Po pierwsze: za niemiecką świetlicę, w której ocaleli piloci Luftwaffe patrzą na puste miejsca po swych strąconych kolegach. Po wtóre: za polskiego pilota, który próbuje z Anglikami rozmawiać po angielsku jak żandarm z "Allo, allo". Po trzecie: za Hermanna Goeringa i jego ojcowskie pytanie do swych pilotów:
- Czego wam potrzeba, by pokonać RAF? Powiedzcie, a dostaniecie.
Sprawdźcie Państwo sami, jaka pada odpowiedź.
emisja: piątek godz. 21.30 (TVP1)
The Dirty Dozen
6 z 14
"Parszywa dwunastka" czyli dwunastu gniewnych ludzi (1967)
reżyseria: Robert Aldrich
scenariusz: Nunally Johnson, Lukas Heller
w rolach głównych: Lee Marvin, Charles Bronson, Telly Savalas, John Cassevetes
To był jeden z pierwszych dorosłych filmów, jakie zobaczyłem. W 1982 roku, podczas kolonii w Niechorzu, rozłożyliśmy się z kolegami na ciepłej trawie przed wielkim ekranem objazdowego kina. To na nim wyświetlano ten film. I choć trwał długo, kończył się późno, oglądaliśmy z rozdziawionymi gębami.
Przez kolejne 35 lat obejrzałem nieskończenie wiele filmów, ale nigdy nie zapomnę wrażenia, jakie zrobiła na mnie wówczas "Parszywa dwunastka". Kanon wojennego kina ze złotych dla tego gatunku lat sześćdziesiątych, oparty na slasherze - oczywiście. Dla mnie był kanonem, do którego porównywałem następnie wszystko, co udało mi się zobaczyć.
emisja: piątek godz. 22.15 (TVN7)
(Surogates)
7 z 14
"Surogaci" czyli gdyby do pracy chodził kto inny (2009)
reżyseria: Jonathan Mostow
scenariusz: Michael Ferris, John Brancato
w rolach głównych: Bruce Willis, Radha Mitchell, Rosamund Pike, Ving Rhames
Wyobraźcie sobie Państwo taką oto sytuację: kupujecie wyścigowy wóz i rozpędzacie go do 180 km/h, w mieście. Szaleństwo? Nie, jeżeli ani w tym samochodzie, ani w żadnym innym, co więcej - w ogóle na ulicy nie ma żadnego człowieka. Nie groźny jest już żaden wypadek.
Albo taką: chcecie pojechać do Afryki, ale boicie się latać samolotem, albo obawiacie się chorób. Bez obaw, zobaczycie Afrykę własnymi oczami, chociaż nie we własnym ciele.
Surogaci to wytwór przyszłości. Nasza wersja 2.0, z młodszą skórą, jędrniejszym ciałem, którym można uprawiać seks bez jakichkolwiek zahamowań. To zastępcy, z którymi można się połączyć przy pomocy fal mózgowych i rzucając ich w dowolne miejsce, wystawiać do życia substytuta. Co więcej, nie trzeba być w ogóle sobą, równie dobrze można w ten sposób w surogata, który jest atrakcyjną dwudziestolatką, potężnym koszykarzem NBA albo australijskim Aborygenem. Dowolnie.
Jak się państwu podoba? Raj na Ziemi czy też piekło? W każdym razie przyczynek do interesującego filmu.
emisja: piątek godz. 22.30 (TVN)
materiały prasowe
8 z 14
"Pokój" czyli świat jest taki wielki, a ja taki malutki (2015)
reżyseria: Lenny Abrahamson
scenariusz: Emma Donoghue
w rolach głównych: Brie Larson, Jacob Tremblay, Joan Allen, William H. Macy
Kino nieustannie mnie zaskakuje. Gdy już wydaje się, że wszelkie możliwości koncepcyjne zostały wyczerpane i nie da się poszerzyć obszaru jego postrzegania, pojawia się taki film jak ?Pokój?. Nigdy nie spotkałem czegoś równie klaustrofobicznego i równie szerokiego.
"Pokój" jest o zmianie perspektywy postrzegania świata. O jednym z najbardziej niesamowitych i fascynujących zjawisk, jakie istnieją na świecie. Mam jednak wrażenie, że w wypadku tego niezwykłego filmu perspektywa oznacza jednak także co innego.
Otóż "Pokój" był na bardzo dobrej drodze ku temu, by pokazać świat w całości z perspektywy dziecka. Zrobić zatem coś, co chyba nikomu dotąd się nie udało. Gdyby się tak poważnie nad tym zastanowić, mogłoby się okazać, że świat dzieci jest nam całkowicie niedostępny. To rozumowanie, ten punkt widzenia, to definiowanie i pojmowanie, oparte na odrębnych kategoriach i związkach pojęciowych, wypełniające luki w wiedzy najcenniejszym budulcem jakim dysponują dzieci, czyli wyobraźnią - wszystko to jest poza zasięgiem dorosłych. Tych dorosłych, którzy wcześniej sami byli dziećmi, gdyż z wiekiem każdy z nas gubi klucze do dziecięcego świata.
Jack nie jest dzieckiem nieszczęśliwym, gdyż żyje w nieświadomości. Nie jest świadom istnienia czegoś poza Pokojem. Czy to źle? "Pokój" nie jest filmem, który w swej ponurej dosłowności domagałby się rozliczenia tego stanu rzeczy i który pochylałby się z troską za odizolowanym od świata oseskiem. To film, który raczej stawia pytania o znaczenie świadomości. A raczej powiedziałbym - nie tyle świadomości, co momentu, w której jej doświadczamy.
"Gwiezdne wojny. Nowa nadzieja" czyli początek mostu (1977)
reżyseria: George Lucas
scenariusz: George Lucas
w rolach głównych: Mark Hamill, James Earl Jones, Carrie Fisher, Harrison Ford oraz Hayden Christensen, Natalie Portman, Ewan McGregor
Należę do pokolenia, które oglądało najpierw epizody IV-VI, a następnie I-III, by dowiedzieć się, co moi bohaterowie porabiali za młodu. Nigdy się już nie dowiem, jak to jest oglądać je w innej kolejności.
Ostatnie tygodnie to okazja, aby połączyć jedną i drugą wersję. TVN puszcza bowiem epizody od I aż do VII, łatwo więc wyłowić różnice między nimi. Niezwykle urokliwą prostotę IV epizodu, jego bajkowy, a wręcz telenowelowy charakter z bardzo mocno narysowanymi postaciami, no i humorem, którego dostarcza zwłaszcza Han Solo i dwa roboty. To początek mostu łączącego te dwie epoki - epokę "Gwiezdnych wojen" jako baśni i "Gwiezdnych wojen" jako zjawiska, które rozpoczął w 1977 roku niesamowity gwiezdny niszczyciel przelatujący nad ekranem. Sukces "Gwiezdnych wojen" sprowadzał się m.in. do tego, że każdy po wyjściu z kina chciał to zobaczyć jeszcze raz.
emisja: sobota godz. 20 (TVN)
Top Gun
10 z 14
"Top Gun" czyli Tomcaty na tle zachodzącego słońca (1986)
reżyseria: Tony Scott
scenariusz: Jim Cash, Jack Epps
w rolach głównych: Tom Cruise, Kelly McGillis, Val Kilmer
Czekało się na ten kawałek grupy Berlin pod pretensjonalnym tytułem "Take My Breath Away". Czekało się na każdej szkolnej potańcówce, by zaprosić co ładniejsze koleżanki do pościelówy. "Top Gun" to bowiem film skrojony idealnie pod kiczowate lata osiemdziesiąte. Z tymi białymi koszulkami pod skórzanymi kurtkami, przeciwsłonecznymi okularami i pioseneczkami w stylu "weź mnie ramiona" oraz z samolotami F-14 Tomcat na tle zachodzącego słońca.
Film idealny i kultowy, który jak rzadko który stanowi wyznacznik epoki i jej estetycznych wzorców.
emisja: sobota godz. 21.55 (Stopklatka)
Nienawistna ósemka
11 z 14
"Nienawistna ósemka" czyli gra w karty z Quentinem Tarantino (2016)
reżyseria: Quentin Tarantino
scenariusz: Quentin Tarantino
w rolach głównych: Samuel L. Jackson, Kurt Russell, Jennifer Jason Leigh, Walton Goggins, Tim Roth
Kiedyś, wzorem Akiry Kurosawy, "Siedmiu wspaniałych" broniło meksykańskiej wioski przed wymuszającymi haracz bandytami. Broniąc jej, wylało fundament pod klasykę westernu. Teraz, u Quentina Tarantino w filmie jest ósemka i na dodatek nie wspaniała, a nienawistna.
Nadal jednak klasyczna. Quentin Tarantino bowiem jak nikt na świecie potrafi przypominać, co to klasyka i jak pojemna jest kiczowatość światowego kina. I jakże diabelnie ważna. Niekiedy, gdy go oglądam, mam wrażenie że w głębi duszy zawsze o tym wiedziałem, ale dopiero Quentin Tarantino mi to uświadomił. Fundamentem wylanym pod klasykę kina jest kicz.
Sposób, w jaki Tarantino robi filmy jest marką, jedną z najbardziej charakterystycznych we współczesnym kinie. To jest tak znamienne, że gdyby nagle zrobił film inaczej, bylibyśmy zapewne zdezorientowani, jakby ktoś zgasił światło. To trochę jak z pisaniem - styl i pióro są jak linie papilarne, po których można łatwo rozpoznać człowieka. Styl kręcenia filmów, również. W obu wypadkach jednak bardzo cienka jest granica oddzielająca oryginalność od manieryczność.
"Nienawistna ósemka" jest chyba najbardziej manierycznym filmem Quentina Tarantino. To chyba także najbardziej teatralny jego film, ograniczony do jednej scenerii, jednego pomieszczenia, w którym zamkniętych jest tych ośmioro niczym w dawnych zagadkach "dowiedz się, kto zabił" albo "ustal, kto jest kim", zadawanych sobie na koloniach i obozach harcerskich od niepamiętnych czasów. Albo w stylu znikających Murzynków Agathy Christie.
"Pani Doubtfire" czyli zabawny nieszczęśliwy człowiek (1993)
reżyseria: Chris Columbus
scenariusz: Leslie Dixon, Randi Mayem Singer
w rolach głównych: Robin Williams, Sally Field, Pierce Brosnan
Dzisiaj, już po śmierci Robina Williamsa, nieco inaczej patrzymy na jego twórczość. Człowiek, który w gruncie rzeczy kojarzył się wielu zwłaszcza z rolami komediowymi, odszedł w głębokiej depresji, uzależniony od alkoholu i narkotyków.
"Pani Doubtfire" na tym tle wygląda dość szczególnie, bo to komediowa opowieść o człowieku dość nieszczęśliwym, a raczej próbującym znaleźć taki sposób na życie, by szczęśliwym być. W jego wypadku to uzależnienie, która życia nie odbiera - dzieci.
Jest "Pani Doubtfire" pokazem aktorskich i komediowych umiejętności Robina Williamsa, dla którego film ten stanowi niemal monologiczne show. Niemal, gdyż nie sposób pominąć Sally Field czy też epizodu Pierce'a Brosnana. Jednakże "Pani Doubtfire" przypomina, że gdy ktoś obsadzał w swym filmie Robina Williamsa, jego dzieło zaczynało od razu sprawiać wrażenie, jakby zostało nakręcone wyłącznie dla niego.
emisja: niedziela godz. 18.30 (Polsat Film)
Terminator
13 z 14
"Terminator" czyli nim nadejdzie dzień sądu (1984)
reżyseria: James Cameron
scenariusz: James Cameron, Gale Ann Hund
w rolach głównych: Arnold Schwarzenegger, Michael Biehn, Linda Hamilton
"Terminatora" obejrzałem z kumplami w kinie Wilda gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych, w samym środku zimnej wojny i strachu przed zagładą atomową, która niechybnie przyniesie koniec świata. W tym okresie nie było to filmy optymistyczne, ale pozbawiające złudzeń niczym "Nazajutrz" albo "Ostatni brzeg". W tym sensie stosy czaszek, po których jeżdżą drony wyglądały szczególnie przerażająco.
Nie tak jednak jak Arnold Schwarzenegger - człowiek-maszyna, aktor-maszyna, ikona tamtego kina. To "Terminator" przyniósł mu sławę i przez wiele lat postrzegałem ten film właśnie jako pożywkę dla sławy austriackiego kulturysty. Dzisiaj widzę w nim majstersztyk także fabularny, którego precyzja pozwoliła rozwijać tę historię przez wiele lat.
emisja: niedziela godz. 20 (TV4)
Courtesy of TriStar Pictures
14 z 14
"Dystrykt 9" czyli apartheid wiecznie żywy (2009)
reżyseria: Neill Blomkamp
scenariusz: Neill Blomkamp, Terri Tatchell
w rolach głównych: Sharlto Copley, Jason Cope, Nathalie Boltt
Neill Blomkamp to nie Holender ani Belg. To Bur. Reżyser z Republiki Południowej Afryki, który doświadczenie potrzebne do projekcji zdezelowanego i zdeprawowanego świata w swoich filmach wyniósł bezpośrednio z soweto i faweli Johannesburga. To widać. Tłem jego filmów jest świat nędzy i rozpaczy, w którym przydają się już nie łokcie, nie pięści, a solidna giwera.
Neill Blomkamp - facet, któremu najpierw zaufał Sharlto Copley, a następnie Peter Jackson. Z twórcą "Władcy Pierścieni" i współczesnego "King Konga" w wersji retro południowafrykański reżyser zrobił "Dystrykt 9".
To opowieść o getcie dla nieopatrznie lądujących na Ziemi kosmitów. Przybyli tu, głuptasy, nie wiedząc co czynią i teraz to oni mają problem. To nie przybysze z Kosmosu stanowią bowiem zagrożenie dla mieszkańców Ziemi, lecz odwrotnie. Obcy żyją w getcie umieszczonym dla nich właśnie w RPA i są poddani segregacji niczym ofiary apartheidu.
Wszystkie komentarze