"Smoleńsk" do poznańskich kin wchodzi dopiero w piątek, więc siłą rzeczy nie miałem okazji jeszcze go obejrzeć. Wybieram się jednak, nie wiem jak Państwo... Świat jednak na "Smoleńsku" się nie kończy. Oto inne propozycje oraz - rzecz jasna - ostrzeżenia, jeśli mówimy o filmie słabym. A w wielu wypadkach nie jest dobrze. Nie jestem pewien, czy "Smoleńsk" to na pewno zmieni...
Przy krótkich zapowiedziach filmów zamieściłem także zagadki. Może znają Państwo odpowiedzi? Jeśli nie, zapraszam na koniec przeglądu.
REKLAMA
materiały prasowe
1 z 14
"Jak zostać kotem" czyli wolę siedem życzeń od dziewięciu żyć *
reżyseria: Barry Sonnenfeld
scenariusz: Dan Antoniazzi, Ben Shiffrin, Matt Allen, Gwyn Lurie, Caleb Wilson
w rolach głównych: Kevin Spacey, Jennifer Garner, Malina Weissman, Christopher Walken
W pewnym momencie tego filmu przyszedł mi do głowy serial "Siedem życzeń". Nie wiem, czy go Państwo pamiętacie... Powstał w 1984 roku, z muzyką zespołu Wanda i Banda, a także z udziałem poznańskiego aktora Witolda Dębickiego. Scenariusz tego serialu napisał zmarły w styczniu tego roku Andrzej Kotkowski, którego kojarzyć można z "Olimpiadą'40" - jednym z najlepszych filmów o sporcie, jakie w życiu widziałem. Drugim scenarzystą był Maciej Zembaty, którego głos zasłynął jako głos kota Rademenesa- bohatera tego filmu.
"Jak zostać kotem" to film, który zawierał w sobie potencjał niesłychany. Potencjał sprowadzający się do popisu aktorstwa odtwórcy głównej roli - zaniedbującego rodzinę biznesmena zaklętego za karę w ciele kota, czego oczywiście nie znosi.
W oryginale gra Kevin Spacey. W polskiej wersji językowej jest chyba jeszcze ciekawiej, bo w rolę człowieka-kota wciela się... Tomasz Kot! Już sam ten fakt daje niezbędną dla podobnego kina dawkę humoru. A dalej... Cóż, dalej będziemy już pod tym względem na głodzie.
Zakładałem że film ten powstał nie po to, aby nam opowiedzieć kilka uniwersalnym praw o tym, że najlepszym prezentem rodzica dla dziecka jest poświęcony mu czas. Zakładałem, że nakręcono go, by upajać się możliwościami aktorskimi, jakie daje taki film.
Te możliwości aktorskie oprzeć można było na Kevinie Spacey (czytaj: Tomaszu Kocie), tymczasem ich fundamentem w tym filmie jest raczej animacja. Animacja bardzo nieporadna pod każdym względem. Niedomaga bowiem zarówno technicznie (w dzisiejszych czasach potrafimy tworzyć personifikacje znacznie bardziej zaawansowane), jak i merytorycznie. Sprowadza bowiem ten film do serii skoków i zabaw kota z butelkami i paczkami chrupek, co bawić może jedynie dzieci. A samego Kevina Spacey czy Tomasza Kota czyni jedynie zwykłym czytaczem mało ciekawych kwestii. W wypadku Tomasza Kota jest to szczególnie dotkliwe, bo okazuje się, że sprowadzenie go do tego filmu było klasycznym zabiegiem PR i niczym więcej.
Przeczytałem niedawno pewien ciekawy esej, którego teza była taka: Hollywood i w ogóle kino światowe przestało być zdolne do tworzenia jakichkolwiek nowych bohaterów. Jeżeli nie odkurzy Batmana, Supermana, Hana Solo, nie sięgnie znów po agenta 007 albo Terminatora, nie zrobi kolejnej "Epoki lodowcowej" albo jeszcze jednego "Shreka" jest w kropce. Nie zdoła stworzyć niczego nowego, nawet nie próbuje. Proszę wskazać naprawdę wielkich bohaterów, jakich kino stworzyło w tym stuleciu? Doszliśmy do czasów, w których trzeba się opierać na sequelach, nowych wersjach, rimejkach i innych tworach udających tylko kreatywność.
Twórcy filmowi już nie tworzą. Oni dokonują jedynie renowacji zabytków.
Ten esej przyszedł mi do głowy, gdy Jason Bourne rozkładał na łopatki kolejnych przeciwników i przemykał motocyklem przez kolejne schody Aten. Oczywiście, mogłem się podniecać tym jakie to szybkie, jakie wspaniałe, ileż emocji, jak cudownie prowadzona jest kamera, i w ogóle, i w szczególe. Mogłem, bo tempo filmu "Jason Bourne" jest spore, ale w poczuciu rozleniwiającej wtórności, która skutecznie odpycha wzrok od ekranu, jąłem rozmyślać o czymś innym niż o szansach Matta Damona w walce z nie wiadomo kim o nie wiadomo co.
ocena: 1
kina: Cinema City Kinepolis
PS
Kto poza Mattem Damonem wcielał się w postać Jasona Bourne'a? Odpowiedź na końcu przeglądu.
materiały prasowe
3 z 14
"Legion samobójców" czyli umarł Joker, niech żyje Jokerka! **
reżyseria: David Ayer
scenariusz: David Ayer
w rolach głównych: Will Smith, Margot Robbie, Joel Kinnaman, Cara Delevingne, Adewale Akinnuoye-Agbaje
Proszę zwrócić uwagę na to, że wszelkie ostatnie adaptacje przygód superbohaterów są robione z przymrużeniem oka. Przy czym w niektórych wypadkach te oczy chce się już nie przymrużyć, ale zamknąć na dobre z zażenowania - tak jak chociażby w wypadku "Deadpool", za to w innych wychodzi to całkiem zgrabnie. Do drugiej kategorii zaliczam "Avengers" oraz ich rozwinięcie, czyli owego tegorocznego "Kapitana Amerykę", który humorem dzieli nader rozsądnie i nie robi z opowiadanej historii rynsztokowej biesiady pod budką z piwem, jak w "Deadpoolu", ale autentycznie zabawny film.
"Legion samobójców" ma wyraźne ciągoty właśnie w tę stronę i chyba taki był zamysł jego powstania. Niestety, w całą jego historię wpakowano ołowiane buciki, które ciążą w stronę bodaj jeszcze gorszą niż "Deadpool" - w stronę kompletnej nudy.
Uspokoję - "Legion samobójców" nie jest aż tak zły jak "Fantastyczna czwórka". Jest jednak niewiele lepszy. Ta nieznaczna różnica sprowadza się do jednej postaci - to australijska aktorka Margot Robbie
kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Multikino 51, Multikino Stary Browar, Multikino Malta, Helios (Gniezno), Helios (Kalisz), Helios (Konin)
PS
Jaką nazwę nosi seria komiksów, na której oparto ten film, a która opowiada o drużynie złożonej z postaci DC Comics? Odpowiedź na końcu przeglądu.
materiały prasowe
4 z 14
"Czerwony kapitan" czyli Słowacy jak czeski film **
reżyseria: Michal Kollar
scenariusz: Miro Šifra, Anna Fifkova, Michal Kollar
w rolach głównych: Maciej Stuhr, Marián Geišberg, Oldřich Kaiser, Zuzana Kronerova, Ladislav Chudik
Przyznam zatem otwarcie, że rzadko zdarza się film o takim potencjale jak "Czerwony kapitan". Potencjale koncertowo jednak zmarnowanym. Miał bowiem do dyspozycji Michal Kollar opowieść na niezwykle interesujący i wciąż niewyczerpany temat, na dodatek umieszczony w elektryzujących okolicznościach roku 1992, z nutką czegoś, co nazwałbym współczesnym retro. Miał książkę Dominika Dana, który na Słowacji uchodzi za pisarza tajemniczego, stroniącego od publicznych wystąpień, a jednocześnie kompetentnego. Swoich kryminałów nie wymyśla, nie przelewa na papier strumienia świadomości, ale porusza się w obrębie własnych doświadczeń z półświatkiem, z którym miał przez lata kontakt. Miał wreszcie obsadę.
Richarda Krauza, detektywa słowackiej policji, który ma się skonfrontować z zawieszoną jeszcze w Czechosłowacji pajęczyną ubeckich powiązań, zagrał w "Czerwonym kapitanie" nasz polski Maciej Stuhr. W Polsce to postać rozpoznawalna, na Słowacji zapunktował dzięki świeżości. Michal Kollar mówił, że większość słowackich aktorów, jakich miałby do dyspozycji, miała jakiś kontekst. Szukał kogoś nowego, kogoś z zewnątrz. Wziął Macieja Stuhra, który w filmie tym poradził sobie o tyle, o ile. Niczego specjalnego nie zagrał. Jak na możliwości tego aktora, zostały one wykorzystane w mniej więcej tak małym stopniu jak np. w "Pokłosiu".
Tyle tu zaniedbanych wątków, tyle zaniechanych kwestii, tyle spraw proszących się o rozwinięcie... Choćby te akta w archiwach, choćby tropiący kościół katolicki wydział Spiritual, z niezwykle intrygującym oficerem granym przez Michala Suchanka - niby cynicznym, a jednak gdzieś wewnętrznie skruszonym, czy też raczej zmęczonym i chętnym do tego, by zostawić to wszystko za sobą. Wreszcie wątek zmarnowany chyba najbardziej - kościół katolicki w Czechach i jego związki z aparatem komunistycznym. Już to nadawałoby się na film, bo przecież nie trzeba być wielkim znawcą najnowszej historii Czechosłowacji, by wiedzieć że sytuacja i rola tamtejszego kościoła w czasach komuny była zgoła inna niż w Polsce.
kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Charlie Monroe Malta, Helios (Gniezno)
PS
Jaki skrót nosiła służba bezpieczeństwa Czechoslowacji? Odpowiedź na końcu przeglądu.
materiały prasowe
5 z 14
"Julieta" czyli chyba jednak nie mam pierwiastka kobiecego ***
reżyseria: Pedro Almodovar
scenariusz: Pedro Almodovar
w rolach głównych: Emma Suarez, Adriana Ugarte, Blanca Pares, Daniel Grao, Rossy de Palma
Wśród osób zachwyconych czy wręcz urzeczonych nowym filmem Pedro Almodovara spotykam głównie panie. I teraz bardziej od tego, jak powiedzieć im, że według mnie to naprawdę tanie romansidło harlequinowe, interesuje mnie fakt, dlaczego tak się dzieje.
Ja wiem, że Pedro Almodovar zdobył markę nie tylko reżysera filmów wielce oryginalnych, intrygujących i odważnych, ale także zasłużył na miano reżysera kobiecego. Robi filmy w dużej mierze o kobietach, potrafi je odmienić przez wszystkie przypadki, głównie losowe. Jego kobiety są zawsze niezwykłe, niepospolite, często nie we własnej skórze (nawet dosłownie), uwikłane w sytuacje i konflikty emocjonalne, z którymi trudno sobie poradzić. Są zawsze jakieś, skomplikowane, po wielokroć skrywające tajemnice, pragnienia i traumy. Nadzwyczajne - jak to kobiety.
Pedro Almodovara ceniłem za jego bezwstydną intymność. Niekiedy przejawiała się ona perwersjami, ale zawsze dotykała tych najgłębszych sfer ludzkiej intymności. Lubiłem jego fascynację kobietami, która przeistaczała się w artystyczny fetysz. Ceniłem ekscentryczność tego, co robił. Brak wstydu w jego kinematografii zawsze pozwalał mi dotrzeć wraz z nią może tam, gdzie sam bym nigdy nie doszedł. Gdzie doszedłem tym razem?
kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Multikino 51, Multikino Stary Browar, Multikino Malta, Charlie Monroe Malta, Muza, Rialto, Apollo, Pałacowe, Helios (Kalisz), Centrum (Kalisz)
materiał prasowy
6 z 14
"Gdzie jest Dory?" czyli aż tak złej pamięci nie mamy ***
reżyseria: Andrew Stanton
scenariusz: Andrew Stanton
w polskiej wersji językowej: Joanna Trzepiecińska, Rafał Sisicki, Andrzej Grabowski, Anna Cieślak, Ewa Błąszczyk, Rudi Schubert
Trzynaście lat minęło od premiery "Gdzie jest Nemo?" - absolutnie rewelacyjnej, jednej z najlepszych produkcji w dziejach wytwórni Pixar. Tym filmem wyszedł na prowadzenie w wyścigu z konkurencyjną wytwórnią DreamWorks. "gdzie jest Nemo?" było sukcesem koncepcji, animacji, fabuły i wreszcie dubbingu, w którym popis dała Joanna Trzepiecińska. Zaatakowała z drugiego planu jako rybka Dory - bez pamięci krótkotrwałej.
Dory nie stała się takim bohaterem jak Król Julian czy pingwiny z "Madagaskaru" albo Minionki, które przyćmiły właściwie cały pierwszy plan swoich filmów. Okazała się jednak postacią godną kontynuacji, tyle że nakręconej dopiero po 13 latach.
To sporo, ale nie na tyle dużo, byśmy całkowicie "Gdzie jest Nemo?" zapomnieli. A dobra pamięć powoduje, że kontynuację trudno ocenić inaczej, jak tylko odcinanie kuponów od pierwowzoru. Owszem, pojawią się tu zabawne sceny, nowe postaci (Andrzej Grabowski w roli ośmiornicy, ciekawy występ Wojciecha Kamińskiego i Joanny Kołaczkowskiej z kabaretu Potem tudzież Hrabi) i nowe wątki, ale stanowią one jedynie część pierwszą nieco inaczej ujętą. I znacznie mniej zabawną.
Show ratuje raz jeszcze Joanna Trzepiecińska oraz zwłaszcza Krystyna Czubówna - nieco w tym filmie nadużywana, ale i tak stanowiące fundament humoru, z ogromnym dystansem do siebie. Ciekawostka: błazenka Marlina nie zagrał już Krzysztof Globisz. Udało się go jednak zastąpić aktorem o bardzo podobnym głosie - jest nim Rafał Sisicki.
ocena: 3
kina: Multikino Malta
PS
"Gdzie jest Dory" to film wytwórni Pixar. A jak nazywa się konkurencyjny odpowiednik zrealizowany przez wytwórnię DreamWorks, który wchodził na ekrany w podobnym czasie? Odpowiedź na końcu przeglądu.
materiały prasowe
7 z 14
"Ben Hur" czyli dobra, dobra, pokażcie te rydwany ***
reżyseria: Timur Bekmambetov
scenariusz: Keith R. Clarke, John Ridley
w rolach głównych: Jack Huston, Toby Kebbell, Nazanin Boniadi, Morgan Freeman, Pilou Asbaek
Timur Bekmambetow, reżyser rodem z Kazachstanu, który niegdyś stworzył tak intrygujące rosyjskie filmy jak "Straż dzienna" i "Straż nocna", a potem wyjechał do Ameryki, kręcić tam gnioty w stylu "Abraham Lincoln. Łowca wampirów" zrobił trzecią już wersję "Ben Hura". Gdy przeglądam rozmowy z nim, w których opowiada o tworzeniu tego filmu, sprowadzają się ona właściwie do jednego - jak nakręcić scenę wyścigu rydwanów, w której Juda Ben Hur walczy ze swym bratem Messalą. Walczy i mści się na nim za wszystkie swoje krzywdy.
Pochodzący z Kazachstanu reżyser współczesnej wersji "Ben Hura" ze wielka improwizacją tego filmu zmierzył się uzbrojony w filmowe pociski balistyczne SS-20, jakimi są efekty komputerowe. Dzięki nim mógł na ekranie komputera narysować wyścig od zera do końca. Zapomniał jednak, że ten pojedynek czterokonnych zaprzęgów nie dlatego jest sceną wszech czasów, że wszyscy rwą tu na złamanie karku (który zresztą wielu z uczestników łamie) w imponującym pędzie. W klasycznym "Ben Hurze" to niezwykły wyścig ku wyrównaniu krzywd, których przecież zrekompensować się nie da. Słowem: to wyścig, w którym nie ma zwycięzcy. Co więcej, w którym nie ma nawet mety.
Timbur Bekmambetow zrobił gonitwę, która - owszem - dech zapiera i w której sceny przewalających się po piachu i biegającym w szale po widowni koni oraz trzaskających kości, robią wrażenie. Nie takie jednak, jak we wcześniejszych "Ben Hurach" - mimo iż są bardziej zaawansowane technicznie. Brakuje w nich bowiem tego, co najważniejsze - kumulacji.
"Ben Hur" - opowieść o człowieku, który spotyka Chrystusa, ale nie wie, co ma z tym spotkaniem począć - właśnie dlatego utożsamiana jest ze sceną wyścigu rydwanów na rzymskim cyrku, że scena ta stanowi w nim kumulację tych wszystkich złych myśli, eksplodujących z siłą wyrzucającą kwadrygę o pękającej osi. To ich spiętrzenie, to zenit.
kina: Cinema City Kinepolis, Helios (Gniezno), Helios (Kalisz)
PS
Ile filmowych wersji "Ben Hura" powstało w dziejach kina? Odpowiedź na końcu przeglądu.
materiały prasowe
8 z 14
"Śmietanka towarzyska" czyli nieznacząca opowieść przy martini ***
reżyseria: Woody Allen
scenariusz: Woody Allen
w rolach głównych: Jesse Eisenberg, Kristen Stewart, Steve Carell, Blake Lively, Jeannie Berlin
Woody Allen mówił, że dlatego kręci tak wiele filmów, by zwiększyć szanse na to, aby któryś był udany. W efekcie obok arcydzieł znajdują się w jego dorobku także straszliwe gnioty np. "Zakochani w Rzymie". Ten film jest po prostu średni.
Opowiada bowiem Woody Allen historię, która zmieściłaby się spokojnie między jednym a drugim kieliszkiem przy barze czy to na Manhattanie, czy w Hollywood. To między tymi najbliższymi sobie miejscami rozpina swoje dzieło, które do owej tytułowej śmietanki towarzyskiej nawiązuje bardzo luźno, by nie rzecz na siłę. To sympatyczna, ale dość mało wykwintna i w sumie niezbyt ciekawa powiastka romansowa, którą jednakże ogląda się bardzo miło.
Kiedy zobaczyłem w obsadzie Blake Lively oraz Kristen Stewart, byłem pewien że ekran należał będzie do tej pierwszej, magnetycznej wręcz aktorki. Nic bardziej mylnego. Muszę odszczekać wszystko, co pisałem o Kristen Stewart. Raz jeszcze daje sobie radę, a tym razem stanęła przed bardzo trudnym zadaniem - zagrać kobietę, która nie może wyjść z głowy przez cały film. Sprostała.
ocena: 3+
kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Multikino 51, Multikino Stary Browar, Multikino Malta, Charlie Monroe Malta, Apollo
materiały prasowe
9 z 14
"Nerve" czyli życie bez lajków traci sens ****
reżyseria: Henry Joost, Ariel Schulman
scenariusz: Jessica Sharzer
w rolach głównych: Emma Roberts, Dave Franco, Juliette Lewis, Emily Meade
Dziesięć lat temu, podczas wizyty w Tokio wsiedliśmy ze znajomymi do metra. Byliśmy jedynymi ludźmi w wagonie, którzy ze sobą rozmawiali paszczą. Pozostali Japończycy zanurzyli twarz w ekranach i klikali, wyłącznie klikali i scrollowali. Wydało mi się to wtedy przedziwne, czułem się zagubiony.
Dzisiaj w polskich tramwajach czy pociągach nie wygląda to inaczej.
To, co jest cenne w filmie ?Nerve? i co nie sprowadza tego filmu do pedagogicznego wykładu na temat tego, jak niebezpieczny jest internet i jak cholernie trzeba uważać, to współuczestnictwo. Sieć nie przybiera abstrakcyjnej formy skonstruowanej przez nie wiadomo kogo pułapki, w którą wpadają nieroztropni nastolatkowie. Oni sami są ta pułapką. Oni są internetem.
?Nerve? nie jest bowiem filmem z cyklu: ?uważaj na internet, uważaj w co się pakujesz?, lecz raczej czymś w rodzaju ?niechaj inni uważają na ciebie?. Współuczestnictwo rodzi bowiem współodpowiedzialność nie tylko za to, co się robi. Kto wie, czy nie bardziej nawet za to, czego się nie robi. Na przykład za to, przed czym się nie powstrzymuje.
Gra ?Nerve?, w którą wpadają bohaterowie tego filmu, polega na zaliczaniu kolejnych wyzwań. To rodzaj wyolbrzymionej metafory zjawiska, które przecież znamy wszyscy i któremu wszyscy niemal ulegamy - życiu dla lajków. Jeżeli dostęp do internetu i możliwość permanentnej komunikacji, obserwacji i relacjonowania własnego życia otworzył jakiekolwiek wrota piekieł, to znajdują się one tam, gdzie chyba byśmy się ich nie spodziewali. Życie dla lajków to bowiem nic innego jak życie dla podziwu - zatem tego, czego tak wielu osobom dotkliwie brakuje.
w rolach głównych: Seth Rogen, Kristen Wiig, Jonah Hill, Michael Cera, James Franco, Edward Norton, Salma Hayek, Bill Hader
Seth Rogen raz jeszcze balansuje na samej krawędzi półki, za którą rozpościera się Morze Żenujące, które doprawdy trudno jest pokonać w takich dawkach, w jakich serwuje ta ekipa. Właściwie ten film kwalifikuje się co najmniej kilkukrotnie do wyjścia z kina. Kwalifikuje się, co nie znaczy że należy wyjść. Nie warto, gdyż tak samo jak "Sausage Party" jest żenujący w swych orgiastycznych zapędach, tak też jest chwilami genialny w swych pomysłach.
Można by się zastanawiać, po co Seth Rogen i spółka to robią. Po co zmieniają swój film w rodzaj szalonego bunga bunga, podczas którego nie wiadomo, co zrobić? Nie mają sensu takie rozmyślania - nie powstrzymamy ich. Istotą i w sumie siłą filmów tego typu jest to, że wszystko tu wolno. Nie ma ograniczeń pod jakimkolwiek względem. I albo się w to wchodzi, albo wychodzi.
Ja wchodzę, gdyż Seth Rogen w swej szyderze jest bezlitośnie zabawny. Co ciekawe jednak, w "Sausage Party" postanowił nie znęcać się nad konkretnymi ludźmi. Postawił raczej na uniwersalną zabawę, w której humor oparty jest na nietypowych skojarzeniach, także dotyczących seksu. Oczywiście, że tak! Wręcz przede wszystkim - seksu! A także na absolutnie rewelacyjnych pomysłach zupełnie nie z tej ziemi.
Powiedzmy sobie szczerze - ilu aktorów na świecie ma szansą zagrać kaszę? To idealne zadanie do wykonania dla kandydatów szkoły aktorskiej. "Proszę zagrać kaszę. Ma pan/pani trzy minuty". Albo musztardę miodową? Albo papier toaletowy?
kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Multikino 51, Multikino Stary Browar, Helios (Kalisz)
PS
W którym z polskich filmów swoją rolę także odegrały parówki? Odpowiedź na końcu przeglądu.
materiały prasowe
11 z 14
"Zjednoczone stany miłości" czyli niewola w wolnym kraju ****
reżyseria: Tomasz Wasilewski
scenariusz: Tomasz Wasilewski
w rolach głównych: Julia Kijowska, Magdalena Cielecka, Marta Nieradkiewicz, Dorota Kolak, Andrzej Chyra, Łukasz Simlat
To, dlaczego Tomasz Wasilewski umieścił akcję tego filmu na początku polskiej wolności po upadku PRL, pozostaje kwestią jego prywatnego wyboru. Dokonał go - jak mówił niegdyś w wywiadzie - z przyczyn osobistych. Sam pamięta o tyle, o ile - miał wówczas 10 lat, ale zostały mu w głowie pierwsze wypożyczalnie pirackich kaset wideo i zakładane na osiedlach anteny satelitarne.
Polska otwierała się na świat. Uwalniała się w każdym tego słowa znaczeniu. Ona i jej mieszkańcy. Stawała się wolna.
Tomasz Wasilewski mówi, że według niego ta wolność dotyczyła wtedy głównie mężczyzn. Bo dla nich oznaczała nowe życie, nową jakość i możliwości. Kobiety jak były w domach, tak w nich zostały. Pewnie dlatego bohaterkami swego filmu uczynił kobiety, mężczyzn zmarginalizował. A są to kobiety skrywające tajemnice - takie, jakie często noszą w sercu kobiety. Ukryte, niewyartykułowane uczucia, prowadzące często do obsesyjnych zachowań - one brzmią szczególnie dobitnie w murach bloków, gdzie bohaterowie mijają się nawzajem co chwilę i każde z takich spotkań staje się elektryczne. A żadne z tych uczuć nie ma najmniejszych szans na spełnienie - wiedzą to wszyscy oglądający film. Wszyscy, poza zakochanymi bohaterkami.
Jakby nie patrzeć, to opowieści o głębokim wręcz zniewoleniu na progu rosnącej wokół wolności. Kontekst zatem jest szczególnie jaskrawy. Zniewoleniu uczuciem, jego tragiczną beznadzieją, bez najmniejszych szans na spełnienie. Takim uczuciem, za którym za każdym razem stoi dorozumiany zakaz, niewypowiedziana niezgoda na zrobienie jakiegokolwiek kroku naprzód i które zmusza do samoograniczania się. Bezradność w takiej sytuacji - to doznanie, które zna każdy z nieszczęśliwie zakochanych - zupełna bezradność.
Są więc "Zjednoczone stany miłości" niezbyt głębokim, a jednak przejmującym filmem o takiej niewoli, jaką człowiekowi może zgotować tylko on sam, o ile się nieszczęśliwie zakocha.
"Boska Florence" czyli nie ma nieszczęśliwych śpiewaków *****
reżyseria: Stephen Frears
scenariusz: Nicholas Martin
w rolach głównych: Meryl Streep, Hugh Grant, Simon Helberg, Rebecca Ferguson
Brytyjski reżyser Stephen Frears, twórca m.in. niezrównanych "Niebezpiecznych związków" z 1988 roku, postawił na bardzo mocne karty. Pierwsza była w oczywisty sposób atu. Meryl Streep nigdy dotąd chyba nie położyła żadnego filmu, więc tak wdzięcznej roli jak ta położyć również nie mogła. Gdyby się głębiej nad tym zastanowić, Florence Jenkins to postać niemal stworzona dla Meryl Streep. Ta aktorka o tak dużym potencjale, że mogłaby zagrać ową najgorszą śpiewaczkę świata w sposób brawurowy, iście wodewilowy. Nie zrobiła tego jednak. Jej Florence jest osobą wycofaną, dość skromną w swych dziwactwach i - rzecz jasna - rozdartą między szczęściem, jakie daje jej śpiew oraz nieszczęściem, jakie niesie reszta świata. No może poza mężem, którego zagrał tu Hugh Grant. Ano właśnie - Hugh Grant, niegdyś króla komromów, mistrz ciepłych komedyjek o miłości i człowiek szarmancko-zabawny, którego angielski akcent przyczynił się do sukcesu w równie dużej mierze, co maniery. Odkąd się zestarzał (ma już 55 lat), pojawia się na ekranie coraz rzadziej. Zatrudnienie go teraz, w takim filmie było rodzajem eksperymentu. Nadzwyczaj udanego, dodam. Hugh Grant zagrał bowiem tak, jak w żadnym innym wcześniejszym swoim filmie nie grał. I kto wie, czy gdyby się nad tym zastanowić, nie mamy do czynienia z jedną z najlepszych jego ról.
Jest wreszcie pianista, którego tutaj w sposób doprawdy kapitalny zagrał człowiek najmniej z tego tercetu doświadczony - Simon Helberg, znany zwłaszcza z serialu "Teoria wielkiego podrywu". To rola nie tylko w całym tym filmie najzabawniejsza, ale również dystansująca całą historię niczym wentyl bezpieczeństwa, który musi co chwilę odpowiadać sobie na pytanie "co ja tutaj właściwie robię?"
Wszyscy w swej wzajemnej relacji - nietypowej, trzeba przyznać - z każdym kolejnym kadrem przestaje być dziwakami. Zyskują na wiarygodności, także dzięki temu że ta wersja tej niebywałej wręcz historii śpiewaczki Florence Jenkins zostaje nam przedstawiona w taki sposób, w jaki dotąd jej nie pokazywano.
kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Multikino 51, Multikino Stary Browar, Multikino Malta, Charlie Monroe Malta, Muza, Rialto, Centrum (Kalisz), Helios (Kalisz)
PS
Historia o Florence Jenkins była także pokazywana na deskach polskiego teatru i w teatrze Telewizji. Kto wcielił się w rolę śpiewaczki? Odpowiedź na końcu przeglądu.
materiały prasowe
13 z 14
''Przebudzenie mocy'' czyli dawno, dawno temu, w odległej galaktyce... *****
reżyseria: JJ Abrams
scenariusz: Lawrence Kasna, JJ Abrams, Michael Arndt
w rolach głównych: Harrison Ford, Mark Hamill, Carrie Fisher, Daisy Ridley, John Boyega
Dawno, dawno temu, w 1977 roku, w odległej galaktyce, jaką był tamten świat i tamto kino powstało coś, co stało się baśnią wszech czasów. Przypowieścią wszech czasów. Opowieścią wszech czasów. I wreszcie historią wszech czasów. Nie znać ''gwiezdnych wojen'', nie podążać za nimi to znaczy do tych czasów nie należeć. Czasów, które określane są i definiowane przez popkulturę, które popkultura nazywa i streszcza. Czasów, w których Amerykanie wygrywali z ZSRR - imperium zła - wyścig zbrojeń pod hasłem gwiezdnych wojen.
Uniwersalność i prostota tej sagi była tym, czego świat szalenie - jak się okazało - potrzebował w latach 70. i 80. Czy potrzebuje nadal? Historia opowiedziana w niezwykły sposób, od środka, od epizodu IV przez V i VI aż po preludium, teraz zaczyna się stabilizować. Zaczyna być chronologicznie zwyczajna.
Sukces dawnych ''gwiezdnych wojen'' polegał na tym, że nie trzymały się one żadnych ram czasowych, żadnej chronologii, żadnej konkretnej galaktyki pojęciowej. Uruchomione w dowolnym momencie z dowolnego powodu - działały. W ten weekend przekonamy się, czy działają nadal.
Długo oczekiwana premiera VII epizodu ''Przebudzenie mocy'' nadchodzi. Ciemna Strona Mocy, rycerze Jedi, Luke Skywalker i Darth Vader, Han Solo i jego ultraszybki Sokół Millenium - tak, to wszystko prawda. Każde słowo. One naprawdę przed laty istniały. Idźcie sami sprawdzić...
ocena: 5+
kina: Cinema City Kinepolis
znak zapytania
14 z 14
Czas na odpowiedzi na zagadki
Oto one:
1. Tomasz Kot dubbingował już wcześniej, chociażby w filmach o Mikołajku
2. Jason Bourne to postać, którą jeszcze w 1988 roku zagrał Richard Chamberlain. W tego bohatera wcielał się także Jeremy Renner
3. To seria komiksów "Suicide squad", czyli właśnie Legion Samobójców
4. Czechosłowacka służba bezpieczeństwa to StB, czyli Státní bezpečnost
5. Odpowiednikiem "Gdzie jest Dory", który wyszedł z wytwórni DreamWorks były "Rybki z ferajny" - film znacznie słabszy
6. "Ben Hur" był obecny na ekranie filmowym trzykrotnie. Pierwszym był jeszcze niemy film Freda Niblo z 1925 roku, absolutnie wtedy przełomowy, zawierający już scenę wyścigu rydwanów. Drugim była słynna wersja Williama Wylera (który był w ekipie tworzącej pierwowzór z 1925 roku) z roku 1959, obsypana aż 11 Oscarami. Trzecia wersja to obecny film Timura Bekmambetowa.
7. Tak, Dave Franco jest bratem Jamesa Franco. Podobieństwo jest zresztą uderzające.
8. Florence Jenkins w wersji Teatru Telewizji zagrała Krystyna Janda. Męża grał wtedy Wiktor Zborowski, a pianistę - Maciej Stuhr.
Wszystkie komentarze