Spory problem miałem z wyborem propozycji telewizyjnych w ten weekend. Przegląd nie może być przecież zbyt długi, a filmów godnych zatrzymania się przez chwilę jest sporo. Oto one, ustawione chronologicznie od piątku do niedzieli. Zapraszam! [KLIKNIJ W ZDJĘCIE, BY PRZEJŚĆ DO MATERIAŁU]
REKLAMA
materialy prasowe
1 z 14
"Za jakie grzechy, dobry Boże" czyli ani słowa o francuskich piłkarzach (2014)
reżyseria: Philippe de Chauveron
scenariusz: Philippe de Chauveron, Guy Laurent
w rolach głównych: Christian Clavier, Chantal Lauby, Ary Abittan, Frederic Chau, Medi Sadoun
Francja, jak zresztą cała Europa, na progu zmian etnicznych. Francja kolorowa, namalowana we wszystkie barwy tego świata - można by tak zdefiniować ten film. Polityczna poprawność kontra rodzinne rozmowy przy stole, ze stereotypami oraz kawałami o "Polaku, Rusku i Niemcu" - tak też można.
Eeee, tam!
Bądźmy szczerzy, nawet w świecie politycznej poprawności stereotypy są właśnie najzabawniejsze. Powiem więcej, ta francuska komedia to także film o tym, jak zabawna może być także owa poprawność w iście gimnastycznym stylu. To film naszpikowany humorem jak życie uprzedzeniami. Rozbraja jednak owo pole minowe, jakim są kontakty między różnymi narodowościami. Rozbraja najlepiej jak się da - śmiechem.
emisja: piątek godz. 18.20 (Ale Kino)
materiały prasowe
2 z 14
"Superprodukcja" czyli więcej żalu, k..., więcej żalu! (2002)
reżyseria: Juliusz Machulski
scenariusz: Juliusz Machulski, Jarosław Sokół
w rolach głównych: Rafał Królikowski, Anna Przybylska, Piotr Fronczewski, Jan Machulski, Janusz Rewiński, Krzysztof Globisz, Krystyna Janda
Gruba satyra na komercjalizację polskiego przemysłu... wróć! właśnie nie przemysłu, ale polskiej sztuki filmowej (proszę zerknąć na datę powstania tego filmu, to złoty okres spędzania wycieczek szkolnych na kasowe superprodukcje, ze szczególnym uwzględnieniem lektur) przerodziła się w film, przy którym ja naprawdę nie potrafię wytrzymać. Bawi mnie do łez, nic na to nie poradzę.
Nawet widok na ekranie nieodżałowanej Anny Przybylskiej nie powstrzymuje tej wesołości, choćby dlatego, że Anna Przybylska odstawiła na ekranie niesłychany wręcz majstersztyk. Jej scena z Krystyną Janda powinna zostać zapisana w annałach polskiego kina komediowego. Nie tylko ona zresztą, bo zaryzykuję nawet odważniejszą tezę. Otóż uważam że w tym filmie jest więcej scen, które można uznać za wyśmienite pod względem komediowym...
emisja: piątek godz. 20.40 (TVP2)
... choćby ta scena z Krzysztofem Globiszem (uwaga, są brzydkie wyrazy!):
materiały prasowe
3 z 14
"Kowboj z Szanghaju" czyli prawdziwie Dziki Wschód (2000)
reżyseria: Tom Dey
scenariusz: Alfred Gough, Miles Millar
w rolach głównych: Jackie Chan, Owen Wilson, Lucy Liu, Roger Yuan
Dziki Zachód to przede wszystkim kowboje, Indianie... a dlaczego nie Chińczycy? I oni przecież podbijali Amerykę w XIX wieku. Jackie Chan dobrze wiedział, że eksport chińszczyzny powinien odbywać się właśnie w tym kierunku. Zapakował ją więc we wstążeczkę kung-fu i wysłał na szerokie prerie.
Całe lata po złotej epoce westernu, długo po wygaśnięciu znaczenia kina kung-fu i wschodnich sztuk walki udało się połączyć jedno z drugim, by uzyskać... pastisz. Świeżą komedię, opartą w dużej mierze na chińskich drwinach z zasad kina i grawitacji, a także humorze w stylu qui pro quo. Opartą także na indywidualnych popisach Jackie Chana - nie tylko zręcznościowych, ale także aktorskich, czy tez raczej mimiczno-komicznych. Potencjał tego faceta pod tym względem jest ogromny, a w parze z Owenem Wilsonem stworzył on to, co kino niegdyś lubiło najbardziej - zabawny duet przeżywający masę przygód.
emisja: piątek godz. 21.25 (TV4)
materiały prasowe
4 z 14
"Girl guide" czyli my już są Amerykany (1995)
reżyseria: Juliusz Machulski
scenariusz: Juliusz Machulski
w rolach głównych: Paweł Kukiz, Renata Gabryelska, Tomasz Tomaszewski, Stanisław Radwan
Ja wiem, ten film jest generalnie fatalny. Lepszą fabułę wymyślają nawet scenarzyści oper mydlanych. Jest tez porażająco wręcz źle zagrany. Tak źle, że aż zakrawa to na parodię. Scena, w której Renata Gabryelska wchodzi do zdemolowanego pokoju i mówi:
- Ojej, a co tu się stało?
to świetny przykład na to, co zrobić, by nigdy nie zostać uznanym za która oraz jak wyrwać sobie resztki włosów z głowy.
A jednak to film godny uwagi z kilku względów. Po pierwsze - interesujące wstawki góralskie, ze szczególnym uwzględnieniem sceny kupowania sweterka w Warszawie. Po drugie - z uwagi na muzykę zespołu Piersi, która w połowie lat dziewięćdziesiątych była absolutnie na topie. Ja również wtedy na nią chorowałem. Po trzecie wreszcie - ze względu na Pawła Kukiza.
Zobaczyć w takim filmie jednego z dzisiejszych liderów politycznych w Sejmie to jednak jest atrakcja i spora ciekawostka, nie wmówicie mi Państwo, że nie...
emisja: piątek godz. 22.25 (Metro TV)
materiały prasowe
5 z 14
"Adwokat diabła" czyli próżność to mój ulubiony grzech (1997)
reżyseria: Taylor Hackford
scenariusz: Tony Gilroy, Jonathan Lemkin
w rolach głównych: Keanu Reeves, Charlize Theron, Al Pacino, Jeffrey Jones
Mimo wspaniałej ostatniej sceny, którą mógłbym oglądać wciąż i wciąż, oparcie filmu jedynie na diable kusicielu, oferującym swej ofierze wszystko, czego ona pragnie nie wystarczyłoby na dobry thriller. Owszem, ja przepadam na wszelkich rozmowach człowieka z diabłem, zwłaszcza w literaturze, ale także w filmie - te rozmowy są bowiem jak zwierciadełko, które mówi przecie, kto jest najbardziej podatny w świecie. Tutaj takie rozmowy są. Jest diabeł, który zaoferować może pokusy największe - sławę, sukces, próżność. To jednak też byłoby mało, gdyby nie obsada.
Al Pacino to bowiem aktor, który jakby z diablimi kopytkami niemal się urodził. Z błyskiem w oku, oblizaną lekko wargą i rozpiętą koszulą na piersi jest wśród lucyferowego nasienia tym najlepiej kiełkującym. Keanu Reeves zaś, a zwłaszcza Charlize Theron dopełniają reszty. Dla nich warto.
emisja: piątek godz. 23.05 (TVN)
materiały prasowe
6 z 14
"Piąta fala" czyli wzdrygam ramionami, bo nadciąga apokalipsa (2016)
reżyseria: J. Blakeson
scenariusz: Susannah Grant, Akiva Goldsman, Jeff Pinkner
w rolach głównych: Chloë Grace Moretz, Alex Roe, Nick Robinson, Liev Schreiber
Wszystkie filmy czy książki - bo przecież "Piąta fala" to ekranizacja książki, którą napisał Rick Yancey - dotyczące apokalipsy czy też tego, jak skończy ludzkość, mają pewien wspólny mianownik. No może nie wszystkie, ale większość. Niezależnie od tego, czy zagładę ma przynieść straszliwy wirus, zamiana ludzi w zombie albo wampiry, czy też ma to być uderzenie asteroidy, zawalenie się płyt kontynentalnych, bunt sztucznej inteligencji czy też inwazja kosmitów, wspólny mianownik zostaje ten sam.
Jest nim optymizm.
Z tego można wysnuć wniosek, że gdy siadamy w kinie do apokaliptycznego filmu, nie ma powodu do strachu. Wszystko ostatecznie się dobrze kończy, ludzie przetrwają i to jeszcze z jakimś fajnym przesłaniem, że ludzkość ogólnie jest super i właściwie to przetrwać powinna.
Mam wrażenie, że niewiele jest w kinie gatunków tak optymistycznych jak kino katastroficzne.
Czasy Wellsa i Wellesa bowiem minęły. Gdyby dzisiaj doszło do inwazji kosmitów, pierwsze poinformowałyby o tym media społecznościowe i dostalibyśmy pikanie na iPhony, komórki i co tam kto ma (to zresztą najlepsza i najciekawsza scena w "Piątej fali"). Bądźmy jednak poważni - apokalipsa na ekranie nigdy nie jest poważna.
Mimo tego pewnych spraw nie możemy przeginać.
A "Piąta fala" to film, który przegiął. I to przegiął bardzo. Zaproponowano bowiem widzom dzieło nader kameralne, co w wypadku filmów katastroficznych jest pomysłem dość dyskusyjnym. Owszem, jest tsunami, ale to właściwie wszystko. Cała reszta przypomina raczej obóz harcerski albo filmy Paula Verhoevena w stylu "Żołnierzy kosmosu". Tam jednak była kupa śmiechu, tutaj raczej nadmiar zażenowani
w polskiej wersji: Wojciech Paszkowski, Paweł Sanakiewicz, Małgorzata Kożuchowska
2,5 mln godzin spędzonych na przetwarzaniu danych przez komputery, specjalnie przygotowane programy pozwalające odtworzyć w animacji futro z każdym jego kłaczkiem (co w 2001 roku było nowością), cztery lata pracy - "Potwory i spółka" były nie tylko filmem, który polubiły dzieci oraz ich rodzice. Były także mistrzostwem realizacyjnym.
Ponadto - interesująca fantazją, tłumaczącą dzieciom świat strachów znajdujący się za ich drzwiami albo w ich szafach, względnie pod łóżkiem. Właściwie trudno sobie wyobrazić lepszy wychowawczy wstęp do horrorów, które z czasem dzieci będą oglądały. I lepszy wstęp do świata, w którym - jak pisał Adam Mickiewicz - każdy ma swoją żabę, co przed nim ucieka i swojego zająca, którego się boi.
emisja: sobota godz. 16.50 (TVN Fabuła)
materiały promocyjne
8 z 14
"Merida Waleczna" czyli rudowłosy feminizm z łukiem (2012)
reżyseria: Mark Andrews, Brenda Chapman
scenariusz: Brenda Chapman, Irene Mecchi, Mark Andrews, Steve Purcell
w polskiej wersji: Dominika Kluźniak, Andrzej Grabowski, Dorota Segda, Antonina Girycz
Wśród wielu filmów animowanych zrealizowanych przez wytwórnię Pixar (nie tylko zresztą przez nią) nie było takiego jak ten, w którym księżniczka nie czeka na księcia na białym koniu, lecz sama bierze życie w swoje ręce. W tym sensie "Merida Waleczna" jest filmem przełamującym konwencje nie tylko baśniowe, ale i fabularne podobnych historii. Jest w istocie uzbrojonym w łuk oraz przekonanie o własnej suwerenności feminizmem o rudych włosach, który dla oglądających ten film dziewczynek znaczenie może mieć niebagatelne. Na dodatek jest to feminizm dorastający, pozostający w konflikcie może nawet bardziej z matriarchatem niż patriarchatem.
Pixar sięgnął po baśń nie po raz pierwszy w niekonwencjonalny sposób, jednakże po raz pierwszy owa niekonwencjonalność przybrała taką właśnie formę.
emisja: sobota godz. 19 (Polsat Film)
materiały prasowe
9 z 14
"Mój rower" czyli ojcostwo jako spadek (2012)
reżyseria: Piotr Trzaskalski
scenariusz: Piotr Trzaskalski, Wojciech Lepianka
w rolach głównych: Artur Żmijewski, Michał Urbaniak, Krzysztof Chodorowski, Witold Dębicki
- Mężczyzna może odejść od kobiety, ale nie od dziecka - powiada Michał Urbaniak, znany muzyk jazzowy (grywał z Milesem Davisem), który wystąpił w tym filmie w ojcowsko-synowskim trio. Owo trio poszukując ważnej dla nich wszystkich kobiety, znajduje siebie i swoje ojcowsko-synowskie sprawy. Pozrywane, a jednak wciąż istniejące więzy, których spoiwem okazuje się zupełnie nieoczekiwanie postronny obserwator, grany tu przez poznańskiego aktora Witolda Dębickiego.
To znamienne, że grana przez Annę Nehrebecką babka zostawia Michała Urbaniaka dla Piotra Szczepanika - tego od "Żółtych kalendarzy", zwróćcie Państwo na to uwagę. Może łatwiej będzie wówczas zdefiniować ojcostwo, które bodaj nigdy nie jest gromem z jasnego nieba, a raczej najczęściej procesem.
emisja: sobota godz. 21.05 (TVN7)
materiały prasowe
10 z 14
"Dziewczyna z portretu" czyli i Bóg stworzył kobietę (2015)
reżyseria: Tom Hooper
scenariusz: Lucinda Coxon
w rolach głównych: Eddie Redmayne, Alicia Vikander, Matthias Schoenaerts, Ben Whishaw, Sebastian Koch
Młoda i utalentowana Szwedka Alicia Vikander kandyduje za ten film do Oscara za zagranie Gerdy, żony duńskiego malarza Einara Wegenera - mężczyzny, który nieco dla żartu przebrany przez żonę w kobiece fatałaszki odkrywa w sobie transseksualną naturę. Skryta dotąd, wychodzi na wierzch i doprowadza go do pierwszej w dziejach świata, historycznej operacji zmiany płci, do której doszło w Dreźnie w Niemczech w 1930 roku.
Owszem, Einar Wegener alias Lily Elbe to postać historyczna. Cała ta opowieść oparta jest na faktach, choć mało znanych. O wielu najważniejszych i przełomowych operacjach w dziejach medycyny wiemy sporo, ta była dotąd pomijana. Choć z punktu widzenia Lily Elbe ratowała jej życie, a przynajmniej jego sens.
Tom Hooper, autor świetnego "Jak zostać królem" z Colinem Firthem w roli króla Jerzego VI, nie zrobił jednak filmu ściśle historycznego. Bynajmniej. Jego dzieło, rozgrywane w świecie kopenhaskich, a z czasem także paryskich malarzy i twórców, samo jest bardziej namalowane niż nakręcone.
I nie Lily Elbe alias Einar Wegener jest tutaj jedyną bohaterką/bohaterem. To film w dużej mierze o jego żonie. To film, w którym Alicia Vikander odgrywa rolę pierwszoplanową jak rzadko kiedy. To z pewnością najpoważniejszy walor "Dziewczyny z portretu", bowiem emocje rozkochanej w swym mężu żony, która dowiaduje się, że w głębi duszy jest on kobietą, są - wybaczcie mi - nawet bardziej interesujące niż sama Lily.
"Excentrycy" czyli czy można sobie założyć ojczyznę? (2015)
reżyseria: Janusz Majewski
scenariusz: Janusz Majewski, Włodzimierz Kowalewski
w rolach głównych: Maciej Stuhr, Natalia Rybicka, Sonia Bohosiewicz, Wiktor Zborowski, Anna Dymna, Wojciech Pszoniak
"- Przepraszam, czy myśmy przeszli na ty?
- A co niby robiliśmy przez całą noc w łóżku?"
Wybrałem dla Państwa akurat taki bon mocik z filmu "Ekscentrycy". Jeden z bardzo, bardzo wielu i bynajmniej nie najlepszy. Resztę pozostawię, rzecz jasna, Państwa przyjemności, jaką niewątpliwie dostarczy w kinie ten film.
Mnie dostarczył.
Jest w "Ekscentrykach" gwiazdozbiór postaci nie z tej ziemi. Jest w nich przede wszystkim muzyka. Kosmopolityczna, a jednak niezwykle indywidualna i prywatna enklawa, mała ojczyzna stanowiąca ekscentryczną alternatywę rzeczywistości. Nie tylko tej PRL-owskiej z lat 50. Rzeczywistości wszelkiej, która nakazuje określić się w ramach, w jakich nie każdy określać się ma zamiar. Czy można sobie zatem założyć własną ojczyznę? Na przykład taką, w której jedynie gra się swing i śpiewa po angielsku, nic więcej?
"Van Helsing" czyli nie wszystko srebro, co się świeci (2004)
reżyseria: Stephen Sommers
scenariusz: Stephen Sommers
w rolach głównych: Hugh Jackman, Kate Beckinsale, Richard Roxburgh, Elena Anaya
Nie, nie, to nie jest nic ambitnego. Noe doszukujmy się w "Van Helsingu" treści, których tam nie ma. To jedynie czysta rozrywka, trochę potworów i jedna z wersji opowieści o Drakuli, tym razem z punktu widzenia jego największego przeciwnika (nie licząc Turków), czyli Abrahama Van Helsinga - holenderskiego łowcy wampirów, o którym już Bram Stoker pisał w swej pierwotnej książce o Drakuli.
Życzę Państwu zatem tutaj wyłącznie dobrej zabawy i ambicjonalnie minimalnych wrażeń z obserwacji tego, co na bazie Drakuli można wymyślić. Bram Stoker pewnie nie przypuszczał, jakiego obudził demona.
emisja: sobota godz. 22.45 (TVP1)
materiały prasowe
13 z 14
"Kac Vegas" czyli napisy końcowe też są ważne (2009)
reżyseria: Todd Phillips
scenariusz: Scott Moore, Jon Lucas
w rolach głównych: Bradley Cooper, Ed Helms, Zach Galifianakis, Justin Bartha
Umiejętność takiego żonglowania w filmie elementami całkowicie żenującymi oraz tymi ewidentnie zabawnymi, aby wyszedł ostatecznie film nie tylko strawny, ale - myślę, że można użyć tego słowa - kultowy, to także spora sztuka realizacyjna. W "Kac Vegas" temu zadaniu podołali. Mimo, iż film ten przypomina ogromną improwizację, w której braki scenariuszowe łata się gagami, to jednak całość klei się w rodzaj historii, która wzbudza u każdego uśmiech na samo wspomnienie. Bądźmy bowiem ze sobą szczerzy, ilu z nas wspominało swoje dawne imprezy właśnie w ten sposób "ale były jaja, ale był dym".
W "Kac Vegas" jest dym. Oj, dym jest okrutny, aczkolwiek myślę, że można by wymagać od tego filmu dopracowania zdarzeń, związanych z dobrodziejstwem alkoholowej pomroczności jasnej. Tym bardziej, że film pointowany jest napisami końcowymi (do których radzę dotrwać), stanowiącymi nawet lepsze świadectwo owej nocy niż to, co działo się wcześniej.
emisja: sobota godz. 23.40
materiały prasowe
14 z 14
"Wejście smoka" czyli ja jestem King Bruce Lee, karate mistrz (1973)
reżyseria: Robert Clouse
scenariusz: Michael Allin
w rolach głównych: Bruce Lee, John Saxon, Jim Kelly, Kien Shih
Od tego zaczynało się zadawanie szyku w podstawówce...
- Widziałeś "Wejście smoka"?
Chociaż nie, to nie tak było. Po pierwsze: takich pytań się nie zadawało, wychodząc z założenia, że film widział każdy. A nawet jeśli nie widział, to się nie przyzna, tylko niczym podczas dyskusji na języku polskim o nieprzeczytanej lekturze, będzie uchodził za takiego, co to zrobił. Po drugie: nie mówiliśmy wtedy "Wejście smoka", ale "Enter the Dragon". Tak brzmiało bardziej światowo.
- "Enter the Dragon", to był film!
Mój plakat z Brucem Lee wisiał na tapecie ściany nad łóżkiem na jednej taśmie klejącej, bo druga już dawno odpadła. Mistrz miał te charakterystyczne rany zadane szponami Hana i smoka wijącego się za jego nagimi plecami. Patrzyłem na niego i wymyślałem historie, mieszczące się gdzieś między tym filmem, Klasztorem Shaolin, a mistrzem Oyamą (wbrew pozorom nie był on Japończykiem, a Koreańczykiem - przyjął nazwisko adoptujących go rodziców).
"Wejście smoka" to film równie stary, jak ja. Mam więc wrażenie, że towarzyszy mi przez całe życie, jako rodzaj nadzwyczajnej fantasmagorii, która łączy mnie z epoką dyndających na tapecie plakatów.
Wszystkie komentarze