Kiedy Czarnobrody pomieszał mi się z Salazarem, a "Latający Holender" z "Cichą Anną", kiedy wszystkie zombie wylazły już ze swych pirackich nor, zapragnąłem prawdziwego filmu o piratach, w których nie ma żywych trupów, voodoo i żaglowców o właściwościach łodzi podwodnych. Są po prostu reje, liny, szable i abordaż
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.