Z ostatnich dni wybrałem dla Państwa kilka propozycji, które można obejrzeć w naszych kinach. Ustawiłem je wedle ocen w szkolnej skali 1-6. Nie wszystkie jednak filmy w tym zestawie mają maksymalną notę. Przecież coś, co mnie nie przypadło do gustu, niekoniecznie musicie odrzucić także Państwo. Przekonajmy się zatem! Zapraszam.
REKLAMA
poznan.sport.pl
1 z 12
''Łowca czarownic'' czyli gdzie jesteś, nieśmiertelny? **
reżyseria: Breck Eisner
scenariusz: Cory Goodman, Matt Sazama, Burk Sharpless
w rolach głównych: Vin Diesel, Rose Leslie, Michael Caine, Elijah Wood, Ólafur Darri Ólafsson
W latach 80. pobiegłem do kina na ''Nieśmiertelnego''z Christopherem Lambertem. Wspaniały momentami film, kojarzący się przede wszystkim ze znakomitą muzyką zespołu Queen. "Who wants to live forever"... aż się chce chwile pomilczeć po samym tylko wypowiedzeniu tytułu tego utworu. Nieśmiertelność była w nim darem przeklętym, od którego ani się uwolnić, ani z nim żyć. Największe marzenie człowieka, by żyć wiecznie pozostawało sensowne tylko wtedy, gdy nie zostawało spełnione.
W ''Łowcy czarownic'' nieśmiertelność to niewinna igraszka. Rodzaj zabawy i żartu, podobnie zresztą jak cały ten film, nastawiony przede wszystkim na luźną przygodę. Bazuje ona na zgranym motywie, zakładającym że połowa z nas to albo wampiry, albo czarownice, albo wróże. Wystarczy wejść do pierwszego lepszego pubu, by wszystkich znaleźć niczym żyjące w podziemiach sekty i mniejszości.
Vina Diesela trudno uważać za mniejszość. To zdecydowana większość, zwłaszcza większość mięśni. Kiedyś sobie obiecałem, że nie pójdę do kina na film z tym beztalenciem wartym już nie miliony, a miliardy, odkąd ostatnia część ''Szybkich i wściekłych'' przekroczyła ten pułap. Poszedłem jednak. Vin Diesel, co ciekawe, ten film jakoś znośnie wytrzymał, za to człowiek, na którego ostrzyłem sobie zęby - już nie. A był nim Michael Caine, aktor przez wielkie A, który większość tego filmu... Sami zobaczycie, co robił przez większość tego filmu.
PS
A swoją drogą wiecie Państwo, kiedy i gdzie spalono na stosie w Polsce pierwszą czarownicę? Odpowiedź na końcu przeglądu
w rolach głównych: Salma Hayek, Vincent Cassel, Toby Jones, John C. Reilly, Bebe Cave
W szkole uczyli nas o baroku, że pyzate aniołki, że mroczno, że monumentalnie, że bogactwo i ornamenty. No i peruki, pyszne stroje, muzyka na klawesyn, wiadomo... Barok widzimy przez pryzmat czasów, które nastąpiły po nim. I które przykryły barokowe pyzate aniołki wizją tych bardziej odchudzonych. Usunęły ornamenty i zdjęły peruki. Dodały do wszystkiego morał, sentencję, pewne ramy.
Ramy, w jakich Giambattista Basile tworzył swe dzieła, były zupełnie inne niż to, co dzisiaj za ramy uważamy. U niego stanowiły one raczej rodzaj bramy, otwierającej kolejne drzwi do kolejnych komnat, niczym do kolejnych poziomów wtajemniczenia wielkiej gry, jaką stanowił jego napisany w latach 1634-1636 zbiór zatytułowany "Lo cunto de li cunti overo lo trattenemiento de peccerille" (tak, racja, to nie jest taki włoski, jakiego dzisiaj używamy). Bardziej znany jako "Pentameron". Pięcioczęściowy zbiór baśni podzielonych na pięć kolejnych dni. A każdy dzień to - wiadomo - kolejny rozdział z życia.
Ta ekranizacja "Pentameronu" to klasyczna baśń, można powiedzieć. Przynajmniej taka, jaką opowiadały niegdyś babki, matki czy mamki. Z "dawno, dawno temu" na początku, ale za to zmierzająca ku horyzontowi, za którym nie widać finału. Wszak celem baśni nie było jej kończenie, ale snucie, snucie i snucie, dopóki powieki nie staną się ciężkie, a rzeczywistość nie zmiesza się ze snem.
Tak to ongiś bywało, gdy nad kolebką powstawał świat, jaki wyobrazić były sobie w stanie jeno umysły ludzkie nieskażone niczym, poza własną wyobraźnią.
Po czym przyszli bracia Grimm, krążący od jednej saskiej wioski do drugiej i spisujący co im ludzie naopowiadali. Dodali do tego własna wyobraźnię, własne okrucieństwo (kiedy babcia czytała mi ich baśnie, byłem przerażony) i - co najważniejsze - morał.
Barokowy "Pentameron" to baśń przedgrimmowa. Taka snująca się bez wyraźnego celu, niczym strumyk, który nie wiadomo na jaką mieliznę i przeszkodę trafi, wreszcie bez morału, a jedynie ze zwykłą dydaktyką i przyganą stawianą ludzkim wadom. Co dalej z tą nauką, czytelniku/widzu, poczynisz - twoja to jedynie rzecz. "Pentameron" to rodzaj labiryntu, z którego nie ma wyjścia, bo każda kolejna komnata to rodzaj nowego zdania i łamigłówki do rozwiązania. A odpowiedzią na nie jest wejrzenie do własnego serca i tego, co ono kryje. Lęków, nade wszystko żądz.
Ostrzegam jednak, że ten film prowadzi prowadzi drogą bez strzałek i drogowskazów, bez wysypanych na ścieżce okruchów, żeby nie pobłądzić. W "Pentameronie" pobłądzić całkiem łatwo. I ja pobłądziłem. Przepraszam.
PS
W baśniach dobro zawsze zwycięża... Doprawdy? A może znacie Państwo jakieś baśnie, dajmy na to braci Grimm, w których tak się jednak nie dzieje? Przykłady na końcu przeglądu.
Kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Charlie Monroe Malta, Pałacowe, Muza, Rialto
MAT PRASOWE
3 z 12
''Crimson Peak. Wzgórze krwi'' czyli horror-brat romansu ***
reżyseria: Guillermo del Toro
scenariusz: Guillermo del Toro
w rolach głównych: Mia Wasikowska, Tom Hiddleston, Jessica Chastain, Jim Beaver
Już od dawna nie mam wątpliwości - historie o duchach i upiorach pasują do epoki wiktoriańskiej tak, jak pasują do niej melodramaty. I w zasadzie niewiele je dzieli. Ponure zamczyska, domy i pałace tak ogromne, że zaczynają żyć własnym życiem, w którym skrzypienie starych schodów i podłóg brzmi jak bicie strwożonego serca, a tłukące się okiennice oddychają w pośpiechu jak w podnieceniu. To jest idealny wybieg dla ducha, nic tylko dać mu tabliczkę z nazwą łacińską, występowanie i pokazywać tłumom, ku ich przerażeniu.
Cóż... czy naprawdę wszystko Wam gra w tym, co do tej pory napisałem? Serio? Nie trącą Wam te zdania nieco harlequinowym kiczem?
Bo mnie trącą.
Meksykański fenomen Guillermo del Toro to spec od zaglądania w zakamarki, do mysich dziur, szuflad i szaf. Nie po to jednak, aby coś tam znaleźć, ale po to, aby coś tam umieścić. Swoją niezwykła wyobraźnię, mianowicie, która sprawia że Guillermo del Toro nie tyle tworzy filmy, co swój odrębny, unikalny świat o tak charakterystycznych rysach u kresce jak chociażby obrazy Zdzisława Beksińskiego. Świat kompletny, znajdujący się na granicy rzeczywistości i tego co nierzeczywiste.
W ''Hellboyu'' ten świat zaakceptowałem, w ''Labiryncie fauna'' się nim zachwyciłem. Od pewnego czasu jednak, a było to już znacznie przed ''Pacific Rim'', mam wrażenie, że owa wspaniała kreska Guillermo del Toro, jego graficzny podpis jaki składa na każdym filmie staje się coraz bardziej tandetna. I Meksykanin jest jednak efekciarzem.
''Crimson Peak'' to koronny dowód na tę tezę. Film najbardziej jaskrawy z tych, które Guillermo del Toro dotąd zrobił, gdzie czerwień zalewa biały śnieg jak plama krwi z przeciętej aorty gładką szyję. I zarazem film najbardziej kiczowaty.
I chociaż udało mu się uszyć całkiem zgrabny dreszczowiec, łączący thriller z kostiumowym romansem, niezwykle plastyczny i barwny, niemal baśniowo umieszczony w XIX-wiecznej Ameryce i angielskim zamku, z kradnącą niemal całe show Jessicą Chastain, to jednak ów wspaniały deltorowski świat pęka na styku widzialności z niewidzialnością. Upiory, które tym razem wyszły z głowy meksykańskiego twórcy są bowiem rodem z lunaparku w wesołym miasteczku, tak odległe od ''Hellboya'' i ''Labiryntu fauna'' jak zaświaty od ciała z krwią i kością.
Kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Multikino 51, Multikino Stary Browar, Multikino Malta
Next Film
4 z 12
''Obce niebo'' czyli 300 mil do piekła ***
reżyseria: Dariusz Gajewski
scenariusz: Dariusz Gajewski, Michał Godzic
w rolach głównych: Agnieszka Grochowska, Bartłomiej Topa, Eva Fröling, Barbara Kubiak, Tanja Lorentzon, Gerhard Hoberstorfer
W 1989 roku Maciej Dejczer nakręcił film ''300 mil do nieba''. Oparty na autentycznej historii braci Adama i Krzysztofa Zielińskich spod Dębicy, którzy pod podwoziem TIR-a uciekli z Polski do Danii, w gruncie rzeczy dotykał bardzo wielu takich prawdziwych historii Polaków wyjeżdżających z komunistycznego kraju. Wtedy Dania (w rzeczywistości u braci Zielińskich była to Szwecja) stanowiła raj.
U Dariusza Gajewskiego to 300 mil do piekła.
Nie widzę jednak w ''Obcym niebie'' wielkiej krytyki Szwecji jako państwa nadopiekuńczego. Widzę w tym filmie historię o tym, kto wie lepiej jak postąpić lepiej. Widzę konflikt emocji z rozwagą, indywidualizmu z myśleniem wspólnotowym, legalizmu ze swobodą działania. Widzę wreszcie nieświadome konsekwencji dziecko, które w swej niewiedzy doprowadza do lawiny zdarzeń nie do zatrzymania. Zupełnie jakby wcisnęło przycisk, które uruchamia wielką i groźną maszynę, choć tatuś i mamusia wyraźnie mówili, by tego nie robili.
PS Czy wiecie Państwo, co usłyszeli bracia Zielińscy od swoich rodziców po ucieczce do Szwecji? Odpowiedź na końcu przeglądu.
Kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Multikino Malta
MONOLITH
5 z 12
''Legend'' czyli ja i mój brat-bliźniak talent ***
reżyseria: Brian Helgeland
scenariusz: Brian Helgeland
w rolach głównych: Tom Hardy, raz jeszcze Tom Hardy, Emily Browning, David Thewlis
Eddy Murphy miał kiedyś taką zabawę - występował w filmie w niemal wszystkich możliwych rolach, i męskich, i żeńskich, i starych, i młodych. W "Księciu w Nowym Jorku" zagrał nawet zrzędzącego Żyda, który przesiaduje w zakładzie fryzjerskim, zarzucając wszystkim, że nie znają się na boksie.
Tom Hardy w tym filmie to jednak szczególny przypadek. Zagrał bowiem w "Legend" dwóch braci bliźniaków. Co zarazem jest pomysłem interesującym, jak i trudnym w realizacji. Pod względem realizacyjnym ten film to majstersztyk!
Problem z "Legend" polega na tym, że poza niezwykłym i szalenie intrygującym eksperymentem z Tomem Hardy'm nie dostajemy wiele więcej. A szkoda, bo kino gangsterskie w Londynie lat 60. mogło być niezwykle interesujące.
PS W polskim filmie ''Ciało'' także występują dwaj bracia bliźniacy, ale mimo gangsterskiej działalności polski wymiar sprawiedliwości nie może osadzić ich w więzieniu. Wiecie Państwo dlaczego? Odpowiedź na końcu przeglądu.
w rolach głównych: Wojciech Mecwaldowski, Paulina Chapko, Richard Dormer, Dawid Ogrodnik, Andrzej Chyra, Piotr Głowacki, Agata Buzek
Woody Allen powiedział niegdyś: "If you want to make God laugh, tell him about your plans". Jeżeli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach. Jerzy Skolimowski robi właśnie film o rozśmieszaniu Boga. O suwerenności każdych 11 minut naszego życia.
Wgryza się w te minuty, celebruje każdą z nich z namaszczeniem, jakby specjalnie sprawdza co chwilę zegarek. Już dwie po, już pięć po, już siedem po... Miałaś być za piętnaście... O kwadrans przecież nie chodzi... Chodzi, chodzi...
Nie doceniamy upływu czasu. Właściwie w ogóle nie doceniamy czasu. Przecieka przez palce, umyka, pędzi. "To już siedemnasta?" - pytamy zaskoczeni tym, co stało się z całym dniem. "Jak ten czas leci". Dopiero było rano. Jakże cholernie leci... Z niczym nie zdążę.
Jerzy Skolimowski bodaj umyślnie czyni ze swych splątanych wątków historie niezwykle banalne. Tak banalne, że na dobrą sprawę można by w miejsce każdej z tych poszczególnych opowieści wstawić dowolną inną. Chociaż rozumiem, dlaczego tak robi, to jednak niezmiernie mnie to irytuje.
PS "11 minut" to także tytuł pewnej bardzo poczytnej książki. Pamiętacie Państwo, kto jest jej autorem? Odpowiedź na końcu przeglądu.
Kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Multikino 51, Multikino Stary Browar, Multikino Malta, Charlie Monroe Malta, Muza
materiały dystrybutora
7 z 12
''Strategia mistrza'' czyli Lance Armstrong - oszustwo jako cnota najwyższa
reżyseria: Stephen Frears
scenariusz: John Hodge
w rolach głównych: Ben Foster, Chris O'Dowd, Jesse Plemons, Guillaume Canet, Dustin Hoffman
Dzieło brytyjskiego reżysera Stephena Frearsa ("Niebezpieczne związki") to bynajmniej nie jest opowieść o facecie, który zbłądził. O Lancie Armstrongu, wielkim mistrzu kolarskim, który dał się zwieść iluzji dopingu, uległ wiedziony pokusą triumfu. Postąpił źle, za dopingowanie się zapłacił wysoką karę. Tą karą jest wieczne potępienie i nicość.
Nic z tych rzeczy. To nie jest film o koszmarze dopingu, konsekwencjach jakie sprowadza na tych, którzy są dość słabi, by mu ulec, tak jak ulega się narkotykom, alkoholowi czy innym substytutom prawdy. To nie jest wstrząsająca tragedia sportowa.
To przerażający thriller.
A kwintesencją jest kilka prostych scen budzących autentyczną grozę. Jak choćby te, gdy w środku Tour de France amerykański kolarz podjeżdża do kolegów z peletonu, którzy zdecydowali się zeznawać w śledztwie w sprawie dopingu i ostrzega ich. A wręcz im grozi. "Działasz na szkodę nas wszystkich, na szkodę kolarstwa, na szkodę sportu" - sączy im do ucha. A następnie na widok kamery przejeżdża palcami przez usta, udając że zamyka je na zamek błyskawiczny. I że on milczy.
PS
Przy okazji pytanie - ilu Polaków wygrywało etapy wyścigu Tour de France? Odpowiedź na końcu przeglądu
Kina: Cinema City Kinepolis, Multikino Stary Browar, Multino Malta, Charlie Monroe Malta
poznan.sport.pl
8 z 12
''Everest'' czyli kino pełne, a każdy ogląda to sam *****
reżyseria: Baltasar Kormakur
scenariusz: Simon Beaufoy, William Nicholson
w rolach głównych: Jason Clarke, Josh Brolin, Jack Gyllenhaal, Keira Knightley, Robin Wright, Sam Worthington, John Hawkes, Emily Watson
Mam zawsze duże obawy wobec filmów opartych na prawdziwych historiach, wobec filmów mocno biograficznych. Stają się bowiem często niewolnikami tych opowieści, a może jeszcze bardziej niewolnikami kultu, jakim otacza się ich bohaterów. W tym wypadku fakty, na których oparł się "Everest" - chociażby owa kwestia "Dobranoc, kochanie. Nie martw się za bardzo" ("Sleep well my sweetheart. Please don't worry too much."), która naprawdę padła - zadziałały na korzyść tego filmu. To co się wydarzyło z komercyjną wyprawą Roba Halla, zdeterminowało ten film tak bardzo, że stał się on wielkim przeżyciem dla widzów. Jestem o tym przekonany, bowiem pamiętam pewien istotny moment tego filmu, gdy na wielkiej sali Imax w Plazie w Poznaniu nagle ludzie przestali nagle siorbać colę, chrupać kukurydzę, wiercić się, szeptać czy odpowiadać na SMS, który nie może czekać w odróżnieniu od filmu.
Zapadła kompletna cisza. Taka, jakiej nigdy w tej ogromnej sali nie słyszałem. I jaka komponowała się z ciszą umierania na ośnieżonej skalnej półce wielkiej góry. Większej niż którykolwiek z ludzi.
Umieranie na szczycie w "Evereście" nie jest podszyte egzaltacją, nie jest napompowane patosem. Jest przejmujące właśnie ze względu na to, jak mało odróżnia się od całej reszty, tego wspaniałego krajobrazu i surowych skał - niczym zwykłe zaśnięcie, jedynie chwila odpoczynku. To jest umieranie nie różniące się niczym od "zaraz pójdę dalej, ale chwilę odpocznę" albo "nie mam już siły". Przez to przerażające
PS Pamiętacie Państwo, kto dokonał pierwszego zimowego wejścia na Mount Everest? Odpowiedź na końcu przeglądu.
''Sicario'' czyli melodia z pogranicza piekła *****
reżyseria: Denis Villeneuve
scenariusz: Taylor Sheridan
w rolach głównych: Emily Blunt, Benicio Del Tori, Josh Brolin
Powinienem Wam wyłuszczyć, z czym właściwie mamy do czynienia. Sęk w tym, że to nie takie proste. ''Sicario'' nie jest filmem, który polega na wyłuszczaniu. Szczerze mówiąc, nie da się z tego zrobić. Trzeba to zobaczyć, a jakby tego było mało - usłyszeć. O tak, właśnie usłyszeć!
Nie raz pojawiało się na ekranie piekło Juarez, lajt motiw połowy amerykańskiej kinematografii o walce z meksykańskimi kartelami narkotykowymi, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że można to wszystko usłyszeć. Bo prawda jest taka, że omal się nie posikałem, gdy usłyszałem film ''Sicario''.
''Demon'' przeszłości wstaje z grobu i przychodzi nieśmele *****
reżyseria: Marcin Wrona
scenariusz: Marcin Wrona, Paweł Maślona
w rolach głównych: Itay Tiran, Agnieszka Żulewska, Andrzej Grabowski, Włodzimierz Press, Adam Woronowicz, Tomasz Schuchardt
Z Marcinem Wroną łączyłem wielkie nadzieje. Od chwili, gdy zobaczyłem ''Moją krew'', a zwłaszcza ''Chrzest'', który uznaję za perełkę współczesnego polskiego kina, moje nadzieje były ogromne. Zawsze tak mam, gdy spotykam talent. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że jego kolejny film będzie zarazem ostatnim. I że Marcin Wrona zostanie znaleziony martwy w pokoju hotelowym podczas tegorocznego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Żal, który wtedy poczułem mogę porównać jedynie do sytuacji, w której ktoś powiedziałby mi ''opowiem ci coś ciekawego, ale nie teraz, później''. I już by nie zdążył.
''Demon'' to jego film pośmiertny. To jednak nie horror, nie ''Widziadło'' ani ''Medium' A zatem - cóż to takiego?
''Zbiorowa halucynacja'' - powiada Andrzej Grabowski w ostatniej scenie. Coś, po czym nie ma żadnego namacalnego śladu. ''Mnie nie było, nas nie było, wesela nie było''. Idźcie do domu, nic się nie wydarzyło. A przynajmniej wierzmy w to. Tak będzie dla wszystkich lepiej.
Wśród tych wszystkich polskich filmów grozy, które w takim rozckliwieniu wywołałem podczas tego seansu jest ''Dybuk'' z 1937 roku, arcydzieło i perła polskiego kina, zrealizowane w języku jidysz, na podstawie książki Szymon An-skiego (choć ja wolę jego efektowne prawdziwe żydowskie nazwisko, które brzmi Szlojmo Zajnwel Rapoport).
Dybuk, duch zmarłych, którzy nie mogą zaznać spokoju. Zjawa, która w tym niepokoju nie daje spoczynku osobom grzesznym. Jej przylgnięcie, jak wyrzut sumienia za winy, których istnienia nawet sobie nie uświadamiamy, zmienia człowieka w upiora.
Nakręcił więc Marcin Wrona zza grobu film, który wstrząsa człowiekiem jak atak gorączki. A właściwie nie tyle nakręcił, co wystawił. Z symboliką na brudzia, metaforami na drugą nóżką i zakąszony chryzmatami.
Nie zrobił filmu grozy, nie zrobił horroru, którego nadal polska kinematografia od tylu lat nie ma. Zrobił jednak coś znacznie bardziej interesującego. Pogrzebał w naszej świadomości, w naszych metaforach, odkurzył dawne widziadła i symbole. Zastąpił strach czymś znacznie trudniejszym do zniesienia - niepokojem.
''Mały Książę'' czyli miej serce i patrzaj w serce ******
reżyseria: Mark Osborne
scenariusz: Irena Brignull, Bob Persichetti
w polskim dubbingu: Bernard Lewandowski, Aleksandra Kowalicka, Włodzimierz Press, Anna Cieślak, Antoni Pawlicki, Robert Więckiewicz, Małgorzata Kożuchowska, Piotr Adamczyk
Motto:
"Wszystko co nieważne, musi stać się ważne"
Kiedyś była taka zabawa: "co byś zabrał na bezludną wyspę". Jedną rzecz. Dajmy na to, jedną książkę. W moim wypadku byłby to właśnie "Mały Książę" Antoine de Saint-Exupéry'ego. Moja ulubiona.
Pewnie to nie wypada, bo nie jest to żadna skomplikowana i wielka literatura. Nie jest to także książka o złożonej fabule, bardzo zawiła czy nie wiadomo jaka. Jest szalenie prosta, a prawdy, które głosi mają raczej formę maksym. Może dlatego właśnie jest w niej tyle uroku. Co najważniejsze jednak - jest w niej od cholery prawdy. Ta książka jest tak bardzo niedosłowna ("nie udało się naukowo stwierdzić obecności księcia na innych planetach"), a zarazem niezwykle mówiąca wszystko wprost. Rzadka umiejętność. To jest książka, którą da się przeczytać dopiero wtedy, kiedy się ją oswoi. Powstaje wtedy więź.
Są książki, których nie da się sfilmować. Zupełnie afabularny "Mały Książę" należy właśnie do nich.
Mark Osborne podszedł do sprawy jednak inaczej. Podszedł jak dziecko, a właściwie dziecko, które stało się dorosłym. Nie tylko sfilmował "Małego Księcia", ale dokonał na nim niezwykle subtelnej wariacji, która wygląda jak próba przeniesienia tej opowieści do współczesnych czasów. Próba zastanowienia się: "Mały Książę"? Świetnie. Ale co on oznacza w praktyce?
Jest to próba nad wyraz udana. Prowadząca wprost ku współczesności i temu światu, który znamy. Prowadząca do dopisania ciągu dalszego, co jest odruchem niezwykle trafnym, wszak książka ta nie może... nie powinna się skończyć.
PS Pamiętacie Państwo, jaki los spotkał autora ''Małego Księcia'', francuskiego pisarza Antoine de Saint-Exupery'ego? Odpowiedź na końcu przeglądu albo w recenzji poniżej.
2. Chociażby baśń "Baba Jaga" albo "Spółka kota z myszą". Sami sprawdźcie, jak się kończą...
3. Chłopcy usłyszeli przez telefon od ojca w Polsce: ''Nigdy tu nie wracajcie!''
4. Ponieważ to bracia syjamscy. Jeden popełnia przestępstwa, drugi nie. Wsadzenie do więzienia brata kryminalisty oznaczałoby konieczność osadzenia w nim także niewinnego człowieka
5. ''Ja to napisałem'' Paulo Coehlo
6. Dwóch. Rafał Majka wygrał trzy etapy (dwa w 2014 roku i jeden w 2015 roku), a Zenon Jaskuła - jeden etap (w 1993 roku)
7. Dwaj Polacy Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy w dniu 17 lutego 1980 roku
8. Nikt do końca nie wie, jak zginął Antoine de Saint-Exupéry. Wiadomo, że 31 lipca 1944 roku na samolocie P-38 Lightning poleciał w stronę delty Rodanu, by dokonać obserwacji niemieckich wojsk. Miały się przydać w związku z planowaną inwazją aliancką także na południu Francji. Nigdy z tej misji nie wrócił, jego samolot rozbił się koło Tulonu.
Spośród wszystkich wersji tej historii na mnie największe wrażenie robią dwie. Pierwsza mówi o tym, że wytropił go i ostrzelał niemiecki pilot Robert Heichelle na myśliwcu Focke Wulf Fw 190.
Ten Niemiec miał 17 lat, był jeszcze dzieckiem.
Druga wersja pochodzi z 2005 roku, kiedy to płetwonurkowie wydobyli szczątki Lightninga pilotowanego przez autora "Małego Księcia", a obok znaleźli silnik innego samolotu. Był to motor Messerschmitta 109, którego pilotował Alexis von Bentheim-Steinfurt podczas swego pierwszego i ostatniego lotu.
Wszystkie komentarze