Z filmów, które telewizje proponują nam w ten weekend wybrałem kilka propozycji wartych uwagi. Niekoniecznie dlatego, że to arcydzieła sztuki filmowej. Uznałem po prostu, że z jakichś powodów warto. Z jakich? Postaram się to wyjaśnić. Na końcu - pewna niespodzianka dla wytrwałych. Zapraszam!
REKLAMA
Rana vulgaris
1 z 13
''Człowiek ze stali'' czyli gdy ciacho zasuwa z prędkością dźwięku **
reżyseria: Zack Snyder
scenariusz: David S. Goyer
w rolach głównych: Henry Cavill, Russell Crowe, Amy Adams, Kevin Kostner, Michael Shannon
Pod wpływem fascynacji filmem "300" uległem złudzeniu, że Zack Snyder to twórca filmowy co się zowie i że kolejne filmy zrobi równie imponujące. Mylił mnie jeszcze "Sucker Punch", widziałem w nim więcej, niż ten film zawierał. Teraz jednak, po "Człowieku ze stali" nie mam już wątpliwości - Zack Snyder jest jedynie kopistą obrazkowych, komiksowych historii, mocno czy nawet chorobliwie urzeczony możliwościami, jakie daje dzisiejsza technika filmowa. A jakich nie dawała choćby w 1978 roku, gdy powstawał poprzedni "Superman" z Christoperem Reeve'm w roli głównej. To on wykreował wizerunek człowieka ze stali, z jakim zmagamy się do dziś. Z loczkiem i tym spojrzeniem, bo pelerynę i rajtuzki znamy już od 1938 roku i pierwszego komiksu z przygodami superbohatera.
Zack Snyder stworzył film zaczynający się jak historia każda inna, o normalnym człowieku. Bardziej normalnym niż było to w pierwotnej wersji Supermana. O człowieku zakompleksionym przez własną odmienność, w której widzi nie cnotę, a wadę. Metafora? Mrugnięcie okiem? A jakże! Iluż ludzi w dzisiejszym świecie z wielu powodów tak właśnie się czuje z racji swej odmienności, nieprzystosowania, kompleksów.
Próba unowocześnienie tej historii jednak ostatecznie się nie udała. Może dlatego, że spośród wszystkich opowieści o superbohaterach, ta o Supermanie jest najbardziej bajkowa. Dodanie jej realizmu nie przynosi skutku.
PS
Czy myślicie Państwo, że Superman zawsze był sympatyczny i dobry? Odpowiedź na końcu przeglądu
''Wałęsa. Człowiek z nadziei'' czyli domknięcie trylogii ***
''Człowiek z marmuru'' to petarda. ''Człowiek z żelaza'' to miazga. ''Wałęsa. Człowiek z nadziei'' to przy nich film co najwyżej poprawny, wart uwagi przede wszystkim ze względu na Roberta Więckiewicza oraz... eksperyment z muzyką.
Andrzej Wajda zrobił w ''Wałęsie'' coś, czego się po nim nie spodziewałem - sięgnął po muzykę rockową i punkową tamtej epoki. Tę, która najlepiej wyrażała bunt przeciwko systemowi i pokazywała jak podnosi się wkurzone jałowością komunizmu polskie społeczeństwo. Tę, o której Leszek Gnoiński w filmie ''Beats of freedom'' mówi, iż była jedynym zaułkiem wolności słowa i najbardziej unikalną poezją w dziejach muzyki, bo opartą na zaszyfrowanych przekazach.
Jest to jednocześnie wyraźne domknięcie całej trylogii stoczniowej. Andrzej Wajda nie pozostawia co do tego wątpliwości. Jego Lech Wałęsa nie tylko spotyka bohaterów ''Człowieka z żelaza'' i ''Człowieka z marmuru''. Cała konstrukcja filmu jest identyczna jak w tamtych dwóch wypadkach, czyli zasadza się na gawędzie.
I chociaż Robert Więckiewicz powinien dostać od prezydenta Lecha Wałęsy osobiste gratulacje za nie tylko perfekcyjne odtworzenie i sportretowanie jego postaci, ale i nadanie jego wizerunkowi charakteru, jakiego ten dotąd nie miał (a przynajmniej nie miał od lat), chociaż Agnieszka Grochowska daje tu popis i pozwala spojrzeć na całą opowieść z punktu widzenia Danuty Wałęsowej, to jednak cały film pozostaje jedynie biograficzną poprawnością. Nie dodał nim Andrzej Wajda nic, by poszerzyć swą trylogię. Co najwyżej, uzupełnił ją o swoistą filmową bibliografię.
PS
Postać Lecha Wałęsy pojawiła się także w "Człowieku z żelaza". Pamiętacie Państwo, kto go zagrał? Odpowiedź na końcu przeglądu.
''Lucy'' czyli ponad 10 procent Scarlett Johansson ***
reżyseria: Luc Besson
scenariusz: Luc Besson
w rolach głównych: Scarlett Johansson, Morgan Freeman, Choi Min Sik, Amr Waked
Gdy rozum śpi? Budzę się, rzecz jasna, demony. A demonem może być nawet Scarlett Johansson. Zwłaszcza gdy śpi przytłaczająca większość mózgu. Powiedzmy, aż 90 procent. Luc Besson oparł się na popularnej niegdyś teorii paranaukowej, iż ludzie wykorzystują na co dzień jedynie 10 procent swego mózgu. Co prowadzi do kuszących spekulacji intelektualnych, co byłoby wtedy, gdybyśmy użyli więcej - powiedzmy 20, albo 30, albo... niech Bóg ma nas w swojej opiece... 100!!
- To nie wiedza czyni chaos, a ignorancja - upiera się Scarlett Johansson, a wie co mówi, gdyż jest wszechwiedząca. Zacząłbym się może nad tym zastanawiać, gdyby nie fakt, że Luc Besson w odpowiednim momencie mówi mi, bym tego nie robił. Owszem, nader często nakazuje swoim bohaterom recytować wikipedię i niczym polihistorom streścić nam istotę wszechświata, ale jednocześnie bez wahania wtłacza całą tę aferę w ramy sensacyjnej przygody z demolką jako bon motem.
Mniejsza, że sięga po teorię dawno już skompromitowaną, bo bredni o używaniu 10 procentach mózgu już się raczej na serio nie podnosi. Domagać się, by Luc Besson zrobił ze swego filmu naukową rozprawkę skonsultowaną najlepiej przez pięciu profesorów tylko dlatego, że zajął się sprawą mózgu, mógłby tylko ktoś, kto sam faktycznie korzysta jedynie z 10 procent.
Lucy pramatka w ciele Scarlett Johansson pozostaje zatem blondwłosym symbolem wielkiego marzenia, czy też może raczej wielkiej fantazji ludzkości - o braku ograniczeń. Tych, które wynikają z naszego umysłu, ciała czy pochodzenia, z całego bagażu ewolucyjnych zmian. Co by było, gdyby ograniczenia zniknęły? Co wtedy? Kino jest akurat tą dziedziną życia, która na takie pytania próbuje odpowiedzieć bez specjalnego zażenowania. W końcu i ono nie ma ograniczeń.
PS
Czy pamiętacie Państwo, skąd się wzięła teoria o wykorzystywaniu przez człowieka tylko 10 procent mózgu? Odpowiedź na końcu przeglądu.
''Skok przez płot'' czyli nie ma lepszej lekcji ****
reżyseria: Tim Johnson, Karey Kirkpatrick
scenariusz: Len Blum, Karey Kirkpatrick, Lorne Cameron, David Hoselton
w polskim dubbingu: Zbigniew Suszyński, Krzysztof Kowalewski, Adam Ferency, Joanna Jabłczyńska, Joanna Jeżewska
Aby nie zarzucili mi Państwo, że nie proponuję nic dla dzieci, wybrałem tę kreskówkę - nie tylko dlatego, że Krzysztof Kowalewski jako przebudzony ze snu zimowego i wkurzony niedźwiedź zawsze robi na mnie wielkie wrażenie. Także dlatego, że zawsze zazdrościłem Amerykanom umiejętności wplatania w ich filmy rysunkowe dyskretnej edukacji i budowania wśród dzieci szacunku do własnej fauny i zainteresowania nią. Pod tym względem przebijają ich chyba tylko Australijczycy.
Czyż bowiem jest lepszy sposób żeby poznać krajową przyrodę i zwierzęta niż w ten sposób? Niż robiąc z nich bohaterów kreskówki? A w "Skoku przez płot" mamy całą leśną faunę amerykańską - szopa pracza, skunksa, oposy, ursony, pręgowce i wiele innych. Plus ich relacje z ludźmi. Spojrzenie na nie z innej perspektywy, z perspektywy zwierząt. Tych, co stoją za płotem.
PS
Oposy to zwierzęta zupełnie nieznane w Europie, a bardzo popularne w Ameryce. Wiecie Państwo, dlaczego są tam, a u nas ich nie ma? Odpowiedź na końcu przeglądu.
Ocena: 4
emisja: piątek godz. 20, TVN7
Materiały dystrybutora
5 z 13
''Ewolucja planety małp'' czyli zacznijmy wszystko od początku ****
reżyseria: Matt Reeves
scenariusz: Rick Jaffa, Amanda Silver, Mark Bomback
w rolach głównych: Andy Serkis, Jason Clarke, Gary Oldman, Tobi Kebbell
Spośród wszystkich apokaliptycznych wizji przyszłości tę, która czyni z Ziemi planetę władaną przez małpy lubię chyba najbardziej. Pewnie dlatego, że już to kiedyś przerabialiśmy. "Planeta małp" jest niczym innym jak powrotem do początków ewolucji. Próbą zaczęcia tego wszystkiego od nowa, może z lepszym skutkiem. Małpy dzięki rozwojowi swej inteligencji ponownie zaczynają władać Ziemią, ale może tym razem nie zmienią się w - o zgrozo! - człowieka.
Drugim powodem jest ... Guliwer. "Podróże Guliwera'' irlandzkiego pisarza Jonathana Swifta to jedna z moch ulubionych książek. A wizytę Lemuela Guliwera w krainie Houyhnhnmów uważam za najciekawszą. Przypomnę, że choć "Podróże Guliwera" kojarzą się nam głównie z wyprawą do krainy Liliputów, względnie kraju olbrzymów Brobdingnag, to utopii opisanych w tym dziele jest znacznie więcej. Kraina Houyhnhnmów to ląd, którym władają mądre konie, podczas gdy ludzie, nazywani Yahoosami, są zdegradowani do roli odrażających zwierząt.
"Planeta małp" nigdy nie była niczym innym. To właśnie kraj Houyhnhnmów, w którym także zastąpiło odwrócenie pojęć - ludzie zajmują miejsce zwierząt, zwierzęta miejsce ludzi, a wszystko to, aby pokazać paradoksy i alternatywy istniejącego świata.
Rupert Wyatt dokonał bowiem rewolucji. Jego Planeta Małp była światem zupełnie innym niż u poprzedników. Żadnych podróży kosmicznych, żadnych obcych planet, które okazują się Ziemią, żadnej odległej o tysiące lat przyszłości. Rebelia małp, odwrócenie porządku naturalnego panującego na Ziemi odbywało się tu i teraz, w czasie teraźniejszym.
Ten film to nic innego jak studium wojny. Jej nieuchronności bądź nie oraz tego, czy prowadzące do niej tendencje są naturalne i wpisane w w DNA każdej żywej istoty. U Matta Reevesa - podobnie jak u Ruperta Wyatta - to nie ludzie i małpy stają się naprzeciw siebie. Tu ściera się po prostu inność, alternatywne widzenie świata, stosunku do korzystania z niego i przestrzeni, jaką daje. Dominacja z podporządkowaniem.
PS
Czy pamiętacie Państwo, jak nazywała się planeta władana przez małpy w książce, która była pierwowzorem całej historii i którą napisał francuski pisarz Pierre Bouille? Odpowiedź na końcu przeglądu.
''Zrywa sie wiatr'' czyli od zera do Zera, marzenia przeklęte ****
reżyseria: Hayao Miyazaki
scenariusz: Hayao Miyazaki
''Zrywa się wiatr.
Starajmy się żyć - tak trzeba''
pisał francuski symbolista Paul Valery w swym poemacie ''Cmentarz morski''. To tytułowe motto filmu Hayao Miyazakiego jest jednym z sensowniejszych podsumowań całej historii Japonii, jakie słyszałem. Nie tylko zresztą Japonii, bo wezwanie to uniwersalne.
Hayao Miyazaki w swoim filmie przewiduje katastrofę tam, gdzie jest ona dla Japończyka nader widoczna. I jednocześnie w świecie niezwykle mu bliskim. Jest to mianowicie świat marzeń związanych z lataniem. Napisałem, że bliskim, gdyż przecież podniebne, marzycielskie sceny znajdziemy także w innych jego filmach zrealizowanych dla wytwórni Ghibli - ''Spirited Away. W krainie bogów" czy "Ruchomym zamku Hauru".
''Zrywa się wiatr'' to luźna biografia niejakiego Jiro Horikoshiego, głównego konstruktora słynnego myśliwca Zero, jednej z legend drugiej wojny światowej. A wojna przynosząca kres kompleksom to właśnie... rodzaj przeklętego marzenia.
Zazdroszczę Japończyków takiego spojrzenia na siebie, swoją historię, swoje lęki i traumy, jakie widać w tym filmie. Zazdroszczę im takiego spojrzenia na film animowany, który doprowadzili do rzadko spotykanej w świecie perfekcji. Ten nienachalny, iście obrazowy sposób narracji jakby żywcem tkwił w całej japońskiej kulturze i sztuce. Niezwykła łączność.
To kompletny idealista, szarmancki, chętny do pomocy, uczciwy. Wcielona niewinność i jej symbol. Pochłonięty swym marzeniem tak bardzo, że gotów poświęcić mu wszystko - rodzinę, chorą ukochaną (te losy Jiro Horikoshiego to filmowa fikcja, japońskiego konstruktora nic podobnego w rzeczywistości nie spotkało), wreszcie ... pokój. Wszystko.
Cóż, trzeba żyć, choć wyraźnie zrywa się wiatr.
7 z 13
''Mój Nikifor'' czyli delikatna wrażliwość dziecka ****
reżyseria: Krzysztof Krauze
scenariusz: Krzysztof Krauze, Joanna Kos-Krauze
w rolach głównych: Krystyna Feldman, Roman Gancarczyk
O zmarłym niedawno Krzysztofie Krauze usłyszałem niedawno, że niewielu polskich reżyserów mogło się z nim równać wrażliwością. Ona nieco przypominała wrażliwość dziecka, albo naturszczyka. I wedle tej wrażliwości Krzysztof Krauze robił swoje filmy. To dzięki niej wyglądają one tak, jak wyglądają.
"Mój Nikifor" to właśnie film zrobiony z taką wrażliwością. Zrobiony przez twórcę, który sam był w jakimś przenośnym sensie prymitywistą. Twórcę o dziecięcej subtelności, wiarygodności i patrzeniu na świat. Bodaj najwspanialszego pod tym względem, jakie polskie kino miało.
Plus nasza Krystyna Feldman - ta wciąż pozostają w cieniu epizodów lub co najwyżej ról drugoplanowych aktorka, która ten jeden raz doczekała się roli pierwszoplanowej. Niezwykłej, bo męskiej. I wspaniałej.
Ocena: 4+
emisja: piątek godz. 8.15, Canal+
mat. prasowe
8 z 13
''Kill Bill'' czyli bum bum, bang bang, szanowni Państwo! *****
reżyseria: Quentin Tarantino
scenariusz: Quentin Tarantino
w rolach głównych: Uma Thurman, David Carradine, Lucy Liu, Daryl Hannah, Michael Madsen
W swych poszukiwaniach inspiracji czerpanych z kina klasy B, po kinie gansterskim, horrorze, kinie wojennym czy westernie, musiał przecież Quentin Tarantino dotrzeć do kina wschodnich sztuk walki. Rocznik 1963, więc on także jest dzieckiem klasztoru Shaolin i Bruce'a Lee. I dotarł, łącząc swoje fascynacje z wzorcami azjatyckiego kina, wykorzystaniem w nich anime i tym niezwykłym, niespotykanym u nas podejściem do okrucieństwa.
W Quentinie Tarantino cenię nie tylko za to, że potrafi konstruować sceny w sposób mistrzowski (w "Kill Billu" jest ich wiele), czyniąc z nich perełki suspensu i dysputy o niczym. Nie tylko za to, że ma wielką zdolność do zamiany wszystkiego, co tworzy w zjawiska kultowe. Cenię go za bezpretensjonalne nawiązania do wszystkiego, co fascynowało go i inspirowało go za młodu. Bez wstydu, zażenowania, co więcej - z podniesieniem kiczu do roli sztuki. Wszak bez niego nie byłaby się w stanie ukształtować żadna osobowość. Kino zapewne również.
PS
Wiecie Państwo, że "Kill Bill" powstał w ścisłej więzi z "Pulp fiction"? Potraficie wskazać te części wspólne?
w rolach głównych: Tomasz Kot, Piotr Głowacki, Szymon Piotr Warszawski, Jan Englert, Magdalena Czerwińska, Kinga Preis
Tomasz Kot chodzi przygarbiony jak Zbigniew Religa, kopci jak Zbigniew Religa, pije jak on, rozumuje jak on, wreszcie podobnie się zachowuje.
A jednak film "Bogowie" to nie tylko Zbigniew Religa i Tomasz Kot. To także niesamowita historia, która jest siłą i motorem napędowym tego dzieła. Historia prawdziwa, która jednocześnie nie staje się kajdanami dla trzymającego się jej ściśle twórcy. Okazuje się, że można nakręcić ciekawy i dobry film o tym jak było, skoro naprawdę było ciekawie.
"Bogowie" to i tempo, i refleksyjne zwolnienie. Spora porcja humoru, wręcz gagów, ale i dawka smutku, wzruszenia, nawet dramatu. Przyziemność i to, co podniosłe. Wszystko, co trzeba po prostu, na dodatek w odpowiednich proporcjach. Obejrzałem "Bogów" i nie mam najmniejszej ochoty wyłapywać z nich drobiazgów, do których można by się przyczepić. To bowiem naprawdę świetne kino. Nie artystyczne, nie upajające się głębią ekranu, ale znakomicie opowiedziana historia, którą wszyscy znamy, ale okazuje się, że nie do końca. Dzieło, które udowadnia, że nawet prawdziwe fakty i zdarzenia zyskują, gdy zrobić z nich film.
PS
Wiecie Państwo, w którym kraju dokonano pierwszego udanego przeszczepu serca? Odpowiedź na końcu przeglądu
''Lot 93'' czyli biologiczna walka o przetrwanie *****
reżyseria: Paul Greengrass
scenariusz: Paul Greengrass
w rolach głównych: David Alan Basche, Chip Zien, Peter Marinker, Khalid Abdalla
Ten jedyny samolot, który 11 września nie uderzył w żaden z budynków, ale rozbił się - wszystko na to wskazuje - po próbie przejęcia go przez pasażerów w Pensylwanii, jest dla Amerykanów relikwią. I gdy Paul Greengrass realizował swój film, musiał zadbać o świętość tej historii i ich okoliczności. Zatem odtworzyć wszystko z pietyzmem szanującym każdy szczegół, każde wypowiedziane i znane nam słowo, każde zachowanie, nawet miejsce zajmowane w samolocie.
I zrobił to. Nie spodziewałem się jednak, że odtwarzając przebieg zdarzeń z 11 września z bezwzględnością tykającego zegara, wydobędzie z nich coś, co wykracza daleko poza zwykłą grozę widza. W "Locie 93" zwykłe czynności zwykłego amerykańskiego poranka, w którym ludzie wchodzą do samolotu załatwiając ostatnie sprawy przez komórkę zmieniły się powoli, acz nieuchronnie w walkę o byt. Bój o przetrwanie w biologicznym tego słowa znaczeniu. Ludzie wyjęci z biur, urzędów, przedsiębiorstw, uczelni nagle stanąć muszą w obliczu zagrożenia, który zmusza ich do wydobycia z siebie całego atawizmu, jakie w nich tkwi.
Paul Greengrass nie mógł do tragedii lotu United 93 dodać nic od siebie. Nie mógł, bo to relikwia. I w sumie nie musiał. Niemal dokumentalna historia, którą miał, w zupełności wystarczyła, by wbić dłonie widzów w poręcze foteli w kinie tak, że aż kostki bieleją. To jest bowiem film, który w jego decydującej fazie aż trudno wytrzymać. Film uderzający odbiorcę całą siłą realizmu związanego z sytuacją, którą nie sposób sobie wyobrazić, nawet gdy się w niej uczestniczy.
Ocena: 5+
emisja: sobota godz. 13.50, Ale Kino+
Rana vulgaris
11 z 13
''Gwiezdne wojny'' czyli koniecznie przed 18 grudnia ******
reżyseria: George Lucas
scenariusz: George Lucas
w rolach głównych: Mark Hamill, James Earl Jones, Carrie Fisher, Harrison Ford oraz Hayden Christensen, Natalie Portman, Ewan McGregor
Przed premierą "Przebudzenia mocy" zaplanowana na 18 grudnia stacja AXN puszcza nam co jakiś czas wszystkie sześć poprzednich epizodów "Gwiezdnych wojen" (11 listopada był nawet 15-godzinny maraton obejmujący całość). Ja należę do pokolenia, które oglądało najpierw epizody IV-VI, a następnie I-III, by dowiedzieć się, co moi bohaterowie porabiali za młodu. Nigdy się już nie dowiem, jak to jest oglądać je w innej kolejności.
Ten weekend to okazja, aby połączyć jedną i drugą wersję. AXN puszcza bowiem epizody III ("Zemsta Sithów") i IV ("Nowa nadzieja"), a zatem początek całej sagi z 1977 roku i klamrę, która spina ją z tym, co do historii dodano później. To dzięki tym dwóm filmom najłatwiej wyłowić różnice między nimi. Niezwykle urokliwą prostotę IV epizodu, jego bajkowy, a wręcz telenowelowy charakter z bardzo mocno narysowanymi postaciami, no i humorem, którego dostarcza zwłaszcza Han Solo i dwa roboty. Wreszcie przeładowaną fabularną gonitwę epizodu III, który pędzi na złamanie karku, by dokończyć budowę mostu łączącego te dwie epoki - epokę "Gwiezdnych wojen" jako baśni i "Gwiezdnych wojen" jako zjawiska, które rozpoczął w 1977 roku niesamowity gwiezdny niszczyciel przelatujący nad ekranem. Sukces "Gwiezdnych wojen" sprowadzał się m.in. do tego, że każdy po wyjściu z kina chciał to zobaczyć jeszcze raz.
PS
"Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce" - tak rozpoczynają się kolejne epizody. Początkowo jednak ten tekst miał brzmieć inaczej. Wiecie Państwo jak? Odpowiedź na kocu przeglądu.
I na koniec - coś dla wielbicieli kina klasy B. ''Diabeł tasmański'' *
reżyseria: Zach Lipovsky
scenariusz: Brook Durham
w rolach głównych: Danica McKellar, Kenneth Mitchell, Mike Dopud
Tasmańczycy święcie wierzą, że ich lasy kryją wiele tajemnic. I że nadal żyje w nich wilk workowaty, zwany tygrysem tasmańskim (w rzeczywistości w 1936 roku wymarł). Nie dopuszczają do siebie myśli, że jest inaczej.
Natomiast diabły tasmańskie cały czas na tej wyspie żyją i wciąż budzą lęk. Wciąż słychać je w tych lasach, a są to lasy jakich nie ma chyba nigdzie na świecie - starodawne, z jurajskimi niemal paprociami i ogromnymi pniami omszałych drzew.
Australijczycy zrobili film klasy B, oparty na grozie jaką wywołuje sam ten las. Macie Państwo ochotę odstawić na chwilę myślenie i obejrzeć? Powodzenia.
Ocena: 1+
emisja: piątek godz. 23.30, TV6
PS
Diabeł tasmański rzeczywiście może przerażać. Chociażby swoim głosem, w mojej opinii najbardziej niesamowitym wśród ssaków. Słyszeli go kiedyś Państwo? Jeśli nie, na końcu przeglądu będzie okazja
znak zapytania
13 z 13
Jestem jeszcze winien odpowiedzi na zagadki
Oto odpowiedzi:
1. Otóż nie zawsze Superman był taki dobry i wspaniały. W 1933 roku, a zatem kilka lat przed naszym Supermanem, wydany został komiks zatytułowany ''The Reign of Superman''. To historia bezdomnego, który zostaje poddany eksperymentom naukowym. W ich wyniku zyskuje potężne moce, potrafi np. czytać w myślach, które pożytkuje, by stać się najbogatszym i najpotężniejszym człowiekiem na świecie. Po drodze do tego celu nie patyczkuje się nikim.
2. Lecha Wałęsę w "Człowieku z żelaza" zagrał sam Lech Wałęsa.
3. Teoria o wykorzystywaniu tylko 10 procent mózgu ma początek sto lat temu, gdy trwały badania nad cudownym dzieckiem Williamem Sidisem. Uważa się go za najbardziej inteligentnego człowieka w dziejach, o IQ sięgającym 197 punktów. Mówił ośmioma językami, w tym turecki i ormiański, a jako dziewięciolatek zdał egzaminy na Harvard (nie pozwolono mu studiować)
4. Opos, zwany inaczej dydelfem wirginijskim jest w USA dość pospolitym zwierzęciem o charakterystycznym nagim, szczurzym ogonie. Co ciekawe, należy do torbaczy, które kojarzą się nam głównie z Australią. Niegdyś jednak Ameryka Południowa i Australia tworzyły wspólny ląd Gondwana i to na niej ewoluowały torbacze. W Australii się rozwinęły, w Ameryce niemal wymarły. Zaledwie kilka amerykańskich gatunków przetrwało do dzisiaj, a ten jeden z Ameryki Południowej dotarł tez do Północnej.
5. Planeta władana przez małpy nazywała się Sorora
6. Pomysł na "Kill Billa" powstał właśnie podczas zdjęć do "Pulp fiction". Quentin Tarantino i Uma Thurman obgadali go wspólnie, tworząc postaci podczas przerw na planie. A miecz, który wykuwa dla niej Hattori Hanzo na Okinawie jest tym samym mieczem, którego Bruce Willis używa w "Pulp fiction". Wiecie Państwo, wtedy gdy Zed zszedł...
Wszystkie komentarze