Na ten weekend przygotowałem dla Państwa kilka propozycji z bieżącego repertuaru kin, których przedstawienie jest dla mnie szczególnie ważne. Niektóre z tych filmów bowiem mnie głęboko rozczarowały i chcę się tym rozczarowaniem podzielić. Są też takie, które wprawiły mnie w zachwyt i tymi podzielić się chcę tym bardziej. Zapraszam na krótki przegląd, ustawiony od najsłabszych - wedle mnie - do najlepszych. Skala ocen jest szkolna (1-6), mam także zagadki
REKLAMA
FORUM FILM
1 z 14
''Spectre'' czyli koniec programu agentów 00
reżyseria: Sam Mendes
scenariusz: John Logan, Robert Wade, Neal Purvis, Jez Butterworth
w rolach głównych: Daniel Craig, Christoph Waltz, Léa Seydoux, Monica Bellucci, Ralph Fiennes, Dave Bautista
Mnie jest łatwiej, bo ja nie czuję żadnej emocjonalnej więzi z Jamesem Bondem. Wszystkie moje próby nawiązania jakiejś intymnej relacji skończyły się fiaskiem. Choć serce miałem otwarte, podobnie jak ramiona, nigdy w nie sobie na padliśmy. Nie nadawaliśmy i pewnie nie będziemy nadawali na tych samych falach.
Co nie znaczy, że agenta 007 nie cenię. Doceniam właściwie. Jego wielkiego wpływu na fanów, na popkulturę, na kino, sposób kręcenia kina szpiegowskiego, które wyjątkowo podatne jest na zmiany zachodzące w świecie. Jak mało które musi pozostać bieżące. James Bond też musi.
Trudno właściwie znaleźć w "Spectre" coś, co spełniałoby oczekiwania i nie zawiodło. Nawet pościgi, nawet jatki stanowiące przecież nierozerwalną część takiego kina nie są godne tego cyklu. Sam Mendes zdaje się zapomniał, że nie kręci filmu, o którym z przyjemnością zapomnimy po miesiącu, dwóch. Kręci istotną część całości niezwykle istotnej, rozkładanej przez fanów na drobniutkie kawałeczki. Film, w którym każdy samochód, każdy karabin, każdy detal ma ogromne znaczenie.
Mnie jest łatwiej, bo jeśli to rzeczywiście koniec programu agentów 00, płakał nie będę. Po prostu włączę sobie poprzednie części, przyglądając się im z zainteresowaniem, co też wzbudziło tak wielkie zainteresowanie na świecie. Wstrząśnięty tym, ale bynajmniej nie zmieszany. Jeśli coś ma aż tylu zagorzałym fanów, jest po prostu ważne. Zbyt ważne, aby to dalej psuć nierozważnymi i nieudacznymi produkcjami, które owym miłośnikom dostarczają jedynie trosk.
kina: Cinema City Kinepolis, Imax, Cinema City Plaza, Multikoni 51, Multikino Stary Browar, Multikino Malta, Helios (Piła), Helios (Konin), Cinema Tęcza (Kalisz), Cinema (Leszno)
TONY RIVETTI JR., SMPSP
2 z 14
''Łowca czarownic'' czyli gdzie jesteś, nieśmiertelny? **
reżyseria: Breck Eisner
scenariusz: Cory Goodman, Matt Sazama, Burk Sharpless
w rolach głównych: Vin Diesel, Rose Leslie, Michael Caine, Elijah Wood, Ólafur Darri Ólafsson
W latach 80. pobiegłem do kina na ''Nieśmiertelnego''z Christopherem Lambertem. Wspaniały momentami film, kojarzący się przede wszystkim ze znakomitą muzyką zespołu Queen. "Who wants to live forever"... aż się chce chwile pomilczeć po samym tylko wypowiedzeniu tytułu tego utworu. Nieśmiertelność była w nim darem przeklętym, od którego ani się uwolnić, ani z nim żyć. Największe marzenie człowieka, by żyć wiecznie pozostawało sensowne tylko wtedy, gdy nie zostawało spełnione.
W ''Łowcy czarownic'' nieśmiertelność to niewinna igraszka. Rodzaj zabawy i żartu, podobnie zresztą jak cały ten film, nastawiony przede wszystkim na luźną przygodę. Bazuje ona na zgranym motywie, zakładającym że połowa z nas to albo wampiry, albo czarownice, albo wróże. Wystarczy wejść do pierwszego lepszego pubu, by wszystkich znaleźć niczym żyjące w podziemiach sekty i mniejszości.
Vina Diesela trudno uważać za mniejszość. To zdecydowana większość, zwłaszcza większość mięśni. Kiedyś sobie obiecałem, że nie pójdę do kina na film z tym beztalenciem wartym już nie miliony, a miliardy, odkąd ostatnia część ''Szybkich i wściekłych'' przekroczyła ten pułap. Poszedłem jednak. Vin Diesel, co ciekawe, ten film jakoś znośnie wytrzymał, za to człowiek, na którego ostrzyłem sobie zęby - już nie. A był nim Michael Caine, aktor przez wielkie A, który większość tego filmu... Sami zobaczycie, co robił przez większość tego filmu.
PS
A swoją drogą wiecie Państwo, kiedy i gdzie spalono na stosie w Polsce pierwszą czarownicę? Odpowiedź na końcu przeglądu
''Listy do M. 2'' czyli pos scriptum staje się pointą ***
reżyseria: Maciej Dejczer
scenariusz: Marcin Baczyński, Mariusz Kuczewski
w rolach głównych: Tomasz Karolak, Agnieszka Dygant, Piotr Adamczyk, Maciej Stuhr, Roma Gąsiorowska, Maciej Zakościelny, Marta Żmuda Trzebiatowska
Wśród wielu innych gatunków filmowych, co więcej, nawet wśród wielu komromów, czyli komedii romantycznych powstał niepostrzeżenie zupełnie nowy nurt, który na potrzeby tej recenzji nazwijmy kinem wigilijnym. Niegdyś kinem wigilijnym był "Kevin sam w domu" albo chociażby niezrównany Chevy Chase czy inni bohaterowie, zapraszający na święta do domu swoją rodzinę, a z nią masę kłopotów. Naszpikowane gagami jak kabaretowe skecze. Dzisiaj ten nurt wyznaczają filmy o miłości, bardziej bajkowe niż komediowe.
Jedno je łączy - idą święta, więc ma być miło. Żadnych nie wiadomo jakich zawiłych opowieści, dramatów i tragedii. Ludzie mają się kochać, wszystko ma się dobrze kończyć, bo Boże Narodzenie to magiczna różdżką, która zmienia życie w baśń.
Wigilijne komromy triumfalnie wkroczyły pod choinkę mniej więcej od 2003 roku, kiedy to fenomenem na skalę światową stał się film "To właśnie miłość" - absolutna perełka w gronie komedii romantycznych. "Listy do M." to nic innego jak polska próba wpisania się w ten trend, tak abyśmy mieli swoją, własną "To właśnie miłość". To także jeden z większych sukcesów polskiego kina ostatnich lat. Nie tylko w znaczeniu finansowym, ale także odbioru przez krytyków i widzów. Zupełnie udany film, sporządzony przy zastosowaniu tej samej recepty co "To właśnie miłość". I z udanym rezultatem.
Maciej Dejczer, który tym razem stworzył ten film, postawił nie tylko na tę samą recepturę i te same składniki. On poszedł dalej, bo dopisał właściwie dalszy ciąg. W jego "Listach do M. 2" niewiele jest nowych wątków, przytłaczającą część stanowią znane już opowieści teraz dopowiedziane jak w serialu. Jak w odpowiedzi na pytanie "co dalej z naszymi bohaterami?". Taka druga część siłą rzeczy przykrywa wówczas pierwowzór, staje się jego post scriptum i zaraz pointą.
PS
Czy pamiętacie Państwo pewną parę, która w "To właśnie miłość" poznaje się na planie filmu i potem nieśmiało próbuje umówić się na kawę? Co to był za film? Odpowiedź na końcu przeglądu.
w rolach głównych: Salma Hayek, Vincent Cassel, Toby Jones, John C. Reilly, Bebe Cave
W szkole uczyli nas o baroku, że pyzate aniołki, że mroczno, że monumentalnie, że bogactwo i ornamenty. No i peruki, pyszne stroje, muzyka na klawesyn, wiadomo... Barok widzimy przez pryzmat czasów, które nastąpiły po nim. I które przykryły barokowe pyzate aniołki wizją tych bardziej odchudzonych. Usunęły ornamenty i zdjęły peruki. Dodały do wszystkiego morał, sentencję, pewne ramy.
Ramy, w jakich Giambattista Basile tworzył swe dzieła, były zupełnie inne niż to, co dzisiaj za ramy uważamy. U niego stanowiły one raczej rodzaj bramy, otwierającej kolejne drzwi do kolejnych komnat, niczym do kolejnych poziomów wtajemniczenia wielkiej gry, jaką stanowił jego napisany w latach 1634-1636 zbiór zatytułowany "Lo cunto de li cunti overo lo trattenemiento de peccerille" (tak, racja, to nie jest taki włoski, jakiego dzisiaj używamy). Bardziej znany jako "Pentameron". Pięcioczęściowy zbiór baśni podzielonych na pięć kolejnych dni. A każdy dzień to - wiadomo - kolejny rozdział z życia.
Ta ekranizacja "Pentameronu" to klasyczna baśń, można powiedzieć. Przynajmniej taka, jaką opowiadały niegdyś babki, matki czy mamki. Z "dawno, dawno temu" na początku, ale za to zmierzająca ku horyzontowi, za którym nie widać finału. Wszak celem baśni nie było jej kończenie, ale snucie, snucie i snucie, dopóki powieki nie staną się ciężkie, a rzeczywistość nie zmiesza się ze snem.
Tak to ongiś bywało, gdy nad kolebką powstawał świat, jaki wyobrazić były sobie w stanie jeno umysły ludzkie nieskażone niczym, poza własną wyobraźnią.
Po czym przyszli bracia Grimm, krążący od jednej saskiej wioski do drugiej i spisujący co im ludzie naopowiadali. Dodali do tego własna wyobraźnię, własne okrucieństwo (kiedy babcia czytała mi ich baśnie, byłem przerażony) i - co najważniejsze - morał.
Barokowy "Pentameron" to baśń przedgrimmowa. Taka snująca się bez wyraźnego celu, niczym strumyk, który nie wiadomo na jaką mieliznę i przeszkodę trafi, wreszcie bez morału, a jedynie ze zwykłą dydaktyką i przyganą stawianą ludzkim wadom. Co dalej z tą nauką, czytelniku/widzu, poczynisz - twoja to jedynie rzecz. "Pentameron" to rodzaj labiryntu, z którego nie ma wyjścia, bo każda kolejna komnata to rodzaj nowego zdania i łamigłówki do rozwiązania. A odpowiedzią na nie jest wejrzenie do własnego serca i tego, co ono kryje. Lęków, nade wszystko żądz.
Ostrzegam jednak, że ten film prowadzi prowadzi drogą bez strzałek i drogowskazów, bez wysypanych na ścieżce okruchów, żeby nie pobłądzić. W "Pentameronie" pobłądzić całkiem łatwo. I ja pobłądziłem. Przepraszam.
PS
W baśniach dobro zawsze zwycięża... Doprawdy? A może znacie Państwo jakieś baśnie, dajmy na to braci Grimm, w których tak się jednak nie dzieje? Przykłady na końcu przeglądu.
w rolach głównych: Wojciech Mecwaldowski, Paulina Chapko, Richard Dormer, Dawid Ogrodnik, Andrzej Chyra, Piotr Głowacki, Agata Buzek
Woody Allen powiedział niegdyś: "If you want to make God laugh, tell him about your plans". Jeżeli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach. Jerzy Skolimowski robi właśnie film o rozśmieszaniu Boga. O suwerenności każdych 11 minut naszego życia.
Wgryza się w te minuty, celebruje każdą z nich z namaszczeniem, jakby specjalnie sprawdza co chwilę zegarek. Już dwie po, już pięć po, już siedem po... Miałaś być za piętnaście... O kwadrans przecież nie chodzi... Chodzi, chodzi...
Nie doceniamy upływu czasu. Właściwie w ogóle nie doceniamy czasu. Przecieka przez palce, umyka, pędzi. "To już siedemnasta?" - pytamy zaskoczeni tym, co stało się z całym dniem. "Jak ten czas leci". Dopiero było rano. Jakże cholernie leci... Z niczym nie zdążę.
Jerzy Skolimowski bodaj umyślnie czyni ze swych splątanych wątków historie niezwykle banalne. Tak banalne, że na dobrą sprawę można by w miejsce każdej z tych poszczególnych opowieści wstawić dowolną inną. Chociaż rozumiem, dlaczego tak robi, to jednak niezmiernie mnie to irytuje.
PS "11 minut" to także tytuł pewnej bardzo poczytnej książki. Pamiętacie Państwo, kto jest jej autorem? Odpowiedź na końcu przeglądu.
Kina: Charlie Monroe Malta, Tur (Turek), Światowid (Czarnków)
poznan.sport.pl
6 z 14
''Igrzyska śmierci. Kosogłos 2'' czyli gdy niewolnik zaczyna decydować ****
reżyseria: Francis Lawrence
scenariusz: Danny Strong, Peter Craig
w rolach głównych: Jennifer Lawrence, Josh Hutcherson, Donald Sutherland, Julianne Moore, Woody Harrelson
W chwili, gdy terroryści wysadzają ładunki wybuchowe w Paryżu, gdy płonie Bliski Wschód, a bezpieczny nie jest żaden samolot, ani żaden stadion i nie wiadomo jak to wytłumaczyć nastolatkom, wkraczają ''Igrzyska śmierci''. I bez pardonu powiadają im: świat jest cyniczny.
Twórcy ''Igrzysk śmierci'', podobnie jak twórcy wielu innych kultowych i dzielonych na sztuki filmów, wychodzą z założenia, że to historia już tak popkulturowo mocna, że wszyscy z grubsza wiedzą, o co w niej chodzi. Nie trudzą się zatem, by robić jakieś streszczenia, by podawać co się dotąd wydarzyło. Ot, po prostu puszczają kolejny odcinek opowieści. Tym razem ostatni.
Umówmy się, z grona wszystkich filmów czy sag pokazywanych nastolatkom, ''Igrzyska śmierci'' są jednymi z najbrutalniejszych. I nie mam tu na myśli jedynie samego zabijania się, nawet masowych nalotów na cywilów, na kobiety i dzieci, które widzimy w tym filmie, a które jako żywo przypominają obrazki z codziennych dzienników telewizyjnych. Nie mam na myśli nawet samych igrzysk, jakby przeniesionych w czasie z epoki Spartakusa. Chodzi mi po głowie właśnie owa brutalność polityki, pokazana tu z całą mocą.
kina: Cinema City Kinepolis, Cienam City Plaza, Multikono 51, Multikino Stary Browar, Multikino Malta, Helios (Kalisz), Helios (Gniezno), Helios (Piła), Cinema (Leszno), Noteć (Chodzież)
poznan.sport.pl
7 z 14
''Sufrażystka'' czyli kobieto, ty puchu marny ****
reżyseria: Sarah Gavron
scenariusz: Abi Morgan
w rolach głównych: Carey Mulligan, Helena Bonham Carter, Ann-Marie Duff, Meryl Streep, Brendan Gleeson, Ben Whishaw
"Nie jestem ani gorsza, ani lepsza od pana" - mówi w filmie Sarah Gavron młoda sufrażystka grana przez Carey Mulligan, uzasadniając o co jej właściwie chodzi. Po czym dodaje uzasadnienie jeszcze bardziej dobitne: "Popieram to, bo uważam, że moje życie mogłoby być lepsze". Ta walka, którą oglądany w "Sufrażystce" nie jest bowiem żadną fanaberią czy ekstrawagancją. W niej idzie o życie, nie tylko jego jakość, ale wręcz o przetrwanie. To nie przypadek, że rzecz dotyczy zwykłej londyńskiej pralni, w której kobiety pracują więcej niż mężczyźni, ciężej niż mężczyźni i (nie muszę chyba dodawać) za mniejsze pieniądze niż mężczyźni. Przez całe lata kolejne pokolenia kobiet godziły się z tym losem, ale teraz protestują. Dlaczego? Bo dotarło do nich, że inaczej nie przetrwają.
Kobiety z filmu Sarah Gavron nie narażają się jedynie na obmowy, pośmiechiwania, kpiny czy lekceważenie, tak jak współczesne aktywistki. To, co jest siłą "Sufrażystki", to właśnie pokazanie ceny. Faktury, jaką życie wystawia za podążanie za podobnymi ideałami w czasach, gdy bycie idealistą oznaczało poświęcenie. Ta cena powoduje, że robi się z "Sufrażystki" film bardzo mocny, walący na odlew bez pardonu.
PS
A wiecie Państwo, w którym roku kobiety otrzymały prawa wyborcze w Polsce? Odpowiedź na końcu przeglądu
''Marsjanin'' czyli jak to zabawnie mieć przechlapane ****
reżyseria: Ridley Scott
scenariusz: Drew Goddard
w rolach głównych: Matt Damon, Jessica Chastain, Kate Mara, Michael Pena, Jeff Daniels, Chiwetel Ejiofor
Ridley Scott zrobił film o najbardziej jaskrawym, aż czerwonym odcieniu samotności, jaki można sobie wyobrazić - o człowieku pozostawionym na pastwę losu, braku tlenu, wody i głodu na obcej planecie, a jednak nie pozostawił go samego. Kompletnie mnie tym zdumiał. Tym, że zrobił taki film. Film znajdujący się mentalnie gdzieś w epoce kina s-f lat 70. i 80., taki w starym zupełnie stylu. Film niezwykle lekki, momentami zabawny, w ogóle o ogromnej dawce humoru. Film bez zadęcia, napięcia, bez apokaliptycznej wizji końca istoty ludzkiej, śmierci odmienianej przez przypadki, ale również bez wizji jakiegoś ponadczasowego triumfu człowieka nad dybiącym na niego Wszechświatem.
"Marsjanin" niczego takiego w sobie nie zawiera. Nie ma w nim żadnej misji (poza misją Ares 4), przesłania, filozofii ani ukrytych metafor. Lekka, wręcz lekkostrawna opowiastka w stylu rozrywkowego kina przygodowego science-fiction, bez nadmiernego spoglądania w gwiazdy i kres Wszechświata. Od takiego na przykład "Interstellar", w którym Matt Damon wszak również zagrał samotnika na odległej planecie, film ten odległy jest o miliony lat świetlnych.
PS
Czy wiecie Państwo, kiedy jakikolwiek obiekt wysłany z Ziemi przez człowieka osiągnął powierzchnię Marsa? Odpowiedź na końcu przeglądu.
''Everest'' czyli kino pełne, a każdy ogląda to sam *****
reżyseria: Baltasar Kormakur
scenariusz: Simon Beaufoy, William Nicholson
w rolach głównych: Jason Clarke, Josh Brolin, Jack Gyllenhaal, Keira Knightley, Robin Wright, Sam Worthington, John Hawkes, Emily Watson
Mam zawsze duże obawy wobec filmów opartych na prawdziwych historiach, wobec filmów mocno biograficznych. Stają się bowiem często niewolnikami tych opowieści, a może jeszcze bardziej niewolnikami kultu, jakim otacza się ich bohaterów. W tym wypadku fakty, na których oparł się "Everest" - chociażby owa kwestia "Dobranoc, kochanie. Nie martw się za bardzo" ("Sleep well my sweetheart. Please don't worry too much."), która naprawdę padła - zadziałały na korzyść tego filmu. To co się wydarzyło z komercyjną wyprawą Roba Halla, zdeterminowało ten film tak bardzo, że stał się on wielkim przeżyciem dla widzów. Jestem o tym przekonany, bowiem pamiętam pewien istotny moment tego filmu, gdy na wielkiej sali Imax w Plazie w Poznaniu nagle ludzie przestali nagle siorbać colę, chrupać kukurydzę, wiercić się, szeptać czy odpowiadać na SMS, który nie może czekać w odróżnieniu od filmu.
Zapadła kompletna cisza. Taka, jakiej nigdy w tej ogromnej sali nie słyszałem. I jaka komponowała się z ciszą umierania na ośnieżonej skalnej półce wielkiej góry. Większej niż którykolwiek z ludzi.
Umieranie na szczycie w "Evereście" nie jest podszyte egzaltacją, nie jest napompowane patosem. Jest przejmujące właśnie ze względu na to, jak mało odróżnia się od całej reszty, tego wspaniałego krajobrazu i surowych skał - niczym zwykłe zaśnięcie, jedynie chwila odpoczynku. To jest umieranie nie różniące się niczym od "zaraz pójdę dalej, ale chwilę odpocznę" albo "nie mam już siły". Przez to przerażające
PS Pamiętacie Państwo, kto dokonał pierwszego zimowego wejścia na Mount Everest? Odpowiedź na końcu przeglądu.
''Sicario'' czyli melodia z pogranicza piekła *****
reżyseria: Denis Villeneuve
scenariusz: Taylor Sheridan
w rolach głównych: Emily Blunt, Benicio Del Tori, Josh Brolin
Powinienem Wam wyłuszczyć, z czym właściwie mamy do czynienia. Sęk w tym, że to nie takie proste. ''Sicario'' nie jest filmem, który polega na wyłuszczaniu. Szczerze mówiąc, nie da się z tego zrobić. Trzeba to zobaczyć, a jakby tego było mało - usłyszeć. O tak, właśnie usłyszeć!
Nie raz pojawiało się na ekranie piekło Juarez, lajt motiw połowy amerykańskiej kinematografii o walce z meksykańskimi kartelami narkotykowymi, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że można to wszystko usłyszeć. Bo prawda jest taka, że omal się nie posikałem, gdy usłyszałem film ''Sicario''.
''Hotel Transylwania 2'' czyli potwory to tylko żart *****
reżyseria: Genndy Tartakovsky
scenariusz: Adam Sandler, Robert Smigel
dubbing: Tomasz Borkowski, Agnieszka Mrozińska, Paweł Ciołkosz, Tomasz Grochoczyński
Już z pierwszym ''Hotelem Transylwania'' było tak, że bardziej podobał się dzieciom niż dorosłym. I wbrew pozorom nawet całkiem młodych widzów nie przerażał: najwyraźniej dziecięca brać oswojona jest z różnej maści potworami dużo lepiej, niż mogłoby się wydawać. Inna sprawa, że film Genndy'ego Tartakovsky'ego (podobnie jak jego sequel) udowadnia najmłodszym, że wszystkie te obleśne lub przerażające stwory, magiczne sztuczki i horrory to tylko popkulturowy teatr, żart, gra.
PS.
Protoplastą legendy o Drakuli był hospodar wołoski Wład Tepes, zwany Palownikiem, który władał Mołdawią do 1476 roku. Wówczas zabito go w zasadzce. A skoro uważa się, że zosał wampirem, to nie sposób zapytać o to, co stało się z jego ciałem? odpowiedź na końcu przeglądu.
Kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Multikino 51, Multikino Stary Browar, Multikino Malta, Helios (Gniezno), Helios (Piła), Cinema 3D (Kalisz), Cinema 3D (Leszno)
.
12 z 14
''Mały Książę'' czyli miej serce i patrzaj w serce ******
reżyseria: Mark Osborne
scenariusz: Irena Brignull, Bob Persichetti
w polskim dubbingu: Bernard Lewandowski, Aleksandra Kowalicka, Włodzimierz Press, Anna Cieślak, Antoni Pawlicki, Robert Więckiewicz, Małgorzata Kożuchowska, Piotr Adamczyk
Motto:
"Wszystko co nieważne, musi stać się ważne"
Kiedyś była taka zabawa: "co byś zabrał na bezludną wyspę". Jedną rzecz. Dajmy na to, jedną książkę. W moim wypadku byłby to właśnie "Mały Książę" Antoine de Saint-Exupéry'ego. Moja ulubiona.
Pewnie to nie wypada, bo nie jest to żadna skomplikowana i wielka literatura. Nie jest to także książka o złożonej fabule, bardzo zawiła czy nie wiadomo jaka. Jest szalenie prosta, a prawdy, które głosi mają raczej formę maksym. Może dlatego właśnie jest w niej tyle uroku. Co najważniejsze jednak - jest w niej od cholery prawdy. Ta książka jest tak bardzo niedosłowna ("nie udało się naukowo stwierdzić obecności księcia na innych planetach"), a zarazem niezwykle mówiąca wszystko wprost. Rzadka umiejętność. To jest książka, którą da się przeczytać dopiero wtedy, kiedy się ją oswoi. Powstaje wtedy więź.
Są książki, których nie da się sfilmować. Zupełnie afabularny "Mały Książę" należy właśnie do nich.
Mark Osborne podszedł do sprawy jednak inaczej. Podszedł jak dziecko, a właściwie dziecko, które stało się dorosłym. Nie tylko sfilmował "Małego Księcia", ale dokonał na nim niezwykle subtelnej wariacji, która wygląda jak próba przeniesienia tej opowieści do współczesnych czasów. Próba zastanowienia się: "Mały Książę"? Świetnie. Ale co on oznacza w praktyce?
Jest to próba nad wyraz udana. Prowadząca wprost ku współczesności i temu światu, który znamy. Prowadząca do dopisania ciągu dalszego, co jest odruchem niezwykle trafnym, wszak książka ta nie może... nie powinna się skończyć.
PS Pamiętacie Państwo, jaki los spotkał autora ''Małego Księcia'', francuskiego pisarza Antoine de Saint-Exupery'ego? Odpowiedź na końcu przeglądu albo w recenzji poniżej.
''Steve Jobs'' czyli nie wiedziałem, co mi trzeba, póki mi nie pokazano ******
reżyseria: Danny Boyle
scenariusz: Aaron Sorkin
w rolach głównych: Michael Fassbender, Kate Winslet, Jeff Daniels, Seth Rogen, Michael Stuhlbarg
"Steve Jobs" jest dziełem doprawdy iście teatralnym, filmem głęboko studyjnym, w którym kolejni bohaterowie kolejnych aktów niemal przekazują sobie pałeczkę przed wejściem na scenę. Nie wychodzi poza obręb kuluarów, nie wychodzi poza teatr. Jest w tym cudownie konsekwentny i fenomenalnie zgrabny. Oparty na ogromnej intensywności, którą każda upływająca minuta zamienia w coraz wyraźniejszą wizję. Oparty również na aktorach, którzy niemal spalają się na tej scenie. Spala się Michael Fassbender jako Steve Jobs, spala się kapitalna Kate Winslet jako jego asystentka Joanna Hoffman (tak, tak, z Polski)... znacznie zresztą więcej niż asystentka, choć bynajmniej nie oznacza to tutaj niczego sprośnego. Spala się znakomity Seth Rogen jako Steve Wozniak, współtwórca Apple z czasów garażowych projektów, grający tu "stare, robiące miejsce nowemu". Jest także wielki Jeff Daniels i - człowiek, który zwolnił Steve'a Jobsa. Jego postać jest szczególnie godna uwagi.
Co ja zresztą plotę! Tu każdy i wszystko jest godne uwagi! Ten film się spija małymi łyczkami, delektując się nim jak koronkową tkaniną oglądaną z podziwem pod światło. Jest po prostu wyśmienicie zrobiony.
Wiele filmów dostarcza nam wielkich ról, ale dawno nie było takiego, który dostarczyłby ich tak wiele. Tutaj każda z postaci jest podkręcona niczym procesor. Na każdą warto kliknąć. Każdej z nich chcemy, chociaż wcześniej nie przyszłoby to nam do głowy, skoro to Steve Jobs stoi na scenie. Choć zatem ten film niezmiernie przypomina mi znakomitego Birdmana", to muszę przyznać, że nawet w jego wypadku nie miałem takiego poczucia zachowanego balansu, tak wyśmienitej ekranowej równowagi, jaka ma miejsce przy "Stevie Jobsie".
- Para z "To właśnie miłość" poznała się na planie filmu pornograficznego. Uwielbiam właśnie ten wątek owej komedii, a Państwo?
- Dobrze bynajmniej nie kończy się chociażby baśń "Baba Jaga" albo "Spółka kota z myszą". Sami sprawdźcie, jak się kończą...
- "Jam ją napisał" Paulo Coelho
- W Polsce kobiety uzyskały prawa wyborcze 28 listopada 1918 roku, szesnaście dni po odzyskaniu niepodległości, na mocy dekretu naczelnika państwa Józefa Piłsudskiego. 26 stycznia 1919 roku po raz pierwszy wzięły udział w wyborach do parlamentu. Wybrano wówczas osiem posłanek.
- Dotarcie do powierzchni Marsa miało miejsce 27 listopada 1971 roku, gdy na powierzchni Czerwonej Planety osiadł lądownik radzieckiej sondy kosmicznej Mars 2, wystrzelonej z Bajkonuru sześć miesięcy wcześniej. Niestety, spadochron lądownika nie otworzył się, uderzył on więc z dużą prędkością w powierzchnię planety i został zniszczony. Dotarł tam jednak jako pierwszy.
Kilka dni później, 3 grudnia 1971 roku lądowała na Czerwonej Planecie druga radziecka sonda Mars 3. Z nią udało się nawiązać kontakt z centrum dowodzenia na Ziemi, ale został on utracony po 15 sekundach.
Pierwsze zdjęcia Marsa przesłała dopiero amerykańska sonda Viking 1, która wylądowała na nim 20 lipca 1976 roku. 25 sekund po lądowaniu ludzie zobaczyli po raz pierwszy, jak wygląda powierzchnia tej planety.
- Wład Tepes wpadł w pułapkę i został zabity w grudniu 1476 roku. Odciętą głowę włożono do miodu, by ją zakonserwować. Odesłana została do Stambułu, do sułtana tureckiego. Ciało zakopano na miejscu, w monasterze Snagov na terytorium dzisiejszej Rumunii. Czy powstało z grobu?...
- Jako pierwsi Mt. Everest zimą zdobyli dwaj Polacy Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy w dniu 17 lutego 1980 roku
- Nikt do końca nie wie, jak zginął Antoine de Saint-Exupéry. Wiadomo, że 31 lipca 1944 roku na samolocie P-38 Lightning poleciał w stronę delty Rodanu, by dokonać obserwacji niemieckich wojsk. Miały się przydać w związku z planowaną inwazją aliancką także na południu Francji. Nigdy z tej misji nie wrócił, jego samolot rozbił się koło Tulonu.
Spośród wszystkich wersji tej historii na mnie największe wrażenie robią dwie. Pierwsza mówi o tym, że wytropił go i ostrzelał niemiecki pilot Robert Heichelle na myśliwcu Focke Wulf Fw 190.
Ten Niemiec miał 17 lat, był jeszcze dzieckiem.
Druga wersja pochodzi z 2005 roku, kiedy to płetwonurkowie wydobyli szczątki Lightninga pilotowanego przez autora "Małego Księcia", a obok znaleźli silnik innego samolotu. Był to motor Messerschmitta 109, którego pilotował Alexis von Bentheim-Steinfurt podczas swego pierwszego i ostatniego lotu.
Wszystkie komentarze