To będzie szczególny weekend. Nie muszę chyba tłumaczyć dlaczego. A jeśli muszę, to wytłumaczę na końcu naszego przeglądu propozycji kinowym. Tym razem prezentuję go z podnieceniem, bowiem jest wiele naprawdę interesujących i bardzo dobrych filmów. Ułożyłem je w kolejności według skali szkolnej 1-6. zapraszam! Są też zagadki - na nie również zapraszam.
REKLAMA
FORUM FILM
1 z 10
''Spectre'' czyli koniec programu agentów 00 **
reżyseria: Sam Mendes
scenariusz: John Logan, Robert Wade, Neal Purvis, Jez Butterworth
w rolach głównych: Daniel Craig, Christoph Waltz, Léa Seydoux, Monica Bellucci, Ralph Fiennes, Dave Bautista
Mnie jest łatwiej, bo ja nie czuję żadnej emocjonalnej więzi z Jamesem Bondem. Wszystkie moje próby nawiązania jakiejś intymnej relacji skończyły się fiaskiem. Choć serce miałem otwarte, podobnie jak ramiona, nigdy w nie sobie na padliśmy. Nie nadawaliśmy i pewnie nie będziemy nadawali na tych samych falach.
Co nie znaczy, że agenta 007 nie cenię. Doceniam właściwie. Jego wielkiego wpływu na fanów, na popkulturę, na kino, sposób kręcenia kina szpiegowskiego, które wyjątkowo podatne jest na zmiany zachodzące w świecie. Jak mało które musi pozostać bieżące. James Bond też musi.
Trudno właściwie znaleźć w "Spectre" coś, co spełniałoby oczekiwania i nie zawiodło. Nawet pościgi, nawet jatki stanowiące przecież nierozerwalną część takiego kina nie są godne tego cyklu. Sam Mendes zdaje się zapomniał, że nie kręci filmu, o którym z przyjemnością zapomnimy po miesiącu, dwóch. Kręci istotną część całości niezwykle istotnej, rozkładanej przez fanów na drobniutkie kawałeczki. Film, w którym każdy samochód, każdy karabin, każdy detal ma ogromne znaczenie.
Mnie jest łatwiej, bo jeśli to rzeczywiście koniec programu agentów 00, płakał nie będę. Po prostu włączę sobie poprzednie części, przyglądając się im z zainteresowaniem, co też wzbudziło tak wielkie zainteresowanie na świecie. Wstrząśnięty tym, ale bynajmniej nie zmieszany. Jeśli coś ma aż tylu zagorzałym fanów, jest po prostu ważne. Zbyt ważne, aby to dalej psuć nierozważnymi i nieudacznymi produkcjami, które owym miłośnikom dostarczają jedynie trosk.
PS Czy wiecie Państwo dlaczego James Bond nosi numer 007? Skąd on się wziął? Odpowiedź na końcu przeglądu.
kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Multikino 51, Multikino Malta, Cinema 3D Tęcza (Kalisz), Cinema (Leszno)
poznan.sport.pl
2 z 10
''W samym sercu morza'' czyli ogon wielkiego lewiatana ***
reżyseria: Ron Howard
scenariusz: Charles Leavitt
w rolach głównych: Chris Hemsworth, Benjamin Walker, Cillian Murphy, Brendan Gleeson
To, co w "W samym sercu morza" jest najbardziej przejmujące, to przemysłowy przerób wielorybich ciał. Na niesłychaną skalę. Wyścig po kolejne baryłki pełne tranu, oleju, spermacetu. Po setki i tysiące baryłek o coraz wyższych cenach. Po ówczesną ropę naftową, czyniąca z ludzi bogaczy. Wchodzenie do kaszalocich łbów, by wiadrami wydobywać płynne złoto. To straszne, przerażające, na swój sposób chore.
I perwersyjnie właśnie w tym filmie najlepsze. Jeżeli cokolwiek się Ronowi Howardowi tu udało, to pokazać życie wielorybników, ich morderczą profesję we wszystkich jej szczegółach. Nikt tego dotąd nie zrobił. Nikt, kto ekranizowałby "Moby Dicka".
"W samym sercu morza" nie jest jednak jego ekranizacją. Nie jest nią, niestety, dodam. To bowiem opowieść nie o "Moby Dicku", ale o tym jak "Moby Dick" powstawał. Ron Howard zrobił jednak film o tym, jak powstał "Moby Dick", bez większego o nim pojęciu i wyobrażeniu, kompletnie w nim się topiąc, jakby posłany na dno ogonem wielkiego kaszalota. Zrobił film, który tak przedstawia jego kanwę, że widz taki jak ja aż przebiera nóżkami, by wreszcie się skończył i pozwolił się wreszcie zająć tym, co w owej opowieści najistotniejsze - samą historią Hermana Melville. Samym "Moby Dickiem".
PS
Kaszaloty mają tak dziwne butelkowate kształty i wielkie łby, gdyż to w nich znajduje się kleisty, biały płyn zwany z racji podobieństwa do innej substancji spermacetem. Dzięki niemu kaszaloty potrafią nurkować na ogromne głębokości, by dopaść tam swój przysmak - wielkie kałamarnice. Dzisiejsze atomowe okręty podwodne z tytanowym kadłubem schodzą na głębokość 500 metrów. Wiecie Państwo, jak głęboko na jednym wdechu potrafi zejść kaszalot? Odpowiedź na końcu przeglądu.
kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Multikino 51, Multikino Stary Browar, Multikino Malta, Rialto, Oskard (Konin), Cinema Tęcza (Kalisz)
poznan.sport.pl
3 z 10
''Listy do M. 2'' czyli post scriptum staje się pointą ***
reżyseria: Maciej Dejczer
scenariusz: Marcin Baczyński, Mariusz Kuczewski
w rolach głównych: Tomasz Karolak, Agnieszka Dygant, Piotr Adamczyk, Maciej Stuhr, Roma Gąsiorowska, Maciej Zakościelny, Marta Żmuda Trzebiatowska
Wśród wielu innych gatunków filmowych, co więcej, nawet wśród wielu komromów, czyli komedii romantycznych powstał niepostrzeżenie zupełnie nowy nurt, który na potrzeby tej recenzji nazwijmy kinem wigilijnym. Niegdyś kinem wigilijnym był "Kevin sam w domu" albo chociażby niezrównany Chevy Chase czy inni bohaterowie, zapraszający na święta do domu swoją rodzinę, a z nią masę kłopotów. Naszpikowane gagami jak kabaretowe skecze. Dzisiaj ten nurt wyznaczają filmy o miłości, bardziej bajkowe niż komediowe.
Jedno je łączy - idą święta, więc ma być miło. Żadnych nie wiadomo jakich zawiłych opowieści, dramatów i tragedii. Ludzie mają się kochać, wszystko ma się dobrze kończyć, bo Boże Narodzenie to magiczna różdżką, która zmienia życie w baśń.
Wigilijne komromy triumfalnie wkroczyły pod choinkę mniej więcej od 2003 roku, kiedy to fenomenem na skalę światową stał się film "To właśnie miłość" - absolutna perełka w gronie komedii romantycznych. "Listy do M." to nic innego jak polska próba wpisania się w ten trend, tak abyśmy mieli swoją, własną "To właśnie miłość". To także jeden z większych sukcesów polskiego kina ostatnich lat. Nie tylko w znaczeniu finansowym, ale także odbioru przez krytyków i widzów. Zupełnie udany film, sporządzony przy zastosowaniu tej samej recepty co "To właśnie miłość". I z udanym rezultatem.
Maciej Dejczer, który tym razem stworzył ten film, postawił nie tylko na tę samą recepturę i te same składniki. On poszedł dalej, bo dopisał właściwie dalszy ciąg. W jego "Listach do M. 2" niewiele jest nowych wątków, przytłaczającą część stanowią znane już opowieści teraz dopowiedziane jak w serialu. Jak w odpowiedzi na pytanie "co dalej z naszymi bohaterami?". Taka druga część siłą rzeczy przykrywa wówczas pierwowzór, staje się jego post scriptum i zaraz pointą.
PS
Czy pamiętacie Państwo pewną parę, która w "To właśnie miłość" poznaje się na planie filmu i potem nieśmiało próbuje umówić się na kawę? Co to był za film? Odpowiedź na końcu przeglądu.
Kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Multikino 51, Multikino Stary Browar, Multikino Malta, Centrum (Kalisz), Cinema 3D Tęcza (Kalisz), Cinema (Leszno), Centrum (Leszno), Helios (Piła)
poznan.sport.pl
4 z 10
''Most szpiegów'' czyli jaka zimna ta wojna ***
reżyseria: Steven Spielberg
scenariusz: Matt Charman, Joel Coen, Ethan Coen
w rolach głównych: Tom Hanks, Mark Rylance, Sebastian Koch, Alan Alda, Austin Stowell
Jeżeli jednostka, na dodatek taka jak Tom Hanks, ma czystością swych intencji rozbroić atomowe arsenały dwóch mocarstw, nie może być inaczej. Film musi się stać stereotypowy i nadzwyczajnie prosty. To dlatego Steven Spielberg rezygnuje w "Moście szpiegów" z wszelkich komplikacji, o które ów film aż się prosi. Mimo wszystko, to jednak szpiegowska intryga. Całkiem ciekawa, muszę przyznać i to - przyznaję - najciekawsza z punktu widzenia komunistycznej strategii negocjacyjnej. To, co próbują ugrać w tym filmie Amerykanie jest oczywiste. Znacznie bardziej interesujące są interesy bloku wschodniego i sposób ich załatwiania w dobrze nam znany sposób, przy wykorzystaniu "bratnich krajów". Bułgarami w swych interesach Związek Radziecki posługiwał się nie raz, nawet w sporcie - przeczytajcie chociażby to. Tutaj do gry wchodzi Niemiecka Republika Demokratyczna, zwłaszcza w osobie znanego z "Życia na podsłuchu" niemieckiego aktora Sebastiana Kocha. A wtedy robi się naprawdę ciekawie, bo całość staje się tym, czym zawsze była wojna szpiegów - grą. Próbą sił i nacisków, sprawdzaniem elastyczności stanowisk i tego, ile można przegiąć by nie pękły.
Kiedy Steven Spielberg zrobił "Monachium", otworzyłem oczy ze zdumienia. Zobaczyłem w nim bowiem reżysera, którym nigdy dotąd nie był. Reżysera, robiącego film demoniczny i niezwykle oryginalny. Bez uproszczeń, jakie dotąd stosował. Bez pardonu, jaki zawsze go charakteryzował. "Monachium" było inne, w pewnym konstrukcyjnym sensie wręcz fenomenalne. Teraz jednak wiem, że stanowiło po prostu dla Stevena Spielberga film niezwykle osobisty. Spielberg zawsze kręcił je o tym, co go osobiście dotyczy, ale akurat "Monachium" dotyczyło go szczególnie.
"Most szpiegów" już taki nie jest. Nie jest to kino szpiegowskie w stylu Tomasa Alfredsona. To klasyczne kino spielbergowskie, dość gładko rozdzielające mrok od światła. I tak jak lubię Spielberga i jego filmy, tak tutaj w sumie mi tego szkoda. Wychodzę bowiem z kina z przeświadczeniem, że dałoby się z tego filmu wyciągnąć znacznie więcej niż tylko lekcję historii i przypowieść o stojącym człowieku.
PS
W "Moście szpiegów" zobaczymy wymianę jeńców, wśród których znajduje się Francis Garry Powers. Stał się on bohaterem telewizyjnym w ZSRR. Dlaczego? Odpowiedź na końcu przeglądu.
kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Multikino 51, Multikino Stary Browar, Multikino Malta, Tur (Turek)
poznan.sport.pl
5 z 10
''Igrzyska śmierci. Kosogłos 2'' czyli gdy niewolnik zaczyna decydować ****
reżyseria: Francis Lawrence
scenariusz: Danny Strong, Peter Craig
w rolach głównych: Jennifer Lawrence, Josh Hutcherson, Donald Sutherland, Julianne Moore, Woody Harrelson
W chwili, gdy terroryści wysadzają ładunki wybuchowe w Paryżu, gdy płonie Bliski Wschód, a bezpieczny nie jest żaden samolot, ani żaden stadion i nie wiadomo jak to wytłumaczyć nastolatkom, wkraczają ''Igrzyska śmierci''. I bez pardonu powiadają im: świat jest cyniczny.
Twórcy ''Igrzysk śmierci'', podobnie jak twórcy wielu innych kultowych i dzielonych na sztuki filmów, wychodzą z założenia, że to historia już tak popkulturowo mocna, że wszyscy z grubsza wiedzą, o co w niej chodzi. Nie trudzą się zatem, by robić jakieś streszczenia, by podawać co się dotąd wydarzyło. Ot, po prostu puszczają kolejny odcinek opowieści. Tym razem ostatni.
Umówmy się, z grona wszystkich filmów czy sag pokazywanych nastolatkom, ''Igrzyska śmierci'' są jednymi z najbrutalniejszych. I nie mam tu na myśli jedynie samego zabijania się, nawet masowych nalotów na cywilów, na kobiety i dzieci, które widzimy w tym filmie, a które jako żywo przypominają obrazki z codziennych dzienników telewizyjnych. Nie mam na myśli nawet samych igrzysk, jakby przeniesionych w czasie z epoki Spartakusa. Chodzi mi po głowie właśnie owa brutalność polityki, pokazana tu z całą mocą.
kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Multikino 51, Multikino Stary Browar, Multikino Malta, Cinema Tęcza (Kalisz)
poznan.sport.pl
6 z 10
''Czerwony Pająk'' czyli morderstwo jako śmiertelna choroba ****
reżyseria: Marcin Koszałka
scenariusz: Marcin Koszałka, Łukasz M. Maciejewski
w rolach głównych: Filip Pławiak, Adam Woronowicz, Julia Kijowska, Małgorzata Foremniak, Marek Kalita, Wojciech Zieliński
Motto:
"(...) śnieg pada,
maszeruję przez sen,
mnożę się."
Marcin Świetlicki w wierszu "Karol Kot"
Ten wiersz Marcin Świetlicki z zespołu Świetliki poświęcił Karolowi Kotowi - jednemu z tych polskich seryjnych zabójców, którzy siali terror w latach PRL (w jego wypadku - w latach 60.). Przypominam sobie takiego jednego. Nazywał się bodajże Pluta, cały Poznań się go bał, nawet dzieci w szkole o nim mówiły, aż milicja obywatelska zrobiła na niego obławę w podpoznańskich lasach. Poszukiwany zginął, a opowieści o seryjnym mordercy opowiadane przez ciotki i babcie w czasach przerw w dostawie prądu, ustały.
Tego wiersza Marcina Świetlickiego nie znałem do chwili, gdy zacząłem sobie więcej czytać o Karolu Kocie - Wampirze z Krakowa, powieszonym w maju 1968 roku. To on jest w istocie bohaterem "Czerwonego Pająka". On i drugi z ówczesnych morderców, Lucjan Staniak, mordujący w latach 1964-1967. Pseudonim zawdzięczał charakterystycznemu szkarłatnemu atramentowi, którym pisał listy na milicję i do prasy. Opisywał w nich swoje zbrodnie, zwodził tropicieli, bawił się z nimi.
Zodiak, prawda? Czyż to nie zbliża go do mitycznego morderczy zodiakalnego z filmu "Zodiak" i wcześniej "Brudnego Harry'ego", który terroryzował San Francisco w latach 60. i 70.? Fascynujące!
Otóż to - słowo "fascynujące" jest w kontekście "Czerwonego Pająka" absolutnie kluczowe. Podobnie jak kluczowe jest w wierszu Marcina Świetlickiego sformułowanie "mnożę się".
"Czerwony Pająk" jest w moim przeświadczeniu właśnie o tym. O morderstwie czy też raczej fascynacji morderstwem mnożącej się na podobieństwo epidemii. A jeśli nie epidemii, to przynajmniej jak bardzo zaraźliwa choroba, której żadnymi środkami wyplenić nie sposób. Zawsze bowiem znajdzie się kolejny zakażony.
PS Czy wiecie Państwo, kogo uznaje się za najbardziej krwawego seryjnego mordercę w dziejach i ile zabił on osób? Odpowiedź na końcu przeglądu.
''Everest'' czyli kino pełne, a każdy ogląda to sam *****
reżyseria: Baltasar Kormakur
scenariusz: Simon Beaufoy, William Nicholson
w rolach głównych: Jason Clarke, Josh Brolin, Jack Gyllenhaal, Keira Knightley, Robin Wright, Sam Worthington, John Hawkes, Emily Watson
Mam zawsze duże obawy wobec filmów opartych na prawdziwych historiach, wobec filmów mocno biograficznych. Stają się bowiem często niewolnikami tych opowieści, a może jeszcze bardziej niewolnikami kultu, jakim otacza się ich bohaterów. W tym wypadku fakty, na których oparł się "Everest" - chociażby owa kwestia "Dobranoc, kochanie. Nie martw się za bardzo" ("Sleep well my sweetheart. Please don't worry too much."), która naprawdę padła - zadziałały na korzyść tego filmu. To co się wydarzyło z komercyjną wyprawą Roba Halla, zdeterminowało ten film tak bardzo, że stał się on wielkim przeżyciem dla widzów. Jestem o tym przekonany, bowiem pamiętam pewien istotny moment tego filmu, gdy na wielkiej sali Imax w Plazie w Poznaniu nagle ludzie przestali nagle siorbać colę, chrupać kukurydzę, wiercić się, szeptać czy odpowiadać na SMS, który nie może czekać w odróżnieniu od filmu.
Zapadła kompletna cisza. Taka, jakiej nigdy w tej ogromnej sali nie słyszałem. I jaka komponowała się z ciszą umierania na ośnieżonej skalnej półce wielkiej góry. Większej niż którykolwiek z ludzi.
Umieranie na szczycie w "Evereście" nie jest podszyte egzaltacją, nie jest napompowane patosem. Jest przejmujące właśnie ze względu na to, jak mało odróżnia się od całej reszty, tego wspaniałego krajobrazu i surowych skał - niczym zwykłe zaśnięcie, jedynie chwila odpoczynku. To jest umieranie nie różniące się niczym od "zaraz pójdę dalej, ale chwilę odpocznę" albo "nie mam już siły". Przez to przerażające
PS
Mount Everest nosi swoją nazwę na cześć George'a Everesta, który był pionierem w opracowywaniu mapy Indii. Wcześniej szczyt nazywał się inaczej. Jak? Odpowiedź na końcu przeglądu.
''Makbet'' czyli umarł król, niech żyje król! ******
reżyseria: Justin Kurzel
scenariusz: Jacob Koskoff, Todd Louiso, Michael Lesslie
w rolach głównych: Michael Fassbender, Marion Cotillard, Paddy Considine, Sean Harris, Jack Reynor
Motto:
"Wszystko stracone i na nic wszystko,
gdy drżymy o skutek, któreśmy odnieśli"
Lady Makbet
W pewnym filmie (może Państwo w ramach zagadki przytoczą jego tytuł) ciemnowłosa brytyjska studentka adorowana przez pewnego Francuza nakazuje mu milczeć z tymi jego wszystkimi miłosnymi wyznaniami. Jeśli chce mówić jej o miłości, powinien nauczyć się "Romea i Julii". Na blachę. I tak nic sensowniejszego nie wymyśli. Zirytowany Francuz stuka się w głowę i rzuca wariatkę, ale tylko po to, by Szekspira wykuć i wyrecytować go na stacji metra, gdy luba zechce wyjechać.
Z "Makbetem" jest podobnie. Po nim już także tylko potop. Po nim daremny trud, by spłodzić cokolwiek nowego o żądzy, władzy, spirali zazdrości, kompleksów i owego skutku, któryśmy odnieśli i o który drżymy. O życiu, które cieniem jedynie ruchomym niczym nędzny aktorzyna miota się po scenie, by zamilknąć po tym krótkim akcie na wieki. I jest w istocie jedynie powieścią idioty, pełną wrzasków i krzyków, które nic nie znaczą.
Przerażał mnie "Makbet" bezwzględnością swego przekazu i dynamiką autentyczności. Nie przypuszczałem, że może być jeszcze bardziej okropny. Okazuje się, że może - u Justina Kurzela, mało mi znanego reżysera z Australii.
Tak znanych sztuk nie wystawia się dzisiaj już dosłownie. Zbyt dobrze je wszyscy znamy, by studiować tekst po raz setny takim, jakim on jest. Pozostają wariacje, interpretacje, uwspółcześnienie, spektakle na motywach itd itp. Tak wystawia się "Hamleta", "Dziady" po amerykańsku, "Balladynę" na motorach, "Romeo i Julia" w dżinsach i staffem w ustach. Justin Kurzel tego jednak nie zrobił z "Makbetem". Pozostawił go w chmurnej, deszczowej i mglistej Szkocji, bo doskonale wiedział, że dzięki niej zyska na ekranie to, czego nie jest w stanie dostarczyć widzowi żaden teatr. Zyska plener, a wraz z nim klimat tego filmu.
Efekt jest piorunujący. Tu już nie tekst Szekspira mrozi skórę, nie aktorzy nawet, ale cała ta ponurość, mglistość i posępność tego filmu na skraju nocy prawującej się z dniem.
kina: Cinema City Kinepolis, Multikino Stary Browar, Charlie Monroe Malta, Apollo, Muza, Rialto, Noteć (Chodzież)
materiały prasowe
9 z 10
''Przebudzenie mocy'' czyli dawno, dawno temu, w odległej galaktyce...
reżyseria: JJ Abrams
scenariusz: Lawrence Kasna, JJ Abrams, Michael Arndt
w rolach głównych: Harrison Ford, Mark Hamill, Carrie Fisher, Daisy Ridley, John Boyega
Dawno, dawno temu, w 1977 roku, w odległej galaktyce, jaką był tamten świat i tamto kino powstało coś, co stało się baśnią wszech czasów. Przypowieścią wszech czasów. Opowieścią wszech czasów. I wreszcie historią wszech czasów. Nie znać ''gwiezdnych wojen'', nie podążać za nimi to znaczy do tych czasów nie należeć. Czasów, które określane są i definiowane przez popkulturę, które popkultura nazywa i streszcza. Czasów, w których Amerykanie wygrywali z ZSRR - imperium zła - wyścig zbrojeń pod hasłem gwiezdnych wojen.
Uniwersalność i prostota tej sagi była tym, czego świat szalenie - jak się okazało - potrzebował w latach 70. i 80. Czy potrzebuje nadal? Historia opowiedziana w niezwykły sposób, od środka, od epizodu IV przez V i VI aż po preludium, teraz zaczyna się stabilizować. Zaczyna być chronologicznie zwyczajna.
Sukces dawnych ''gwiezdnych wojen'' polegał na tym, że nie trzymały się one żadnych ram czasowych, żadnej chronologii, żadnej konkretnej galaktyki pojęciowej. Uruchomione w dowolnym momencie z dowolnego powodu - działały. W ten weekend przekonamy się, czy działają nadal.
Długo oczekiwana premiera VII epizodu ''Przebudzenie mocy'' nadchodzi. Ciemna Strona Mocy, rycerze Jedi, Luke Skywalker i Darth Vader, Han Solo i jego ultraszybki Sokół Millenium - tak, to wszystko prawda. Każde słowo. One naprawdę przed laty istniały. Idźcie sami sprawdzić...
PS
A czy wiecie Państwo, jak George Lucas pierwotnie chciał nazwać najstarszy epizod "Gwiezdnych wojen", który powstał w 1977 roku? Odpowiedź na końcu przeglądu
kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Imax, Multikino 51, Multikino Stary Browar, Multikino Malta, Baszta (Szamotuły), Noteć (Chodzież), Światowid (Czarnków), Helios (Gniezno), Cinema Tęcza (Kalisz), Kino Nad Wartą (Koło), Helios (Konin), Przedwiośnie (Krotoszyn), Cinema (Leszno), Helios (Piła), Halszka (Szamotuły), Słonko (Śrem), MDK (Wągrowiec), Trójka (Września)
znak zapytania
10 z 10
Czas na odpowiedzi na zagadki
1. James Bond dostał kryptonim 007 na wzór Johna Dee (1527-1608), alchemika, kabalisty, okultysty i czarownika, pracującego przez całe życie nad perpetuum mobile. Człowiek ten działał w Anglii w XVI wieku, w czasach Elżbiety I. Był jej nadwornym astrologiem i to on wymyślił dla królowej określenie "Imperium Brytyjskie". Kiedy pisał listy do królowej, podpisywał je właśnie 007. Miało to znaczyć "tylko dla oczu Jej Królewskiej Mości".
2. Udokumentowany rekord nurkowania kaszalota na jednym wdechu to 1135 metrów, bo na takiej głębokości pewien samiec zaplątał się w kabel podmorski. Podejrzewa się, że walenie te potrafią zejść znacznie głębiej, nawet na 2000 metrów i dalej, w kompletne już ciemności oceanicznej głębi.
3. Tych dwoje spotkało się na planie filmu pornograficznego. Po jego nakręceniu nieśmiało próbowali umówić się na kawę.
4. Francis Garry Powers pilotował samolot szpiegowski U-2 (nie mylić z irlandzkim zespołem U-2), który 1 maja 1960 roku został zestrzelony nad Uralem przez najnowszą radziecką rakietę S-75, która potrafiła sięgnąć samolot lecący na wysokości 21 kilometrów (czego Amerykanie nie wiedzieli). Amerykański pilot uratował się i był sądzony w pokazowym procesie.
5. Za najbardziej krwawego seryjnego mordercę w dziejach uchodzi Hindus Thug Behram, żyjący w latach 1765-1840 przywódca sekty działającej na rzecz morderczej bogini Kali. To on inspirował chociażby "Indianę Jonesa i świątynię zagłady". Jego sumienie obciąża 931 ofiar.
Poszukiwany do dzisiaj przez Interpol kolumbijski seryjny morderca Pedro Lopez ma na koncie jednak nieznaną liczbę ofiar, która - zdaniem policji - może przekraczać nawet 1000 osób. Zabija od początku lat 80.
6. Mt. Everest do 1865 roku nazywał się Szczyt XV (Peak XV)
7. Tytuł epizodu miał brzmieć ''The Adventures of the Starkiller: Episode I - The Star Wars". "Nowa nadzieja" powstała dopiero w 1981 roku, po czterech latach. Jak się Państwu podoba?
Wszystkie komentarze