Święta przed telewizorem? Brzmi średnio, prawda, ale nie oszukujmy się - telewizja od lat była tym świątecznym gościem, dla którego przygotowuje się dodatkowe nakrycie. A ponieważ niedobrze się zbytnio w Święta objadać, obiecuję że wśród wybranych przeze mnie świątecznych telewizyjnych propozycji filmowych będą tylko dania łagodne, lekkostrawne i nietuczące. A prawdziwa perełkę zostawiam w tym przeglądzie na koniec. Zapraszam! I proszę pamiętać, że w tym roku mamy de facto trzy święta - także niedzielę 27 grudnia.
REKLAMA
mat.promocyjne
1 z 13
''Kevin sam w domu'' czyli pewnych spraw nie można przeginać
reżyseria: Chris Columbus
scenariusz: John Hughes
w rolach głównych: Macaulay Culkin, John Pesci, Daniel Stern, Catherine O'Hara
W 2010 roku stacja Polsat zdecydowała się nie puszczać ''Kevina samego w domu''. Wyszła z założenia, że pokazuje go co roku, ludzie znają go na pamięć i nie ma sensu po raz kolejny dawać tego filmu.
Omal nie doszło do zamieszek.
Dzisiaj Polsat nie odważy się już nie pokazać ''Kevina", bo jego puszczenie i oglądanie to już świąteczna tradycja. Phi! - ktoś sarknie - Co za nonsens! Jakże oglądanie filmu może stanowić jakąkolwiek tradycję? Podobnie jak wigilijną tradycją nie może przecież być karp, którego masowo na świąteczne stoły wprowadzono dopiero w 1947 roku, w ramach bitwy o handel ministra Hilarego Minca.
A "Kevin sam w domu" - po raz pierwszy pokazany w polskiej telewizji (wtedy TVP1) w Boże Narodzenie 1995 roku - spełnia wszelkie wymagania wigilijnej potrawy - jest prosty, smakowity, bez wielkich komplikacji. No i właściwie nigdy poza świętami się go nie spożywa.
Smacznego zatem!
emisja: "Kevin sam w domu" - piątek godz. 16.40 (Polsat), sobota godz. 19.10 i niedziela godz. 14.30 (Polsat Film)
"Kevin sam w Nowym Jorku" - sobota godz. 21 (Polsat Film)
materiały prasowe
2 z 13
''Powrót do przyszłości'' czyli to już przeszłość!
reżyseria: Robert Zemeckis
scenariusz: Bob Gale, Robert Zemeckis
w rolach głównych: Michael J. Fox, Christopher Lloyd, Lea Thompson
Wiele było nieprawidłowo przytaczanych dat akcji drugiej części ''Powrotu do przyszłości'', aż wreszcie 21 października tego roku mogliśmy obwieścić światu - nadeszły czasy, które w tym filmie były przyszłością.
Czy nie uważacie Państwo, że to niezwykły moment? Dzisiaj dożywamy ''Powrotu do przyszłości'', za chwilę dożyjemy roku 2029, w którym Los Angeles jest zniszczone do cna na ekranie ''Terminatora''. A kto wie, może niektórzy dotrą nawet do roku czterdziestego czwartego. 2044. A wtedy - wiadomo - trzeba wybudzić Maksymiliana Paradysa i Alberta Starskiego z ''Seksmisji''.
Zacznijmy jednak od tej najbliższej przyszłości, która od dwóch miesięcy jest już przeszłością. Trzy części ''Powrotu do przyszłości''. Co zdumiewające, każda z nich jest całkiem dobra!
emisja: ''Powrót do przyszłości'' - piątek godz. 13.05 (TV4)
''Powrót do przyszłości II'' - piątek godz. 20 (TV4), sobota godz. 14.50 (TV4)
''Powrót do przyszłości III'' - niedziela godz. 16.30 (TV4)
Fot. mat. prasowe
3 z 13
''Jak ukraść księżyc'' czyli Minionki po raz pierwszy
reżyseria: Pierre Coffin, Chris Renaud
scenariusz: Ken Daurio, Cinco Paul
polski dubbing: Marek Robaczewski, Jarosław Boberek, Lena Ignatiew, Miłogost Reczek
W dzisiejszych czasach proponowanie filmu o największym na świecie złoczyńcy, który chciał ukraść księżyc zakrawa na polityczną prowokację. Trzeba jednak pamiętać, że za owym złoczyńcą stoi cała armia wiernie oddanych mu żołnierzy, których nie sposób okiełznać.
Tak, to Minionki. Stworki, które podbiły niejedno serce i doczekały się swoich filmów i produkcji. Co tam filmów! Doczekały się dziesiątków koszulek, skarpetek, tornistrów, piórników, baloników i wszystkiego, co ma żółty kolor oraz jedno lub dwoje oczu w okularach.
Mało kto już kojarzy, że Minionki pojawiły się właśnie w tej kreskówce o kradzieży księżyca, która u nas stanowiła hit zanim stało się to modne. I to tam Minionki objawiły światu swoje credo - pomagać największym superzłoczyńczom (w tegorocznej kinowej wersji to niejaka Scarlett O'Haracz).
"47 roninów" czyli przecież nie popełnię seppuku przez Keanu Revesa!
reżyseria: Carl Rinsch
scenariusz: Chris Morgan, Hossein Amini, Walter Hamada
w rolach głównych: Keanu Reeves, Hiroyuki Sanada, Ko Shibasaki, Tadanobu Asano, Rinko Kikuchi
Umówmy się, kino samurajskie (które uwielbiam) jest sztywne z założenia. Te wszystkie gadki o honorze, kodeksie, o zasadach... nie da się ich wygłaszać jak tylko w postawie hab-acht, co akurat w wypadku Japonii oznacza postawę cokolwiek odwrotną. Dawny, popularny w Polsce serial o Musashim Miyamoto - najbardziej znanym chyba roninie (samuraju bez pana) - był swego czasu próba rozluźnienia nieco gęstej atmosfery, jaka zawsze wkrada się między samurajów za każdym dobycie przez nich katany czy też równie groźnych tekstów. Z zasady jednak trudno wyobrazić sobie tego typu kino bez patosu i scen, w których nie każdy mówi to, co chciałby naprawdę powiedzieć.
Nawet na tym tle ''47 r?ninów? Carla Rinscha wybija się ponad przeciętność. Twórcy tego filmu postanowili zastosować zabieg, którego jestem gorącym zwolennikiem, czyli wprowadzić nieco elementów magicznych i nadprzyrodzonych. Świetny pomysł! Wszystkie te samurajskie dzieje wyglądają niesamowicie z założenia, więc tego typu wariacja z wiedźmami, smokami, bestiami i zjawami to coś, co kupiłbym od razu.
Niestety, to cała magia w tym filmie. Reszta jakby niekonweniuje z tą wariacją i gdy czytałem swego czasu (jako fan wszelkich japonizmów) historię zemsty 47 r?ninów z Ako, to mam wrażenie, że wtedy bawiłem się lepiej niż oglądając ten film.
Jest w fantastycznej opowieści Carla Rinscha kilka elementów dobrych - zwłaszcza Rinko Kikuchi, tym razem w roli zmieniającej postać wiedźmy o oczach w dwóch różnych kolorach. No i ten Keanu Reeves, który jest jak góra Fuji. Nieruchomy, wykuty z kamienia. Tak jak go zastajemy na początku filmu, tak go i zostawiamy. Można odnieść wrażenie, że od ?Matrixa? wciąż mu powieka nie drgnęła, nie zadygotał jeden mięsień twarzy.
"Siedmiu wspaniałych" czyli samurajowie na Dzikim Zachodzie
reżyseria: John Sturges
scenariusz: Walter Newman, Walter Bernstein, Akira Kurosawa, Hideo Oguni, Shinobu Hashimoto, William Roberts
w rolach głównych: Yul Brynner, Eli Wallach, Steve McQueen, Charles Bronson
Wbrew pozorom, "Siedmiu wspaniałych" - western z 1960 roku - to także opowieść ... samurajska. Obecność japońskich twórców z Akirą Kurosawą na czele w gronie scenarzystów nie jest przypadkowa. Opowieść z Dzikiego Zachodu oparto bowiem na arcydziele Kurosawy, którym było "Siedmiu samurajów" z 1954 roku. A to wyśmienicie pokazuje, jak blisko siebie stało kino samurajskie i klasyczne westerny, jak podobne zasady nimi rządziły i jakże konstrukcyjnie były one spójne. I jak bardzo wyznaczyły standardy w konstruowaniu tego typu filmów na długie, długie lata.
Kiedyś w Polsce trudno było sobie wyobrazić święta bez westernu. A wśród westernów trudno wyobrazić sobie ciekawszy niż ten.
emisja: niedziela godz. 15.30 (TVN7)
6 z 13
''Listy do M.'' czyli nowy gatunek wigilijny
reżyseria: Mitja Okorn
scenariusz: Karolina Szablewska, Marcin Baczyński
w rolach głównych: Maciej Stuhr, Roma Gąsiorowska, Paweł Małaszyński, Piotr Adamczyk, Agnieszka Dygant, Agnieszka Wagner, Wojciech Malajkat
Kiedy już traciliśmy z wolna nadzieję na to, że uda się w Polsce nakręcić udaną komedię romantyczną, słoweński reżyser Mitja Okorn poszedł po rozum do głowy i stworzył polską wersję ''To tylko miłość''. I tym samym powołał do życia pierwszy w dziejach Polski klasyczny komrom wigilijny.
Wśród wielu innych gatunków filmowych, co więcej, nawet wśród wielu komromów, czyli komedii romantycznych powstał niepostrzeżenie właśnie ten nowy nurt. Niegdyś kinem wigilijnym był "Kevin sam w domu" albo chociażby niezrównany Chevy Chase czy inni bohaterowie, zapraszający na święta do domu swoją rodzinę, a z nią masę kłopotów. Naszpikowane gagami jak kabaretowe skecze. Dzisiaj ten nurt wyznaczają filmy o miłości, bardziej bajkowe niż komediowe.
Jedno je łączy - idą święta, więc ma być miło. Żadnych nie wiadomo jakich zawiłych opowieści, dramatów i tragedii. Ludzie mają się kochać, wszystko ma się dobrze kończyć, bo Boże Narodzenie to magiczna różdżką, która zmienia życie w baśń.
Wigilijne komromy triumfalnie wkroczyły pod choinkę mniej więcej od 2003 roku, kiedy to fenomenem na skalę światową stał się film "To właśnie miłość" - absolutna perełka w gronie komedii romantycznych. Tak udana, że jestem przekonany, że choć widzieliście to tysiąc razy, to raz jeszcze odpalicie ten fragment, by sobie przypomnieć.
"To właśnie miłość" wyznaczyło pewien trend w budowaniu kina wigilijnego. Co więcej, wyznaczyło pewien trend w budowie komedii romantycznych. "Listy do M." to nic innego jak polska próba wpisania się w ten trend, tak abyśmy mieli swoją, własną, na własnym chlebie i mleku wychowaną i oklekotaną przez polskie bociany "To właśnie miłość".
Żenujące - ktoś powie. Żenujące kopiowanie. Bynajmniej! "Listy do M." to jeden z większych sukcesów polskiego kina ostatnich lat. Nie tylko w znaczeniu finansowym, ale także odbioru przez krytyków i widzów. Zupełnie udany film, sporządzony przy zastosowaniu tej samej recepty co "To właśnie miłość". I z udanym rezultatem.
w rolach głównych: Hugh Grant, Julia Roberts, Rhys Ifans
A skoro już mowa o komromach...
Nie przepadam za ''Notting Hill", głównie z tego powodu że Julia Roberts do komedii romantycznej pasuje mniej więcej tak, jak Andie MacDowelll z "Czterech wesel i pogrzebu" - jednego z tych filmów, które na przełomie wieków wyniosły Hugh Granta na pozycję numer jeden wśród gwiazd tego rodzaju produkcji. Starszawy już dzisiaj pan, o czym mogliśmy się przekonać podczas oglądania "Kryptonimu U.N.C.L.E.", wówczas dzielił i rządził w komromach, o których wiemy tyle, że rom jest często ważniejszy od kom.
Nie w "Notting Hill" jednak. Tutaj historia miłosna z Julią Roberts w roli głównej jest tak niedorzecznie absurdalna i słaba, że cały ciężar tego filmu spoczywa na barkach owego kom. I na barkach Hugha Granta. Na szczęście nie jest jednak sam. Ma nieliche wsparcie w Rhysie Ifansie w roli Spike'a, jednej z najbardziej charakterystycznych postaci w całych dziejach tego gatunku.
emisja: niedziela godz. 22.25 (TVP1)
8 z 13
''Renifer Niko ratuje święta'' czyli nieoczekiwany gość z Finlandii
''Renifer Niko ratuje brata" i ''Renifer Niko ratuje święta''
reżyseria: Michael Hegner, Kari Juusonen, Joergen Lerdam
scenariusz: Kari Juusonen, Joergen Lerdam
polski dubbing: Franek Dziduch, Jan Rotowski, Piotr Fronczewski, Jarosław Boberek, Agnieszka Dygant, Anna Dereszowska, Katarzyna Pakosińska
W 2010 roku gruchnęła zupełnie nieoczekiwana wieść - nieznana bliżej kreskówka o małym reniferze Niko, którego marzeniem było znaleźć się w zaprzęgu świętego Mikołaja, zaczął bić w polskich kinach rekordy popularności. Od premiery na początku grudnia 2009 roku do świąt obejrzało go 376 tysięcy widzów, głównie tych najmniejszych. Najbardziej wymagających. U nich nie ma lipy - albo się film podoba, albo nie.
A renifer Niko podobał się bardzo.
Sensacja była ogromna, ponieważ ta kreskówka nie ma nic wspólnego z wielkimi amerykańskimi przedsięwzięciami Pixara czy DreamWorks. To niewinna bajka narysowana przez twórców europejskich, głównie z Finlandii, Danii, a także Niemiec i Irlandii. To głównie Finowie stali za sukcesem tego filmu, obsypanym nagrodami na wielu festiwalach dziecięcych. Fenomen - mówiono, bo nigdy dotąd Europie nie udało się stworzyć podobnego filmu animowanego dla dzieci, który zagroziłby wynikom dzieł amerykańskich.
Magia Świąt czy też łaskawość najbardziej bezwzględnych recenzentów, jakimi są dzieci?
emisja: "Renifer Niko ratuje święta" - piątek godz. 5.25 (TVP2)
"Renifer Niko ratuje brata" - piątek godz. 10.30 (TVP1)
materiały prasowe
9 z 13
''Rybka zwana Wandą'' czyli mów, mów po rosyjsku!
reżyseria: Charles Crichton
scenariusz: Charles Crichton, John Cleese
w rolach głównych: John Cleese, Jamie Lee Curtis, Kevin Kline, Michael Palin
Grupa Monty Pythona nie odcisnęła jedynie piętna na kabarecie, telewizji i rozrywce. Miała także ogromny wpływ na kino. Do dzisiaj ma, bo Terry Gilliam - jedyny Amerykanin w tej brytyjskiej na wskroś grupie, odpowiedzialny za niezwykłe animacje z ''Latającego Cyrku" - tworzy do tej pory wiele niezwykłych filmów, chociażby "Parnassusa", "Nieustraszonych braci Grimm" czy "Teorię wszystkiego" o prof. Stephenie Hawkingu.
''Rybka zwana Wandą" nie jest klasycznie odjechanym filmem Monty Pythona, takim jak "Monty Python i święty Graal", "Sens życia według Monty Pythona" czy "Żywot Briana", ale zawiera elementów humoru, za którym tęsknią wszyscy miłośnicy talentu tej grupy. John Cleese i Michael Pallin weszli w nim w nadzwyczajną wręcz symbiozę ze zjawiskową Jamie Lee Curtis, a nade wszystko niedocenianym Kevinem Klinem, którego popisem także jest ten film. Film pełen gagów i scen rodem z programów telewizyjnych BBC.
polski dubbing: Anna Cieślak, Magdalena Wasylik, Lidia Sadowa, Katarzyna Łaska, Czesław Mozil
Fenomenu tego filmu nie zrozumie nikt, kto nie jest małą dziewczynką albo takowej nie ma w rodzinie. Bo na pozór ''Kraina lodu" to nic takiego. A jednak mój przyjaciel opowiadał mi, że gdy poszedł z córkami na zrealizowaną na podstawie tego filmu rewię na lodzie i gdy dziesiątki dziewczęcych gardeł zaczęły śpiewać "Masz tę moc", ciarki go przeszły.
Moc nadchodzi wraz z pierwszym lodem i śniegiem. A jest to moc i magia ukryta w produkcjach Disneya, których "Kraina lodu" jest przedstawicielem niemal sztandarowym. Grafika połączona z wyrazistymi bohaterami została dodatkowo wzmocniona piosenkami. To one stają się dziecięcymi hitami. Chcesz nadążać za swymi pociechami, drogi rodzicu? Musisz je znać!
emisja: piątek godz. 19.05 (Polsat Film)
materiały prasowe
11 z 13
''Igrzyska śmierci. Kosogłos'' czyli dziewczyna z plakatu
reżyseria: Francis Lawrence
scenariusz: Danny Stron, Peter Craig
w rolach głównych: Jennifer Lawrence, Josh Hutcherson, Liam Hemsworth, Julianne Moore, Philip Seymour Hoffman, Woody Harrelson, Donald Sutherland, Elizabeth Banks
W odróżnieniu od niego jestem bardzo słaby w serialach. Nie oglądam żadnych ''Watah'' ani ''House of Cards'', nie mówiąc już o ''Modach na sukces'' czy innych ''M jak miłość''. Nie dlatego, że mam coś do seriali, bojkotuję je albo uważam za patologię (choć takie myśli chodzą mi czasem po głowie, bo jeśli ktoś nie potrafi opowiedzieć swej historii choćby w trzech godzinach, to co z niego za reżyser?), ale zwyczajnie brakuje mi aż takiej systematyczności w oglądaniu. Serial bowiem to dawkowanie, którego jedynym celem jest doprowadzenie widza do głodu. Do błagania o więcej i to o stałych porach.
Kiedy zatem weszła na ekrany kin druga część ?Igrzysk śmierci?, stanowczo protestowałem przeciwko robieniu z tej opowieści serialu. Protestowałem także przy okazji ekranizacji Tolkiena, protestowałem przy ''Więźniu labiryntu'', nawet ''Nimfomance''. Zawsze, gdy opowieść nie miała początku ani końca. Wyrywała widza z kontekstu i robiła z niego głupca, jeśli ''nie znał dwójki'' albo jedynki.
I tak sobie mogę protestować do końca życia, którego nie zmienię. Seriale rządzą dzisiaj nie tylko telewizją, ale - jak się okazuje - zaczynają rządzić kinem. Są bowiem niczym innym jak programem lojalnościowym. Abonamentem wykupywanym przez widza wraz z obejrzeniem pierwszej części. Odtąd będzie chciał więcej i więcej, będzie gonił zakończenie filmu, które chce poznać tak, jak kot chce złapać świetlny refleks na ścianie.
''Kosogłos'' to nie tylko trzecia część wielkiego serialu z boską Jennifer Lawrence w roli głównej. To na dodatek pierwsza część trzeciej części. Serial w serialu. Ci, którzy czytali książkę, wiedzą, że nie daje ona dość materiału do dokonywania podobnych zabiegów. No ale ''Hobbit'' JJ Tolkiena też nie dawał, a jednak ludzie uznali bajki Petera Jacksona, iż zrobił z niego trzy monumentalne części, gdyż ?nie chciał niczego uronić? za obowiązujące i wystarczające.
Trudno - machnąłem ręką. - Chociaż chciałbym wiedzieć, jak się te ''Igrzyska śmierci'' skończą, a niektórzy chcieliby nawet wiedzieć (o zgrozo!) jak się zaczęły, to muszę zaakceptować to, co mam. Zwłaszcza, że mam Jennifer Lawrence. Dziewczynę z plakatu.
emisja: piątek godz. 21 i 22 (Canal+), sobota godz. 18.55 i 19.55 (Canal+_
Fot. Polsat Film
12 z 13
"Avatar" czyli wszystko przez internet i luminescencję
reżyseria: James Cameron
scenariusz: James Cameron
w rolach głównych: Sam Worthington, Zoe Saldana, Sigourney Weaver, Stephen Lang
Tak, jestem wielkim miłośnikiem "Avatara". Tak, wiem że jest ckliwy i że właściwie to nic takiego. Ot, "Tańczący z Wilkami" na innej planecie, oparty na tej samej co ów costnerowski film zasadzie - fascynacji ludźmi, którzy potrafią żyć w zgodzie z naturą i którzy z owym stosunkiem do przyrody muszą się skonfrontować ze współczesnym światem.
Jestem jednak "Avatarem" zauroczony. Podejrzewam, że z powodu najprostszych skojarzeń i bodźców. Podoba mi się ten dziki i unikalny, choć nieco kiczowaty świat planety Pandora. Podoba mi się Zoe Saldana w roli niebieskiej kotki, zwłaszcza gdy z sykiem staje w obronie swojego faceta niczym pantera gotowa przegryźć gardło każdemu, kto chciałby jej go odebrać.
(tak, Zoe Saldana jest w tym filmie obłędna, nie będę krył tej opinii)
Podoba mi się ta nieco landszaftowa, ale piękna luminescencja pod wpływem choćby małego dotyku. Czy wiecie Państwo, że glony w Morzu Karaibskim reagują podobnie na każdy ruch pływaka? Nade wszystko podoba mi się wizja połączenia wszystkiego, co nas otacza w formę życionośnej sieci internetowej. Każdy organizm, każda istota wpięta kosmykiem włosów do gniazdka pozostaje w nim w ścisłym związku dopóki jest podpięta. Podpięta do życia. To niezwykle staroświeckie, ale i niezwykle współczesne.
emisja: sobota godz. 21 (Polsat Film)
13 z 13
I wreszcie perełka. ''Wielka szóstka'' czyli czip w głowie dziecka
reżyseria: Chris Williams, Don Hall
scenariusz: Don Hall, Jordan Roberts
polski dubbing: Zbigniew Zamachowski, Jakub Zdrójkowski, Eryk Lubos, Piotr Grabowski
- Nikt już nas nie potrzebuje - uskarża się w ''Kingsajzie'' redaktor Olgierd Jedlina, znany publicysta z "Pasikonika", prywatnie krasnoludek. - Gdzie są te konie, którym grzywy można było pleść? Komu dzisiaj zboże mleć nocą we młynie? Dzieci rzucają dziś butami w krasnoludki.
Księżniczka wyzwolona z mocy smoka przez dzielnego rycerza? Teraz ważniejsze są ''Pingwiny z Madagaskaru'' czy Ninjago, względnie ''Rio''. Jeśli nie wiesz, co to Ninjago, nie rozróżniasz Senseia Wu od Hipnokobr, przepadłeś. Równie dobrze możesz rozmawiać z dzieckiem po chińsku.
Nie wiem, czy ten film stanie się dla dzieci tak kultowy jak Ninjago. Cholera wie, po tych szkrabach można się spodziewać różnych fascynacji, trudno coś przewidzieć. Może się stanie, może nie. Nawet jeśli jednak dzieci rzucą w ten film butem albo dopiero co ułożoną z klocków ciężarówka, to i tak jest on istotny.
Bo w kontaktach z dziećmi stanowi przejście wytwórni Walta Disneya na poziom 2.0. Na poziom, na którym już dawno znajdują się jej klienci.
"Wielka szóstka" to nie tylko historia futurystyczna. Ona jest także opowiedziana futurystycznym językiem. Stanowi jakby nakładkę modyfikującą na wszelką dotychczasową twórczość disneyowską, na wszystkie jego księżniczki, myszki, kaczorki, piękne, bestie i co ino.
To jest przyszłość w każdym tego słowa znaczeniu - przyszłość dzieci, przyszłość filmu animowanego, przyszłość Disneya, który zrobił animację mocno nawiązującą do mitu założycielskiego o superbohaterze, co jest o tyle ciekawe, iż mit ten jest przecież niemal rówieśnikiem kreskówek Walta Disneya. Zupełnie jakby Myszka Miki i Kaczor Donald szły pod ramię z Supermanem i Batmanem. A któż z animacji bardziej kształtował popkulturę i świat niż one?
Ten film stanowi rodzaj Avenger w wersji dla niepełnoletnich. To Liga Niezwykłych Dżentelmenów w kategorii U-12. Kino akcji dla jeszcze leżakujących i Marvel w mutacji wieczorynka level hard, gdzie pluszowego misia zastępuje robot, lalkę, która mruga oczami i mówi ''mama'' - komputer, a drewniane klocki - mikrobooty.
Disney zrobił film dla dzieci, w którym zaproponował im taki świat, jaki licuje z poziomem ich fantazji i kodem, jakim się obecnie posługują. Bez tego kodu nie będziemy w stanie dotrzeć do dziecięcych twardych dysków z wciąż jeszcze zapełnionym tylko fragmentem partycji, a w każdym razie nie dotrzemy tam przed groźnymi programami wirusowymi. Nie będziemy w stanie zamontować tam swoich czipów, na których najbardziej nam zależy. Chcecie tego?
Wszystkie komentarze