W ten weekend zapraszam Państwa przed ekrany telewizorów, oczywiście tych z Państwa, którzy je mają. Postarałem się wybrać kilka propozycji z programu telewizyjnego, na które sam - o ile czas pozwoli - rzucę okiem. Może i Państwo to uczynicie, kto wie?
Zapraszam też do zagadek. Ich rozwiązanie znajduje się na końcu przeglądu.
REKLAMA
materiały prasowe
1 z 13
"Zemsta Sithów" czyli gdy fabuła zaczyna galopować ***
reżyseria: George Lucas
scenariusz: George Lucas
w rolach głównych: Hayden Christensen, Natalie Portman, Ewan McGregor, Ian McDiarmid, Samuel L. Jackson
Żadna z części "Gwiezdnych wojen" nie miała takiego potencjału jak ten III epizod. Nawet epizod I, w którym po raz pierwszy zobaczyliśmy naszych bohaterów za młodu. Jednakże III epizod spinał nową serię "Gwiezdnych wojen" z tamtą, starą. Był klamrą, szwem, zamkiem błyskawiczny, który musi pasować, żeby się nie zaciąć.
Zaciął się. Dopiero po którymś obejrzeniu epizodów I-III (zwłaszcza II i III) widać, ile czasu ich twórcy zmarnowali na patrzenie sobie w oczy przez Anakina i Padme, na to całe romantyczne tarzanie się po trawie. To nie ten film, nie tego typu historia! Konsekwencją jest "Zemsta Sithów", w której fabuła musi rozpędzić się do niesłychanej prędkości, żeby ze wszystkim zdążyć przed rozpoczęciem IV epizodu, "Nowej nadziei". Skraca, spłyca wątki, robi z tego wszystkiego koszmarek.
Kiedy jednak widzę dzieciaków, którzy oglądają "Zemstę Sithów" z otwartymi ustami, przechodzi mi to całe narzekanie. I oglądam z nimi, jak zawsze.
PS
Jedna z postaci filmów s-f Stevena Spielberga pojawia się też w sadze o Gwiezdnych wojnach. Niełatwo ją zauważyć, ale jest widoczna podczas posiedzeń senatu. Która to postać? Odpowiedź na końcu przeglądu.
Ocena: 3
emisja: niedziela godz. 11.30 (TVN)
2 z 13
"47 roninów" czyli przecież nie popełnię seppuku przez Keanu Reevesa! ***
reżyseria: Carl Rinsch
scenariusz: Chris Morgan, Hossein Amini, Walter Hamada
w rolach głównych: Keanu Reeves, Hiroyuki Sanada, Ko Shibasaki, Tadanobu Asano, Rinko Kikuchi
Umówmy się, kino samurajskie (które uwielbiam) jest sztywne z założenia. Te wszystkie gadki o honorze, kodeksie, o zasadach... nie da się ich wygłaszać jak tylko w postawie hab-acht, co akurat w wypadku Japonii oznacza postawę cokolwiek odwrotną. Dawny, popularny w Polsce serial o Musashim Miyamoto - najbardziej znanym chyba roninie (samuraju bez pana) - był swego czasu próba rozluźnienia nieco gęstej atmosfery, jaka zawsze wkrada się między samurajów za każdym dobycie przez nich katany czy też równie groźnych tekstów. Z zasady jednak trudno wyobrazić sobie tego typu kino bez patosu i scen, w których nie każdy mówi to, co chciałby naprawdę powiedzieć.
Nawet na tym tle ''47 roninów'' Carla Rinscha wybija się ponad przeciętność. Twórcy tego filmu postanowili zastosować zabieg, którego jestem gorącym zwolennikiem, czyli wprowadzić nieco elementów magicznych i nadprzyrodzonych. Świetny pomysł! Wszystkie te samurajskie dzieje wyglądają niesamowicie z założenia, więc tego typu wariacja z wiedźmami, smokami, bestiami i zjawami to coś, co kupiłbym od razu.
Niestety, to cała magia w tym filmie. Reszta jakby niekonweniuje z tą wariacją i gdy czytałem swego czasu (jako fan wszelkich japonizmów) historię zemsty 47 roninów z Ako, to mam wrażenie, że wtedy bawiłem się lepiej niż oglądając ten film.
Jest w fantastycznej opowieści Carla Rinscha kilka elementów dobrych - zwłaszcza Rinko Kikuchi, tym razem w roli zmieniającej postać wiedźmy o oczach w dwóch różnych kolorach. No i ten Keanu Reeves, który jest jak góra Fuji. Nieruchomy, wykuty z kamienia. Tak jak go zastajemy na początku filmu, tak go i zostawiamy. Można odnieść wrażenie, że od ?Matrixa? wciąż mu powieka nie drgnęła, nie zadygotał jeden mięsień twarzy.
PS
Wiecie Państwo, w którym stuleciu miała miejsce prawdziwa historia, stanowiąca kanwę tego filmu? Odpowiedź na końcu przeglądu.
"Pręgi" czyli niewidzialne ślady na ciele i duszy ****
reżyseria: Magdalena Piekorz
scenariusz: Wojciech Kuczok
w rolach głównych: Michał Żebrowski, Agnieszka Grochowska, Jan Frycz
"- Wierzysz w Boga?
- Wierzę, ale nie w tym rzecz. Ja nie wierzę jemu. Myślę, że jest bezradny."
Magdalena Piekorz ekranizuje Wojciecha Kuczoka, aczkolwiek - jak to ona - po swojemu. Robi bynajmniej nie mroczny film o mrocznych sprawach. Łamie tabu, ale nie wkracza w nie buciorami czy też należałoby powiedzieć z pejczem.
Nakręciła to po swojemu, gdyż scenariusz do filmu powstał właściwie niezależnie od książki "Gnój" Wojciecha Kuczoka. Magdalena Piekorz opowiedziała o swoim pomyśle na film Krzysztofowi Zanussiemu, a ten skierował ją do Wojciecha Kuczoka, który tworzył coś podobnego. I śląski pisarz skreślił scenariusz równolegle z pisaniem "Gnoju".
Powiada Magdalena Piekorz, że wymogła na Wojciechu Kuczoku, by stworzył opowieść o miłości, która potrafi przetrwać rzeczy nie do przetrwania. I istnieje, mimo że nikt nie potrafi jej nazwać czy wyznać. A Michał Żebrowski bodaj pierwszy raz w karierze miał okazję zagrać rolę człowieka o głębokiej wrażliwości, wyżłobionej batem.
"Nie ma nic gorszego niż wrażliwy chłopiec udający gruboskórnego"
W 2004 roku Magdalena Piekorz odebrała za "Pręgi" Złote Lwy dla najlepszego polskiego filmu roku.
Ocena: 4+
emisja: sobota godz. 1.55 (Stopklatka)
Materiały dystrybutora
4 z 13
"Ewolucja planety małp" czyli zacznijmy wszystko od początku ****
reżyseria: Matt Reeves
scenariusz: Rick Jaffa, Amanda Silver, Mark Bomback
w rolach głównych: Andy Serkis, Jason Clarke, Gary Oldman, Tobi Kebbell
Spośród wszystkich apokaliptycznych wizji przyszłości tę, która czyni z Ziemi planetę władaną przez małpy lubię chyba najbardziej. Pewnie dlatego, że już to kiedyś przerabialiśmy. "Planeta małp" jest niczym innym jak powrotem do początków ewolucji. Próbą zaczęcia tego wszystkiego od nowa, może z lepszym skutkiem. Małpy dzięki rozwojowi swej inteligencji ponownie zaczynają władać Ziemią, ale może tym razem nie zmienią się w - o zgrozo! - człowieka.
Drugim powodem jest ... Guliwer. "Podróże Guliwera'' irlandzkiego pisarza Jonathana Swifta to jedna z moch ulubionych książek. A wizytę Lemuela Guliwera w krainie Houyhnhnmów uważam za najciekawszą. Przypomnę, że choć "Podróże Guliwera" kojarzą się nam głównie z wyprawą do krainy Liliputów, względnie kraju olbrzymów Brobdingnag, to utopii opisanych w tym dziele jest znacznie więcej. Kraina Houyhnhnmów to ląd, którym władają mądre konie, podczas gdy ludzie, nazywani Yahoosami, są zdegradowani do roli odrażających zwierząt.
"Planeta małp" nigdy nie była niczym innym. To właśnie kraj Houyhnhnmów, w którym także zastąpiło odwrócenie pojęć - ludzie zajmują miejsce zwierząt, zwierzęta miejsce ludzi, a wszystko to, aby pokazać paradoksy i alternatywy istniejącego świata.
"Planeta Małp" przeszła ewolucję. Dzisiaj nie jest tylko ciekawostką scence-fiction, opowiastką o alternatywnej wizji świata urządzonego inaczej. To już opowieść o czasach nam współczesnych, a zatem i o nas samych, w różnych wcieleniach i postawach, o przyszłości, która tworzy się teraz. O dążeniu do katastrofy.
I nadal przeraża. Wciąż gdy ją oglądam, czuję ten strach sprzed ponad 30 lat, gdy widziałem małpy zachowujące się jak ludzie. Dzisiaj jednak już wiem dlaczego. Bo ten gwałt na logice, jaki mi wtedy zadano, oznacza ni mniej, ni więcej tylko: zdaje ci się, że to małpy? Przecież w gruncie rzeczy, to ty. Planeta małp jest planetą ludzi. Już Jonathan Swift o tym pisał.
W rolę szympansa wcielił się znakomity brytyjski aktor Andy Serkis, a jego występ był możliwy dzięki specjalnej technice pozwalającej na przechwytywanie przez komputer ruchów aktora i przekazująca je do animacji. To dzięki niej małpa ma na ekranie rysy, grymasy i gesty aktora. Jak nazywa się ta technika? Odpowiedź na końcu przeglądu.
Ocena: 4+
emisja: sobota godz. 20 (Canal+ Film)
materiały prasowe
5 z 13
"Amelia" czyli plemnik o 18.22 i 32 sekundy ****
reżyseria: Jean-Pierre Jeunet
scenariusz: Jean-Pierre Jeunet, Guillaume Laurant
w rolach głównych: Audrey Tautou, Matthieu Kassovitz, Yolande Moreau
Po latach, w których w Polsce francuskie komedie kojarzyły się z Louisem de Funesem, nadeszła nowa epoka. Epoka "Amelii", wyznaczającej nowy trend w czymś co nazywam niekiedy na użytek własny komedią egzystencjonalną. "Amelia" jest bowiem komedią o tyle, o ile. Niektóre rzeczy w niej śmieszą, znacznie więcej jednak wzrusza. Jest to bowiem film o uroku egzystencji, o pięknie samego faktu istnienia.
Stąd te wszystkie detale. Stąd plemnik pana Poulain łączy się jajeczkiem pani Poulain co do sekundy. To ważne, bo w tej jednej sekundzie - tak jak w wypadku każdego innego człowieka - zmienia się diametralnie wszystko. Zaczyna się istnienie.
"Amelia" skupia się ne detalach, nie tracąc z oczu pryncypiów. Może dlatego, że bez tych detali pryncypia nie miały takiej siły znaczenia, a może w ogóle nie mogłyby istnieć. Detale rządzą przecież światem. Gdy się kocha, podnosi się je do roli relikwii. Gdy się nienawidzi, przeszkadzają choćby były drobne.
Ten francuski to jeden z najważniejszych detali, jakie kiedykolwiek powstały w dziejach kina.
Ocena: 4+
emisja: piątek godz. 9.10 (HBO2)
GUTEK FILM
6 z 13
"Sils Maria" czyli dwie strony tego samego medalu *****
reżyseria: Olivier Assayas
scenariusz: Olivier Assayas
w rolach głównych: Juliette Binoche, Kristen Stewart, Chloë Grace Moretz
"Sils Maria'' to film, w którym aktorzy grają aktorów. Przypomina to nieco ''Birdmana'', aczkolwiek okoliczności mamy tu zupełnie inne - Alpy. Szwajcaria, tu się oddycha! Juliette Binoche gra wziętą aktorkę, która niegdyś, jako nastolatka brawurowo zagrała w kontrowersyjnej sztuce o wzajemnej, podszytej erotyczną fascynacją relacji między dwoma kobietami - młodą i zuchwałą oraz starszą i bezbronną. Wtedy grała tę młodą, teraz ma stać się starszą. Nie za bardzo jej to odpowiada.
Nikomu chyba nie odpowiada stać się starszym, gdy kiedyś było się młodym.
Rywalizacja między młodością a starością wydaje się nierówna, skoro rozgranicza je tak wiele - chociażby skala tęsknoty. W wypadku starości - za wszystkim, w młodości - niemal za niczym. Młodość to ponoć wtedy, kiedy okrucieństwo jest cool, ale cierpienie już nie. Gdy patrzy się na Juliette Binoche i partnerującą jej tutaj Kristen Stewart, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że młodość i starość to jednak wciąż dwie strony tego samego medalu.
Przyznam, że uderzyła mnie w ''Sils Marii'' ta magnetyczna siła różnic, dwubiegunowa i przyciągająca. Bergmanowski dramat we współczesnej adaptacji. Nowe zupełnie, ale znajome czekanie na Godota.
Nie widzę w tym filmie opowieści o wojnie czy konflikcie pokoleń. Widzę żal, że nie da się być młodym i starym jednocześnie. Że duch idzie w parze z ciałem i tak jak ono się różnicuje. Że to zawsze musi być alternatywa, co samo w sobie odkrywcze nie jest, ale konsekwencje z tego wynikające dają już do myślenia.
''Sils Maria'' to również unikalna forma wyrazu, stanowiąca udaną próbę zatarcia granic między grą a rzeczywistością. Gdzie kino i teatr - jak usłyszymy - stają się prawdziwsze od życia. Niezwykłe są sceny spacerów Juliette Binoche i Kristen Stewart po górach, podczas których ćwiczą one tekst przedstawiania, ale nie zawsze łatwo się zorientować, kiedy już przestały.
Zacierają się granice gry i rzeczywistości, co ciekawe, zaciera się też granica między teatrem a kinem, co ciekawi mnie jeszcze bardziej. Jestem częstszym bywalcem sal kinowych niż teatralnych, choć przecież to teatr jest prawdziwym testem dla umiejętności aktora i największym wyzwaniem sztuki scenicznej. To on weryfikuje wszystko, stanowiąc bezpośredni i nieprzetrawiony kontakt z widzem.
Pierwszym poważnym filmem Kristen Stewart był pewien thriller Davida Finchera. Pamiętacie Państwo, jaki miał tytuł? Odpowiedź na końcu przeglądu.
Ocena: 5
emisja: sobota godz. 22.10 (Canal+ Film)
materiały prasowe
7 z 13
"Dwanaście prac Asterixa" czyli Herkules w urzędzie *****
Dzisiaj Asterix pokazywany jest w kinach w wersji aktorskiej, ale prawdziwy urok miały te pełnometrażowe filmy animowane. Były najbardziej zbliżone do komiksowego oryginału, który od 1959 roku tworzyli Rene Goscinny i Albert Uderzo. Tego oryginału, na którym nie mieliśmy w gruncie rzeczy czasu porządnie się wychować, gdyż Asterixy z trudem docierały za żelazną kurtynę. A gdy już dotarły, zastały tu rodzime komiksy "Kajko i Kokosz" Janusza Christy, kultowe i niepodzielnie władające Polską.
"12 prac Asterixa" to film z 1976 roku, na poły komiksowy, na poły współczesny. Wszak awantura zrobiona upiorom, że hałasują po nocy i spać nie dają do takich właśnie należy. Podobnie jak zadanie, by w urzędzie biurokratów zdobyć jakieś zaświadczenie. Tej pracy Herkules z pewnością by nie sprostał.
PS
A który komiks był pierwszy - Asterix czy nasz Kajko i Kokosz? Odpowiedź na końcu przeglądu.
Ocena: 5
emisja: sobota godz. 9 (TV4)
materiały prasowe
8 z 13
"Ostatni Mohikanin" czyli Indianie mówiący po francusku *****
reżyseria: Michael Mann
scenariusz: Philip Dunne, Michael Mann, Christopher Crowe, John L. Balderston, Paul Perez, Daniel Moore
w rolach głównych: Daniel Day-Lewis, Madeleine Stowe, Russell Means, Wes Studi
Kultowy film Michaela Manna powstał na motywach książki, którą James Fenimore Cooper napisał jeszcze w 1826 roku. Dla niego była to niemal współczesność, wszak mówimy o czasach osadnictwa jeszcze przed ogłoszeniem przez Stany Zjednoczone niepodległości (1776 rok), w czasie wojen francusko-brytyjskich w Ameryce Północnej 1754-1763. Obie strony wspierały wówczas plemiona indiańskiej - za Brytyjczykami stała Konfederacja Irokezów m.in. z Huronami i Mohikanami, natomiast Francuzów wspierali Ottawowie, Potawatomi i inni. Stąd obecność języka francuskiego jako mowy, którą posługiwali się Indianie. W tym filmowy Huron Magua, grany przez Wesa Studiego - jednego z najbardziej znanych aktorów indiańskich, pochodzący z plemienia Czirokezów. Znamy go jako Geronimo, grał w "Tańczącym z Wilkami" czy "Avatarze".
Michael Mann przerobił powieść Coopera. Postacie drugoplanowane, takie jak Sokole Oko (Daniel Day-Lewis) wyciągnął na plan pierwszy, inne zmarginalizował. Przebudował fabułę, zmienił wątki. Wyszedł film znakomity.
PS
Ostatni Mohikanin? Czy to znaczy, że Mohikanie wyginęli w XVIII wieku doszczętnie? Odpowiedź na końcu przeglądu.
Ocena: 5
emisja: sobota godz. 22.50 (TVP1)
materiały prasowe
9 z 13
"Nowa nadzieja" czyli od tego się wszystko zaczęło *****
reżyseria: George Lucas
scenariusz: George Lucas
w rolach głównych: Mark Hamill, Carrie Fisher, Harrison Ford, Alec Guinness
- To jest bez sensu - powiedział George Lucas, gdy po raz kolejny przerabiał scenariusz "Gwiezdnych wojen". - Robię jakąś bajkę dla dzieci. Nie był w najlepszym nastroju. W maju 1973 roku United Artists zdecydowanie odrzucili projekt jego scenariusza jako infantylny. Potem Lucas założył z Francisem Fordem Coppolą i Johnem Kortym wytwórnię American Zoetrope, dla której w 1973 roku nakręcił "Amerykańskie graffiti", po czym rzucił wszystko i zaczął tworzyć "Gwiezdne wojny". Koledzy z wytwórni uznali to za zdradę. Coppola uważał, że Lucas rozmienia się na drobne, trwoniąc czas i talent na brednie science fiction. Nie wiedzieli jeszcze wtedy, że zrobi film, który faktycznie zmieni kino raz na zawsze.
W chwili premiery siódmego już epizodu, internet jest pełen zdjęć pokazujących, jak wielkim zainteresowaniem cieszyły się ''Gwiezdne wojny'' u zarania, 25 lipca 1977 roku, gdy miała miejsce premiera pierwszej z części. ''IV epizod: Nowa nadzieja''. Tak bowiem brzmi oficjalna nazwa tej najstarszej części, która jednak przed 38 laty jeszcze nie obowiązywała. Mało kto wie, że George Lucas nadał ją dopiero w kwietniu 1981 roku. Oryginalny scenariusz pisał pod tytułem ?The Adventures of the Starkiller: Episode I - The Star Wars", dopiero po jakimś czasie uznał, że zacznie opowieść od środka, od czwartej części. Potem nakręcono piąty (''Imperium kontratakuje''), szósty (''Powrót Jedi'') i dopiero po wielu latach przerwy - epizody od pierwszego do trzeciego jako retrospektywę.
A wiecie Państwo, który aktor miał początkowo zagrać Hana Solo, ale odmówił? Odpowiedź na końcu przeglądu.
Ocena: 5
emisja: niedziela godz. 20 (TVN)
materiały prasowe
10 z 13
"Naga broń" czyli ooooh, say, can you see? ******
reżyseria: David Zucker
scenariusz: Pat Proft, Jerry Zucker, Jim Abrahams, David Zucker
w rolach głównych: Leslie Nielsen, Priscilla Presley, George Kennedy, OJ Simpson
- Leżysz na królowej, ona obejmuje cię nogami i to ma być news?! Gazety schodzą na psy - to mój ulubiony cytat z "Nagiej broni". A jaki jest Państwa?
Bracia Zuckerowi i Jim Abrahams - królowie komedii, w tym tercecie stworzyli cały mikroświat filmów, przy których zrywać można boki. Właściwie należących do wzorca komedii, idealnie skrojonych i zagranych. Perfekcyjnych. Do takich należą "Czy leci z nami pilot?" i kontynuacja "Spokojnie, to tylko awaria", które wylansowały m.in. Leslie Nielsena, niegdyś aktora mało znanego i występującego w produkcjach klasy B, także w horrorach. Dopiero po sześćdziesiątce stał się sławny dzięki "Nagiej broni" i podobnym tego typu komediom, stał się ich symbolem. Szkoda, że tak późno, bo dzisiaj Leslie Nielsen już nie żyje. Żyje jednak "Naga broń", z ciekawymi rolami Priscilli Presley (rozwódki po Elvisie Presleyu) i OJ Simpsona, niegdyś futbolisty amerykańskiego z ligi NFL - tu w roli policjanta Nordberga.
PS
A w jakich klubach ligi futbolu amerykańskiego NFL grał OJ Simpson? Odpowiedź na końcu przeglądu
Ocena: 6
emisja: sobota godz. 19 (TVN7)
Zresztą zamiast gadać o "Nagiej broni", polecam Państwu hymn Stanów Zjednoczonych w wykonaniu znakomitego śpiewaka operowego Enrico Pallazzo, wraz z policjantami próbującymi aresztować Franka Drebina z dłońmi na sercu.
11 z 13
"Dom zły" czyli wódka zmrożona w PRL-owskim śniegu ******
reżyseria: Wojciech Smarzowski
scenariusz: Wojciech Smarzowski, Łukasz Kośmicki
w rolach głównych: Arkadiusz Jakubik, Marian Dziędziel, Bartłomiej Topa, Kinga Preis
Jeżeli w "Weselu" Wojciech Smarzowski spoliczkował nas bez pardonu, to w "Domu złym" wali już bez pardonu po łbie. Łbie ciężkim od wódki, bo u Wojciecha Smarzowskiego cały świat niemal przegląda się w grubym denku butelki. Dobrze zmrożonej w śniegu stanu wojennego, ale utytłanym też w błocie, które jest tu wszechobecne. Nieprzypadkowe. To historia pełna błota, szlamu, mułu. Wszyscy są nim oblepieni, nikt nie wychodzi z niej czysty.
Niezwykła to produkcja, po której człowiek wychodzi iście obolały, ale też odmieniony jak po rzadko którym filmie. I nie jest, wbrew temu co mogłoby się wydawać, rzeczywistość jedynie dawnego PRL. To po prostu szarpanie sumień tak, aby się czasem nie zabliźniły plugastwem.
PS
W filmie "Dom zły" Wojciech Smarzowski pokazał unikalny czechosłowacki film, stanowiący promocję jednego z budzących największą dumę wynalazków techniki PRL, który miał podbić świat. Co to za wynalazek? Odpowiedź na końcu przeglądu.
Ocena: 6
emisja: sobota godz. 22.10 (Stopklatka)
materiały prasowe
12 z 13
I coś dla wielbicieli kina klasy B - "Zapomniany gatunek" *
reżyseria: Joseph Conti
scenariusz: Robinson Young, Patrick Doody, Chris Valenziano
w rolach głównych: Antonio Sabato Jr., Angie Everhart, R.H. Thomson
Może to i lepiej, że Poznań nie ma metra, a Warszawa - jedynie takie z planem do naniesienia na długopis. W metrze bowiem mogą się legnąć straszliwe potwory. W tym klasycznym horrorze Josepha Contiego pod ziemią siedzą krwiożercze bezkręgowce. Coś dla miłośników gatunku.
1. E.T. - jego rasa została umieszczone przez Lucasa w senacie galatyki
2. To historia XVIII-wieczna, dokładnie z 1701 roku
3. Technika tego typu nazywa się motion capture, w skrócie mocap
4. Kristen Stewart zagrała w filmie Davida Finchera "Azyl"
5. Teoretycznie Asterix, bo Kajko i Kokosz to historia z lat 70., ale pierwsze historyjki o Kajtku i Koko pojawiały się w "Wieczorze Wybrzeża" w 1958 roku, czyli rok przed Asterixem
6. W spisie powszechnym z 2000 roku przynależność całkowitą albo częściową do szczepu Mohikanów zadeklarowało 2012 osób
7. Hana Solo miał według pierwotnego planu grać Al Pacino. Pasowałby?
8. W latach 1969-1979 OJ Simpson był zawodnikiem klubów Buffalo Bills i San Fransisco 49ers
9. Tym wynalazkiem był polonez. Wojciech Smarzowski znalazł absolutną perełkę, jaką jest ten czechosłowacki film, i umieścił ja w filmie
Wszystkie komentarze