Filmów w kinach jest tak wiele, że nie sposób obejrzeć wszystkich. A jeśli coś przeoczymy, pozostaje nadrobić zaległości np. przy pomocy telewizji. Oto kilka ciekawych propozycji telewizyjnych na ten weekend, ustawionych chronologicznie, według godzin emisji. A także zagadki, których rozwiązanie znajdzie się na końcu przeglądu. Prosiliście Państwo także o rok każdego filmu - służę.
REKLAMA
1 z 13
''Lewiatan'', czyli Hiob po rosyjsku. Przerażający (2014)
reżyseria: Andriej Zwiagincew
scenariusz: Oleg Niegin, Andriej Zwiagincew
w rolach głównych: Aleksiej Sieriebriakow, Elena Ljadowa, Władimir Wdowiczenkow, Roman Madjanow
''Odważ się rękę nań włożyć, pamiętaj, nie wrócisz do walki. Zawiedzie twoja nadzieja, bo już sam jego widok przeraża. Kto się ośmieli go zbudzić? Któż mu wystąpi naprzeciw? Kto się odważy go dotknąć bezkarnie? ? Nikt zgoła pod całym niebem.''
Księga Hioba
A gdyby tak Hiob nie dostał swojej nagrody? Gdyby jego zgoda na wyroki, jakie niesie los, oznaczała jego zgubę? Gdyby nie było żadnej nadziei na triumf dobra nad złem? Wyobraźmy sobie taką wersję sprawiedliwości. Zresztą nie musimy jej sobie wyobrażać. To Rosja.
O Rosji jelcynowskiej mówiło się, że groziło jej rozbicie dzielnicowe niczym Polsce Bolesława Krzywoustego. Rządy miejscowych watażków z własną milicją, prokuraturą i sądem, na których gdzieś na zapadłych rubieżach Syberii czy Arktyki nie było siły. Ta Rosja, o której mówi Andriej Zwiagincewa nie zmienia się pod tym względem, za to nabiera jeszcze groźniejszych cech - potwora o trudnej do opisania sile i bezwzględności. Bestię o wielkich mackach w kształcie ramion buldożerów i koparek, zagarniającymi co tylko zechcą.
Kto wystąpi naprzeciw Lewiatanowi? Nikt zgoła pod całym niebem.
Nie jest bowiem opowieść Andrieja Zwiagincewa historią bohaterskiej walki człowieka z systemem - nic podobnego. Za proste by to było, za płytkie, zbyt nieprawdziwe wreszcie i za mało przerażające. Lewiatan Zwiagincewa jest bestią o wiele groźniejszą niż cokolwiek, co możemy sobie wyobrazić. To iście orwellowska beznadzieja, w której nie sposób znaleźć schronienia przed Wielkim Okiem Saurona a wszechobecny i wszechmocny jest w stanie wykorzystać każdą ludzką słabość, nadaremnie zalewaną wódką.
Powiem Wam krótko, ciary przechodzą. Naprawdę. Biblijny Hiob to jeden z najtrudniejszych do zrozumienia, ale i najmocniejszych happy endów w dziejach. Ten rosyjski Hiob jest jego wersją widzianą w zwierciadle, które wszystko wykrzywia. Wykrzywia, a jednak nadal pokazuje. Wykrzywia, ale jej nie zmienia. To nadal jest Hiob, który nie ma żadnych szans z siłą sprawczą, ale Hiob przegrany w starciu z natrętną myślą - a co, jeśli Rosja nie jest jednak Ziemią Obiecaną?
PS
"Lewiatana" kręcono w mieście Kirowsk w obwodzie murmańskim. Po nakręceniu filmu doszło tam do nawiązującej do niego tragedii. Pamiętacie Państwo, co się wydarzyło?
"Hiszpanka" czyli polska historia jak efekt jo-jo (2014)
reżyseria: Łukasz Barczyk
scenariusz: Łukasz Barczyk
w rolach głównych: Crispin Glover, Jakub Gierszał, Patrycja Ziółkowska, Jan Peszek, Sandra Korzeniak, Florence Thomassin
emisja: piątek godz. 15.45 (HBO)
Nie spodziewałem się tego absolutnie. Wiedziałem, że Łukasz Barczyk nie zrealizuje dyktatu o powstaniu wielkopolskim ani apelu poległych, ale spodziewałem się raczej iż pójdzie w stronę popkulturowej wariacji opartej na beletrystyce, fantastyce, może nawet thrillerze czy baśni. W każdym razie, że stworzy alternatywny miraż przenoszący powstanie wielkopolskie na nowy poziom dyskursu i postrzegania, tak jak Jan Komasa zrobił to w "Mieście 44". Tymczasem Łukasz Barczyk zrobił coś kompletnie innego niż Jan Komasa i kompletnie innego niż się spodziewałem.
"Hiszpanka" Łukasza Barczyka nie jest nieangażującą i niezobowiązującą zabawą popkulturową wokół powstania wielkopolskiego i przyjazdu do Poznania mistrza Ignacego Jana Paderewskiego w grudniu 1918 roku. Nie jest to polska wersja Indiany Jones, w której historia staje się jedynie luźno utkaną kanwą wielkiej przygody, na którą tak przebieraliśmy nóżkami. Przynajmniej ja przebierałem. Odkąd zobaczyłem w zwiastunie te wspaniałe, plastyczne zdjęcia, te wszystkie sterowce, aeroplany, automobile, seanse spirytystyczne, ten pojedynek mediów i chodzącego po Poznaniu Crispina Glovera (nigdy bym nie pomyślał 30 lat temu, gdy kupowałem bilety z metra na "Powrót do przyszłości" w kinie Wilda), zamarzyła mi się osadzona w Poznaniu iście hollywoodzka opowieść, przenosząca polskie kino nie tylko na wyższy poziom artystyczny - czego ostatnio domagał się Tadeusz Sobolewski, twierdząc że jesteśmy już na to gotowi, ale również na wyższy poziom rozrywkowy.
Łukasz Barczyk nie zrobił prostej beletrystyki opartej na historii Polski i Wielkopolski, ale też specjalnie swego filmu nie skomplikował. Oparł się na spirytystycznej wizji, przetransformował swą opowieść w rodzaj jednego, wielkiego seansu, podczas którego wywołuje historię Polski jako ducha.
Takie postrzeganie historii, właściwe nam, Polakom (może tylko nam?), oparte na mistycyzmie jako nie tyle alternatywie, ale wręcz formie tłumaczenia faktów, wydaje się fantasmagorią. Czyż jednak nie tak właśnie do historii podchodzimy na co dzień? Czy nie czynimy z niej seansu, snu, wreszcie jednego wielkiego mitu. Mit jest u Łukasza Barczyka motywem wiodącym. Dominantą tak ogromną, że samą swą definicją oddziela ziarno od plew, dobro od zła.
Historia w "Hiszpance" jest nie tylko okrutną impresją, zmuszającą astralne ciało narodu do opuszczenia realnego świata. Ona powraca wciąż i wciąż niczym owo jo-jo w ręku demona. Przekazywaną z pokolenia na pokolenie telepatycznie, bez słów i glos. Bo w końcu albo się jest Polakiem, albo nie.
PS
Pamiętacie Państwo, jak długo w Poznaniu przebywał wtedy, w czasie powstania Ignacy Jan Paderewski? Odpowiedź na końcu przeglądu.
Wraaaow! Wrrraow! - mruczy powolny stwór poruszający się naprzód w tempie rocznego dziecka z wyprostowanymi rękoma. Dwuletnie dziecko już by mu uciekło, bo nie jest to z pewnością Usain Bolta świata zmarłych, czy też raczej nieumarłych - tych, którzy jedną gnijącą nogą są po tamtej stronie, ale drugą bez trupiego celullitu jeszcze po tej.
Zombie z filmu ''Noc żywych trupów'', który George Romero pokazał światu w październiku 1968 roku tak właśnie wyglądały. Choć powolne i ślamazarne, to i tak przerażały. Tak bardzo, że film Romero przeszedł do klasyki kina grozy. Tam przeszedł! Wyznaczył zupełnie nowe kierunki i utorował drogę podgatunkowi filmów o żywych trupach, który dzisiaj jest już tak rozbudowany, iż bardzo trudno jest wręcz nakręcić coś nowatorskiego i sensownego tak, by nie powtarzać poprzedników.
Żywe trupy to klasyka horroru najbardziej pierwotna i tak też ujął ją George Romero 45 lat temu. U niego zmarli wstają z grobów niczym w Apokalipsie św. Jana. To chyba jedyna gałąź horroru, w której jest tak, jak powiada Pismo.
Dzisiaj to już nie przejdzie. W obecnych czasach zombie nie mogą leniwie wyłaniać się spod grobowych płyt pod wpływem układu planet, Księżyca, wyładowań elektrycznych etc.
Przez 45 lat zombie zmutowały tak, jak zmutowało kino. Dzisiaj są szybsze, sprawniejsze, powstałe z martwych pod wpływem działania nie planet i księżyca, ale raczej wirusa, a zagęszczenie ludzi powoduje, że rozprzestrzenia się on bardzo szybko.
Apokalipsa staje się pandemią.
Żywe trupy stają się tym samym ostrzeżeniem dla ludzkości i filmową percepcją jej obecnych strachów. Dzisiaj bardziej niż iść nocą przez cmentarz boimy się wybuchu globalnej epidemii.
Najnowszy film ''World War Z'' Marca Forstera to najnowsza mutacja historii o zombie, które z klasycznego horroru cmentarnego ewoluowały już bardzo wyraźnie w stronę thrillera medycznego.
Nade wszystko powstałego na podstawie książki Maxa Brooksa - książki znakomitej, bo analizującej świat współczesny pod kątem jego praktyczności. Zapamiętałem z niej jedno - gdy po wojnie z zombie trzeba odbudować świat, okazuje się że większość ludzkości niczego nie potrafi produkować.
PS
Czy wiecie Państwo, w którym roku nakręcono pierwszy film o zombie? Odpowiedź na końcu przeglądu.
"Birdman", czyli film tak prawdziwy, że aż znakomity (2014)
reżyseria: Alejandro Gonzalez Inarritu
scenariusz: Alejandro Gonzalez Inarritu, Nicolas Giacobone, Alexander Dineralis, Armando Bo
w rolach głównych: Michael Keaton, Edward Norton, Emma Stone, Naomi Watts, Andrea Riseborough, Zach Galifianakis
Szczerość... myślę, że ona jest tu słowem kluczowym także w kontekście "Birdmana". Dzieło meksykańskiego reżysera Alejandro Gonzaleza I?arritu (za wizytówkę niech wystarczą tytuły "Amores perros" czy "21 gramów"), znanego jako El Negro, albo "Meksykański Tarantino", ma w sobie niezwykły dar wejścia z kamerą tam, gdzie mało kto dotąd docierał. I dosłownie, i w przenośni. Dosłownie, gdyż same zdjęcia w "Birdmanie" są perełką i to mimo tego, iż nie należą do specjalnie efektownych. Nie impet tych zdjęć, ale właśnie ich subtelność decydują o jakości. Kamera została poprowadzona przez ekipę tego filmu tak, jakbyśmy to my sami rzeczywiście zaglądali za kulisy teatru. Prześlizguje się wzdłuż korytarzy, zagląda wszędzie tam, gdzie drzwi uchylone, a krzyki i odgłosy awantury dochodzące z wnętrza każą się zatrzymać. Przystaje, by posłuchać krzyków, szeptów, a nawet rozmów neutralnych, pozornie o niczym.
Jest w "Birdmanie" sporo o granicach aktorstwa rozumianego właśnie jako szczerość, ale taka permanentna - wobec widza i odbiorcy, ale i wobec siebie samego. Oznacza ona wtedy konieczność odpowiedzi na kilka ważnych pytań, na które odpowiedzieć trudno, albo wręcz się nie da, z pytaniem o to, co ja właściwie w życiu robię i czy to ma jakąkolwiek wartość, na czele. Przy czym od razu nasuwa się pytanie pogłębiające - a owa "wartość", czym ona właściwie jest? Czym jest wartość twórczości, w której widzieć chce się sztukę, czyli coś jakościowego? Jest jakiś obiektywny miernik, czy też wyznacza go ludzkie zainteresowanie? Przecież skoro nikogo nie obchodzi to, co robisz, to nie istniejesz. Facebook, twitter, wszystkie te miejsca współczesnego świata, na których dzisiaj walczy się o lans, ale i o określenie granic własnej tożsamości, o zdefiniowanie siebie właśnie poprzez to, jak postrzegają cię inni.
"Fotograf" czyli znacznie większa Mała Moskwa (2014)
reżyseria: Waldemar Krzystek
scenariusz: Waldemar Krzystek, Krzysztof Kropka
w rolach głównych: Tatiana Arntgolc, Andriej Kostasz, Aleksandr Bałujew, Sonia Bohosiewicz, Tomasz Kot, Agata Buzek
Po sukcesie "Małej Moskwy" Waldemar Krzystek poszedł za ciosem. Tym razem umieścił w Legnicy już nie historię tragicznego romansu, ale ostry kryminał w skandynawskim stylu, zakrawający o thriller. Inspiracje Stigiem Larssonem i podobnymi mottami są tu aż nader widoczne, zatem "Fotograf" staje się pod tym względem wtórny, ale jego poetyka i sposób realizacji są w polskim kinie czymś nadzwyczajnym. Takie koprodukcji nie udało się stworzyć chyba z nikim, a co dopiero z Rosją. Film na poły polski, na poły (a nawet bardziej) rosyjski, zderzający ze sobą dwa światy i dwa sposoby myślenia. Z młodą rosyjską aktorką Tatianą Arntgolc (nie mylić z Olgą, jej siostrą bliźniaczką) jako agentką w stylu Clarice Starling z "Milczenia owiec".
Waldemar Krzystek lubuje się w retrospekcjach, one stanowią główną ramę jego filmów. Tutaj jest podobnie, ale tym razem potrafił dodać do nich kilka prostych, a przejmujących chwytów. Chłopiec mówiący głosem innych - jakże kapitalny to, prosty, a zarazem symboliczny pomysł!
PS
Tatiana Arntgolc w jednym z seriali rosyjskich zagrała Polkę. Jaki tytuł miał ten serial? Odpowiedź na końcu przeglądu.
emisja: piątek godz. 22.45 (Canal+ Family)
6 z 13
"Sanctum" czyli dyskretny urok geometrii (2011)
reżyseria: Alister Grierson
scenariusz: John Garvin, Andrew Wight
w rolach głównych: Richard Roxburgh, Ioan Guffudd, Alice Parkinson
Kiedy telewizja 3D zawojowała kina na świecie, wydawało się, że jej triumfalny marsz jest tylko kwestią czasu. Kolejne filmy pokazywano w trójwymiarze, powstawały przystosowane do tego kina, wreszcie technologia 3D i okulary wkroczyły do domów. To zdawał się być przełom - odtąd każdy widz telewizyjny miał oglądać filmy i programy (nawet mecze piłkarskie, takowe pokazywano w 3D w polskiej ekstraklasie) tylko w tej nowoczesnej technologii.
A jednak 3D nie zdominowało kina i telewizji. Pozostało jedynie ciekawostką, na marginesie głównego nurtu. Dlaczego? Głównie z tego powodu, że ludzie nie zaakceptowali prostych przeróbek. Taniego efekciarstwa, które z tego co płaskie robi nagle wypukłe, wypychając sztucznie obraz przed oczami. Nie miało to większego sensu, szybko się znudziło.
Co innego filmy, które techniką 3D się kreci, przy użyciu przystosowanych do tego kamer. Co innego filmy przygotowane specjalnie z myślą o niej, sensowne.
Takich filmów powstało bardzo mało. Jednym z nich był "Avatar", który w sposób zasadniczy różnił się od wszelkich innych prostych produkcji płaskich, sztucznie wypchniętych w trójwymiar. Tymi samymi kamerami, co "Avatar" Jamesa Camerona nakręcono jednak także "Sanctum" - niezwykły film oparty w dużej mierze na geometrii. To opowieść o grotołazach, którzy odkryli na Papui-Nowej Gwinei najgłębszą jaskinię świata. Zejście do niej staje się dramatem.
"Sanctum" umknęło opinii publicznej, a szkoda, bo film to nie tylko udany, ale i przełomowy pod względem realizacyjnym. Pokazujący do czego tak naprawdę służy technika 3D.
PS
Wiecie Państwo, kiedy powstał pierwszy film w technologii trójwymiarowej 3D? Odpowiedź na końcu przeglądu.
emisja: sobota godz. 0.15 (Polsat)
materiały prasowe
7 z 13
"Goryle we mgle" czyli człowiek brutalny jak przyroda (1988)
reżyseria: Michael Apted
scenariusz: Anna Hamilton Phelan, Tab Murphy
w rolach głównych: Sigourney Weaver, Bryan Brown, Julie Harris
Sigourney Weaver kojarzy nam się z serią "Obcy", z "Pracującą dziewczyną", ale rola w "Gorylach we mgle" jest chyba najlepszą w jej dorobku. Rola Diane Fossey - kobiety absolutnie zdeterminowanej w walce o to, by mogło przetrwać to, co pokochała najbardziej. Górskie goryle ze środkowej Afryki.
Trzy niezwykłe kobiety przyczyniły się walnie do ocalenia trzech gatunków małp człekokształtnych - Diane Fossey pracująca z gorylami, Jane Goodall - opiekunka szympansów z Tanzanii i Burundi, wreszcie Birute Galdikas, litewskiego pochodzenia - bojowniczka o los orangutanów z Borneo. Jedynie Diane Fossey zapłaciła za to życiem. Ale też ona z całej trójki była szczególnie zdeterminowana, stosująca w ochronie goryli coraz bardziej radykalne metody, z przemocą włącznie.
Sigourney Weaver gra ją jako kobietę na pozór wręcz szaloną, a w gruncie rzeczy po prostu obolałą. To, co widzi i czego doświadcza sprawia jej nieopisany ból. Taki, który powinien odczuwać każdy przyzwoity człowiek. A mało który doświadcza.
PS
Czy wiecie Państwo ile może ważyć dorosły samiec goryla górskiego? Odpowiedź na końcu przeglądu
"John Carter" czyli łaziki na Marsie nie znalazły księżniczki (2012)
reżyseria: Andrew Stanton
scenariusz: Michael Chabon, Mark Andrews, Andrew Stanton
w rolach głównych: Taylor Kitsch, Lynn Collins, Willem Dafoe
Krytyka zjechała ten film na czym świat stoi, miłośnicy prozy Edgara Rice Burroughsa również. Nie rozumiem tego do końca, bo ja lubię go oglądać. Efekciarski? Jasne, że tak, ale łączy w sobie to, co kształtowało mnie w dzieciństwie - XIX-wieczny pęd ku poznaniu świata z wyobrażeniami na jego temat. To Jules Verne i Edgar Rice Burroughs w jednym, na dodatek zrealizowani w czasach nam współczesnych, więc mocno stylizowany.
To przecież oczywiste, że na Marsie nie mieszkają żadne księżniczki, ani sześcioręcy Tharkowie. każdy marsjański łązik nam to powie. Nie w tym rzecz jednak. Rzecz w wyobraźni. Mnie "John Carter" przypomina o tym, jak wspaniała jest potęga wyobraźni łatającej luki w wiedzy i poznaniu. Dzisiaj niewiele zostało na nią miejsca. W ujęciu tamtej epoki, którą "John Carter" próbuje odtworzyć, była to znacznie bardziej prosta relacja.
Edgar Rice Burroughs swą książkę z 1912 roku, na podstawie której powstał ten film, zatytułował "Księżniczka Marsa". Wówczas była to paranaukowa percepcja ludzkiej ciekawości. Dzisiaj to jedynie przygoda.
PS
"Księżniczka Marsa" to pierwsze dzieło Edgara Rice'a Burroughsa. W tym samym roku brytyjski pisarz stworzył powstać, która uczyniła go nieśmiertelnym. Co to była za postać? Odpowiedź na końcu przeglądu.
"Książę Persji. Piaski czasu" czyli zagrajmy w film (2010)
reżyseria: Mike Newell
scenariusz: Boaz Yakin, Carlo Bernard, Doug Miro
w rolach głównych: Jack Gyllenhaal, Gemma Arterton, Ben Kingsley, Alfred Molina
Nie będę krył - chodzi mi o Gemmę Arterton. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie w "Byzantium", ale tutaj jest nie mniej charyzmatyczna. No i nie mniej piękna, nie oszukujmy się. To jednak nie wszystko, bo jest i Jack Gyllenhall - nie mniej udany. Oboje tworzą duet, jakiego w filmach tego typu od dawna nie oglądaliśmy. Może od czasów Indiany Jonesa albo "Gwiezdnych wojen"...
"- A z czego wnosisz, że jesteś pięknością?
- Z tego, że nie możesz oderwać ode mnie oczu"
Oparte na tego typu docinkach relacje damsko-męskiej zawsze pasowały do szybkiego kina przygodowego. I zawsze się sprawdzają. Tu jest podobnie.
"Książę Persji" jest ekranizacją popularnej gry, ale daleko poza grę wykracza. Byłem przekonany, że poza pokazem magicznych sztuczek z filmowej lampy Alladyna nie dostaniemy tu nic więcej. Nic bardziej mylnego. To całkiem udany film w tempie, jakiego rzadko można zaznać w kinie.
PS
Pamiętacie Państwo, w jakich okolicznościach Persja stała się Iranem? Odpowiedź na końcu przeglądu.
emisja: sobota godz. 20.25 (TVP1)
10 z 13
"Django" czyli czarny, uzbrojony i niekonwencjonalny (2012)
reżyseria: Quentin Tarantino
scenariusz: Quentin Tarantino
w rolach głównych: Jamie Foxx, Christoph Waltz, Leonardo Di Caprio, Samuel L. Jackson, Kerry Washington
Quentin Tarantino w swej niepowstrzymanej zabawie kinem i w robienie kina musiał kiedyś dotrzeć na Dziki Zachód. Zawsze chciał, bo przecież w kinie klasy B, któremu bezustannie oddaje hołd, mieszczą się westerny. Podobnie jak wcześniej w kinie wojennym czy gangsterskim, dopiero u Tarantino widać, jak bardzo się mieszczę.
"Django" nie jest jednak filmem niewymagającym. Co więcej, ten wielki dzieciak Quentin Tarantino, w którego twórczości nonsensem byłoby widzieć coś więcej niż konwencjonalną żonglerkę, tym razem wymaga od widza zdecydowanie więcej uwagi niż kiedykolwiek.
Jednocześnie nadal jednak konwencją żongluje, ustawiając czarnoskórego mściciela (w tej roli Jamie Foxx) nie jako zbuntowanego niewolnika, podnoszącego zagniewany wzrok na batożącego go właściciela. Usadza go w siodle, z bronią u pasa. Albo wbija w kamizelkę i cyznim, jak w wypadku brawurowej roli Samuela L. Jacksona. Jak powiadał Eddie Murphy w 48 godzin: "Jestem twoim koszmarem. Jestem czarny, mam broń, władzę i podejmuję decyzje". Nawet rasizm, nawet on jest u Quentino Tarantino pretekstem do przełamania konwencji. Jednocześnie stworzenia na zgliszczach własnej, w której długie dysputy bohaterów są cechą charakterystyczną.
emisja: sobota godz. 22 (TV Puls)
materiały prasowe
11 z 13
"Przypadek Harolda Cricka" czyli literatura jako lekarstwo (2006)
reżyseria: Marc Foster
scenariusz: Zach Helm
w rolach głównych: Will Ferrell, Maggie Gyllenhaal, Dustin Hoffman, Emma Thompson
To, co najbardziej podoba mi się w groteskowym filmie Marca Fostera (twórca "Marzyciela" i "Chłopca z latawcem"), to wykorzystanie literatury jako leku. Człowiek jako fabularny bohater swego życia, nie jest to pomysł nowy, ale gdyby się tak zastanowić, co powiedziałby narrator na temat zdarzeń, w których bierzemy udział, albo właśnie nie bierzmy - zaczyna być ciekawie.
Urok tego filmu tkwi właśnie w gabinecie Dustina Hoffmana, literaturoznawcy. To znaczy - wróć! Oczywiście tkwi również w cukierni panny Pascal (Maggie Gyllenhaal w świetnej roli romantycznej post-punkówy o gołębim sercu). Jednakże to Dustin Hoffman i jego analizy są tu kluczowe. "Ustalmy, czy pańskie życie jest komedią czy tragedią. Pozwoli na to kilka pytań" - już dla samej tej rozmowy warto obejrzeć ten film.
Ja go uwielbiam właśnie przez ową literacko-filmową definicję życia. Tym razem to nie bohater filmu mówi z ekranu. To ekran mówi do bohatera filmu.
emisja: niedziela godz. 13.20 (Filmbox Extra)
materiały prasowe
12 z 13
I na koniec - "Mrówki mutanty" (2005) dla miłośników kina klasy B
reżyseria: Fred Olen Ray
scenariusz: Brett Thompson, Lisa Morton
w rolach głównych: C. Thomas Howell, Stella Stevens
Ponieważ zawsze wybieram dla miłośników tego rodzaju kina jakiś podobny kiczyk, tym razem - ogromne, zmutowane mrówki. Przypomnę, że tego typu tematyka była fundamentem horroru. Już w 1954 roku - a zatem wtedy, gdy powstawała w Japonii "Godzilla" - został nakręcony film "One!" o ogromnych mrówkach powstałych jako mutacja po próbie atomowej.
Życzę zatem miłego oglądania.
emisja: sobota godz. 15.05 (TV4)
znak zapytania
13 z 13
Czas na odpowiedzi na zagadki
1. Zdesperowany przedsiębiorca, doprowadzony przez miejscowe władze Kirowska do ostateczności, zastrzelił mera i jego zastępcę.
2. Ignacy Jan Paderewski przebywał w Poznaniu przez sześć dni. Zameldował się w hotelu Baraz 26 grudnia, wyjechał w Nowy Rok.
3. Pierwszym filmem o żywych trupach był film "Białe zombie" (White Zombie) z 1932 roku. Wyreżyserował go Victor Halperin. W filmie trupy wychodziły spod ziemi z powodu zaklęć voodoo.
4. Ów rosyjskim filmem, w którym Tatiana Arntgolc zagrała Polskę był serial wojenny "Wtoroje wosstanie Spartaka" (Drugie powstanie Spartakusa) z 2013 roku. To historia radzieckiego pilota, bohatera drugiej wojny światowej Spartaka Kotlarewskiego, który - wzorem Spartakusa sprzed dwóch tysięcy lat - wznieca powstanie przeciw stalinowskiemu reżimowi.
5. Premiera filmów trójwymiarowych odbyła się 20 czerwca 1915 roku w Astor Theatre w Nowym Jorku. Pokazano wówczas filmy pokazujące nowojorskie życie oraz sztukę "Jim the Penman". Publiczność zakładała anaglifowe okulary.
Pierwszym trójwymiarowym filmem fabularnym była "Siła miłości" pokazana publiczności 27 września 1922 roku w hotelu Ambasador w Los Angeles.
6. Samiec goryla górskiego waży nawet 220 kg. Niemal żaden mężczyzna nie jest w stanie mu dorównać.
7. Edgar Rice Burroughs w 1912 roku stworzył postać Tarzana - chłopca wychowanego przez szympansy. Między 1912 a 1940 roku napisał aż 24 książki na jego temat. Był także twórca serii o Księżycu, Wenus czy "Lądzie zapomnianym przez cas", traktującym o zamieszkałej przez prehistoryczne zwierzęta zielonej krainie w sercu Antarktydy. Dzisiaj to klasyka s-f.
8. Persja stała się Iranem za czasów Reza Szacha, który władał w latach 1925-1941. Nie zmienił on początkowo nazwy kraju oficjalnie, jedynie prosił o to, by używać określenia "Iran", jako mniej kojarzącego się z zacofaniem. Tak się utarło. W 1935 roku Persja oficjalnie stała się Iranem.
Wszystkie komentarze