Różne bywają propozycje telewizyjne w święta - niekiedy nie za bardzo jest coś oglądać. Tym razem będzie inaczej. Programy telewizyjne na te Święta obfitują w mnóstwo ciekawych pozycji. Jest ich tak wiele, że pewnie niemożliwe jest obejrzenie wszystkich. Proszę zatem wybrać. Oto najciekawsze propozycje, ustawione chronolicznie:
REKLAMA
Canal+
1 z 20
"Syn Boży", czyli Jezus Chrystus ukrzyżowany. Także w kinie
reżyseria: Christopher Spencer
scenariusz: Richard Bedser, Christopher Spencer, Colin Swash, Nic Young
w rolach głównych: Diogo Morgado, Roma Downey, Amber Rose Revah, Greg Hicks
Święta Wielkanocna bez męki i zmartwychwstania Chrystusa na ekranie? Niemożliwe. Na ten temat filmów powstało bardzo wiele, ostatnią interesującą wariacją jest iście kryminalny "Zmartwychwstały", którego wciąż można oglądać w kinach (tutaj recenzja tego filmu).
"Syn Boży" to pełnometrażowa, kinowa wersja bijącego rekordy popularności serialu "Biblia", serialu świeżutkiego, bo z 2014 roku. To Nowy Testament w czasach nowożytnych.
Kiedyś chodziło się do kościoła na monumentalnego "Jezusa z Nazaretu" Franco Zeffirelliego. Oglądało się "Historię wszech czasów". Teraz mamy to imponujące widowisko.
emisja: piątek godz. 20 (Polsat)
W piątek o godz. 23.05 TVP1 pokaże film "Zabić Jezusa" z 2015 roku.
W sobotę o godz. 23.55 TVP1 pokaże z kolei "Nowe imperium" - wersję pasyjną z 2006 roku.
Już kiedyś przyznawałem się do słabości do Nighta Shyamalana, jego stylu i sposobu w jaki opowiada historie oraz pokazuje zło. Teraz przyznam się do braku zaufania do niego.
Niemal ze wszystkimi filmami Shyamalana miałem tak, że początkowo mnie one nie urzekały. Odrzucałem je, oczekując czegoś więcej. Odrzucałem je właściwie nie wiadomo, dlaczego. Dopiero po którymś, drugim, trzecim, kolejnym obejrzeniu dochodziłem do wniosku, że to jest jednak rzecz wartościowa. Tak było z "Niezniszczalnym", tak było również z "Osadą" - filmem niemal ekskluzywnym w każdym tego słowa znaczeniu. Filmu o świecie odgrodzonym murem, unikalnym i przeznaczonym tylko dla tych, którzy potrafią wyłączyć tradycyjne myślenie. Im dłużej ją oglądam, tym bardziej doceniam. Tak to już jest z Nightem Shyamalanem.
"Akademia Pana Kleksa" czyli zanim pojawił się Harry Potter
reżyseria: Krzysztof Gradowski
scenariusz: Jerzy Skrzepiński, Władimir Duszin
w rolach głównych: Piotr Fronczewski, Sławomir Wronka, Leon Niemczyk, Zdzisława Sośnicka
Tego typu historie jak ta, którą Jan Brzechwa napisał w 1946 roku, a Krzysztof Gradowski nakręcił w 1983 roku, dzisiaj stają się hitami na skalę światową. Pod warunkiem, że napisała je bezrobotna dotąd gospodyni domowa z Wielkiej Brytanii albo przyśniły się pisarce z USA. W Polsce pozostają na wieki "naszą i tylko naszą bajką".
Jan Brzechwa i Pan Kleks były odpowiedzialne za moją wyobraźnię w dzieciństwie. Dzisiaj nie wiem czy są odpowiedzialne za cokolwiek. Archaiczne, z innej bajki, nie wytrzymują próby czasu. Doprawdy? A może to tylko bełkot Golarza Filipa?
Ten film cenię za niezwykłą swobodę, z jaką porusza się nie tylko po kartach książki Jana Brzechwy, ale po całej jego twórczości. Po wszystkim właściwie, z czego składało się dzieciństwo przed epoką Harry'ego Pottera.
emisja: piątek godz. 12.45 (TVP ABC)
w sobotę o godz. 8.35 (Kino Polska) - "Triumf Pana Kleksa"
w poniedziałek o godz. 12.45 (TVP ABC) - "Podróże Pana Kleksa"
A dla odważnych - coś, czego moje pokolenie dzieci bało się w tym filmie panicznie:
4 z 20
"300. Początek imperium" czyli estrogen zamiast testosteronu
reżyseria: Noam Murro
scenariusz: Kurt Johnstad, Zack Snyder
w rolach głównych: Eva Green, Sullivan Stapleton, Rodrigo Santoro, Jack O'Connell
"300. Początek imperium" stał się filmem z kobietami na pierwszym planie. Tymi, które mówią jak Artemizja: "Mam prawo być rozczarowana? Jeśli jestem czymś rozczarowana, to wszystkimi otaczającymi mnie mężczyznami!". Tymi, przy których Temistokles wygląda jak nędzna podróbka męskości, którą tak buzował Leonidas w skórze Gerarda Butlera.
"300. Początek imperium" stał się filmem z kobietami na pierwszym planie. Tymi, które mówią jak Artemizja: "Mam prawo być rozczarowana? Jeśli jestem czymś rozczarowana, to wszystkimi otaczającymi mnie mężczyznami!". Tymi, przy których Temistokles wygląda jak nędzna podróbka męskości, którą tak buzował Leonidas w skórze Gerarda Butlera.
Kobiety na dziobach salamińskich okrętów, wskazujące mieczem mężczyznom co robić, to dla mnie najistotniejsza różnica. W "300" Frank Miller nie musiał właściwie wymyślać żadnych cudów ani uruchamiać za bardzo wyobraźni. Wystarczyło trzymać się Herodota i jego jaźni. W "Początku imperium" twórcy filmu bardziej już od Herodota odbiegli. Owszem, film nadal się trzyma "Dziejów", nadal jest komiksowy i na komiksie oparty ("Xerxes" Franka Millera), ale już nie tak jak "300". Zmienione zostały losy bohaterów. Artemizja nie jest już - jak dwa i pół tysiąca lat temu - tą ostatnią ostoją rozumu, która namawia Persów i Kserksesa, aby nie rzucali się na Greków na morzu. Tutaj to właśnie ona optuje za zmiażdżeniem ich na oceanie, nie bacząc na koszty.
A za nią poszły rozważania i wątki, których w oryginalnych "300" nie ma zupełnie. Tam, w wąwozie termopilskim, jest tylko Sparta i jej etos nieustraszonych wojowników. Wojna za wszelką cenę, wojna jako najwyższa chwała i zenit ludzkich osiągnięć. Wojna wreszcie jako największa rozkosz, przewyższająca dla prawdziwego mężczyzny tę cielesną, ze stalą i krwią jako większymi afrodyzjakami niż kobiece kształty. Na co zresztą Artemizja słusznie zwraca uwagę.
Tu, w "Początku imperium" mamy już podejście bardziej - że tak powiem - ateńskie. Filozoficzne. Jest refleksja nad wojną, nad jej sensem, konsekwencjami, nieuchronnością i znaczeniem jako wyboru rozstrzygnięcia. Wojna staje się tematem.
- Dlatego nikt tak jak my nie chce odłożyć miecza - odpowiada Temistokles.
Czy to wpływ obecnej sytuacji międzynarodowej, ale odnalazłem w tym filmie mnóstwo uniwersalnych odniesień do współczesności. Tego odwiecznego starcia "dobrej" demokracji ze "złą" tyranią (czyżby?). Tej wolności bez konsekwencji i odpowiedzialności. Tego wreszcie, czy gotowość do wojny jest jedynym sposobem na to, by jej uniknąć.
emisja: piątek godz. 20.10 (HBO)
materiały prasowe
5 z 20
"Igrzyska śmierci. Kosogłos" czyli dziewczyna z plakatu
reżyseria: Francis Lawrence
scenariusz: Danny Stron, Peter Craig
w rolach głównych: Jennifer Lawrence, Josh Hutcherson, Liam Hemsworth, Julianne Moore, Philip Seymour Hoffman, Woody Harrelson, Donald Sutherland, Elizabeth Banks
Chleba i igrzysk! - zawołają widzowie. Prażonego chleba w kubełku i igrzysk na ekranie! Nie ma ich? Co to ma być?! My chcemy igrzysk! Chcemy Jennifer Lawrence na arenie, tak jak chciał jej prezydent Snow (lata lecą, Donald Sutherland nie jest już może ''Igłą'', ale wciąż pozostaje demoniczny) i lud Kapitolu. Ma wyjść, ma walczyć, ma krwawić... niech nie ginie, ale ma być o krok od śmierci. Miłość? No dobra... niech będzie i miłość. Zobaczymy, jak tam się rozwiną jej romanse z Peetą Mellark i czy wybierze jego, czy jednak Gale?a Hawthorne'a. Wiadomo, nie ma serialu bez wątku miłosnego.
Tymczasem tutaj Jennifer Lawrence ani myśli walczyć na arenie i ocierać się o śmierć. Ani myśli romansować na serialową skalę. Nic z tych rzeczy.
Phi!... Phi?
Wielu może być rozczarowanych. Przyszło na igrzyska, a igrzysk nie dostaje. Chciało krwi, a ta nie płynie. Chcieli ognia i strzałów, a tu cisza. Zupełnie inne ?Igrzyska śmierci?, zdecydowanie alternatywne. Za ich pomocą widz dostaje opowieść nie tyle o wojnie czy polityce, jak w poprzednich odcinkach, ale o manipulacji. O propagandzie i mistyfikacji.
Owszem, przypominać to zaczyna fundament ''Gwiezdnych wojen'' w ich klasycznym ujęciu dotyczącym relacji między systemem a jego rebelią, ale tutaj ''Kosogłos'' nie mruga do widza propagandowym okiem, on cały się w tej manipulacji zanurza. Jennifer Lawrence wychodzi zatem na arenę, by wziąć udział w wojnie, ale jest to wojna medialna. Wojna propagandowa.
Najważniejsza spośród wszystkich dzisiejszych wojen.
w rolach głównych: Artiom Bystrow, Natalia Surkowa, Boris Niewzorow, Aleksandr Korszunow
W przypadku takich filmów jak ''Lewiatan'', który walczył z ''Idą'' o Oscara czy też teraz ''Durnia'' Jurija Bykowa szczególnie przerażające jest dla mnie to, że nakręcenie w Rosji podobnego filmu, wykładającego niemalże niczym kawę na ławę całą zgniliznę władzy przeżartej korupcją, układami, rękoma mytymi przez inne ręce, pajęczyną zależności, haków i podlaną najsilniejszym z możliwych w tej sytuacji sosem, czyli strachem, że nakręcenie takiego filmu jest ... bardzo łatwe. Przyznam, że chwilami wolałbym, aby cenzura próbowała go poprzycinać, wycofać z kin, położyć na półkę. Jeśli bowiem tego nie robi, oznacza to że macha ręką i do całego smrodu bijącego w nozdrza z rosyjskiego systemu władzy należy dołożyć jeszcze jedną charakteryzująca go cechę. To cynizm.
Kino takie jak ''Dureń'' jest na tyle dojrzałe i zaawansowane, że wychodzi już z etapu załamywania rąk nad tym, w jaką bestię może zmienić się człowiek, o ile tylko dostanie nieco władzy i bezkarności. Przechodzi na etap pokazania nie tyle zepsucia władzy, ale jej cynizmu właśnie. To jest już nie tylko władza zepsuta, to na dodatek władza owego zepsucia świadoma i w owym zepsuciu ostentacyjna.
A skoro tak, to filmu Jurija Bykowa nie można traktować li-tylko jako uniwersalnej opowieści o korupcji politycznej, jako celuloidowej alternatywy przeżartej nią rzeczywistości. W tym wypadku trzeba postawić sprawę zupełnie jasno - to znacznie więcej. To zepsucie cynicznie świadome swego zepsucia. To Rosja.
w rolach głównych: Sam Worthington, Zoe Saldana, Sigourney Weaver, Stephen Lang
Nie potrafię do końca zdefiniować, co zachwyciło mnie w "Avatarze" - może po prostu nie różnię się od tych milionów ludzi, którzy uczynili zeń najbardziej kasowy film w dziejach kina. Może tęskno mi za bajkową wersją s-f, a może za nową wersją "Tańczącego z Wilkami", tyle że z większym poluzowaniem wodzów fantazji. Może mam słabość do bioluminescencji. A może to Zoe Saldana, która jak kotka syczy w obronie swojego faceta.
Nade wszystko jednak urzekła mnie dość mało oryginalna, a jednak dająca do myślenia koncepcja wszechogarniającej sieci, do której podłączyć się można, jeśli tylko znajdzie się odpowiednie wi-fi. Siecią, która spina wszystko co żyje, czyni od siebie zależnym i na siebie oddziaływającym. Koncepcji, która wykazuje, że internet jako zjawisko i idea, a nie technika został wynaleziony przez naturę miliony lat temu. I ma się od tamtej pory dobrze.
w rolach głównych: Christopher Lambert, Ralph Richardson, Ian Holm
Kiedy Johnny Weissmuller, mistrz olimpijski w pływaniu z igrzysk w Paryżu w 1924 roku, wziął historię o Tarzanie w swoje wyrobione kraulem ręce, wydawało się, że znalazła ona swój finał. To ten pochodzący z Austro-Węgier pływak ustalił sposób, w jaki wyobrażamy sobie człowieka wychowanego przez małpy. To on potężną klatką piersiową oddzielił go raz na zawsze od cherlawego Mowgliego-Żabki z "Księgi dżungli". On też dodał Tarzanowi to, czego nauczył się jeszcze w Europie - jodłowanie.
Tarzan, który pojawił się pół wieku później, już nie jodłował. Nie robił z afrykańskiej dżungli parku rozrywki z huśtawkami lian. On walczył o przetrwanie i - co ważne - o tożsamość. Tarzan w wykonaniu Christophera Lamberta miał być bohaterem na miarę czasów, a były to czasy dla bohaterów łaskawe. Lata 80., które z osiłków czyniły gwiazdy kina, a z kina akcji - sztukę najwyższą. I ten Tarzan, postać przecież archetypiczna i pasująca do owych wymagań, furory jednak nie zrobił. "Greystoke" stało się przebojem kinowym, ale nie zdołało zostać filmem kultowym. Podobnie jak Christopher Lambert nie stał się tak kultowy jak Johnny Weissmuller, przypominając raczej postać z "Planety małp" niż prawdziwego bohatera popkultury.
emisja: piątek godz. 23.45 (TVN Fabuła)
materiały prasowe
9 z 20
"Pasja" czyli o czym my właściwie mówimy
reżyseria: Mel Gibson
scenariusz: Benedict Fitzgerald, Mel Gibson
w rolach głównych: Jim Caviezel, Maia Morgenstern, Monica Bellucci, Francesco De Vito, Christo Żiwkow
Czy pamiętacie jeszcze Państwo skandal, jaki towarzyszył wejściu tego filmu na ekrany w 2004 roku? W gruncie rzeczy sprowadzał się on do tego, że skoro Mel Gibson jest sadystą (a jest i uwielbia to pokazywać w swych filmach), to niechaj się spełnia się we wszystkich, tylko nie w sferze sacrum. Historia męki Pańskiej nie jest przecież sceną dla jego chorych zachcianek i wizji.
A właściwie dlaczego nie?
Mówimy wszak o "męce". Mel Gibson w tej sytuacji nie zrobił nic innego, jak spytał wszystkich: "czy wy właściwie wiecie, o czym mówicie?". Co tydzień w kościele, co roku w Wielkanoc wyznajecie wiarę w ozdrowieńczą mękę, katusze wyzwalające ludzi z grzechu, w ich zbawieńczą moc. Ale czy wiecie, jak wyglądały?
Bóg z krwi i kości u Mela Gibsona istotnie cierpi, rzeczywiście krwawi, krwią ową pluje, poci się, trzęsie ze strachu i bólu. Nic tu nie jest drewnianą hagiografią, nieruchomym krzyżykiem powieszonym nad kredensem. U Mela Gibsona ciało Chrystusa puchnie i krwawi, pęka pod ciosami pejcza i wbijających gwoździe młotków.
"Głosimy śmierć Twoją, panie Jezu"
Doprawdy? W takim razie nie czym ona była, ale jak wyglądała?
Melowi Gibsonowi nie tylko udało się pokazać Pasję w sposób do bólu (nomen omen) realistyczny, tak bardzo realistyczny, że wielu woła "dość" (sęk w tym, że tu nie ma dość). Udało mu się także z wydobyć sceny istotnie nowe, ożywcze i w tej krwawej przecież opowieści piękne. Jak chociażby wszystkie sceny kontaktów Jezusa z matką, czy też wreszcie wspaniałą, eteryczną scenę rzucania kamieni w cudzołożnicę.
emisja: sobota godz. 9 i 10.25 (HBO3)
materiały prasowe
10 z 20
"W sieci" czyli najbardziej przerażająca jest korporacja
reżyseria: Barry Levinson
scenariusz: Paul Attanasio
w rolach głównych: Michael Douglas, Demi Moore, Donald Sutherland, Caroline Goodall
Zazdroszczę Amerykanom "W sieci". W ogóle zazdroszczę im takich historii. Myślę sobie wtedy o naszej kinematografii, która z korporacyjnych biurowców potrafi wydobyć tylko ckliwe bzdurki typu "Tylko mnie kochaj" i inne "ja cię kocham, a tyś moją szefową".
No ale Ameryka miała Michaela Crichtona, który w tego typu thrillerach się lubował. "W sieci" jest także adaptacją jego powieści "System". Jedną z lepszych adaptacji prozy Crichtona w dziejach, z bardzo dobrymi rolami pierwszo- (Michael Douglas i Demi Moore) oraz drugoplanowymi, ze świetną temperaturą i oliwą dolewaną do ognia akcji stopniowo, łyżeczka po łyżeczce. Z intrygą sięgającą po narzędzia nader rzadko stosowane w kinie - chociażby po zarzut o molestowanie seksualne. To się znakomicie ogląda!
emisja: sobota godz. 22.25 (Ale Kino)
11 z 20
"Żelazna dama" czyli jakie to ma znaczenie, co czuję
reżyseria: Phyllida Lloyd
scenariusz: Abi Morgan
w rolach głównych: Meryl Streep, Jim Broadbent, Olivia Colman
- Pułkownicy z Argentyny zrobili to, co czyniła większość mężczyzn podczas mojego życia. Nie docenili mnie. Teraz gorzko tego pożałują - powiada o brytyjsko-argentyńskiej wojnie falklandzkiej Meryl Streep w jednej z najlepszych ról w swej karierze.
"Jednej z najlepszych" - dobre sobie! Meryl Streep jest gwarancją sukcesu niemal każdego filmu, w którym się pojawi. Tu jednak, w niezwykłej biografii Margaret Thatcher, nie było to takie oczywiste. Krewni zmarłej w 2013 roku byłej premier Wielkiej Brytanii z lat 1979-1990 zaprotestowali przeciwko takiemu przedstawieniu Żelaznej Damy, jak w tym filmie. Przedstawieniu starej, ogarniętej omamami i paranojami staruszki, która w wyśmienitej pierwszej scenie w chustce na głowie kupuje mleko w sklepiku pewnego Sikha.
No nie wiem... ja bym był szczęśliwy, gdyby mnie Meryl Streep tak zagrała...
emisja: sobota godz. 12.15 (HBO)
materiały prasowe
12 z 20
"Powrót do przyszłości" czyli jednak tego doczekaliśmy
reżyseria: Rob Zemeckis
scenariusz: Bob Gale, Robert Zemeckis
w rolach głównych: Michael J. Fox, Christopher Lloyd, Lea Thompson
21 października zeszłego roku stało się - nastała przyszłość. Data, do której przenosi się Marty McFly w drugiej części, bo w wypadku pierwszej jest to - przypomnijmy - 12 listopada 1955 roku. I jaki skutek? Ano taki, że "Powrót do przyszłości" ani trochę się nie zestarzał. Cały czas stanowi znakomity popis gatunkowego kina rozrywkowego w dobrym stylu lat 80. Takim, jakie potrafił zrealizować Steven Spielberg, a na grunt komedii przeniósł Robert Zemeckis.
Nie da się nie lubić "Powrotu do przyszłości". Nie da się na niego nie skusić.
"Flyboys" czyli ci wspaniali mężczyźni w dwupłatach
reżyseria: Tony Bill
scenariusz: Phil Sears, David S. Ward, Blake T. Evans
w rolach głównych: James Franco, Jean Reno, Jennifer Decker
Najwspanialszymi podniebnymi maszynami nie były rozwijające dwukrotną prędkość dźwięku współczesne odrzutowce ani śmigłowe myśliwce z czasów bitwy o Anglię, ale płócienne dwupłaty na korbkę - kto wie, czy taka teza nie jest prawdziwa.
"Flyboys" to film zrealizowany z ogromnym rozmachem, w którym nie tylko bitwy powietrzne, ale cała plastyka zmagań z czasów pierwszej wojny światowej zapierają dech. Scena nalotu niemieckich sterowców na Paryż przeszła do historii kina. Ogląda się to wyśmienicie. Co poza tym? Cóż, kawałek historii - eskadra Lafayette, czyli amerykańskich pilotów, którzy już samą nazwą nawiązywali do pomocy, jakiej amerykańskiej rewolucji udzielili w XVIII wieku Francuzi.
A Kościuszko i Pułaski to co? Bądźmy sprawiedliwi, Merian Cooper - późniejszy twórca "King Konga" - też walczył u polskiego boku w 1919 roku, w wojnie z bolszewikami.
Amerykanie świetnie odnaleźli swój mit także podczas tych zmagań. Także tu zdołali odnaleźć coś, co warte było wydania milionów dolarów i realizacji głośnego filmu.
emisja: sobota godz. 21.30 (TVP1)
14 z 20
"Indiana Jones i Królestwo Krysztalowej Czaszki" czyli młody Indiana Jones
reżyseria: Steven Spielberg
scenariusz: David Koepp
w rolach głównych: Harrison Ford, Shia LeBeowuf, Cate Blanchett, Karen Allen
Chociaż próba reanimacji Indiany Jonesa po 20 latach oparta została na tych samych symbolach, które określały go w oryginale, chociaż znów pojawiły się fedora i pejcz, to jednak ta część poniosła spektakularną klęskę. I nie miała ona bynajmniej związku ze starzejącym się Harrisonem Fordem, bo trzeba przyznać, że koncepcja zastąpienia nazistów komunistami i przeniesienia akcji w czasu zimnej wojny i podobnej do Jamesa Deana młodzieży w skórzanych kurtkach okazało się pomysłem całkiem dobrym. Zawiódł ... brak wyczucia.
"Poszukiwacze zaginionej Arki" czy też "Indiana Jones i ostatnia krucjata" także przecież dotykały mistyki. Także stąpały po niebezpiecznym i łamliwym gruncie, jakim jest styk religii i nauki. I z pełną gracją sobie z tym poradziły. Wymieszały dogmatyzm z efekciarstwem, wyszedł z tego koktajl znakomity. Tutaj wszelkie granice zostały przekroczone, a teoria von Danikena - teoretycznie znacznie bezpieczniejsza niż wyjątki ze Starego Testamentu - okazała się zabójcza dla fabuły tego filmu.
emisja: niedziela godz. 10.25 (TVN)
materiały prasowe
15 z 20
"Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz" czyli nincze Warszawa, nincze
reżyseria: Stanisław Bareja
scenariusz: Stanisław Bareja, Stanisław Tym
w rolach głównych: Krzysztof Kowalewski, Bronisław Pawlik, Ewa Wiśniewska, Stanisław Tym
Mało kto wie, że to właśnie "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz" było filmem, który cenzura Stanisławowi Barei pocięła najbardziej. Usuniętych zostało w całości siedem scen, skrócono dwanaście, a przemontowano pięć. Kto wie, czy wśród tych 24 łącznie scen nie znalazły się równie kultowe, jak te z "ja to mam, proszę pana, bardzo dobry transport" albo "tych klientów nie obsługujemy" czy też "a następny raz jak będziecie chcieli coś powiedzieć o naszym handlu, to się najpierw dobrze zastanówcie".
I tak jednak "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz" zawiera w sobie taką dawkę humoru, że można ten film oglądać wciąż i wciąż. A każde jego pojawienie się w telewizji nie pozwala przełączyć na nic innego.
emisja: niedziela godz. 12 (TVP2)
Kadr z filmu
16 z 20
"Forrest Gump" czyli niesłychana inteligencja 75 IQ
reżyseria: Robert Zemeckis
scenariusz: Eric Roth
w rolach głównych: Tom Hanks, Robin Wright, Gary Sinise, Sally Field
"Poznasz głupiego po czynach jego" - powiadała pani Gump (Sally Field). Silą tego filmu nie jest jedynie podrzucanie widzom co rusz to nowych powiedzonek, cytatów i mott, ale jego piekielna inteligencja. Niezwykle, że opowieść o facecie o IQ na poziomie krewetki jest jedną z najinteligentniejszych w dziejach kina. To film nie tylko mądry fabularnie, z istotnym przesłaniem, ale także niezwykle sprytny w warstwie konstrukcyjnej. O jakby dwóch światach równoległych, wzajemnie się kontestujących.
Nie jest więc "Forrest Gum" pudełkiem czekoladek, w którym nie wiadomo, na jaką się trafi. To pewna ryba - całkowicie niekonwencjonalny film oparty na ciekawej konwencji.
emisja: niedziela godz. 14.15 (TVN)
JACEK DRYGAŁA
17 z 20
" Body/Ciało" czyli umieranie lekko, nie trywialnie
reżyseria: Małgorzata Szumowska
scenariusz: Małgorzata Szumowska, Michał Englert
w rolach głównych: Janusz Gajos, Maja Ostaszewska, Justyna Suwała
Dramat psychologiczny? Wiwisekcja umysłu? Traktat o śmierci? Ciężkie kino? Ktoś pomyślałby - tak, taka tematyka (tematyka śmierci) musi skutkować filmem o ciężarze bryły ołowiu. Otóż bynajmniej! "Ciało/Body" nie jest filmowym buldożerem, którego zadaniem jest zrobić z widza papkę, pakując go do trumny i każąc balansować mu na cienkiej granicy między światami.
Małgorzata Szumowska zrobiła film zupełnie inny. Spróbuję teraz znaleźć jakieś dobre słowo, by go określić... Zabawny? Cóż, może to zaskakiwać (biorąc pod uwagę tematykę), ale rzeczywiście film "Body/Ciało" jest chwilami taki. Małgorzata Szumowska zrobiła coś, czego się po niej kompletnie nie spodziewałem - wydobyła ze swej historii humor i to humor niezwykle subtelny, o dużej klasie i jakości.
W całości nie jest to jednak film zabawny. Nie jest to także horror, choć przecież tajemnicze odgłosy z sąsiedniego pokoju, skrzypiące drzwi, niedomykające się okna, wypływające spod ziemi trumny, wreszcie wpadające w trans medium mogłyby na to wskazywać. Małgorzata Szumowska wprowadza wątki z filmów grozy, ale bynajmniej w te stronę nie skręca. Pozostaje na gruncie kina racjonalnego, osobistego, twardo aczkolwiek lekko stąpającego po ziemi.
Nie robi również Małgorzata Szumowska trepanacji umysłu widza i psychologicznego biegu na długim dystansie, czego - przyznaje - spodziewałem się po niej najbardziej. Pamiętam wszakże jej "W imię...", a zwłaszcza "33 sceny z życia". Myślałem, że nakręci coś podobnego. A tymczasem...
Małgorzata Szumowska serwuje nam kino fantastycznie lekkie, przy czym wcale nie trywialne. Nie jest to bowiem lekkość rozkoszna i bezproblemowa. To lekkość stanowiąca paradoksalnie sposób na dojrzalsze zabranie się do tematu umierania niż dotąd. Kto wie, może nawet dojrzalsze niż w "33 scenach z życia". Niesłusznie bowiem lekceważymy prostotę, może to właśnie zdolność opowiadania swych historii w sposób lekki, prosty, a jednak nadal mądrze jest oznaką artystycznej dojrzałości.
w rolach głównych: Amy Adams, Patrick Dempsey, James Marsden, Timothy Spall
Spośród wszystkich bajek Disneya nie ma takiej jak ta... To prawda. Nie ma chyba tak zabawnej, jak ta. Samoparodiujący się Disney, łączący baśniową animację z fabularną rzeczywistością, osiągnął nie tylko wysoki poziom subtelnego humoru, ale na dodatek stworzył za jego pomocą całkiem udane kino familijne. Idealne do obejrzenia przy rodzinnym, świątecznym obiedzie.
Historia księżniczki strąconej z disneyowskiej animacji do naszej rzeczywistości nie poradziłaby sobie bez Amy Adams, która znakomicie odnalazła się w tej konwencji. To dzięki niej możemy się przekazać, że odległość między baśnią a komedią jest nie większa niż jedna przecznica.
emisja: poniedziałek godz. 12.55 (TVN)
materiały prasowe
19 z 20
"Jupiter. Intronizacja" czyli Alicja raz jeszcze w krainie czarów
Motto:
'- Wiesz przecież bardzo dobrze, że nie jesteś prawdziwa.
- Jestem prawdziwa! - powiedziała Alicja i wybuchnęła płaczem.
- Nie staniesz się ani trochę prawdziwsza przez to, że płaczesz.
("Alicja w krainie czarów")
reżyseria: Andy Wachowski, Lana Wachowski
scenariusz: Andy Wachowski, Lana Wachowski
w rolach głównych: Mila Kunis, Chaning Tatum, Sean Bean, Eddie Redmayne, Douglas Booth
Dawno, dawno temu na ekrany kin wszedł "Matrix" i wszyscy zrobiliśmy "wow!". Dzisiaj wydaje się to śmieszne, ale w czasach "Matrixa" (1999 rok) wielu z nas wydawało się, iż dostaliśmy w tym filmie rodzaj zbawieńczej i wyzwoleńczej prawdy, która teraz pozwoli już na wieki wieków oddzielać jawę od snu, a przynajmniej zwątpić w to, czy aby jawa na pewno jest prawdziwsza. Zapanowało szaleństwo, ludzie zafascynowali się "Matrixem" do tego stopnia, że stał się on fundamentem popkulturowych rozważań. Do dzisiaj przecież mówimy o czymś trudnym do zrozumienia, że to "istny Matrix".
Zupełnie jakby wszyscy zapomnieli, że istniała dotąd "Alicja w krainie czarów" i cała fantastyka poza matrixowa.
W każdym razie bracia Wachowscy (wtedy jeszcze Lana była przed zmianą płci) zdołali przekonać widzów, iż są w swym alternatywnym widzeniu świata oryginalni. Po czym rozpoczęty wątek postanowili uzasadnić w kolejnych częściach "Matrixa". I czar prysł, w myśl zasady Marka Twaina: "lepiej siedzieć cicho i uchodzić za głupca niż się odezwać i rozwiać wszelkie wątpliwości".
"Atlas chmur" był dla coraz bardziej krytykowanych za jałowość przekazu Wachowskich szansą na udowodnienie, że jednak mają coś do powiedzenia. Coś tam powiedzieli, ale za bardzo świata nam nie objaśnili. Słowem: "Atlas chmur" sprawiał wrażenie filmowego bełkotu, upewniając tylko przeciwników rodzeństwa w tym, że Wachowscy zwyczajnie bredzą. Zupełnie jakby naczytali się książek, napchali sobie głowę pierdołami o żabach i teraz próbują na siłę zainteresować tym innych.
W "Atlasie chmur" widziałem zapowiedź rozwinięcia filozofii Wachowskich zawartej w "Matrixie", którą z zaciśniętymi zębami i otwartym umysłem staram się zrozumieć. Filozofii dotykającej w gruncie rzeczy różnych form determinizmu. A przecież determinizm jest fascynujący dla każdego, nawet samo rozważanie nad tym, czy istnieje.
Dostałem jednak próbę wyjaśnienia ... właściwie wszystkiego, czego w świecie nie rozumiemy. Próbę skazaną rzecz jasna na niepowodzenie, bo Wachowscy w gruncie rzeczy próbują dotknąć i zebrać w jednym zaledwie filmie wszelkie tematy, nad którymi filozofowie głowią się od setek, nawet tysięcy lat. A Einsteinami ani Platonami nie są. Nic dziwnego, że po tym filmie zostali zmiażdżeni.
Pozostaje im podziękować, że tym razem postanowili nas nie katować przez trzy godziny filozoficznym brykiem i nie poskąpili bezpretensjonalnej (w odróżnieniu od ich wizji z pszczołami, które nie kłamią na czele) zabawy.
"Pulp fiction" czyli staram się, bardzo się staram być pasterzem
reżyseria: Quentin Tarantino
scenariusz: Quentin Tarantino
w rolach głównych: Samuel L. Jackson, John Travolta, Uma Thurman, Bruce Willis, Ving Rhames
Każdy fan "Pulp fiction" ma swój ulubiony fragment. Moim jest tekst samego Quentina Tarantino: "Moja żona wkrótce wróci z pracy zmęczona. Gdy zobaczy trupa, zażąda rozwodu. A ja nie chcę rozwodu."
Myślę, że "Pulp fiction" składa się niemal wyłącznie ze stwierdzeń. Z dziwacznych tez, których wygłoszenie w jakichkolwiek innych okolicznościach niż u Quentina Tarantino spowodowałoby uśmiech politowania. Tu staje się kultowe. Tarantino jest bowiem mistrzem w zmienianiu wszystkiego co miałkie, wszelkiego kiczu w zjawisko kultowe. Doprowadził do tego, że tego tupu film jak "Pulp fiction" stał się tak istotną częścią światowego kina, że trudno je sobie dzisiaj bez niego wyobrazić.
Pasja to Film intrygujący,za każdym razem jak mam go obejrzeć wzbudza we mnie strach a zarazem nie mogę sobie odmówić oglądania ze względu na piękne mistyczne sceny,muzykę a także realizm tamtej surowej epoki.Najbardziej przeraża mnie postać Demona o pięknej twarzy jakież znamienne?
My mamy w planie posiedzieć z dziećmi, obejrzymy kilka bajek, które lecą w tv puls 2, Fajne stare produkcje Disneya. Jutro "Piękna i Bestia", pojutrze "101 Dalmatyńczyków", sporo innych też, ale tych dwóch nie odpuścimy na pewno :)
Wszystkie komentarze