Arcydzieło, kilka doprawdy zabawnych filmów oraz pozycje dawno w telewizji nieoglądane - wybrałem dla Państwa kilka filmów, które będzie można obejrzeć w ten weekend w telewizji. Ustawiłem je chronologicznie. Zapraszam!
REKLAMA
materiały promocyjne
1 z 13
"Ave, Cezar" czyli złote czasy wiary (2016)
reżyseria: Joel Coen, Ethan Coen
scenariusz: Joel Coen, Ethan Coen
w rolach głównych: Josh Brolin, George Clooney, Tilda Swinton, Alden Ehrenreich, Scarlett Johansson
Bracie Coen nie tyle są mistrzami kina, co kinowej symboliki. Opanowali ją do perfekcji i potrafią z jednego kadru, z jednej sceny zrobić niemal znak drogowy. Taki, który rozpoznają wszyscy, na całym świecie. "Ave, Cezar" nie ma w sobie filmowej jakości ich wcześniejszych dzieł, za to symboliką jest naszpikowany jak dobrze zmontowany film sklejką i klejem.
Pod tym względem "Ave, Cezar" najbardziej przypomina "Bracie, gdzie jesteś?", w którym bracia Coen przenieśli George'a Clooneya i całą grecką epopeję na amerykańskie Południe lat 20. i 30. "Odyseja" w takim wydaniu wskazywała na to, że Coenowie dobrze się czują w podobnej stylistyce.
Tym razem przeszli samych siebie.
W "Ave, Cezar" przenieśli na grunt Hollywood nie tylko Biblię, ale i "Kapitał" Marksa oraz dzieła zebrane Lenina. Przenieśli po prostu wszystko. Nade wszystko przenieśli samo Hollywood, bo to jemu obrywa się w tym filmie najmocniej. Jest to jednak krytyka specyficzna.
"Papierowe miasta" czyli to wspaniałe rozczarowanie (2015)
reżyseria: Jake Schreier
scenariusz: Scott Neudstadter, Michael H. Weber
w rolach głównych: Nat Wolff, Cara Delevingne, Austin Abrams, Justice Smith, Halston Sage
Młodość ma wiele niezwykłych cech. Jedną z nich jest to, że wyobrażenia o drugim człowieku przybierają niesłychane wręcz rozmiary. Nic nie jest takie, jak nam się wydaje. Nikt taki nie jest - powiadają "Papierowe miasta" z wyraźnym naciskiem na to, że o ile u dorosłego człowieka prawda ta ma istotne znaczenia i jest on jej świadom, o tyle za młodych lat ma ją głęboko gdzieś.
Dojrzewanie jako pozbywanie się złudzeń jest tu skonfrontowane z protestem przeciwko pewnego porządkowi świata, który nakazuje prędzej czy później ułożyć sobie życie. To właśnie grana przez Carę Delevingne bohaterka jest ostatnim powiewem młodości wołającej: "żyj tak, jak ty chcesz, a nie tak jak wypada czy należy". To właśnie owe tytułowe papierowe miasta, których tak naprawdę nie ma. Są jedynie pro forma.
"Papierowe miasta" są momentami bardzo rutynowe i schematyczne. Obiecując tajemnicę, ostatecznie nas z niej odzierają. Jednakże dorosłe życie poniekąd takie jest - pozornie tajemnicze i bardzo ciekawe, w istocie samej jednak nie. To, co działa na korzyść tego filmu, to obsada. Każdy z bohaterów, łącznie z bardzo udanym drugim planem w wykonaniu zwłaszcza Austina Abramsa (brawo, chłopaku!), stara się jednak wydobyć ze schematu ile się da. Stara się wyjść ze swych dość topornie początkowo ról i ożywić je. Z dobrym skutkiem. Razem ci młodzi bohaterowie tworzą na ekranie zestaw ludzi przyciągających wzrok, wzbudzających zainteresowanie i sympatię. To kluczowe dla filmu.
W dużej mierze jednak "Papierowe miasta" są opowieścią o końcu pewnego etapu, przez który przeszedł każdy z nas, zostawiając za sobą całą dotychczasową beztroską niczym gąsienica zmieniająca się w poczwarkę. Niewielu jednak może zdaje sobie sprawę z tego, jak był on istotny.
"Dziecko Rosemary" czyli tak się wchodzi do klasyki (1968)
reżyseria: Roman Polański
scenariusz: Roman Polański
w rolach głównych: Mia Farrow, John Cassevetes, Ruth Gordon
Roman Polański nie jest specjalistą od horrorów. A jednak zrobił film uznawany za arcydzieło kina grozy. Może właśnie dlatego, że nie miał naleciałości, które sprawiałyby mu kłopot w posługiwaniu się konwencja tego kina. Może dlatego, że udało mu się połączyć kwestie nie do złączenia - grozę i metafizykę.
Tytułowego dziecka Rosemary na ekranie nie zobaczymy. To jeden z nielicznych tytułowych bohaterów kina, którzy nie występują na ekranie. Co nie znaczy, że go nie ma. Właśnie jego obecność jest sprawcza w dziele Romana Polańskiego. Mia Farrow - była partnerka Franka Sinatry i Woody Allena - z jej powodu znajduje się w kręgu istnego obłędu, z którego nie ma wyjścia.
Roman Polański klimatem tego filmu nawiązał do klasyki horroru. Sam zaś ową klasykę kina grozy poszerzył. I dodał do katalogu filmowych dzieł muzycznych tę kołysankę Krzysztofa Komedy...
emisja: piątek godz. 20 (Metro)
materiały prasowe, mat. wytwórni Paramount Pictures
4 z 13
"Jeździec bez głowy" czyli duchy wojny o niepodległość (1999)
reżyseria: Tim Burton
scenariusz: Andrew Kevin Walker, Kevin Yagher
w rolach głównych: Johnny Depp, Christina Ricci, Miranda Richardson, Christopher Lee
Starcie empiryzmu z tym, co nieuchwytne szkiełkiem i okiem - tak, z pewnością "Jeździec bez głowy" jest o tym. To jednak także solidny dreszczowiec o nieziemskim wręcz klimacie, ekranizacja opowiadania "Legenda o Sennej Kotlinie" Washingtona Irvinga z 1820 roku. I mrokliwe nawiązanie do amerykańskiej wojny o niepodległość, w której od 1776 roku najemne oddziały heskie walczyły po stronie brytyjskiej. A Jeździec Bez Głowy był właśnie takim Heseńczykiem.
Wtedy przyszło mi do głowy, co by było, gdyby to nie heski najemnik, ale któryś z polskich bohaterów wojny USA o niepodległość stał się bohaterem tego opowiadania? Intrygująca perspektywa, nie uważają Państwo? Nie mówię, że od razu Kazimierz Pułaski czy Tadeusz Kościuszko, ale któryś z anonimowych żołnierzy Jerzego Waszyngtona.
emisja: piątek godz. 23.15 (TVN Fabuła)
materiały prasowe, mat. wytwórni 20th Century Fox
5 z 13
"Wielka draka w chińskiej dzielnicy" czyli made in USA (1986)
reżyseria: John Carpenter
scenariusz: W.D. Richter, Gary Goldman, David Z. Weinstein
w rolach głównych: Kurt Russell, Kim Cattrall, Suzee Pai, James Hong
Ten nieco zapomniany już dzisiaj film stanowił niegdyś kwintesencję lekkiego (mimo tematyki) kina rozrywkowego lat osiemdziesiątych. Kina, za którym dzisiaj wielu tęskni. Było to bowiem kino specyficzne - gdybyśmy mieli do czynienia z tekstem pisanym, powiedziałbym że zostało napisane lekkim piórem. Wówczas takie lekkie pióro miał John Carpenter, co ciekawe, głównie twórca horrorów i filmów grozy takich jak "Mgła", "Coś" czy "Książę ciemności" (o zielonej substancji stanowiącej wcielenie szatana). To pokazuje, że od horroru do kina rozrywkowego droga jest krótsza niż nam się zdaje.
"Wielka draka w chińskiej dzielnicy" to uczta dla miłośników lat osiemdziesiątych. To także pokaz tego, jak zrobić dobrze funkcjonujący duet z dwojga teoretycznie niepasujących aktorów. Ulubiony przez Johna Carpentera nieco gburowaty Kurt Russell tutaj zagra z Kim Cattrall, znaną jako Samantha z "Seksu w wielkim mieście".
emisja: piątek godz. 23.55 (Polsat)
materiały prasowe
6 z 13
''Obce niebo'' czyli 300 mil do piekła (2015)
reżyseria: Dariusz Gajewski
scenariusz: Dariusz Gajewski, Michał Godzic
w rolach głównych: Agnieszka Grochowska, Bartłomiej Topa, Eva Fröling, Barbara Kubiak, Tanja Lorentzon, Gerhard Hoberstorfer
W 1989 roku Maciej Dejczer nakręcił film ''300 mil do nieba''. Oparty na autentycznej historii braci Adama i Krzysztofa Zielińskich spod Dębicy, którzy pod podwoziem TIR-a uciekli z Polski do Danii, w gruncie rzeczy dotykał bardzo wielu takich prawdziwych historii Polaków wyjeżdżających z komunistycznego kraju. Wtedy Dania (w rzeczywistości u braci Zielińskich była to Szwecja) stanowiła raj.
U Dariusza Gajewskiego to 300 mil do piekła.
Nie widzę jednak w ''Obcym niebie'' wielkiej krytyki Szwecji jako państwa nadopiekuńczego. Widzę w tym filmie historię o tym, kto wie lepiej jak postąpić lepiej. Widzę konflikt emocji z rozwagą, indywidualizmu z myśleniem wspólnotowym, legalizmu ze swobodą działania. Widzę wreszcie nieświadome konsekwencji dziecko, które w swej niewiedzy doprowadza do lawiny zdarzeń nie do zatrzymania. Zupełnie jakby wcisnęło przycisk, które uruchamia wielką i groźną maszynę, choć tatuś i mamusia wyraźnie mówili, by tego nie robili.
"Krótkie spięcie" czyli zabawna inteligencja (1986)
reżyseria: John Badham
scenariusz: Brent Maddock, SS Wilson
w rolach głównych: Steve Guttenberg, Ally Sheedy
Zanim jeszcze zaczęły powstawać te wszystkie filmy na serio o sztucznej inteligencji, John Badham zrealizował ten temat w formie komedii. Komedii tak udanej, że zyskała status kultowej.
Ludzie widzieli w "Krótkim spięciu" sposób na wyjście z traumy po "Terminatorze", zrealizowanym przez Jamesa Camerona w 1984 roku. Ten film solidnie wszystkich nastraszył wizją inteligentnych maszyn przejmujących kontrolę nad światem i doprowadzających do apokalipsy. Mówimy wszak o czasach zimnej wojny, gdzie rozwój techniki wojskowej był niemal niekontrolowany i - w oczach ludzi - groźny.
"Krótkie spięcie" to ewidentne ocieplenie metalowego wizerunku robotów, które po serii filmów typu "Terminator" zyskały ponurą reputację. Ludzie zaczęli się ich bać.
Po tej komedii Johna Carpentera jednak wszystko minęło. Jakże bowiem bać się Johnny'ego 5?
"Reggae na lodzie" czyli hu-hu-ha, nasza zima zła (1993)
reżyseria: John Turteltaub
scenariusz: Michael Goldberg, Tommy Swerdlow, Lynn Siefert
w rolach głównych: Leon Robinson, Doug E. Doug, Malik Yoba, Rawle D. Lewis
To, co jeszcze w 1993 roku wydawało się jedynie anegdotą, z czasem stało się faktem - karaibskie boby rzeczywiście zaczęły się liczyć w światowej rywalizacji. Przed igrzyskami w Calgary w 1988 roku pomysł, by z grupy jamajskich lekkoatletów zrobić bobsleistów, wysłać na śnieg i mróz, na pewne zatracenie, wydawał się nieodrzeczny. Rzeczywiście, w 1988 roku egzotyczny bob Jamajki nie ukończył rywalizacji na torze w Calgary, gdzie rządziły załogi ze Szwajcarii, NRD i ZSRR. Jednakże już w Lillehammer w 1994 roku jamajscy bobsleiści byli na 14. miejscu, a w ich ślady szli kolejni zawodnicy z Karaibów - Amerykańskie Wyspy Dziewicze, Trynidad i Tobago, Puerto Rico.
Wtedy, w Lillehammer bob Jamajki okazał się lepszy m.in. od amerykańskiego, szwedzkiego, włoskiego czy francuskiego. W 1998 roku Jamajka wyprzedziła w Nagano naszą załogę, z Tomaszem Gatką z Turku.
Anegdota z "Reggae na lodzie" przestała być anegdotyczna, gdy okazało się, iż faktycznie - sprinterzy idealnie nadają się do wyścigów bobslejowych. Film jednak pozostał, jako disneyowskie, pogodne kino familijne, ze sporą dawką humoru oraz NRD w roli czarnych charakterów.
emisja: sobota godz. 14 (TV Puls)
materiały prasowe
9 z 13
"Szpiedzy tacy jak my" czyli to jest po prostu piekielnie zabawne (1985)
reżyseria: John Landis
scenariusz: Babaloo Mandel, Dave Thomas, Dan Aykroyd, Lowell Ganz
w rolach głównych: Chavy Chase, Dan Aykroyd, Donna Dixon
Był taki okres, kiedy cytatami i fragmentami ze "Szpiegów takich jak my" się po prostu żyło. To była jedna z tych komedii, która podbiła wszystkie magnetowidy we wszystkich domach, w których już one się znajdowały. Kwintesencja komedii, której w latach 80. był nieco już dzisiaj zapomniany Chavy Chase. Ostatnio odkurzono go w "W nowym zwierciadle", nowej wersji starych przygód rodzinie Griswaldów. Wersji fatalnej, ostrzegam, nie umywającej się do oryginału. Ona jednak przypomniała o istnieniu Chavy Chase'a - mistrza komediowego suspensu, dzisiaj posiwiałego i trudnego do rozpoznania.
W "Szpiegach takich jak my" dostał do pary Dana Aykoryda. A właściwie odwrotnie, to Dan Aykroyd - jeden z twórców tego filmu - dostał do pary jego. Obaj stworzyli duet doprawdy genialny, w swych komediowych możliwościach doskonały. Dzięki Danowi Aykorydowi ten film nieco przypomina legendarną "Nieoczekiwaną zmianę miejsc", a trzeba przyznać, że Chavy Chase to ta sama półka komediowa co Eddie Murphy. A może i wyższa.
Jest więc to film stanowiący wzór komedii - takiej, o której nie da się powiedzieć nic poza siarczystym śmiechem. I w której znajduje się chociażby ta scena, przytoczona przeze mnie niżej.
emisja: sobota godz. 16.55 (TVN 7)
materiały prasowe
10 z 13
''Sufrażystka'' czyli kobieto, ty puchu marny (2015)
reżyseria: Sarah Gavron
scenariusz: Abi Morgan
w rolach głównych: Carey Mulligan, Helena Bonham Carter, Ann-Marie Duff, Meryl Streep, Brendan Gleeson, Ben Whishaw
"Nie jestem ani gorsza, ani lepsza od pana" - mówi w filmie Sarah Gavron młoda sufrażystka grana przez Carey Mulligan, uzasadniając o co jej właściwie chodzi. Po czym dodaje uzasadnienie jeszcze bardziej dobitne: "Popieram to, bo uważam, że moje życie mogłoby być lepsze". Ta walka, którą oglądany w "Sufrażystce" nie jest bowiem żadną fanaberią czy ekstrawagancją. W niej idzie o życie, nie tylko jego jakość, ale wręcz o przetrwanie. To nie przypadek, że rzecz dotyczy zwykłej londyńskiej pralni, w której kobiety pracują więcej niż mężczyźni, ciężej niż mężczyźni i (nie muszę chyba dodawać) za mniejsze pieniądze niż mężczyźni. Przez całe lata kolejne pokolenia kobiet godziły się z tym losem, ale teraz protestują. Dlaczego? Bo dotarło do nich, że inaczej nie przetrwają.
Kobiety z filmu Sarah Gavron nie narażają się jedynie na obmowy, pośmiechiwania, kpiny czy lekceważenie, tak jak współczesne aktywistki. To, co jest siłą "Sufrażystki", to właśnie pokazanie ceny. Faktury, jaką życie wystawia za podążanie za podobnymi ideałami w czasach, gdy bycie idealistą oznaczało poświęcenie. Ta cena powoduje, że robi się z "Sufrażystki" film bardzo mocny, walący na odlew bez pardonu.
"Okręt" czyli prawo Niemców do kombatanctwa (1981)
reżyseria: Wolfgang Petersen
scenariusz: Wolfgang Petersen
w rolach głównych: Jurgen Prochnow, Herbert Gronemayer, Erwin Leder, Klaus Wennemann
Przez 35 lat od zakończenia drugiej wojny światowej opowiadali o niej Rosjanie, Amerykanie, Polacy, Brytyjczycy... Niemcy siedzieli cicho, wszelkich praw do kombatanctwa pozbawieni z racji tego, że służyli w armii Hitlera. Aż w 1981 roku Wolfgang Petersen (ten od "Niekończącej się opowieści") przeniósł na ekran monumentalną książkę "Das Boot" (Okręt) pióra dziennikarza i pisarza Lothara-Günthera Buchheima, akredytowanego i zaokrętowanego na pokładzie U-96. Tym U-bootem dowodził Heinrich Lehmann-Willenbrock, dowódca dziewiątej flotylli w Brescie i jeden z asów niemieckiej ofensywy podwodnej na Atlantyku.
To był pierwszy wypadek, by Niemcy zgłosili swe prawa do kombatanctwa. Do opowiedzenia o tym, że również ginęli i cierpieli. Nieprzypadkowo wybrano U-boota, bowiem wojna na morzu - choć okrutna - rządziła się jednak rycerskimi prawami, jednoczącymi marynarzy. Rozkaz Karla Dönitza zabraniający załogom U-bootów udzielania pomocy rozbitkom zamiast wzmocnić, osłabił morale niemieckich marynarzy.
U-booty nie były oskarżane o zbrodnie, które obciążały inne rodzaje wojsk niemieckich, zatem to okręt podwodny wytyczył szlak, którym następnie pomaszerował "Stalingrad" i inne filmy.
Ta ekranizacja Wolfganga Petersena to jednak nie tylko przełom mentalny. To także absolutne arcydzieło sztuki filmowej, film zrealizowany w sposób doprawdy zachwycający, z wykorzystaniem także wspaniałej muzyki znakomitego niemieckiego jazzmana i saksofonisty Klausa Doldingera.
emisja: niedziela godz. 12.35 i 16.35 (TV4)
materiały prasowe
12 z 13
"Rio Bravo" czyli na czym tata był na randce (1959)
reżyseria: Howard Hawks
scenariusz: Leigh Brackett, Jules Furthman
w rolach głównych: John Wayne, Dean Maryin, Ricky Nelson, Angie Dickinson
O tym, ile wody upłynęło w Rio Bravo świadczy fakt, że z uczestników tego miłego wieczorku, podczas którego zagrana została kultowa piosenka "My Riffle, My Pony an Me" (prezentuję ją niżej) nie żyje już nikt. Nawet ten młody Ricky Nelson z gitarą, który wówczas miał raptem 19 lat, w latach siedemdziesiątych w ogóle przestał już grać, a w Sylwestra 1985 roku jego samolot rozbił się w Teksasie i aktor zginął. Samego Johna Wayne'a i jego charakterystycznego kroku, z którym kojarzy się teraz Dziki Zachód, nie ma z nami od 1979 roku - wielu z Państwa pewnie nie było wtedy jeszcze na świecie.
A jednak "Rio Bravo" wciąż trwa. Pokazywane przez telewizję coraz rzadziej (kiedyś western w niedzielę był normą), wciąż stanowi kanon tego rodzaju kina. Rodzaj streszczenia, na co tak chętnie chodzili nasi rodzice czy też już może dziadkowie. Na co umawiali się na randki.
emisja: niedziela godz. 15.20 (TVN7)
materiały prasowe
13 z 13
"Alicja po drugiej stronie lustra" czyli gdyby tak było, to byłoby, ale nie jest (2016)
reżyseria: James Bobin
scenariusz: Linda Woolverton
w rolach głównych: Mia Wasikowska, Johnny Depp, Sascha Baron Cohen, Helen Bonham Carter, Anne Hathaway, Matt Lucas oraz Alan Rickman (w swej ostatniej roli przed śmiercią)
Motto:
''Wydaje się to bardzo ładne - powiedziała, skończywszy - tylko że dość trudne do zrozumienia! Jakby nasuwało mi to jakieś myśli... tylko nie wiem dokładnie, jakie!?
(Lewis Carroll, "Po drugiej stronie lustra")
''Alicję w krainie czarów'' i potem ''Po drugiej stronie lustra'' czytałem jako dziecko. I nie wiedziałem wówczas, czym one się różnią. Nie wiedziałem, że diametralnie się różnią. Nie miałem pojęcia, że jedna traktuje o dojrzewaniu i zmianie perspektywy, a druga o abstrakcji świata logiki i logiczności świata abstrakcji.
Dla mnie wtedy o niczym takim nie traktowały. Czytałem je po swojemu.
Jednakże, jak mówi podobny do jajka Hojdy Bojdy, ''Jeżeli ja używam jakiegoś słowa, znaczy ono dokładnie to, co ja sobie życzę: ni mniej, ni więcej.''
Tak mówią wszyscy dorośli, czego dzieci zrozumieć nie potrafią. Dla nich słowo nie znaczy mniej, ni więcej, ale właśnie więcej, ni mniej. Na odwrót, jak w lustrze.
Na tym polega świat znajdujący się po drugiej stronie lustra. Wszystko jest w nim niby takie samo, ale jednak rządzi się innymi prawami. To prawa niedostępne z racjonalnego punktu widzenia, natomiast zupełnie naturalne z punktu widzenia nieracjonalnego. Bo za racjonalne uważamy przecież to, co nie trzyma się tak kurczowo wyobraźni, prawda?
Język jest najważniejszy w ''Po drugiej stronie lustra'', a przecież Lewis Carroll nie pisywał swych książek bez klucza. Nie tworzyłby świata, z którego nie da się wyjść. Trzeba tylko wiedzieć jak.
Pytanie, czy twórcy filmu ''Alicja po drugiej stronie lustra'' wiedzą.
Logika jest dla dorosłych niezwykle ważna. Trzeba się jej kurczowo trzymać, żeby nie stracić gruntu pod nogami. I trzeba uważać na każde słowo, każda opinię, tak aby wszystko co napiszemy i wygłosiło miało sens. I przecinki w odpowiednim miejscach. To przecież czyni nas dorosłymi.
To dlatego film Jamesa Bobina musiał być logiczny. Bardziej niż pierwowzór Tima Burtona, którego w przenoszeniu Alicji na ekran zamienił na reżyserskim stołku, choć ten zachował kontrolę nad lustrzanym odbiciem swego pierwotnego dzieła. Nielogiczność świata po drugiej stronie lustra jest tutaj oparta jednak na zupełnie czym innym niż u Tima Burtona i w książce Lewisa Carrolla.
Wszystkie komentarze