Dopiero po drugim obejrzeniu "Ataku klonów" dotarła do mnie straszna prawda. Nie wiem jak Państwo, ale obejrzę je w ten weekend raz jeszcze, by się upewnić, że oczy mnie nie mylą. Poza tym z grona filmów, jakie tym razem są do obejrzenia, do jednego mam iście ojcowski stosunek.
Pozwalam sobie zatem zaproponować kilka pozycji filmowych w programie telewizyjnym na ten weekend. Uporządkowałem je chronologicznie, od piątku do niedzieli. Wystarczy kliknąć w zdjęcia.
REKLAMA
materiały prasowe
1 z 15
"Potop" czyli czego niegodna całować Oleńka (1974)
reżyseria: Jerzy Hoffman
scenariusz: Jerzy Hoffman, Adam Kersten, Wojciech Żukrowski
w rolach głównych: Daniel Olbrychski, Małgorzata Braunek, Tadeusz Łomnicki, Kazimierz Wichniarz, Władysław Hańcza, Leszek Teleszyński
Każdy ma w "Potopie" coś dla siebie. Ja uwielbiam scenę, w której grany przez Juliusza Kalinowskiego szwedzki kanclerz Axel Oxenstierna z charakterystyczną dla epoki bródką (nawiasem mówiąc, ten wybitny szwedzki polityk nie brał udziału w potopie Polski, bo zmarł rok wcześniej) stoi w łanach zboża wraz z Janem Wrzesowiczem, wbrew pozorom nie polskim zdrajcą, ale czeskim oficerem w szwedzkiej służbie (w tej roli Mieczysław Voit). Kanclerz powiada wtedy, że pod Kircholmem pięć tysięcy polskiej jazdy zmiotło 15 tysięcy szwedzkiego wojska. Potem kamera odjeżdża i pokazuje maszerujące przez Polskę wojska króla Karola X Gustawa.
Uwielbiam też scenę pojedynku Kmicica z Wołodyjowskim, ale bynajmniej nie żadne tam "kończ, waść, wstydu oszczędź!" (do której to prośby Kmicica zresztą Wołodyjowski niezwłocznie się zastosował, kończąc zabawę z rywalem). Mnie podoba się ta krótka chwila, w której po pierwszej wymianie ciosów Kmicic orientuje się, że wbrew temu, co zakładał, trafił na szermierza lepszego od siebie i przegra. Widać to na jego twarzy, widać jak to do niego dociera.
Mój kolega rozkoszował się krótkim tekstem Oleńki do Kmicica: "Jędruś, jam ran twoich niegodna całować", bo przecież wiadomo, w co rzekomo ranion był chorąży olszański.
"Potop" to bowiem dzieło monumentalne, fundament polskiego kina, namaszczony do Oscara. A jednak to także kopalnia detalicznych przyjemności, z których wybierać można maleńkie nawet fragmenciki i oglądać je wciąż i wciąż, po raz setny, aż chce się powiedzieć "Boże, cożem ja znów uczynił?!"
"Brunet wieczorową porą" czyli nie wiem, nie znam się, zarobiony jestem (1976)
reżyseria: Stanisław Bareja
scenariusz: Stanisław Bareja, Stanisław Tym
w rolach głównych: Krzysztof Kowalewski, Wiesław Gołas, Wojciech Pokora, Ryszard Pietruski
Spośród wszystkich filmów Stanisława Barei ten akurat cenie najmniej, co nie zmienia faktu, że kilka tutejszych gagów jest niebywałych. Może po prostu ten film - w odróżnieniu od późniejszych komedii barejowskich - nie jest aż tak naszpikowany żartami, aby przez nie nie przebiło się nieco fabuły. Przez to znajdzie się tu kilka słabszych momentów. Za to te mocne są wyśmienite.
"Nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, zarobiony jestem" - to tylko pierwszy z brzegu. Ja szczególnie lubię tę rozmowę:
"- Muszę zrobić korektę na jutro.
- Pan się namęczy, a oni i tak z błędami wydrukują.
- Ale już nie z moimi"
czy też tę piosenkę naszej, poznańskiej Anny Jantar.
emisja: piątek godz. 17 (Stopklatka)
materiały prasowe
3 z 15
"W głowie się nie mieści", czyli fabryka snów w głowie (2015)
reżyseria: Pete Docter
scenariusz: Pete Docter, Meg LeFauve, Josh Cooley
w rolach głównych: Amy Poehler, Phyllis Smith, Richard Kind, Bill Hader, Lewis Black, Kaitlyn Dias
polski dubbing: Małgorzata Socha, Kinga Preis, Michał Piela, Maja Ostaszewska, Cezary Pazura, Szymon Kuśmider
Niezwykły ten Disney, naprawdę zaczyna mnie zadziwiać. Dziesiątki lat tłuczenia nam do głowy, że radość to najważniejszy element dzieciństwa, że beztroska to podstawa, a dziecko płaczące jest zupełnie niedopuszczalnym intruzem w krainie szczęśliwości. A tu przychodzi tak niezwykła pochwała smutku!
Wydawać by się mogło, że cała kinematografia disneyowska, ba, więcej - cała dziecięca kinematografia świata zmierzała dotąd w jedną stronę. Dostarczać radości. Stawiać ją na piedestale ponad wszelkimi innymi ludzkimi uczuciami i emocjami. Tak rozumieć happy end.
Kiedyś jednak dzieciństwo się kończy, a wraz z tym końcem zachodzą zmiany. W wypadku "W głowie się nie mieści" to zmiany emocjonalne. Skomplikowany balans między radością, smutkiem, gniewem, odrazą i strachem, spośród których już niekoniecznie to radość musi odgrywać rolę dominującą.
w rolach głównych: Ethan Hawke, Laurence Fishburne, Maria Bello, Drea de Matteo
Swego czasu "Atak na posterunek 13" z 1976 roku dał Johnowi Carpenterowi przepustkę do robienia wielkiego, światowego kina. Otworzył drogę do stworzenia następnie "Halloween", "Mgły" czy "The Thing" i zapisania się w gronie największych reżyserów kina grozy.
Ta historia na poły kryminalna poniekąd taka jest, także zawierała elementy kina grozy. Wersja francuskiego reżysera Jeana-Francois Richeta z 2005 roku ma już inny charakter. To rodzaj "Dnia próby" w warunkach oblężonego przez bandytów i odciętego przez zamieć komisariatu. Pozostaje bardziej w konwencji dawnych westernów niż dreszczowca. Możecie Państwo porównać sami, o ile znacie film Johna Carpentera. Jego w telewizji nie było od lat, a kiedyś puszczano go dość często.
emisja: piątek godz. 20 (TV Puls)
materiały prasowe
5 z 15
"Na granicy" czyli na występie syna w szkolnym chórze (2016)
reżyseria: Wojciech Kasperski
scenariusz: Wojciech Kasperski
w rolach głównych: Marcin Dorociński, Andrzej Chyra, Andrzej Grabowski, Bartosz Bielenia, Kuba Henriksen
Siedzę przed komputerem po seansie "Na granicy" i piekielnie się boję. Bo czuję się trochę jakbym poszedł na występ swojego syna w szkolnym górze. I chociaż on sporo by fałszował, to jednak mój syn!
Podobnie jest z polskim thrillerem. Chuchać na niego mam ochotę i dmuchać niczym w ręce zmrożone bieszczadzkim śniegiem. To w końcu rarytas. Polska kinematografia grozy przypomina bowiem ten las w "Na granicy", z jedną strażnicą pośród samotnego lasu. Trochę tu po prostu odludnie...
Nie wiem, czy uniki polskiego kina przed zabieraniem się za kręcenie thrillera to kwestia strachu? Może nie ma na to środków, nikomu nie chce się pisać podobnych scenariuszy, a twórcy filmowi uważają thriller za twórczość mało poważną (nie wiem, jak w ogóle można tak pomyśleć!). A może po prostu nie umiemy tego robić. Nie ma żadnej polskiej szkoły kina grozy, choćby w wersji soft, zatem bardziej skręcającego w stronę mrocznego kryminału. To właśnie było kiedyś jej wyznacznikiem.
"Na granicy" należy do tego typu thrillerów soft, zatem takich filmów grozy, w których więcej z kryminału niż z jakiegokolwiek innego gatunku. Nie to go jednak wyróżnia. Wyróżnikiem jest wyraźny romans tego filmu (o ile mogę mówić "romans" w stosunku do thrillera) ze szczególnym gatunkiem kina grozy, jakim jest slasher.
scenariusz: Adam McKay, Paul Rudd, Edgar Wright, Joe Cornish
w rolach głównych: Paul Rudd, Michael Douglas, Evangeline Lilly, Corey Stoll, Michael Pena
Filmów, w których bohater zmniejsza rozmiary, by wejść do świata dotąd nam niedostępnego, było sporo. Od komedii familijnej ("Kochanie, zmniejszyłem dzieciaki") przez przygodówkę ("Interkosmos", który bardzo lubię, bo kto nie chciałby zajrzeć do Meg Ryan) aż po nas "Kingsajz", którego powstania w Polsce do tej pory nie umiem sobie wytłumaczyć. Ja jestem szczególnym fanem "Podróży Guliwera", które stanowią dla mnie opowieść wszech czasów, głównie ze względu na ich uniwersalność. A wynika ona właśnie ze zmiany perspektywy związanej ze zmianą punktu widzenia. Rozmiar jest tylko jednym ze sposobów na taką zmianę.
Sporo tego było, a jednak cały czas jednak mam niedosyt. Uważam, że ten wielce oryginalny kontekst filmowy używany jest zdecydowanie za rzadko. Nie, nie będę już się upierał na sfabularyzowanie "Mikro Safari" czy zrobienie czegoś w tym stylu. Chętnie obejrzę każdy film, który zmienia perspektywę postrzegania poprzez zabawę rozmiarem.
"Ant-man" do takich należy. Już sam sposób ujęcia superbohaterstwa jest tutaj godne uwagi. To istotne nowum, zupełna alternatywa dla Supermanów, Spidermanów, Batmanów, Kapitanów Ameryk i innych pomysłów, które na pozór wysyciły już do cna tę tematykę. Okazuje się, że nie. Jest jeszcze "Ant-man".
"Niesamowity jeździec" czyli najszybszy Clint na Zachodzie (1985)
reżyseria: Clint Eastwood
scenariusz: Michael Butler, Dennis Shryack
w rolach głównych: Clint Eastwood, Michael Moriarty, Carrie Snodgress, Chris Penn
Gdzieś w latach siedemdziesiątych Clint Eastwood zamiast jedynie grać w westernach, zaczął też je kręcić. Zdjął swoje ponczo, odpiął pas z rewolwerami i za garść dolarów stworzył "Mściciela" i "Wyjętego spod prawa Jeseya Walesa". Mściciela i wyjętego spod prawa Joseya Walesa zagrał oczywiście sam.
Clint Eastwood lubił być wyjęty spod prawa, choćby na ekranie filmowym. Równie mocno lubił jednak również być kaznodzieją. W "Niesamowitym jeźdźcu" właśnie nim jest.
Jest również mścicielem, bo to dzieło nawiązuje do jego pierwszego filmu z Dzikiego Zachodu z 1973 roku. Nawiązuje też do całej, tradycji włoskiego westernu z epoki, w której to Włosi swym przyprawionym lekko kiczem niczym bazylią spaghetti tchnęli w niego nowe życie.
emisja: piątek godz. 23.20 (TVN7)
materiały prasowe
8 z 15
"Księga dżungli" czyli przecież Shere Khan nie może mieć racji! (2016)
reżyseria: Jon Favreau
scenariusz: Justin Marks
w rolach głównych: Neel Sethi, Idris Elba, Bill Murray, Ben Kingsley, Scarlett Johansson, Lupita Nyongo'o
polska wersja językowa: Bernard Lewandowski, Jan Frycz, Jerzy Kryszak, Jan Peszek, Anna Dereszowska, Lidia Sadowa
Motto:
''Plemiona Dżungli, poruszone tą wieścią, poszły za stadem bawolim i dotarły do owej jaskini. U wnijścia jaskini stał istotnie Strach. Był nie owłosiony - jak go opisały bawoły - chodził na dwóch nogach. Gdy ujrzał zwierzęta, krzyknął przeraźliwie, a głos jego napełnił nas strachem, który nam pozostał po dziś dzień''.
Rudyard Kipling, ''Druga księga dżungli''. Rozdział ''Skąd się wziął Strach''
Cała dżungla jest przepełniona strachem, więc ''Księga dżungli'' również. To, co napisał Rudyard Kipling i na czym ja wychowałem się w dzieciństwie, zaczytany i przełamujący pod kołdrą mamine ''pora już spać'', jest w zasadzie tekstem przerażającym. Budującym, ale i bardzo brutalnym - dokładnie tak jak prawa natury.
Zasada sprawiedliwości społecznej? Zdrowy rozsądek? Nie, to po prostu prawa natury, które nią rządzą i działają. Te, które sprawiają, że syty tygrys nie zapoluje na sambara, bo nie ma takiej potrzeby. Nie zabije ani jednej istoty więcej niż musi, nie zje jednego kęsa więcej niż powinien i wreszcie - nie zaatakuje bez potrzeby człowieka, którego boi się, odkąd narodził się Strach.
Po prostu - wydawać się może, że Rudyard Kipling jedynie sfabularyzował i zbeletryzował film przyrodniczy.
Ów sfabularyzowany film przyrodniczy u Kiplinga to jednak fenomenalna historia o przebogatym spektrum postaci i zdarzeń. Mowgli, czarna pantera Bagheera czy niedźwiedź Baloo stały się symbolami - pamiętacie Państwo, że tak nazywał się niedźwiedź przez lata mieszkający w poznańskim Zoo? Wielki pyton Kaa stał się stałym bywalcem krzyżówek, bo trudno znaleźć inną tak znaną postać na trzy litery z dwoma A po sobie. Postacią, która jednak najbardziej kojarzy się z ''Księgą dżungli'' stał się Shere Khan, wielki tygrys bengalski. W dodatku: tygrys-ludojad.
Shere Khan fascynował mnie zawsze. Jego radykalne podejście do ludzi również. Ten tygrys był w gruncie rzeczy największym nonkonformistą całej tej historii, jej największym mrokiem, a jednocześnie najciekawszą postacią. Drżałem jako dziecko przed Shere Khanem, a jeszcze bardziej drżałem przed tym, że ów kot ma rację. Że małego człowieka zagubionego w lesie i przygarniętego przez wilki faktycznie trzeba zgładzić jak najszybciej. Póki czas.
"Miss Agent" czyli ja też marzę o pokoju na świecie (2000)
reżyseria: Donald Petrie
scenariusz: Katie Ford, Marc Lawrance, Caryn Lucas
w rolach głównych: Sandra Bullock, Michael Caine, Candice Bergen, Heather Burns
Oglądam "Miss Agent" nie tylko dla Sandry Bullock (i proszę nie pytać, co ci faceci w niej widzą, gdyż oni wiedzą co, aczkolwiek nie potrafią tego zdefiniować). Oglądam także dla Michaela Caine'a w jego pierwszorzędnej roli drugoplanowej i całego tego subtelnego humoru, z którego udało się sklecić uroczą komedię kryminalną na bazie konkursu wyboru miss. Te same w sobie są zabawne i łatwo byłoby zrobić ich pastisz, wyśmiać, sparafrazować i sparodiować. "Miss Agent" jednak tego nie robi. Nie to jest urokiem tego filmu, ale zręczne połączenie w jeden splot wszelkich kalek związanych z tymi konkursami.
A umieszczając Sandrę Bullock na konkursie piękności, co pozornie wydaje się niedorzecznym pomysłem, daje odpowiedź wszystkim, którzy nie wiedzą, co faceci widzą w tej aktorce.
emisja: sobota godz. 20 (TVN)
materiały prasowe
10 z 15
"Miłość w czasach zarazy" czyli taki mniejszy romans wszech czasów (2007)
reżyseria: Mike Newell
scenariusz: Ronald Harwood
w rolach głównych: Giovanna Mezzogiorno, Javier Bardem, John Leguizamo
"Romans wszech czasów", "historia ponadczasowa", "arcydzieło" to są wszystko określenia pasujące do książki Gabriela Garcii Marqueza, noblisty i autora "Stu lat samotności". Miłośnicy twórczości kolumbijskiego pisarza uważają "Miłość w czasach zarazy" za dzieło nie mniej wybitne. Film jednak...
Film to już zupełnie co innego. To taki romans wszech czasów, w którym te czasy nie są już wsze. To oskubana z piór wersja wielkiej książki, którą sami możecie Państwo ocenić. Film rządzi się własnymi prawami, w starciu z literaturą często przegrywa. Ten jednak przegrał niczym Brazylia z Niemcami na mundialu w 2014 roku. A może się mylę?
To film oparty na niezłomnej wierze w sex appeal Javiera Bardema oraz uroku znanej z filmu "Okna" włoskiej aktorki o cudownym wręcz nazwisku Giovanna Mezzogiorno.
emisja: sobota godz. 20 (Metro TV)
mat. promocyjne
11 z 15
"Zmartwychwstały" czyli policja puka do grobu Chrystusa (2016)
reżyseria: Kevin Reynolds
scenariusz: Kevin Reynolds, Paul Aiello
w rolach głównych: Joseph Fiennes, Peter Firth, Cliff Curtis, Maria Botto
Robienie jakiejkolwiek wariacji na temat Starego, a zwłaszcza Nowego Testamentu jest niezwykle trudne. Trudności są prozaiczne - otóż nie da się tego uczynić, nie dopisując doń nowych treści. Nie dopisując chociażby nowych kwestii Chrystusowi, który wszak - wedle dogmatów wiary - co miał powiedzieć, już powiedział. Nic dodać, nic ująć.
To torpeduje wszelkie wariacje fabularne, pozwala jedynie na te interpretacyjne jak "Pasja" mela Gibsona. Torpeduje, ale nie uniemożliwia. Dowodem na to jest "Mistrz i Małgorzata", dowodem jest "Piłat i inni" oraz wiele podobnych dzieł, których dogmatyczność przeplata się z ludzką wyobraźnią.
"Zmartwychwstały" to film jeszcze trudniejszy, bowiem mamy do czynienia z kinem popularnym. Z wariacją takiej natury, na jaką nikt się nie porwał. To nie dodanie do Nowego testamentu nowych wątków, to zrobienie z historii męki Pańskiej i jego zmartwychwstania ... kryminału.
Mówcie Państwo co chcecie, ale to pomysł wyśmienity!
Historia widziana z tej strony grobu Pańskiego, z jakiej dotąd nikt jej nie pokazał. Śledztwo prowadzone przez Poncjusza Piłata (ciekawa rola Petera Firtha - takiego Piłata dotąd nie widzieliśmy; Piłata, u którego mocno rozbudowano wątek umytych rąk) i jego trybuna Klawiusza (w tej roli Joseph Fiennes - patologicznie zmęczony, intrygujący, ale nieprzekonujący) w celu wyjaśnienia okoliczności zniknięcia ciała Chrystusa z grobu.
Aż przebierałem nóżkami, by to zobaczyć.
I choć "Zmartwychwstały" nie jest "Mistrzem i Małgorzatą", nie niesie za sobą przemyśleń i ujęć tego rodzaju, to na gruncie kina popularnego się sprawdza. Na dodatek twórcy tego filmu jakoś wybrnęli z pułapki, jaką stanowi konieczność dodania do Biblii wątków, których tam nie ma. Wybrnęli bez narażania się na zarzut o niedozwoloną kreację.
Z tym jednak zastrzeżeniem, że choć prezentuje nam zagadkę, to jest ona pozorna, a jej rozwiązanie oczywiste i jasne od dwóch tysięcy lat. Czy zatem w ogóle możemy mówić o kryminale?
materiał prasowy
12 z 15
"Titanic" czyli jaka piękna katastrofa (1997)
reżyseria: James Cameron
scenariusz: James Cameron
w rolach głównych: Kate Winslet, Leonardo Di Caprio, Billy Zane, Kathy Bates
Mówcie Państwo, co chcecie! Narzekajcie na kicz, na romansowe falbanki. Ja tam nie dam sobie powiedzieć - ta historia Rose i Jacka pasuje idealnie do opowieści o zatonięciu "Titanica". To przecież katastrofa wszech czasów nie ze względu na jej rozmiary, ale na mit jaki ją otacza. Na piękne aktorki, które mierzą kolie swe i na kelnera, co się potknął i pada twarzą w tort.
Jest "Titanic" czymś więcej niż tylko transatlantykiem zatopionym w zderzeniu z górą lodową. To metafora zatonięcia całego ówczesnego świata fraków, cylindrów, cygar i rozmów o polityce przy koniaku.
James Cameron sam stworzył film niezatapialny, w którym splótł przeszłość z zafascynowaną nią teraźniejszością. Proszę zwrócić uwagę na to, w jaki sposób narracyjnie streszcza szczegóły katastrofy zanim ją na ekranie zobaczymy - tak, abyśmy wiedzieli, co nadciąga. W odróżnieniu od bohaterów "Titanica".
''Jak ukraść księżyc'' czyli Minionki po raz pierwszy (2010)
reżyseria: Pierre Coffin, Chris Renaud
scenariusz: Ken Daurio, Cinco Paul
w polskiej wersji: Marek Robaczewski, Jarosław Boberek, Lena Ignatiew, Miłogost Reczek
W dzisiejszych czasach proponowanie filmu o największym na świecie złoczyńcy, który chciał ukraść księżyc zakrawa na polityczną prowokację. Trzeba jednak pamiętać, że za owym złoczyńcą stoi cała armia wiernie oddanych mu żołnierzy, których nie sposób okiełznać.
Tak, to Minionki. Stworki, które podbiły niejedno serce i doczekały się swoich filmów i produkcji. Co tam filmów! Doczekały się dziesiątków koszulek, skarpetek, tornistrów, piórników, baloników i wszystkiego, co ma żółty kolor oraz jedno lub dwoje oczu w okularach.
Mało kto już kojarzy, że Minionki pojawiły się właśnie w tej kreskówce o kradzieży księżyca, która u nas stanowiła hit zanim stało się to modne. I to tam Minionki objawiły światu swoje credo - pomagać największym superzłoczyńczom (w tegorocznej kinowej wersji to niejaka Scarlett O'Haracz).
Banana im za to!
emisja: niedziela godz. 15 (TVN)
materiały prasowe
14 z 15
"Wróg u bram" czyli dwa grzyby w stalingradzkim kotle (2001)
reżyseria: Jean-Jacques Annaud
scenariusz: Jean-Jacques Annaud
w rolach głównych: Jude Law, Ed Harris, Rachel Weisz, Joseph Fiennes
Polubiłem ten film, zanim jeszcze zagrałem w grę "Komandos", w której znalazły się sceny z ruin Stalingradu, z radzieckimi żołnierzami szturmującymi niemieckie pozycje bez broni. To znaczy - broń ma część z nich, reszta musi ją dopiero zdobyć. Skarpy nad Wołgą, labirynty wśród zniszczonych fabryk i domów poznałem na ekranie komputera, wcielając się w rolę snajpera.
Ruiny miasta to wszak naturalny ekosystem strzelców wyborowych. A ruiny, w których obie armie tkwią przez kilka miesięcy - tym bardziej. Niezliczona liczba pułapek i schronień, możliwych wariantów i pojedynków. Idealne na film.
Skoro Wasilij Zajcew rzeczywiście istniał (bo major König, którego gra Ed Harris - już nie), to aż dziwne, że Rosjanie nie zrobili z niego gwiazdy znacznie wcześniej. Nie odnaleźli w sobie dość talentu, by stworzyć o nim interesującą fabularnie opowieść. Pod Stalingradem ponieśli wielką klęskę, o czym wspominam tutaj.
Jean-Jacques Annaud taki talent miał. Stworzył bitwę stalingradzką w wersji fabularnej gry komputerowej, która toczy się w ruinach. Z wieloma wątkami i scenami (jak choćby przerażający atak Stukasów na barki na Wołdze), które stały się kultowe.
emisja: niedziela godz. 20 (Metro TV)
materiały prasowe
15 z 15
"Atak klonów" czyli z walizkami na inną planetę (2002)
reżyseria: George Lucas
scenariusz: George Lucas, Jonathan Hales
w rolach głównych: Hayden Christensen, Natalie Portman, Ewan McGregor, Christopher Lee, Frank Oz
Zauważyłem to dopiero po drugim obejrzeniu tego filmu, jakoś wcześniej mi umknęło - Anakin Skywalker i Padme w pewnym momencie wyjeżdżają w tym epizodzie na zwyczajne wczasy i na te wakacje pakują się w walizki.
No ludzie! "Gwiezdne wojny" na walizkach?! Do czego to doszło?
Nie tylko jednak z tego powodu II epizod sagi uważam za najsłabszy. Powstał w 2002 roku, zatem w tradycyjnym trzyletnim cyklu, w jakim George Lucas tworzył prequel swej wyjściowej opowieści z lat 1977-1983 ("Nowa nadzieja", "Imperium kontratakuje" i "Powrót Jedi", czyli epizody IV-VI powstawały wówczas w cyklu czteroletniej produkcji). Miał także trzy epizody na zmieszczenie w nich opowieści o Anakinie, który w epizodach I-III awansował do pozycji zajmowanej przez siebie właściwie od początku, a zatem pozycji najważniejszej postaci tej gwiezdnej sagi. Opowieści o jego życiu od dzieciństwa po zbuntowaną młodość, w trakcie której przeszedł na Ciemną Stronę Mocy. Trzy filmy to sporo czasu, aby opowiedzieć to, czego widzowie XX wieku tylko się domyślali. A jednak szansę zmarnował.
Epizod II ponosi za to największą odpowiedzialność. Proszę zwrócić uwagę na to, ile czasu zmitrężył tu George Lucas na jakieś pierdoły, romanse i tarzanie się w objęciach w trawie, zamiast dotrzeć do sedna przemiany Anakina w Dartha Vadera, która powinna zasadzać się na solidniejszych podstawach niż się tu zasadza. Doprowadziło to do opłakanych konsekwencji w epizodzie III.
Wszystkie komentarze