Komiksy rządzą światem, w każdym razie tym kinowym. Ne mam jednak dla Państwa w tym tygodniu jedynie dwóch ciekawych pozycji komiksowych - o człowieku, który jest komiksowym bohaterem i człowieku, który nie wie, że nim jest. Mam też dwie bardzo interesujące pozycje wojenne i jeden film - moim zdaniem - kompletnie nieudany. Wolałbym jednak, aby Państwo go zobaczyli i ocenili sami. Proszę kliknąć w zdjęcie.
REKLAMA
1984
1 z 13
"Gremliny rozrabiają" czyli grzechy wieku dziecięcego (1984)
reżyseria: Joe Dante
scenariusz: Chris Columbus
w rolach głównych: Zach Galligan, Phoebe Cates, Hoyt Axton
W latach osiemdziesiątych moją... naszą (że wypowiem się też w imieniu rówieśników) świadomość w zakresie kina kształtował Steven Spielberg. Po prostu. Niemal zmonopolizował tamte czasy, kładąc ręką na wszystkich, co się wyświetla. Nawet za takim gatunkiem jak horror także czaił się on, niczym strach w ciemnym zakamarku. 'Gremliny' zostały zrobione przez Joe Dantego, który ze Stevenem Spielbergem stworzył przezabawny i w gruncie rzeczy znakomity 'Interkosmos', jednakże mentor sprawował czujnie opiekę nad dziełem.
To widać. 'Gremliny' zostały zrobione po spielbergowemu. To znaczy, nawet horror potrafił on połączyć z dobrą rozrywką. Tak było przy 'Duchu', tak stało się i tutaj, przy czym film o Gremlinach to jednak w przytłaczającym stopniu bardziej rozrywka i komedia niż jakikolwiek horror.
Żeby jednak nie było tak zabawnie, wsłuchajcie się Państwo w opowieść głównej bohaterki o świętach. Wsłuchajcie się uważnie.
Poza wszystkim jednak, 'Gremliny' to wielki hit kinowy lat osiemdziesiątych. Film, na który biegało się po kilka razy i o którym dyskutowało się na przerwach w szkole. Obejrzenie go to nasz wspólny, sentymentalny obowiązek.
emisja: piątek godz. 20 (TVN7)
Julia Roberts
2 z 13
"Mexican" czyli gdy Julia Roberts wyrzuca twoje rzeczy (2001)
reżyseria: Gore Verbinski
scenariusz: J. H. Wyman
w rolach głównych: Brad Pitt, Julia Roberts, Sherman Augustus, James Gandolfini
emisja: piątek godz. 22.15 (TVN7)
Syndrom sztokholmski nakazuje czuć sympatię do porywaczy i katów. Ciekaw jestem, jak nazwalibyśmy sytuację odwrotną, gdy to porywacz odczuwa głęboką więź z zakładnikiem. Trudno mu się zresztą dziwić, skoro zakładniczką jest Julia Roberts.
Myślałby kto, że najlepszą para tego filmu jest duet Julii Roberts z Bradem Pittem - bardzo wszak oryginalny i niespotykany. Wiele wskazywało na to, że nacisk zostanie położony na ich partnerstwo, chociażby otwierające sceny z rzeczami Brada Pitta wyrzucanymi przez Julię Roberts na bruk. Nic z tego jednak. Obydwoje aktorów w tym filmie występują często osobno, a prawdziwie godną uwagi parę Julia Roberts stworzyła z Jamesem Gandolfino, znanym z 'Rodziny Soporano'. Proszę zerknąć na ten zahaczający o klimaty 'Pulp fiction' film.
2016
3 z 13
"Warcraft" czyli taki Tolkien, tylko trochę inny (2016)
reżyseria: Duncan Jones
scenariusz: Charles Leavitt, Duncan Jones
w rolach głównych: Toby Kebbell, Ben Schnetzer, Paula Patton, Ben Foster, Trevis Fimmel
Kiedy zastanawiam się nad Johnem Tolkienem i ekranizacjami jego opowieści (kiedyś uważano, że nie da się tego zrobić i familijny film 'Willow' George'a Lucasa z 1988 roku był formą kapitulacji wobec tej niemożności), dochodzę do wniosku, że tego typu tematyka fantasy to rodzaj filmowego oceanu. Nie widać żadnego z jego brzegów. Nie ma ani początku, ani końca. Właściwie można się włączyć w dowolnym momencie tej opowieści, pociągnąć jakieś wątki, nawet ich dobrze nie zakończyć i puścić napisy końcowe.
Słowem: można zbudować zupełnie odrębny świat wokół jednego trzonu. Tak odrębny i unikalny, że wejście w ten świat będzie skutkowało podobnie jak w wypadku 'Gwiezdnych wojen' oddaniem mu się w całości. To znakomita pożywka dla pasjonatów, hobbystów, dla ludzi zgłębiających szczegóły i gotowych przejść do wyższego stopnia uszczegółowienia swojej fascynacji.
Przyznaję, że nie jestem ani znawcą, ani wielbicielem fantasy, więc mogę pleść androny, jednakże zadziwia mnie owa spójność konstrukcyjna wszystkich podobnych historii. Zadziwia i przypomina baśnie. Tak jak w baśniach muszą być za każdym razem król, królowa, wróżka, macocha, smok czy co tam jeszcze, tak w tego typu fantasy za każdym razem mamy ten sam podział na ludzi, elfy, krasnoludy i względnie orki. Kwestią pozostaje tylko rozłożenie nacisków.
W wypadku 'Warcfraft' nacisk położony jest na orków, co - muszę to przyznać - najbardziej mi się podoba. Orkowie są chyba fantastyczną rasą najbardziej zaniedbaną. Czy w posttolkienowskich filmach Petera Jacksona, czy w innych produkcjach tego typu traktuje się ich trochę jak Niemców w 'Czterech pancernych i psie'. Ot, mięso armatnie, niegodne niczego innego niż zaorania, cięcia mieczem i masowej eksterminacji w walnych bitwach.
W 'Warcrafcie' jest inaczej. Orkowie są tutaj głównymi bohaterami opowieści. Nie podoba mi się jednak w nim to, co w gruncie rzeczy stanowi istotę fantasy - a zatem cała ta magia, portale, zjawiska paranormalne i inne cuda. Przyznam, że miałbym mniejszy kłopot z takim 'Warcraftem', gdyby obcował on ze światem duchów, przodków i zjaw, ale mniej więcej tak jak robią to Indianie prerii północnoamerykańskich, albo chociażby Na'vi z 'Avatara'. Zatem subtelniej, a nie w sposób ordynarnie spektakularny, który sprowadza cały ten film do machania czarodziejską różdżką i starcia typu: który Gandalf jest potężniejszy. Szczerze mówiąc, mało mnie to obchodzi, bo to doprawdy słabe i nieciekawe. Psuje ów film, sprowadzając go do czegoś, co Adaś Miauczyński nazwałby 'rodzajem snu na jawie'. Po co?
w rolach głównych: Henry Thomas, Dee Wallace, Peter Coyote, Drew Barrymore
To gratka, szanowni Państwo, bowiem ten fundamentalny dla s-f oraz kina familijnego film pokazywany jest w telewizji bardzo rzadko. Nie wiem dlaczego, może problemem są kopie i wersje - pamiętajmy, że w 2002 roku Steven Spielberg poprawiał swój film, dodał sceny, usunął inne. Na szczęście, nie naruszył istoty tego dzieła, które jest jednym z najbardziej perfekcyjnie skrojonych filmów na miarę. To jakby ciąg dalszy 'Bliskich spotkań trzeciego stopnia', tym razem w wykonaniu tych, których nie trzeba przekonywać, że odmienne życie istnieje, a ogranicza je tylko wyobraźnia - dzieci.
Proszę zwrócić uwagę na to, jak pokazani są dorośli w 'E.T.' - niedowiarki, niewidomi, niedostrzegający, ostatecznie jako zagrożenie, widoczne od pasa w dół. Oni są tutaj tłem, marginesem, istotę stanowią dzieci.
Wśród nich - zaledwie siedmioletnia wtedy Drew Barrymore, dzisiaj wielka gwiazda kina. Wówczas zajmowała się głównie krzykiem i przytulaniem przybysza. A Henry Thomas, który wcielił się w rolę Elliota? Czy zauważyli go Państwo chociażby w 'Gangach Nowego Jorku'?
Dodam, że i sam E.T. pojawił się w jeszcze jednym filmie. W 'Gwiezdnych wojnach', a dokładnie podczas posiedzenia Senatu Galaktycznego w 'Mrocznym widmie'. Steven Spielberg i George Lucas umieścili tam specjalnie przedstawicieli jego rasy, zwanej Asogianami. To też gratka dla miłośników detali i ciekawostek.
emisja: sobota godz. 15.20 (AXN)
2012
5 z 13
"Niesamowity Spiderman" czyli super to jest dziewczyna (2012)
reżyseria: Marc Webb
scenariusz: James Vanderbilt, Alvin Sargent, Steve Kloves
w rolach głównych: Andrew Garfield, Emma Stone, Rhys Ifans, Martin Sheen
Kiedy film Marca Webba wchodził na ekrany kin w 2012 roku, zastanawiałem się - po co? Przecież całkiem niedawno został sfilmowany cały cykl o Spidermanie, główną rolę zagrał Tobey Maguire, a jego dziewczynę Kirsten Dunst. Po cóż kręcić to raz jeszcze?
Odpowiedź okazała się prosta: po to, by zrobić to lepiej. Dużo lepiej. 'Niesamowity Spiderman' w mojej opinii góruje nad poprzednikiem pod każdym względem. Nie tylko dlatego, że Andrew Garfield w roli głównej jest lepszy niż Tobey Maguire, a Emma Stone - od Kirsten Dunst. Lepsza... Mało powiedziane! Ona przykrywa poprzedniczkę czapką.
Kirsten Dunst w serii poprzedniej była wyjątkowo irytująca. Zagrała po prostu dziewczynę Spidermana, która była kompletną idiotką i aż dziw brał, że kogoś mogła zauroczyć. Emma Stone i jej postać to zupełnie co innego. Dzięki niej i jej charyzmie Marc Webb mógł na tej relacji oprzeć cały związek między nimi, całą fabułę filmu. Człowiek-pająk w 'Amazing Spiderman' jest dzięki temu bardziej człowiekiem niż pająkiem.
emisja: sobota godz. 18.15 (Polsat Film)
2016
6 z 13
"#WszystkoGra" czyli coś mi tu jednak nie gra (2016)
reżyseria: Agnieszka Glińska
scenariusz: Marta Konarzewska, Agnieszka Glińska
w rolach głównych: Eliza Rycembel, Kinga Preis, Stanisława Celińska, Sebastian Fabijański, Antoni Pawlicki, Irena Melcer, Karolina Czarnecka
Kinga Preis powiedziała w którymś ze zwiastunów tego musicalu: 'Jakąś tam inspirację dla nas stanowiła Mamma Mia!'. Mamma mia - zawołałem. Państwo wiedzą, o co chodzi. 'Mamma mia' to musical stworzony w 1999 roku na podstawie filmu 'Buona sera, Mrs Campbell' oraz repertuaru zespołu ABBA. Najbardziej znany jest dzięki filmowej wersji z 2008 roku, z Meryl Streep, Piercem Brosnanem, Colinem Firthem, Stellanem Skarsgaardem i Amandą Seyfried w rolach głównych.
Przyznam, że byłem pod wrażeniem tego musicalu. Niespecjalnie je lubię (o tym za moment), a byłem pod wrażeniem. Chociaż Meryl Streep lepiej gra niż śpiewa (delikatnie mówiąc), a Pierce Brosnan za swój śpiew w tym filmie nominowany był do Złotej Maliny, to jednak wrażenie zrobiła na mnie konstrukcja. Otóż twórcom 'Mamma mia' udało się ułożyć jedną historię na podstawie różnych utworów zespołu ABBA.
Autorzy '#WszystkoGra' to pole do popisu jeszcze sobie zwiększyli. Nie narzucili żadnych czytelnych granic doboru piosenek do musicalu. To po prostu polskie, niekiedy solidnie już zapomniane kawałki o intrygujących tekstach, które pasowały.
Przy takich kryteriach można opowiedzieć absolutnie każda historię w dowolny sposób i to przy pomocy wyłącznie owych śpiewanych tekstów.
A jednak film '#WszystkoGra' tego nie zrobił. Jestem zdumiony.
Historia z '#WszystkoGra' ma pewien ciekawy zaczyn, bo wprost odnosi się do problemów współczesnej Warszawy. To ona ma jakieś problemy? Ano ma. Mierzą wiele metrów i przysłaniają niebo, stanowiąc główną wizytówkę jej niewyobrażalnego rozwoju. Warszawa strzelająca wieżowcami, które powoli już chmury zaczynają drapać topi w cieniu tę dawną, trącąca myszką, jednopiętrową z ogródkiem. Odkrywcze to raczej mało, bowiem takich historii o tym, by nie burzyć i nie eksmitować w imię rozwoju i ekonomii mamy na co dzień na pęczki.
Nikt jednak dotąd o nich nie śpiewał.
Pomyślałem sobie, że anarchistyczna opowieść o sprzeciwie wobec wielopiętrowego kapitału to tak samo dobry temat na musical jak każdy inny. Pod warunkiem, że nie zapomnimy o jednej kwestii - bardzo ważnej. Otóż kiedy ktoś śpiewa, staje się szczęśliwy. Robienie więc musicalu na smutno jest dość poronionym pomysłem.
O to jednak mniejsza. Gorzej, że Agnieszce Glińskiej (znamy ją z udziału w filmie 'Katyń', zagrała tam jedną z dwóch sióstr - tę pogodzoną z tym, że o Katyniu mówić nie sposób) nie udało się ułożyć klocków w spójną opowieść. Miała do dyspozycji obszerny, nieograniczony repertuar, całą polską muzykę przedwojenną i powojenną, do wyboru. A jednak nie zdołała.
"Zjawa" czyli sam na sam na ekranie z niedźwiedzicą grizli (2016)
reżyseria: Alejandro Inárritu
scenariusz: Alejandro Inárritu, Mark L. Smith
w rolach głównych: Leonardo Di Caprio, Tom Hardy, Domhall Gleeson, Will Poulter, Forrest Goodluck
Cały film Alejandro Inárritu oparty jest na dygresjach, nie tylko zresztą fabularnych, ale i scenograficznych, krajobrazowych, wszelkich. To sprawia, że 'Zjawa' nie koncentruje się jedynie na mitycznych zdarzeniach sprzed niemal 200 lat. Na zemście porzuconego na pewną śmierć przez kompanów człowieka, który dzięki temu, że kilka lat życia spędził u Indian, miał nad ściganymi przewagę znajomości terenu i przyrody.
Właśnie przyroda - to ona u Alejandro Inárritu jest główną dygresją, co (przynajmniej z mojego punktu widzenia) jest właściwie zachwycające. Pokazać ładne widoczki między Missouri a Yellowstone to jedno, ale pokazać je tak, jak to zrobił Meksykanin - to już co innego. Alejandro Inárritu oparł się na przyrodzie, uznał że to dobry - nomen omen - trop. Postąpił słusznie, bo to ona uniosła mu ten film i dzięki niej zyskał wspaniałą głębię. Zarówno jej piękno, jak brzydota, cud natury i jej groza, w sumie bezpośrednio z tego cudu wynikająca.
Dla większości z nas, widzów 'Zjawy', w pamięci zostanie z pewnością atak niedźwiedzicy grizli, przydybanej przez Leonardo Di Caprio w lesie z dwójką niedźwiedziątek. Zapadnie, gdyż nigdy w dziejach kina nie widzieliśmy czegoś podobnego. Niezwykle brutalny, bardzo dynamiczny, a jednocześnie zawierający w sobie nie tyle epatowanie okrucieństwem, ale również jakieś perwersyjne, surowe piękno. Grizli utożsamia tu całą przyrodę i jej nieuchronne prawa - nie da się jej przebłagać, nie da się odwoływać do uczuć, litości, czegokolwiek podobnego. Tutaj po A jest B, a 1 dodać 1 równa się 2. Przydybana z młodymi niedźwiedzica atakuje i na dodatek atakuje do skutku.
Hugh Glass, którego odgrywa Leonardo Di Caprio, jest języczkiem u wagi całego filmu. Mówimy wszak o występie aktora, który wcześniej nie dostał Oscara. Po ataku niedźwiedzia, szeregu ran i cierpieniu, Oscara w końcu dostał.
Zadanie, jakie postawił przed nim Alejandro Inárritu było przecież bardzo trudne. Pamiętajmy, że to niezwykle długi film, w którym przez szmat czasu Leonardo Di Caprio jest na ekranie sam ze sobą. Bardzo trudno to zagrać, bardzo trudno nie znużyć tym widza. Tenże widz, nawet rozparty wygodnie w fotelu, męczy się także i każde tego typu kino obłożone jest podobnym ryzykiem. Twierdzę, że Alejandro Inárritu nie do końca się przed tym niebezpieczeństwem ustrzegł. Nie zbilansował do końca zniewalającego piękna, czy też raczej oryginalności piękna tego filmu z jego fabularną warstwą emocjonalną.
Zrobił film, jakiego dotąd nie było, ale bynajmniej nie taki prosty i gładki do oglądania. Nie da się tego zrobić bez zmęczenia. Jeżeli uzna się jednak, że to 'boskie zmęczenie', które szybko minie, wówczas można być pewnym, że cała reszta pozostanie.
"Cztery wesela i pogrzeb" czyli złote czasy Richarda Curtisa (1994)
reżyseria: Mike Newell
scenariusz: Richard Curtis
w rolach głównych: Hugh Grant, Andie MacDowell, Kristin Scott Thomas, Simon Callow
Stoczyłem ciężką dyskusję z fanami Andie MacDowell, którzy rozumieją, dlaczego Hugh Grant stracił dla niej głowę. Ja nie rozumiem. Kluczowa w tym filmie postać roztaczać winna wokół siebie czar niczym uwodzący zapach perfum, tymczasem czar ten nawet nie wychodzi zza ronda jej wielkiego kapelusza. Za to Kristin Scott Thomas, którą Hugh Frant odrzucił...
Mniejsza z tym. Istotniejsze jest to, że 'Cztery wesela i pogrzeb' - nawet jeśli z powodu Andie MacDowell nie uznam go za kultowy - to doskonały przykład na złotą epokę curtisowskiej komedii przełomu wieków.
Richard Curtis to scenarzysta tego filmu, podobnie jak wielu innych komedii, z genialnym 'To właśnie miłość' na czele. Tu nie zdecydował się na szkatułkowy film nowelowy, sięgnął za to po motyw szczególnie istotny w angielskiej tradycji i w związku z tym wyjątkowo komediotwórczy- wesela.
emisja: sobota godz. 22.40 (TVP1)
2013
9 z 13
"Bilet na Księżyc" czyli dawno, dawno temu w odległej galaktyce. W Polsce Ludowej (2013)
reżyseria: Jacek Bromski
scenariusz: Jacek Bromski
Jacek Bromski, autor tych wszystkich "U Pana Boga za..." czy też także zawierające elementy sportowe "To ja, złodziej" (sport, jak widać, bardzo go intryguje) robił już filmyu o tamtej epoce. Teraz akcję "Biletu na Księżyc" umieścił bardzo konkretnie, w lipcu 1969 roku. Świat szykuje się wtedy do lądowania amerykańskich kosmonautów na powierzchni Księżyca (do czego doszło 21 lipca 1969 roku), a Polska Ludowa - żyjąca w swoim świecie - szykuje się do obchodów 25-lecia istnienia. U Jacka Bromskiego fakty i daty są nakreślone bardzo wyraźnie. Weźmy chociażby katastrofę lotniczą samolotu An-24 pod Zawoją, do której doszło w kwietniu 1969 roku. Do chwili rozbicia się samolotu Ił-62 z Anną Jantar na pokładzie w marcu 1980 roku była to największa tragedia samolotu polskich linii lotniczych LOT. Ta katastrofa pojawia się w filmie "Bilet na Księżyc" jako element osadzający nas w miejscu i czasie w sposób bardzo precyzyjny.
A jest to miejsce i czas szczególny. PRL epoki towarzysza Władysława Gomułki, między stłamszeniem protestów studenckich w 1968 roku, najazdem na Czechosłowację a masakrą na Wybrzeżu w 1970 roku. Te protesty studentów są zresztą punktem wyjścia, bo to w ich wyniku komisje wojskowe stały się wówczas surowsze, by krnąbrną i bananową młodzież wysyłać do wojska bez odroczeń, nauczyć tam odpowiedzialnej postawy wobec ludowej ojczyzny i wybić z głowy elementy chuligańskie.
Wyszedł Jackowi Bromskiemu film, który w mniejszym stopniu jest sielanką niż "U Pana Boga...", a jednocześnie z właściwą dla tego reżysera wprawą opowiada w pogodny i łatwostrawny sposób historię rodem z PRL, która nie jest ani martyrologią, ani wygrażaniem tamtych czasom, ani obrażaniem się na nie. Jest po prostu historią.
Film nie jest jednostajny. Gwałtownie przyspiesza, gdy na ekranie pojawia się zjawiskowa Anna Przybylska i którą spotyka nasz bohater. Aktorkę jakże mocno związaną z Poznaniem i ... sportem, której partnerem życiowym jest były piłkarz Amiki Wronki Jarosław Bieniuk. Aktorkę, która zmarła niemal trzy lata temu. Ta rola jest jej ostatnią... rola zjawiskowa...
emisja: sobota godz. 22.45
1998
10 z 13
"Cienka czerwona linia" czyli to prawdopodobnie najlepszy film wojenny (1998)
reżyseria: Terrence Mallick
scenariusz: Terrence Mallick
w rolach głównych: Sean Penn, Adrien Brody, Jim Caviezel, John Cusack, George Clooney
James Jones napisał drugą część 'Stąd do wieczności', jaką stanowi jego 'Cienka czerwona linia', w sposób bardzo emocjonalny. Jednakże to jeszcze nic w porównaniu z ekranizacją, jaka wyszła z rąk Terrence'a Mallicka. Ten film to emocje podniesione do potęgi, uderzające z siłą już nie kuli karabinu, ale pocisku z okrętowych dział, ostrzeliwujących Guadalcanal.
Walki o tę wyspę położoną w archipelagu Salomonów koło Nowej Gwinei trwały tak długo i były tak znaczące dla zmiany układu sił na Pacyfiku, że nazywa się Guadalcanal niekiedy 'Stalingradem Pacyfiku'. Jednakże Terrence Mallick nie robi kina wojennego, które opowiadałoby batalie, przedstawiało przebieg zdarzeń. Jego ekranizacja jest niemal odarta z faktografii, przez co paradoksalnie doskonalsza. Bogactwo interpretacji i przekazu, jakie tutaj się znajdują wykraczają daleko poza ramy gatunku, docierając aż do granic człowieczeństwa. 'Cienka czerwona linia', której przekroczenie grozi każdemu uczestnikowi walk, to granica oddzielająca człowieka od jego największego wroga - siebie samego.
To jest wielki film. I metaforycznie powiem, jedyne usprawiedliwienie tej strasznej wojny. Bez niej nie byłoby tego arcydzieła.
emisja: sobota godz. 22.55 (Polsat)
2000
11 z 13
"Niezniszczalny" czyli swoje miejsce na kartach komiksu (2000)
reżyseria: M. Night Shyamalan
scenariusz: M. Night Shyamalan
w rolach głównych: Bruce Willis, Samuel L. Jackson, Joseph Dunn, Chance Kelly
Rok po "Szóstym zmyśle" pomyślałem: M. Night Shyamalan znów zrobi film, co się zowie! Poszedłem na "Niezniszczalnego" podniecony, aby opuścić salę kinową z wielkim rozczarowaniem. I poczuciem, że to już nie to.
Dopiero, kiedy ten film pokazano w telewizji, i znów, i znów, po kilkukrotnym obejrzeniu doceniłem go. Dostrzegłem w jak niezwykły sposób hinduski reżyser nadal pokazuje zło. Potrafi je odnaleźć w miejscach, gdzie nigdzie byśmy nie zajrzeli. I wyeksponować tak, jak nigdy byśmy nie pomyśleli. Jest w tym mistrzem.
"Niezniszczalny" jest filmem, w którym zło przyjmuje niecodzienną formę. To nadal dzieło, które potrafi je odnaleźć wszędzie, choćby przy pomocy wystawionych szeroko rąk, o które obijają się przechodnie. To nadal jest to.
emisja: niedziela godz. 22.50 (HBO3)
2012
12 z 13
"Dom w głębi lasu" czyli popcorn i szklaneczka krwi (2012)
reżyseria: Drew Goddard
scenariusz: Joss Whedon, Drew Goddard
w rolach głównych: Chris Hemswort, Kristen Connolly, Anna Hutchison, Fran Kanz, Richard Jenkins
Myślę, że kiedy przychodzi już wielkie znużenie wszelkimi horrorami, wyczerpaniem tej studzienki pomysłów, wtórnością i tym całym prymitywnym straszeniem, powstają właśnie takie filmy. Horrory, które w zasadzie nimi nie są. Mają bowiem w sobie zbyt wiele luzu, by nimi być.
Luzu, ale nie groteski. Dystansu, ale nie parodii. Parodię potrafi zrobić każdy prostak, ale film prawdziwie zdystansowany stworzyć nie jest już tak łatwo. Wpleść do horroru humor jest trudniejsze jeszcze bardziej, a tutaj się udało.Najlepiej od czasów "Krzyku" - tzn. tak aby humor przestał być nabijaniem się, pozostał jedynie żartem.
Symbolem tego filmu jest zblazowany Richard Jenkins, który tworzy fabułę przyciskami z klawiatury - niemal losowo. Jaka to trafna metafora kryzysu w kinie grozy.
emisja: niedziela godz. 20 (TV4)
2005
13 z 13
"Yamato" czyli najbardziej spektakularne samobójstwo świata (2005)
Zauważyli Państwo, że Japończycy robią niewiele filmów o drugiej wojnie światowej? Owszem, powstały niekiedy naprawdę pamiętne, jak "Harfa birmańska", ale trauma to trauma. Nie stworzyli dzieł o Midway, Guadalcanal, Iwoj-jimie czy Okinawie.
Ten właściwie jest o Okinawie, bo tam zatonął największy okręt świata, jakim był ogromny pancernik "Yamato". To stara nazwa Japonii, więc jego kres był symbolicznym końcem wojny. Jednocześnie stanowił najbardziej spektakularne samobójstwo w dziejach.
Ataki samobójcze kamikaze kojarzą nam się z japońskimi samolotami uderzającymi w burty amerykańskich okrętów zbliżających się do Wysp Macierzystych. Ostatni rajd "Yamato" pod Okinawą nie był niczym innym. To znaczy, precyzyjniej mówiąc, był nieco odmienny. Piloci kamikaze próbowali swą śmiercią zadać Amerykanom jak największe straty. "Yamato" po prostu popełnił honorowe seppuku.
Wszystkie komentarze