Z propozycji telewizyjnych na ten weekend wybrałem kilka, z których nie wszystkie są filmami wybitnymi. Na niektóre z nich chciałbym zwrócić uwagę z innych powodów. Jeśli są Państwo ciekawi, proszę kliknąć w zdjęcie.
REKLAMA
materiały prasowe
1 z 13
"Lata dwudzieste, lata trzydzieste" czyli dla żony woda, dla dziwki szampan (1983)
reżyseria: Janusz Rzeszewski
scenariusz: Michał Komar, Ryszard Marek Groński
w rolach głównych: Grażyna Szapołowska, Piotr Fronczewski, Jan Kobuszewski, Krzysztof Kowalewski, Dorota Stalińska, Irena Kwiatkowska, Ewa Kuklińska
Przedwojnie w stylu polskiej estrady czasów PRL? Dlaczego nie. 'Lata dwudzieste, lata trzydzieste' to film, który niby tam tradycyjnie pokazuje czasy przedwojenne w nieco krzywym zwierciadle, ale po jego obejrzeniu można tylko zatęsknić.
Niedostatecznie doceniany musical to dla mnie nie tylko zestaw świetnie wpadających w ucho piosenek, ale przede wszystkim pierwszorzędna komedia. Zestaw aktorów to gwarantuje - już Jan Kobuszewski i Krzysztof Kowalewski robią tło na najwyższym poziomie. A Irena Kwiatkowska z jej solówka o nogach? To godne 'Kabaretu starszych panów'.
emisja: piątek godz. 13.30 (Kino Polska)
materiały prasowe
2 z 13
"Powrót Jedi" czyli koniec, który stał się początkiem (1983)
reżyseria: Richard Marquand
scenariusz: Lawrence Kasdan, George Lucas
w rolach głównych: Mark Hamill, Carrie Fisher, Harrison Ford
Spośród wszystkich epizodów 'Gwiezdnych wojen' ja szczególnie cenię 'Powrót Jedi'. Pewnie dlatego, że był w moim wypadku pierwszy - gdzieś koło 1986 roku w kinie, w czasie gdy doskonale już wiedziałem, co się wydarzyło i w czym rzecz w tych 'Gwiezdnych wojnach'. Sentyment.
I chociaż wiem, że ma wiele wad - wtórność ataku na Gwiazdę Śmierci i zakończenia, odgrzewanie rodzinnego problemu Skywalkerów, który z taką mocą zaatakował w 'Imperium', wreszcie te Ewoki, misie pluszowe.
Fani chcieli za nie zamordować George'a Lucasa. Że zrobił skok na pluszową kasę i wymienił 'Gwiezdne wojny' na maskotki. Pewnie tak, ale nic nie mam do Ewoków, bo poznałem je jako dziecko. Z tego samego powodu nie zapomnę strachu, z jakim oglądałem pałac Jabby i tego niesamowitego rancora w podziemiach.
emisja: piątek godz. 13.35 (TVN)
materiały prasowe
3 z 13
"Dziewięć miesięcy" czyli kiedy mężczyzna staje się ojcem (1995)
reżyseria: Chris Columbus
scenariusz: Chris Columbus
w rolach głównych: Hugh Grant, Julianne Moore, Joan Cusack, Jeff Goldblum
W złotej erze komedii romantycznych z udziałem Hugh Granta powstała także ta, nieco już zapomniana. Zrealizowana przez Chrisa Columbusa, znanego z nakręcenia 'Kevina samego w domu', pozostaje w typowej dla niego stylistyce, jako komediowy wyznacznik tamtych czasów.
To film prościusieńki, bez udziwnień, ale też bez jazdy bo bandzie, którą zapewne musiałby zastosować dzisiaj. Hugh Grant właściwie przez spory szmat swojej kariery grał zawsze takie same postacie - nieco niedopasowanych do życia, flegmatycznych acz przystojnych Anglików, którzy największy problem mają z tym, z czym Anglicy zawsze go mają - kompromitacją.
Tło tej historii - dorastanie mężczyzny w roli ojca, odnajdowanie rodzicielstwa znacznie później niż w wypadku kobiety - to w sumie detal. Nie on jest w tym filmie najważniejszy.
emisja: piątek godz. 16.55 (Polsat Film)
materiały prasowe
4 z 13
"Kongo" czyli gdybyśmy się jednak mogli porozumieć (1995)
reżyseria: Frank Marshall
scenariusz: John Patrick Shanley
w rolach głównych: Dylan Walsh, Laura Linney, Ernie Hudson
Frank Marshall to postać bezcenna. Wyprodukował wiele wybitnych filmów rozrywkowych lat osiemdziesiątych, z 'Poszukiwaczami zaginionej Arki' i całą serią o Indianie Jones na czele, a także 'Goonies', 'Gremliny' i wiele innych filmów zrealizowanych z niesłychaną swobodą. Żałuję więc, że nie pozostał przy produkcji. Reżyser bowiem z niego żaden.
Owszem, był nominowany do Saturna (nagrody dla kina s-f) za 'Arachnofobię', ale sposób w jaki sam reżyseruje swe filmy jest dość żenujący. 'Kongo' to dość dobry przykład.
Tak zepsuć interesująca książkę Michaela Crichtona, tego od 'Parku Jurajskiego'... aż żal zbiera. Wyszedł z tego dość pospolity chłam, choć pierwowzór jest świetnym nawiązaniem do tajemnic tego świata, jakie niegdyś wychodziły z głowy chociażby Julesa Verne.
Dla mnie 'Kongo' to rzecz o komunikacji. Myślę, że dla Michaela Crichtona to było najciekawsze. Inteligentna gorylica Amy (chyba najważniejsza bohaterka tej opowieści), która potrafi posługiwać się językiem migowym w taki sposób, by skomunikować się z ludźmi, to upragniony łącznik między nami a przyrodą, ludźmi a światem zwierząt. Łącznik, którego nigdy nie mieliśmy.
emisja: piątek godz. 21 (TVN Fabuła)
Pacific Rim
5 z 13
''Pacific Rim'', czyli Godzilla wciąż niepokonana (2013)
reżyseria: Guillermo del Toro
scenariusz: Travis Beacham, Guillermo del Toro
w rolach głównych: Charlie Hunnam, Idris Elba, Rinko Kikuchi, Ron Perlman, Charlie Day
Filmy o monstrualnych potworach kojarzą nam z Japonią tak bardzo, że aż mam pretensje do Japończyków, iż nie postawili u siebie żadnego pomnika Godzilli, nie otworzyli żadnego muzeum. Można się śmiać z tego pomysłu, ale popularność tego typu filmów w moim dzieciństwie była tak wielka, że w latach 70. i 80. Godzilla stanowiła tak naturalne skojarzenie z Japonią jak karate, bonsai, origami, kamikaze czy kimono. Kto wie czy popkulturowo nie było skojarzeniem najbardziej oczywistym.
Wydawać by się mogło, że to japoński wynalazek. Nic bardziej mylnego! Wielkie potwory kojarzą się z Japonią, ale nie tam powstały. Ich twórcami są - a jakże - Amerykanie. I to nie tylko ze względu na zapłodnienie umysłu Ishiro Hondy przyniesionym na bombach pomysłem rodem z ruin Tokio. Nawet jeśli pominiemy King Konga z 1933 roku, to nie wolno zapominać, że w 1953 roku, zatem rok wcześniej niż Godzilla - został nakręcony amerykański film ''Bestia z głębokości 20 tysięcy sążni'' (The Beast From 20,000 Fathoms) na podstawie opowiadania 'The Foghorn' Raya Bradbury'ego - opowieść o bestii zbudzonej w lodach Arktyki. To rarytas i protoplasta całej serii filmów o kaiju.
Guillermo del Toro zrobił z problemu kaiju już nie wewnętrzną sprawę Japonii (choć jak pamiętamy w ''Godzilli''z 1984 roku w sprawę miesza się Związek Radziecki), ale historię międzynarodową. Do walki z gigantami zjednoczona ludzkość buduje ogromne roboty zwane Jäger, co po niemiecku znaczy myśliwy (dlaczego akurat po niemiecku - nie wiem). Nie ustępują one rozmiarami kaiju, a prowadzone przy pomocy neuromostu przez dwóch pilotów (jeden nie dałby rady), stają do walki z bestiami. W gruncie rzeczy to monstrualnej wielkości czołgi z dwuosobową załogą.
"Kung Fu Panda" czyli gdyby tak o polskich zwierzętach robić kreskówki (2008)
reżyseria: Mark Osborne, John Stevenson
scenariusz: Jonathan Aibel, Glenn Berger
polska wersja językowa: Marcin Hycnar, Jan Peszek, Krzysztof Banaszyk, Izabella Bukowska, Tomasz Bednarek, Jarosław Boberek
To, że 'Kung Fu Panda' to kupa świetnej zabawy jedno. Oprócz tej zabawy i humoru interesuje mnie w kreskówce DreamWorks jeszcze jedno - sam pomysł. Oparty na starej i sprawdzonej zasadzie, że antropomorfizacja zwierząt działa i daje wiele humoru, tutaj dodatkowo stał się jeszcze kapitalnym wręcz przeglądem fauny Chin. Niemalże atlasem żyjących w tym kraju zwierząt.
Bo to, że pandy wielkie żyją w Chinach wiedza wszyscy. Ale czy wiedzieli Państwo, że w tym kraju występują również nosorożce? Prawdę mówiąc, do niedawna występowały tu nawet trzy gatunki, ale nosorożec jawajski i nosorożec sumatrzański zniknęły z terenu Chin. Został nosorożec indyjski, zwany pancernym, którego występowanie na obszarze państwa chińskiego jest możliwe, ale niepewne. W filmie zobaczymy nosorożca jawajskiego.
W 'Kung Fu Pandzie' zobaczymy też inne chińskie zwierzęta. Mistrz Shifu (z dubbingiem Jana Peszka) to pandka mała, która znana pod angielską nazwą firefox dała początek znanej przeglądarce internetowej. Wirtuozi kung fu to kolejno: tygrysica południwochińska (niemal wymarły podgatunek tygrysa z południowych Chin, w chwili powstania tej kreskówki istniały jeszcze 72 osobniki tego podgatunku). Żmija nie jest żmiją, a trwożnicą bananową - jadowitym wężem z Chin spokrewnionym z grzechotnikami, a nie żmijami. Małpa to żyjąca w śniegach gór środkowych Chin rokselana złocista, żuraw to występujący w Tybecie przepiękny żuraw czarnoszyi, a modliszka należy to gatunku modliszka chińska, zawleczonego z Chin na cały świat. Czarnym charakterem będzie za to irbis - rzadka pantera śnieżna z Tybetu, Syczuanu i Himalajów.
Cała fauna, proszę Państwa. Ech, gdyby tak w Polsce powstała podobna kreskóka, stanowiąca atlas naszej przyrody....
emisja: sobota godz. 19 (TVN7)
materiały prasowe
7 z 13
"Pasażerowie" czyli nieuchronny kurs kolizyjny (2016)
reżyseria: Morten Tyldum
scenariusz: Jon Spaihts
w rolach głównych: Chris Pratt, Jennifer Lawrence, Michael Sheen, Laurence Fishburne
'Pasażerowie' są filmem w zasadzie bardzo interesującym, ale kapitulującym na tej przeszkodzie, której przebrnąć nie jest w stanie wiele filmowych robinsonad. Kapituluje on na spotkaniu widza z nudą, powtarzalnością i na stawianym przed nim wymaganiem nie do spełnienia - wymaganiem cierpliwości.
Przejechała się na tym 'Zjawa'. Robił, co mógł 'Marsjanin' i by się jakoś wybronić, zaprzągł do pomocy broń straszliwą - humor. On także miał problemy. Podobnie, jak ja, gdy czytałem 'Robinsona Crusoe'. Setki stron przebywania samego z sobą.
Filmy, w których bohater przez większość czasu musi przebywać na ekranie sam ze sobą, często na tym legną. Niewielu udało się przejść przez taką samotność suchą stopą. Kino nie jest bowiem stworzone po to, by prosić widza o cierpliwość. Kino zawsze było skrótem, a samotność nie przewiduje skrótów.
W wypadku 'Pasażerów' mamy do czynienia z sytuacją beznadziejną. Dwoje zahibernowanych na czas 120-letniej podróży do nowej kolonii na odległej planecie budzi się zbyt wcześniej. Zdecydowanie zbyt wcześnie, na tyle by wszystko straciło sens. Widoki na to, że dolecą do celu nim się zestarzeją i umrą - również.
Brak alternatywy, całkowite spalenie mostu i odcięcie asekuracyjnej liny mogłoby być właściwie siłą tego filmu, gdyż niewiele tego typu historii nie pozostawia bohaterom jakiejkolwiek furtki na odwrócenie beznadziejnego losu. Z kilku powodów. Po pierwsze - widzowie tego nie lubią. Nie lubią dostać od razu, na wstępnie informacji, że na happy end liczyć nie mogą, bo szczęśliwe zakończenie wciąż jest fundamentem wielu historii opowiadanych przez kino. Tak, aby nigdy nie zlało się ono w swych rozwiązaniach z prawdziwym życiem.
"Tożsamość Bourne'a" czyli kaseta VHS zdjęta z półki (2002)
reżyseria: Doug Liman
scenariusz: Tony Gilroy, W. Blake Herron
w rolach głównych: Matt Damon, Franka Potente, Chris Cooper, Clive Owen
'Tożsamość Bourne'a' była jedną z pierwszych książek z tzw. zachodniego rzutu, jakie począwszy od 1990 roku zaczęło wypuszczać na rynek wydawnictwo o nazwie Amber. Łykaliśmy wtedy wszystko. Szło się do staczy stojących na każdym chodniku w Poznaniu i patrzyło, czy mają coś. Może Ludluma, może Crichtona, może Grishama, może Forsytha, może Harrisa albo Folletta. Niekiedy i King się trafił. 'Klucz do Rebeki', 'Człowiek z Petersburga', 'Akta Odessy', 'Czwarty protokół', 'Manuskrypt Chancellora', wreszcie wielki hit jakim było wtedy 'Polowanie na Czerwony Październik' - do dzisiaj mam na półkach te pozycje.
Kiedy więc gruchnęła wieść, że stacze mają też na kasetach VHS film 'Tożsamość Bourne'a', a gra w nim Richard Chamberlain - ten, który występował w hitowym serialu 'Ptaki ciernistych krzewów' pokazywanym w telewizji (Jacklyn Smith moje pokolenie już nie kojarzyło) - trzeba było go zdobyć. Nie było to łatwe, bo w 1990 roku można było dostać taką kasetę u staczy, o ile wymieniło się ją na równie atrakcyjny film. Z 'Tożsamością Bourne'a' mógł się równać... nie wiem, chyba 'Predator' albo jakiś dobry horror.
Nowa wersja to rodzaj zamachu na świętość. Szybszy, efektowniejszy, z pościgami, ale jednak zamach. Czy doprowadził do przewrotu i zaprowadzenia nowej władzy? Proszę ocenić.
"Apocalypto" czyli zanim pojawił się Kolumb (2006)
reżyseria: Mel Gibson
scenariusz: Farhad Safinia, Mel Gibson
w rolach głównych: Rudy Youngblood, Morris Birdyellowhead, Jonathan Brewer, Dalia Hernandez, Raoul Trujillo
'Apocalypto' naraziło się na wiele zarzutów. Po pierwsze - o sadyzm, typowy zresztą dla Mela Gibsona. On uwielbia takie klimaty, gdy leje się krew, pękają czaszki pod zębami jaguara albo indiański kapłan wycina serce z piersi ofiary. Pod tym względem historia krwawych ofiar składanych przez przedkolumbijskich Indian w Ameryce Środkowej pasowała mu idealnie. W tym filmie sporo jest okrucieństwa, a scena z jaguarem przeszła do historii kina.
Po drugie - zarzuty merytoryczne, że wszystko ze sobą pomieszał, a jego wiedza na temat prekolumbijskiego Meksyku jest na żenującym poziomie. Aztekowie mieszają się z elementami majańskimi, trudno w ogóle się w tym połapać. To tak jakby europejskie średniowiecze połączyć z renesansem i podlać barokiem.
A jednak mam do tego filmu ogromną słabość. Z wielu powodów - choćby dlatego, że Mel Gibson sięgnął po aktorów indiańskich (Morris Birdyellowhead pochodzi z kanadyjskiego plemienia Cree, Rudy Youngblood jest w części Komanczem, a Raoul Trujillo to Apacz) i cały film zrobił nie po angielsku, co dla amerykańskiego widza jest nieznośne. Także dlatego, że jednak zespolenie tej historii z przybyciem statków hiszpańskich konkwistadorów, wkraczających do Ameryki z uniesionym krzyżem i słowem Bożym na ustach jest po prostu epickie. Nie ma filmów o prekolumbijskiej Ameryce, to absolutne nowatorstwo.
A gdyby to było mało, to wystarczy mi że zerknę na widocznego tutaj na zdjęciu Raoula Trujillo. Jako majański (choć stylizowany na azteckiego) wojownik wygląda oszałamiająco.
emisja: sobota godz. 22.50
materiały prasowe
10 z 13
"Zanim się obudzę" czyli kiedy dziecko śpi, budzą się demony *****
reżyseria: Mike Flanagan
scenariusz: Mike Flanagan, Jeff Howard
w rolach głównych: Kate Bosworth, Jacob Tremblay, Thomas Jane, Annabeth Gish
'Zanim się obudzę' jest filmem, który ma w sobie wiele z 'Babadooka'. Jednocześnie jednak poszedł zupełnie inną drogą. I właśnie ta droga jest w nim fascynująca, bo mam wrażenie, że albo nikt, albo niewielu twórców po niej szło. To droga usłana lękami nie wydumanymi, ubzduranymi i stanowiącymi przejaw rozgrzanej filmami fantazji. To lęki prawdziwe. Nazywamy je czasami traumami.
Na dodatek to lęki dotyczące dzieci. Takie, które powstają we wczesnej fazie rozwoju każdego z nas, przez co ugruntowują się w głowie na lata. Na wieczność czasami. 'Zanim się obudzę' dotyka właśnie tej delikatnej materii, z której szyje się każdego człowieka w dzieciństwie - ze zdarzeń, widoków i przeżyć, których nie potrafi jeszcze zdefiniować i wyjaśnić. A zatem takich, które definiuje i wyjaśnia po swojemu.
- Przecież to tak naprawdę nie istnieje - tłumaczą przed zaśnięciem mamy. Doprawdy?
Umysł dziecka tym różni się od umysłu dorosłego, że nie ma żadnych blokad i żadnych kryteriów oddzielających to, co rzeczywiste i dopuszczalne od tego, co nie wchodzi w grę. Dla dziecka w grę wchodzi wszystko, bowiem potrafi ono znaleźć własną odpowiedź na każdą traumę. Niekiedy jest to odpowiedź przerażająca.
'Zanim się obudzę' wchodzi zatem nie tylko w świat dziecięcych przeżyć i wyobrażeń, ale również w świat naszego z dziećmi w tej materii kontaktu. Wkracza na pogranicze między tymi dwoma światami, w sposób niezwykle przejrzysty pokazując nam ich delikatność. W wypadku dziecka to świat, w którym każde brutalne przeżycie może je uwarunkować w sposób, jaki nawet nam do głowy nie przychodzi.
To jest właśnie najbardziej przerażające. To, że nie sposób wyłapać procesów, które z dziecka tworzą dorosłego. Pytanie, jakiego dorosłego...
w rolach głównych: Jacek Chmielnik, Jerzy Stuhr, Katarzyna Figura, Grzegorz Heromiński
Począwszy od nawiązań do alternatywnego świata PRL, a skończywszy na występie Jana Machulskiego i Leonarda Pietraszaka jako krasnali o imionach Kwintek i Kramerko (ewidentne i piękne nawiązanie do 'Vabanku'), ten film jest jedną wielką metaforą. Starannie ukrytą w komediowym wdzianku, skrojonym tak, jak robił to Juliusz Machulski zanim zaczął kręcić 'Volty' i sprawdzać 'Ile waży koń trojański'.
Teksty i knyfy 'Kingsajzu' fascynują mnie nie mniej niż w 'Seksmisji' czy 'Vabanku', zwłaszcza że w tym wypadku są one stylizowane na staropolszczyznę, z którą krasnoludki się kojarzą.
Nie wszyscy lubią 'Kingsajz', widząc w nim jedynie popłuczyny po wcześniejszych filmach Juliusza Machulskiego. Ja cenię go nad wyraz. Nie tylko za treść, ale i za formę. Większość przedmiotów wykorzystanych do budowy Szuflandii - krainy krasnoludków - było zbudowanych w skali 1:1. I dobrze, bo efekty specjalne w latach osiemdziesiątych w Polsce mogłyby go położyć na łopaty.
emisja: niedziela godz. 10.15 (Stopklatka)
materiały prasowe
12 z 13
"Władca pierścieni. Powrót króla" czyli najdłuższe zakończenie świata (2003)
reżyseria: Peter Jackson
scenariusz: Fran Walsh, Peter Jackson, Philippa Boyens
w rolach głównych: Elijah Wood, Sean Astin, Dominic Monaghan, Billy Boyd, Ian Holm
251 minut ma pełna wersja 'Powrotu króla'. 251 minut! To ponad cztery godziny - niebywałe! Jako to wytrzymać, zważywszy, że sporą część tego dzieła stanowi... zakończenie. Peter Jackson rozwlókł je do niebywałych rozmiarów, rozciągnął jak makaron i był o krok od tego, aby wszystko zepsuć. Całą trylogię. Tym bardziej, że wiele motywów i wątków z 'Powrotu króla' okazało się wtórnych wobec poprzednich części 'Władcy pierścieni'.
Proszę się jednak nie niepokoić. TVN7 nie pokaże wersji pełnej, ale zwykłą, kinową. To zaledwie 201 minut, czyli trzy godzinki z okładem. Macie państwo tyle czasu?
emisja: niedziela godz. 20 (TVN7)
1984
13 z 13
"Terminator" czyli przyszłość staje się teraźniejszością (1984)
reżyseria: James Cameron
scenariusz: James Cameron, Gale Anne Hurd
w rolach głównych: Arnold Schwarzenegger, Michael Biehn, Linda Hamilton
Im dłużej zastanawiam się nad 'Terminatorem', za każdym razem gdy go oglądam, bardziej mnie ten film fascynuje. Obejrzany przeze mnie w kinie w latach osiemdziesiątych (jeszcze pod tytułem 'Elektroniczny morderca', bo terminator w Polsce znaczyło tyle, co pomocnik majstra, zatem członek klasy robotniczej), niegdyś stanowił jedynie zwykłą rozrywkę w stylu rąbanki. Dzisiaj patrzę na niego inaczej.
'Terminator' to nie tylko początek bardzo istotnego wątku w historii kina. Nie tylko pewna apokaliptyczna wizja przyszłości, typowa dla epoki zimnowojennej lat 80., kiedy ludziom zagrażała zwłaszcza wojna atomowa, ale także szybki rozwój elektroniki i cybernetyki, często przerażający. To przede wszystkim świetnie skonstruowana, bardzo spójna historia, godna najlepszych piór scenariuszowych. To na jej bazie można było zbudować potem tak wiele, aż do dzisiaj.
Scena poszukiwania przez elektronicznego zabójcę Sary Connor (w tej roli znana z 'Dzieci kukurydzy' Linda Hamilton i jej boska fryzura) w dyskotece to majstersztyk. Mogę oglądać ją godzinami, aż doczekam roku 2029, gdy w 'Terminatorze' rozgrywa się przyszłość.
Wszystkie komentarze