Głośny "The Square", nagrodzony Złotą Palmą w Cannes, to jedna z propozycji do obejrzenia w ten weekend w kinie. Czy rzeczywiście to tak wspaniały film? A może znajdziecie Państwo dla siebie coś innego? Zapraszam na krótki przegląd. Proszę kliknąć w zdjęcie.
REKLAMA
Materiały prasowe Warner Bros Polska
1 z 13
"To" to jednak nie to. Tego się chyba nie da dobrze pokazać ****
reżyseria: Andres Muschietti
scenariusz: Gary Dauberman, Chase Palmer, Cary Fukunaga
w rolach głównych: Bill Skarsgaard, Jaeden Lieberher, Sophia Lillis, Jeremy Ray Taylor, Jack Grazer
Spośród wszystkich książek Stephena Kinga chyba żadna nie jest tak oparta na emocjach i wyobraźni, jak 'To'. Pewnie dlatego nie mogę się przekonać do żadnej z jej ekranizacji. Każda bowiem pokazuje cudze emocje, nie moje.
'To' nie jest moją ulubiona książką Stephena Kinga, bardziej cenię te mniej metafizyczne, a jednak jeśli miałbym wskazać dzieło, którym najbardziej znobilitował horror, to będzie to właśnie ona.
Monumentalne dzieło (straszna cegła, jeśli dobrze pamiętam - ma ponad 1000 stron), na które nie składa się jedynie zsyłanie na mieszkańców miasteczka Derry w stanie Maine (ulubionym i rodzimym stanie pisarza) potwora, potrafiącego przybierać najrozmaitsze formy, głównie formę tego, czego boimy się najbardziej. To historia bogata, w której za strachem i tym samym personalizacją bestii stoją określone zdarzenia z życia, traumy, przeżycia, życiowe sytuacje. To nie jest po prostu opowieść o tym, że ktoś się boi, ale nade wszystko - dlaczego to robi.
Możemy się teraz zastanawiać nad detalami - czy klaun jest straszniejszy niż był, czy sposób rozwiązania akcji jest odpowiedniejszy, czy wreszcie dobrym pomysłem są zmiany chronologiczne. O ile bowiem w oryginale Stephen King umieścił swą książkę w 1958 i 1985 roku, w dwóch perspektywach czasowych, o tyle tutaj nastąpiło przesunięcie. Perspektywa jest tylko jedna. Andres Muschietti przeniósł akcję do lat 1988-1989, z przyczyn zapewne oczywistych - w ten sposób druga perspektywa czasowa, po doliczeniu 27 lat, wypadnie mu w czasach nam współczesnych.
Mogę się zastanawiać nad tym, czy to są dobre pomysły, ale nie to jest dla mnie najistotniejsze. Ważniejszy jest wniosek, że choćby nie wiem, co się działo, 'To' nie trafi do mojej wyobraźni w takiej formie. Jest bowiem cudzą projekcją, która siłą rzeczy nie może na mnie podziałać. Książka Kinga ma sens wówczas, gdy odbiera się ją bardzo osobiście. Film nie ma takiej mocy, nie ma takich możliwości.
"Safari" czyli wygląda na to, że pan Grzimek może nie mieć racji *****
reżyseria: Ulrich Seidl
scenariusz: Veronica Franz, Ulrich Seid
Zaczniemy się przerzucać argumentami za i przeciw polowaniom? To chyba dość jałowe, nawet po obejrzeniu takiego filmu jak 'Safari'. Mnie po jego lekturze bardziej interesuje, kiedy to się wszystko stało? Kiedy zmienił się nasz stosunek do zwierząt? Kiedy Bernhard Grzimek przestał mieć rację?
'Safari' jest dokumentem tego rodzaju, że bez trudu można po nim użyć naprawdę grubych słów. Mordercy? - jasne. Seryjni mordercy? - pewnie tak. Maniakalni mordercy? - też by pasowało. Myśliwi, rzecz jasna, skontrują to swoimi teoriami na temat łowiectwa, jego znaczenia i tego, jak zachowuje się dzisiaj przyroda w stanie, który człowiek naruszył przed setkami, może tysiącami lat. Może już wtedy gdy przyczynił się do wytępienia mamutów i megafauny plejstocenu.
Bez trudu mogą się pojawić standardowe w takich rozmowach argumenty o tym, że oburza nas śmierć żyrafy, gnu, jelenia, dzika, ale ze zjedzeniem schabowego z pieczarkami czy karkówki z grilla nie mamy problemu. Relatywizacja zwierzęcego mordu to dzisiaj powszechność. Niczym kotarą oddzielająca business klasę od ekonomika ludzie starają się oddzielić tę śmierć, którą są gotowi zaakceptować od tej, na którą kręcą głową.
Istotą dokumentu Austriaka nie jest to, że organizuje on - nomen omen - nagonkę na myśliwych. Nie ma tu ani jednej wypowiedzi, ani jednej postawionej odgórnie tezy, że to czyste zło i że nie powinniśmy. Przeciwnie, Ulrich Seidl wyszedł z założenia, że po prostu da się wypowiedzieć myśliwym. To wystarczy, by sens polowań runął momentalnie.
"Valerian i miasto tysiąca planet" czyli kosmos jest dla każdego ****
reżyseria: Luc Besson
scenariusz: Luc Besson
w rolach głównych: Dane DeHaan, Cara Delevingne, Clive Owen, Rihanna
Luc Besson zapragnął mieć własne 'Gwiezdne wojny', własnego 'Avatara', własnych 'Strażników galaktyki' - według swego pomysłu i wyobraźni. A tę ma, jak wiemy, bujną. A jednocześnie bardzo charakterystyczną.
Jeżeli istnieje styl pisania, styl malowania czy styl wypowiedzi, to mam wrażenie, że istnieje również styl wyobraźni. To znaczy pewien charakterystyczny sposób wyobrażania sobie fantazyjnego świata. Ma taki styl Guillermo del Toro, ma również Luc Besson. Coś w rodzaju bardzo rozpoznawalnej kreski, jaką konstruuje świat.
'Valerian' jest zrobiony właśnie w taki sposób. Bessonowski. Jednocześnie z wykorzystaniem wielu elementów istniejących już, największych kanonów kina s-f. 'Gwiezdne wojny' i zwłaszcza 'Avatar' wybijają się tu na plan pierwszy, reszta podszyta jest 'Star Trekiem' i 'Strażnikami galaktyki'. Mimo zatem, że to świat bessonowski, to jednak bynajmniej nie oryginalny.
A jednak... nie szkodzi. Luc Besson sprawia wrażenie gościa, który doszedł do wniosku, że pewne znane motywy klasyki tego rodzaju kina s-f można związać i wykorzystać raz jeszcze. Na nowo, według nowego scenariusza. Tak aby całe popularne kino s-f nabrało wielu wymiarów.
"Tulipanowa gorączka" czyli to jest znacznie poniżej 36,6 stopnia ***
reżyseria: Justin Chadwick
scenariusz: Tom Stoppard, Deborah Moggach
w rolach głównych: Alicia Vikander, Dane DeHaan, Holliday Graigner, Christoph Waltz, Judi Dench, Zach Galifianakis
Krach miłosny jak krach na giełdzie? Gdy w jednej chwili traci się wszystko, wali się życie, staje się bankrutem, choć jeszcze wczoraj można było góry przenosić? Znakomita metafora. Dlatego jej zepsucia nie popuszczę.
Załamanie się giełdy kojarzy się nam z "czarnym czwartkiem" w październiku 1929 roku, gdy krach w jednej chwili odebrał majątki, a niekiedy i życie wielu ludziom, po czym doprowadził do wieloletniego kryzysu światowego. Albo z zapaścią z lat 2007-2009. Pierwsza na świecie tego typu sytuacja miała jednak miejsce w Holandii w 1637 roku i wiązała się z tulipanami.
Załamanie się giełdy kojarzy się nam z "czarnym czwartkiem" w październiku 1929 roku, gdy krach w jednej chwili odebrał majątki, a niekiedy i życie wielu ludziom, po czym doprowadził do wieloletniego kryzysu światowego. Albo z zapaścią z lat 2007-2009. Pierwsza na świecie tego typu sytuacja miała jednak miejsce w Holandii w 1637 roku i wiązała się z tulipanami.
"Tulipanowa gorączka" to pod tym względem idealne połączenie dwóch teoretycznie niepasujących do siebie tematyk - giełdowego szaleństwa i zaślepiającej miłości. Gorączka jest immanentna jednej i drugiej, za jej przyczyną w kąt idzie racjonalizm, triumfują marzenia i myśl o tym, że można w jednej chwili wszystko zmienić.
"Podwójny kochanek" czyli ciekawość jak popęd seksualny ****
reżyseria: Francois Ozon
scenariusz: Francois Ozon
w rolach głównych: Marine Vacth, Jeremie Renier, Jacqueline Bisset
Na sali kinowej zapanowało poruszenie. W końcu nie każdy jest przyzwyczajony do tego, że film zaczyna się waginą. Potem poruszenie nie malało. Film Francois Ozona przypomina bowiem - i owszem - Romana Polańskiego, ale w skrajnej formie.
Francois Ozon - francuski człowiek-orkiestra - zajmował się niemal wszystkim, ale seks interesował go szczególnie. Jak każdego pewnie, ale może nie każdego w kontekście kina. To rodzaj fascynacji graniczącej z obsesją, a w każdym razie obsesyjny sposób robienia kina. Nie wiem, czy Państwo rozumieją, o co mi chodzi. Francois Ozon potrafił i potrafi także w 'Podwójnym kochanku' dokręcić film do takich obrotów emocjonalnych, że trudno doprawdy wysiedzieć w fotelu.
Widziałem ludzi zbulwersowanych, niespokojnych, w każdym razie wiercących się w kinie. Bardzo reagujących na to, co w 'Podwójnym kochanku' widzą. Podejrzewam, że takich, którzy znajdowali się gdzieś na granicy między natychmiastowym wyjściem z kina, a fascynacją.
Ja w każdym razie byłem właśnie w takim stanie. Wydaje się, że to niemożliwe, bo rozmawiamy o dwóch skrajnościach. A jednak nie są one tak odległe.
"Bodyguard Zawodowiec" czyli duet jako zabójcza broń *****
reżyseria: Patrick Hughes
scenariusz: Tom O'Connor
w rolach głównych: Ryan Reynolds, Samuel L. Jackson, Salma Hayerk, Gary Oldman, Elodie Yung
Raz na kiedyś trzeba sobie przypomnieć o kluczowej zasadzie rozrywkowego kina sensacyjnego, którą ugruntowały lata osiemdziesiąte: najlepszym gwarantem dobrej zabawy i humoru jest 'buddy movie'. Tak jak w 'Bodyguardzie Zawodowcu'.
'Buddy movie', jeśli ktoś nie kojarzy, to po prostu przyciąganie się przeciwieństw. Ustawienie przed kamera dwóch sprzecznych ze sobą osobowości, charakterów, postaci, które początkowo będą się nawzajem wkurzać, ale ostatecznie zaczną się uzupełniać.
'Tango i Cash', 'Zabójcza broń', 'Bad Boys', czy chociażby 'Gliniarz z Beverly Hills' - we wszystkich tych filmach sensacyjnych wprowadzenie tej prostej zasady momentalnie zmieniało je w komedie. A dzięki temu można było oswoić w nich wszystko, zarówno luki fabularne, jak i zażenowanie akcją, niedoskonałości aktorskie i niedostatki scenariuszowe. Wszystko to przykrywał sobą pastisz, jaki niósł niemal każdy taki 'buddy movie'.
W wypadku 'Bodyguarda Zawodowca' ten duet jest ciut nietypowy. Nie mamy bowiem do czynienia z kontrastem pełnym. Wszak obaj panowie, którzy za chwilę będą na siebie skazani, to nie awers i rewers, ale raczej bohaterowie po tych samych pieniądzach. Płatny morderca i ochroniarz, czyli na pierwszy rzut oka - postaci zwalczające się nawzajem, a w każdym razie neutralizujące siebie i swoje zadania. Jak jednak mówi Samuel L. Jackson, który w tym filmie gra płatnego zabójcę, pytanie kto jest większym grzesznikiem - likwidujący złych ludzi czy chroniący ich.
Zło jednak w 'Bodyguardzie' nie jest żadną wartością suwerenną. Żaden z bohaterów, podobnie jak bohaterowie pierwowzorów sprzed lat, nie jest nią przepełniony ani jej wierny. Relatywizacja tego typu postaci spod ciemnej gwiazdy jest absolutnie konieczna, gdyż w przeciwnym razie widz nie byłby w stanie się z nimi utożsamić. A to konieczne, bowiem warunkiem 'buddy movie' tego typu jest sympatia.
"Barry Seal: Król przemytu" czyli złap mnie, jeśli potrafisz ****
reżyseria: Doug Liman
scenariusz: Gary Spinelli
w rolach głównych: Tom Cruise, Domhall Gleeson, Sarah Wright, Alejandro Edda
Tupet, który pokazuje Tom Cruise w roli jednego z najbardziej bezczelnych przemytników świata, zrobiłby na mnie ogromne wrażenie. Zrobiłby, gdybym nie oglądał 'Narcos'. Film Douga Limana zakrawa na kinową wersję tego serialu.
'Narcos' jest serialem znakomitym. Jego znakomitość wynika z dwóch zasadniczych powodów. Pierwszym jest tematyka - historia sama w sobie niezwykle bezczelna, bo przecież stworzenie gigantycznego imperium narkotykowego przez 'kartel z Medellin' i Pablo Escobara to zuchwalstwo na niebywałą skalę. Zagranie na nosie wszystkim, kpina w żywe oczy. Kpina, która jest tak samo zabawna, jak i przerażająca.
Narracja i technika polegająca na dopowiedziach z offu, wstrzymywaniu zdarzeń, by je skomentować, postawić na szerszym tle albo chociaż zamydlić, to standardowa procedura z 'Narcos'.
Nie inaczej jest w 'Barrym Sealu'. Ten film zrealizowany został jako dopełnienie 'Narcos', ale w gruncie rzeczy w sposobie opowiadania stanowi jego niemal wierną kopię. Tu także bowiem podstawa jest bezczelność.
"Obdarowani" czyli zakaz skrótów do taniego sentymentalizmu ****
reżyseria: Marc Webb
scenariusz: Tom Flynn
w rolach głównych: Chris Evans, Mckenna Grace, Lindsay Duncan, Olivia Spencer, Jenny Slate
W wypadku filmu o wujku wychowującym osieroconą siostrzenicę, która na dodatek ma nadzwyczajne zdolności, łatwo popaść w sentymentalizm. Łatwo też podejść do niego cynicznie albo protekcjonalnie. Marc Webb postanowił opowiedzieć te historię bardzo serio.
To film zrobiony przez Marca Webba na serio, niemal zupełnie bez komediowego zacięcia. A zatem przytłacza?
Bynajmniej. Przytłoczyłby, gdyby Marc Webb napchał go tanim sentymentalizmem, o który w wypadku tej historii przecież bardzo łatwo. Oto wuj (Chris Evans, którego dotąd znaliśmy głównie jako Kapitana Amerykę) wychowuje od lat swą siostrzenicę po samobójczej śmierci siostry. Dziecko nie ma nikogo innego, a tak się przynajmniej zdaje. Jest jeszcze w rezerwie babcia, osoba niezwykle pryncypialna i to delikatnie mówiąc (Lindsay Duncan, cały czas mam przed oczami jej rolę z 'Birdmana'). A dziewczynka ma nadzwyczajnie zdolności. Jej zmarła matka była genialną matematyczką, kroczącą niemal bez przeszkód po Nagrodę Nobla. Jej córka odziedziczyła po niej umiejętności liczenia i rozwiązywania zadań matematycznych, zupełnie niedostępnych dla siedmiolatki. Jest po prostu geniuszem.
To - jak łatwo się domyślić - prowadzi do nieuchronnego zderzenia dwóch koncepcji na temat jej przyszłości. Nieco ascetyczny wuj pragnie wychowywać ją jak każde inne dziecko, z normalnym dzieciństwem, pełnym zabaw i głupot. Babka chce mieć noblistkę.
w rolach głównych: Fionn Whitehead, Jack Lowden, Tom Hardy, Kenneth Branagh, Mark Rylance
Wojnę pokazywano już na wiele sposób - przejmujących, krwawych, także zabawnych. Ale pokazać ją tak, jak to zrobił Christopher Nolan....? Doprawdy, chwilami brakuje słów. Ten człowiek jest absolutnym geniuszem.
Zakładałem, że Christopher Nolan nie zamierza nakręcić kolejnego 'Szeregowca Ryana', tylko że z 1940 roku. Zastanawiałem się, czy zastawi plaże setkami pozbawionych kierowców czołgów i ciężarówek, rzuci na nich całą potęgę Luftwaffe i po prostu odtworzy krwawą jatkę pod Dunkierką. Tego pewnie oczekiwaliby fani wojskowości, historii i widzowie przyzwyczajeni do tego typu kina wojennego, które było niczym więcej niż korespondencją z pola walki.
To byłoby nie tyle głupie, co zupełnie niepotrzebne. Przecież kino nie służy temu, aby pokazać realizm wojny, a reżyser nie jest kierownikiem grupy rekonstrukcyjnej. W każdym razie na pewno nie taki reżyser jak Christopher Nolan.
Wojna w kinie ma zupełnie inny znaczenie niż w dokumencie, podręczniku czy chociażby naszej wyobraźni. Uważam, że jej filmowy realizm jest wręcz błędny. Wielu widzów po to idzie na filmy wojenne, by zobaczyć w nich realistycznie odtworzony front i bitwy. Też mam takie pokusy, bo gdzież zobaczyć rekonstrukcję, jeśli nie w kinie. Dopiero po czasie łapię się na tym, jakie to sztampowe podejście, bez jakiegokolwiek zrozumienia czym jest kino, czym jest sztuka.
Christopher Nolan na szczęście nie odtwarza wojny. Jego 'Dunkierka' nie jest krwawą bitwą ani bryzgającą posoką masakrą na plażach. Nie jest przeglądem wojsk i sprzętu. Nie ma nawet nazwanego ani zindywidualizowanego wroga, który nie pokazuje tu swego oblicza. To jest wojna bez choćby jednego niemieckiego żołnierza, co więcej - bez choćby jednego bohatera. Nolan postawił na bohatera zbiorowego, a to znaczy że postawił na historię. Zrobił to, choć ma tu kilku naprawdę mocnych aktorów, jest także debiutujący w kinie Harry Styles z One Direction. Nie szkodzi jednak, nie zamierza tworzyć pierwszego i drugiego planu. To jest ogromna siła jego filmu.
"Na pokuszenie" czyli lis w kurniku nie zawsze jest bezpieczny ****
reżyseria: Sofia Coppola
scenariusz: Sofia Coppola
w rolach głównych: Colin Farrell, Nicole Kidman, Kirsten Dunst, Elle Fanning, Oona Laurence
Wśród filmów, które robi Sofia Coppola przewija się jeden kluczowy motyw - jak wydostać się z przeklętego kręgu beznadziei, trudnego do zaakceptowania życia, z którego nie ma radości czy choć zadowolenia? 'Na pokuszenie' nie jest pod tym względem inne. To też film o chęci ucieczki. I problemach z akceptacją prawdy.
Thomas P. Cullinan napisał swą książkę w 1966 roku i zaledwie pięć lat później powstał film. Nosił również angielski tytuł 'The Beguiled', tak jak obecne dzieło Sofii Coppoli. Wówczas przetłumaczono go na język polski jako 'Oszukany'. Oszukany, czyli on... Mężczyzna znaleziony przez kobiety w lesie podczas zbierania grzybów. Ranny żołnierz jankeski z oddziałów Unii, pewnie z armii gen. Williama Shermana, która w 1864 roku zaatakowała Georgię, by zadać Południu decydujący cios. Ranny i bezbronny, zdany na łaskę i dobroć owych kobiet.
Mężczyzna, który po wyzdrowieniu okazuje się lisem w kurniku. Zmienia wszystko.
Sofia Coppola, członkini wielkiego rodu filmowego Coppolów, córka Francisa Forda Coppoli i Eleanor Coppoli (ona także reżyseruje, stworzyła m.in. nieudany film 'Paryż może poczekać'), dobrze wiedziała, że jeśli chce udanie zekranizować tę książkę, musi doskonale i bez błędów dobrać obsadę. Nie tylko samego żołnierza - tu akurat zadanie było proste. To musiał być przystojniak, którego czar szybko uzasadni to, co dzieje się z kobietami na jego widok.
Postawiła więc na Colina Farrella. Trafnie. Istotniejszy był dobór kobiet. Jest ich bowiem wiele, każda z nich o zupełnie innej charakterystyce, każda z innych powodów zwracająca się ku przybyszowi. Sofia Coppola wiedziała, że czego jak czego, ale doboru obsady tutaj akurat nie może zepsuć. I nie zepsuła.
Eleanor Coppola - żona Francisa Forda Coppoli - sprawia wrażenie osoby, która spóźniła się na proszony obiad. Nie na wspólny posiłek w wielkiej, filmowej rodzinie Coppolów. Na ucztę związaną z kinem kulinarnym. Zostały po nim resztki.
Francja, od Prowansji przez Burgundię aż po Paryż (chociaż Paryż, jak się okazuje, stosunkowo najmniej) = piękne widoki, wspaniałe wino i pyszne jedzonko. Oczywistość. Taka Francja rozłożona na stole, między najlepszymi serami, najlepszą kiełbasą, najlepszym winem, przybrana głębokim zapachem róż to kwintesencja przyjemności. Podobnie jak Toskania, greckie wyspy, nie wiem co tam jeszcze dołożymy - jakiś region Hiszpanii może...
No kicz w pień po prostu!
Przy czym kino poszło o krok dalej. Tu już nie wystarczały oryginalne przepisy, zawierające spore dawki jarmużu, rukoli, topinamburu i wszystkiego tego, co akurat modnie było wrzucić do gara. Tak jak do sera Chevre pasuje wino Gaillac, tak i do kuchennych rewolucji pasowały miłość, podróże, kwiecie, krajobrazy, generalnie wolność podana sautee, bez wysmażania i na ciepło. Nawet lekko rozgotowana.
Beznadziejne produkcje 'Jedz, módl się i kochaj' bez trudu można było wypromować, podpierając się dobrą książką i dobrą kuchnią. Co więcej, w pewnym momencie w kinie - jak w życiu - nie można było sobie wyobrazić żadnego sensownego podrywu bez zaproszenia na własnoręcznie ugotowaną kolację. Najlepiej gdy to przystojny facet zapraszał niezdecydowaną jeszcze kobietę. Gdy ta zobaczyła, jak sprawnie pitrasi, właściwie była jego.
Eleanor Coppola zwyczajnie spóźniła się do stołu. Po proszonym obiedzie, na którym podano szatobrią i filet minią, a wszystko wielkości naparstka, już się skończył. Eleanor Coppola siada do aperitifu, podczas gdy ze stołu zbiera się już zastawę.
Spóźniła się z takim fikuśnym kinem, nawet na deser i krem brulee. Wszystko jest już zimne.
"Kedi - sekretne życie kotów" czyli na szczęście nie jesteśmy sami *****
reżyseria: Ceyda Torun
scenariusz: Ceyda Torun
w rolach głównych: Przylepa, Flirciarz, Cwaniak, Szajba, Elegant, Bestia, Spryciara i inne koty
Po takim hołdzie, jaki Turcy oddali w tym filmie kotom mogłyby one wyprężyć grzbiet w poczuciu dumy, może nawet zamruczeć. Jak je znam jednak, to tylko machną łapą i prychną, byśmy już naprawdę dali spokój.
Koty stały się największymi przegranymi zamiany Egiptu faraonów w ten współczesny. W czasach władców Górnego i Dolnego Nilu były czczone, teraz są przeganiane.
Rolę starożytnego Egiptu przejął dzisiaj Facebook. To tam koty podniesione zostały do roli bogów. To tam są czczone, oddaje się im hołd i składa dary w postaci kolejnych postów, zdjęć, ochów i achów.
Wydawać by się mogło, że 'Kedi' (po turecku: kot) też będzie filmem tego rodzaju - rodzajem serii zdjęć i postów, jakie każdego dnia na Facebooku zamieszczają miliony użytkowników. Skoro koty są dzisiaj przedmiotem kultu porównywalnego niemal z boginią Bastet, to może doczekały się filmu.
Otóż to nie tak. Po obejrzeniu 'Kedi' mam wrażenie, że to nie tyle koty doczekały się filmu, ale ludzie.
Siłą tej tureckiej produkcji nie jest bałwochwalstwo wobec kotów. Nie jest to bowiem ani film przyrodniczy, ani fabularny. Nie jest to także opowieść o Stambule oczami zwierząt, nawet przy uwzględnieniu ich nadzwyczajnej zdolności widzenia, której możemy im tylko pozazdrościć.
Turecka reżyser Ceyda Torun wykorzystała koty, żeby opowiedzieć o ludziach.
ocena: 5/6
GUTEK FILM
13 z 13
"The Square" czyli pomocy! Czy ktoś może mi pomóc?! ***
reżyseria: Ruben Östlund
scenariusz: Ruben Östlund
w rolach głównych: Claes Bang, Elisabeth Moss, Terry Notary, Christopher Laesso
W najbardziej spektakularnej scenie tego filmu udający małpę Terry Notary (jego absolutny popis) w pewnym momencie wychodzi z przypisanej mu roli. Uruchamia wówczas atawizmy. To scena znakomita, aczkolwiek dla tego nietypowego filmu ważniejsze jest chyba zapowiedź tego występu.
'Witajcie w dżungli' - powiada spiker zapowiadający występ człowieka-małpy. I dodaje, że agresja pojawia się zawsze tam, gdzie odnajdzie strach. To on jest jej paliwem, to on ją wzmaga. Jeżeli nie zareagujesz, jeżeli nie zrobisz nic - powiada spiker - agresja cię ominie. Wówczas odetchniesz z ulgą, że zło zabrało kogoś innego. Że nie na ciebie padło.
To dla mnie klucz do 'The Square', który jest filmem nie tylko surrealistycznie dziwacznym, ale także sprawiającym wrażenie worka bez dna. Do niego szwedzki reżyser Ruben Östlund nawrzucał tak wiele elementów, że aż trudno się w nich odnaleźć. To chyba mój główny zarzut - film przypomina on groch z kapustą. 'Chaos', którego robienie zapowiada jeden z bohaterów. To on wyłania się z dzieła szwedzkiego dzieła jako motyw.
Wszystkie komentarze