Na ten weekend wybrałem dla Państwa propozycje filmów, wśród których znajdą się także - nie ukrywam - mnie zachwycające. Inne też warto zobaczyć, ale z odmiennych powodów. Zapraszam na krótki przegląd najbardziej intrygujących propozycji filmowych na ten weekend. Ustawiłem je od najsłabszych do najlepszych, według szkolnej skali ocen 1-6.
REKLAMA
poznan.sport.pl
1 z 10
''Snowpiercer'' czyli w trzecim siedzą same grubasy **
reżyseria: Joon Ho Bong
scenariusz: Hoon Ho Bong, Kelly Masterson
w rolach głównych: Chris Evans, Kang Ho Song, Tilda Swinton, Jamie Bell, Ed Harris
Snowden ostrzegał świat przed totalną inwigilacją. Snowpiercer ostrzega świat przed totalną samozagładą. W najnowszym filmie koreańskiego reżysera Joon Ho Bong mamy bowiem do czynienia z kolejną, jakże częstą ostatnio wizją zagłady świata. Ot, taki biblijny potop przyszłości, tylko na ostrym minusie. W ''Snowpiercer'' wszystko bowiem zamarzło na skutek nadejścia potężnej epoki lodowcowej, a winnym tego kataklizmu jest - jak w przypadku Noego - człowiek i jego postępki. I podobnie jak w tamtym przypadku, resztki ocalałej ludzkości trzyma na powierzchni arka.
W tym wypadku arką nie jest jednak statek, lecz pociąg.
Tak, tak, słusznie się domyślacie. Cały ten pociąg - od lokomotywy począwszy aż po ostatnie wagony, w których najbardziej trzęsie - jest metaforą społeczeństwa i państwa totalitarnego. Jest ''Titanikiem'' przyszłości, tylko bardziej drastycznym. Pamiętajmy, że film zrobili Koreańczycy (reżyseruje Joon Ho Bong, znany z filmów ''The Host. Potwór'', ''Szczekające psy nie gryzą'' i ''Zagadki zbrodni'', której dotąd cholera nie miałem okazji obejrzeć; producentem filmu jest sam Park Chan Wook i wielu żałuje, że nie wziął się osobiście za reżyserię). A Koreańczycy nie mają zwyczaju się z widzem patyczkować. Zatem w pociągu przyszłości będzie naprawdę niewąsko i to nie z powodu rozstawu torów.
Tutaj pierwsza klasa, druga klasa i trzecia klasa, którą można spokojnie nazwać wagonem bydlęcym, mają ogromne znaczenie już nie dla komfortu podróży, a dla przeżycia.
Powiem krótko: akurat nam, w Polsce nie trzeba objaśniać symboliki wagonu bez okien, z ludźmi stłoczonymi wewnątrz jak zwierzęta.
Strasznie to wszystko mądre - ktoś pomyśli. Przenikliwa analiza społeczno-historyczna. Refleksja o kondycji struktur państwowych...
Eee tam, mądre! Poza tym, co napisałem powyżej i co specjalnie odkrywcze nie jest, nie potrafię dodać nic więcej, co by mnie w tym filmie urzekło czy zaciekawiło. Zastanawiam się, rozmyślam, staram się wyłowić z wnętrza kolejki alegorie czy metafory pasujące do filozofii współczesnego czy przyszłego świata. Bo wszelkie nawiązania do jakichś ekologicznych wynurzeń o zagrożeniach środowiskowych odrzucam na wstępie, jako zbyt prymitywne na sensowny film dla dorosłych ludzi. Myślę, szukam i nic mi z tego nie wychodzi. Nie rozumiem połowy scen, nie nadążam za finałem, Ed Harris mówi do mnie jak dziad do obrazu. Pustka.
''Planeta małp'' czyli zacznijmy wszystko od początku ***
reżyseria: Tim Burton
scenariusz: Lawrence Konner, Mark Rosenthal, William Broyles
w rolach głównych: Mark Wahlberg, Tim Roth, Helena Bonham Carter, Paul Giamatti
Klasyczna "Planeta małp" z 1968 roku w pierwotnym ujęciu opartym na oryginalnej książce francuskiego pisarza Pierre'a Bouille pokazywała alternatywę współczesnego świata pozornie w postaci obcej planety, na której ewolucja potoczyła się nieco inaczej niż na Ziemi i to antropoidy (małpy człekokształtne) stały się suwerenami. Pozornie, gdyż każdy kto oglądał tamtą "Planetę małp" (na jej podstawie powstał serial, pokazywany w Polsce), spotkał na owej rzekomo "obcej planecie" Statuę Wolności, pamiątkę dawnej, ludzkiej historii i skojarzył rzekomą wyprawę z de facto podróżą w czasie na Matce Ziemi.
30 lat po tamtej "kostiumowej" małpiej epopei swoją wersję nakręcił Tim Burton. Trzymał się standardu - tu także ludzcy bohaterowie lądują na obcej planecie rządzonej przez małpy, która okazuje się Ziemią w przyszłości. Tim Burton stworzył swój małpi świat z charyzmatycznym szympansim generałem Thade (w tej roli Tim Roth).
Tim Burton napotkał na wiele trudności, np. jak utrzymać logiczną spójność opowieści czy też jak utrzymać atrakcyjność swej także życiowej partnerki Helen Bonham-Carter, mimo nadania jej małpiej twarzy.
Na jeszcze większe problemy natrafili tłumacze polskiego tekstu tego filmu, bowiem w języku angielskim mamy rozróżnienie na "apes" i "monkeys" - do tego stopnia, że w filmie Tima Burtona małpy człekokształtne, czyli apes reagowały nerwowo za nazwanie ich zwykłymi "małpami" (monkeys).
"Planeta małp" Tima Burtona została zmiażdżona przez krytykę (o to mniejsza) i widzów, fanów tego tematu (tu gorzej). Kontynuacji nie było. Czy słusznie? Proszę ocenić.
''Godzilla'' czyli królowa ma 60 lat i wciąż żyje ****
reżyseria: Gareth Edwards
scenariusz: Max Borenstein
w rolach głównych: Aaron Taylor-Johnson, Ken Watanabe, Bryan Cranston, JUliette Binoche, Sally Hawkins, Elizabeth Olsen
Najczęściej było tak:
- Idziemy na ''Godzillę''? - pytałem kolegę zaraz po wyjściu ze szkoły, naprzeciw której znajdował się Dom Kultury Jagiellonka, a w nim osiedlowe kino o tej nazwie
- Dziesiąty raz? - zastanawiał się...
- No to co?!
- Dobra, idziemy! - ... ale tylko przez chwilę
I szliśmy. A później, podczas powrotu do domu, zadzierałem głowę, by spojrzeć ponad dachy peerelowskich blokowisk, czy aby nie podniesie się zza nich cielsko stumetrowego potwora kaiju.
Wtedy, 30 lat temu oglądanie podobnych filmów klasy B było dla mnie po prostu rozrywką. Beztroską i naiwną. Powinienem z tego wyrosnąć jak każdy, gdyż inaczej nie będę przecież człowiekiem poważnym, szanowanym, na jako takim poziomie. W ogóle zostaną wykluczona z grona ludzi inteligentnych i cywilizowanych.
Niestety, nie wyrosłem.
Nie zadzieram już głowy i nie wyobrażam sobie, dokąd sięgałby Godzilli szesnastopiętrowy blok na os. Oświecenia w Poznaniu. Nie mam już na półce gumowej figurki wielkiego potwora z pyskiem wytartym tak, że aż prześwitywał. Nie rozwieszam plakatów, nie rysuję kaiju w zeszytach.
A jednak wciąż mnie to interesuje i najnowszą ''Godzillę'' Garetha Edwardsa połknąłem od razu. Dlaczego?
''Błękitny Grom'' czyli wirujący łoskot przyszłości****
reżyseria: John Badham
scenariusz: Dean Riesner, Don Jakoby, Dan O'Bannon
w rolach głównych: Roy Scheider, Warren Oates, Malcolm McDowell
Jestem przekonany, że tak samo wiele osób przyzna się teraz do wielkiego sentymentu do tego filmu, jak wiele nie będzie wiedziało o co chodzi. Supernowoczesny, naszpikowany elektroniką (na miarę 1983 roku, oczywiście) helikopter policyjny (w rzeczywistości była to przerobiona na potrzeby filmu francuska maszyna Aerospatiale Gazelle), który potrafi zmienić rzeczywistość w zależności od tego, w czyje ręce trafi. Czy naprawdę to takie fascynujące?
W latach 80. ten film stał się jednak kultowy. Nie do końca pojmuję dlaczego, ale wyjaśnienie znajduję w pewnej typowej dla tamtej epoki fascynacji rozwojem techniki. Ten helikopter był symbolem omnipotencji. Stworzenia maszyny, która nie ma żadnych ograniczeń - dociera wszędzie, wszystko słyszy i wie, przenika przez ściany. Takie możliwości mogą być zarówno fascynujące, jak i przerażające. Stanowią groźbę i wyzwanie, a także niepokojący zwiastun nowych czasów.
Może dlatego choć śmigłowiec ''Błękitny Grom'' dzisiaj wygląda nieco staroświecko, sam film nie stracił na aktualności.
Ocena: 4+
emisja: niedziela godz. 11.35 (TV4)
poznan.sport.pl
5 z 10
''Serce, serduszko'' czyli dziecko to spore ryzyko *****
reżyseria: Jan Jakub Kolski
scenariusz: Jan Jakub Kolski
w rolach głównych: Julia Kijowska, Maria Blandzi (debiut), Marcin Dorociński, Maja Komorowska, Gabriela Muskała, Franciszek Pieczka, kurczak Sraluch
Za twórczością Jana Jakuba Kolskiego można nie przepadać (ja np. nie przepadam), ale nie wolno mu odmówić miana jednego z najbardziej wyrazistych twórców kina gatunkowego w Polsce. Swego czasu, gdy w Polsce zapanowała pierwsza od czasów Reymonta, a może - kto wie - nawet od czasów Franciszka Karpińskiego moda na sielanki (w sensie bukoliki, a nie dolce vita - oczywiście) i gdy Grzegorz Ciechowski przekształcał się w Grzegorza z Ciechowa, także Jan Jakub Kolski był bardzo popularny.
''Pogrzeb kartofla'' przeżywałem bardzo (zwłaszcza, że obejrzałem go 1 listopada), ''Jańcio Wodnik'' miał dla mnie mnóstwo uroku, jakiego w kinie dawno nikomu nie udało się wydobyć (nawet scena z larwami w oczach). Później jednak... cóż, przyznaję, przejadło mi się zsiadłe wiejskie mleko. Znudziło mi się to urocze bieganie po rosie, muczenie krówek, bzyczenie pszczół i takie ''Jasminum'' z 2006 roku (które ma wielu fanów), czyli polska wariacja na temat słynnego ''Pachnidła'', działało na mnie cokolwiek irytująco.
To wtedy jednak Jan Jakub Kolski był już zdaje się pewien tego, jak ogromny potencjał kinowy tkwi w dzieciach. Nieletnia Wiktoria Gąsiewska z ''Jasminum'' taki potencjał posiadała, chociaż skoro irytował mnie cały film, to i ona siłą rzeczy musiała. Mym skromnym zdaniem, choć dzieci potrafią na ekranie rozładowywać napięcie i ograniczać toczącą kino straszną chorobę jaką jest patetyczność, to jednak przytłaczająca większość ich występów na ekranie kończy się spektakularną klęską. Nie wiem co na to Andrzej Maleszka, nasz poznański specjalista od dzieci w kinie, ale ja uważam, że w ich wypadku możliwe są tylko dwie sytuacje - albo dzieci pozostają na planie sobą i wtedy jest ok, albo zaczynają grać i wtedy jest klapa.
A zatem zatrudnienie aktorów dziecięcych to spore ryzyko, które jednak może się opłacić i dać powalające efekty.
W wypadku filmu ''Serce, serduszko'' dało. To jest po prostu film wyśmienity!
I teraz, po wyjściu z kina ja, delikatnie mówiąc niezbyt gorący zwolennik twórczości Jana Jakuba Kolskiego, zastanawiam się jak doprowadził mnie do takiego stwierdzenia.
''Dzikie historie'', czyli to jest lepsze niż argentyńskie steki! *****
reżyseria: Damian Szifron
scenariusz: Damian Szifron
w rolach głównych: Ricardo Darin, Leonardo Sbaraglia, Cesar Bordon, Erica Rivas, Rita Cortese
Napisałbym, że ten film zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie rośnie, ale nie zrobię tego. Nie cenię bowiem ludzi, którzy dla wyrażenia myśli używają tak wyświechtanych zdań jak cytat z Alfreda Hitchcocka. Jeśli zatem pozwolicie, zacznę zatem cytatem z Pedro Almodovara, bardzo przeze mnie lubianym. To znaczy cytat jest bardzo przeze mnie lubiany (choć Pedro Almodovar też, o ile zrobi dobry film, a nie zawsze mu się udaje). ''Talenty wymagają specjalnej ochrony. Chwasty nie. Im zawsze jest łatwiej''.
A Damian Szifron jest takim talentem. I wymaga w związku z tym specjalnej ochrony. Dobrze zatem, że roztoczył ją nad nim sam Pedro Almodovar - wyprodukował jego film i, co bardzo ważne, zgodził się na pomachaniem widzom swoim nazwiskiem przy jego promocji.
Jeśli ktoś obejrzy ''Dzikie historie'' z myślą, że ogląda Almodovara, to szybko zorientuje się, że to jednak nie to. To kino almodovarowskie tylko w pewnym sensie, ale bardzo ograniczonym. W gruncie rzeczy zupełnie inne. I wiecie co? To naprawdę nie jest zarzut!
''Dzikie historie'' są filmem nowelowym. A konstrukcja nowelowa (czyli zbudowanie jednego filmu z wielu pojedynczych historii, powiązanych jakoś, albo i nie) to ryzyko związane z tym, że jej części okażą się nierówne, niespójne, nielogiczne i bez związku.
Nie u Damiana Szifrona jednak. On nie łączy swoich historyjek tak, by jedna fabularnie wynikała z drugiej. To zupełnie zbędne, bo i tak wynikają. Po obejrzeniu wszystkich dojdziemy jasno do wniosku, że rzeczywiście należą do wspólnego zbioru.
Argentyński twórca ma w sobie tę sprawność zmuszania widza do śmiechu jako pointy każdej historii, która na pozór prowadzi raczej w przeciwną stronę, tam gdzie jest złość, gniew, agresja i obłęd. Okazuje się jednak, że człowiek wtedy jest najbardziej zabawny i groteskowy, gdy wpada w takie stany z byle powodu. Wystarczy popatrzeć wtedy na niego z boku, by się roześmiać. Damian Szifron kapitalnie potrafi to wydobyć.
''Rozmowy kontrolowane'' czyli koniec tamtej śmiesznej Polski *****
reżyseria: Sylwester Chęciński
scenariusz: Stanisław Tym
w rolach głównych: Stanisław Tym, Krzysztof Kowalewski, Jerzy Turek, Marian Opania, Irena Kwiatkowska
- Nie znoszę tych wszystkich komedii o PRL, bo przez nie wydaje się, że było wtedy tak zabawnie - mówi Krzysztof Stroiński w filmie ''Uwikłanie". Ludzie jednak uwielbiają. Może faktycznie mało zabawne były to czasy, ale nie w tym rzecz. Filmy komediowe powstające aż do początku lat 90. (''Rozmowy kontrolowane'' jako kontynuacja kultowego ''Misia" powstały w 1991 roku) niosły z sobą po prostu wysoką jakość. Gdzie się ona podziała dzisiaj?
''Rozmowy kontrolowane'' odniosły wielki sukces głównie dlatego, że poszły drogą przez ''Misia'' wytyczoną - oparły się na gagach, nie na fabule. I gagi ten film niosą do tego stopnia, że stały się kultowe i powtarzane przez widzów w dowolnych sytuacjach. To pokazuje jak bardzo są uniwersalne, jak dowolnie można je wyrywać z kontekstu, a i tak nie tracą na zabawności. To odróżnia je od humoru sytuacyjnego, na którym opiera się większość komedii współczesnych.
Mnie zwala z nóg fakt, że za każdym kolejnym obejrzeniem ''Rozmów''' odkrywam jakiś kolejny gag czy tekst, którego nie dostrzegłem wcześniej. Ostatnio - ten ze sceny zabawy sylwestrowej w Pałacu Kultury i Nauki. "Ten towarzysz został zdradziecko postrzelony od tyłu podczas wydarzeń na Wybrzeżu w 1970 roku''. Zdradziecko? Czyli przez kogo?
A Państwa ulubiony cytat? Ja nie mam wątpliwości.
Antonina Girycz, żona Jarząbka: ''Bo mój mąż to nigdy nie pił, jedynie zaraz po ślubie przez tydzień. A tak to nigdy!''
Ocena: 5+
emisja: niedziela godz. 21.55 (TVP1)
poznan.sport.pl
8 z 10
''Memento'' czyli informatyk o palcach jak bochny *****
reżyseria: Christopher Nolan
scenariusz: Christopher Nolan
w rolach głównych: Guy Perace, Carrie-Anne Moss, Joe Pantoliano
Wtedy (w 2000 roku) był to absolutnie nowatorski film neo-noir i thriller, jakiego nie było. Thriller, który wyznaczył nowy trend i do dzisiaj jest naśladowany, kopiowany i parafrazowany w wielu innych produkcjach. Chociażby tutaj.
Kino zawsze odpowiadało ludzkim fascynacjom. Powiem więcej - odpowiadało im jak nic innego na świecie, najodważniej, najmniej kompromisowo i bezwstydnie. Za to je kocham równie mocno jak spanie. Kiedy budzę się rano, to choćby była nawet dziewiąta, i tak nie wiem, gdzie jestem, jak się nazywam i w ogóle co ja tutaj robię. Mam swoje ''Memento''.
A ludzki umysł, czy też - mówiąc ściślej - ludzka pamięć to coś niezwykle fascynującego. Jak działa, dlaczego nie działa, co może się stać, gdy ją stracimy? Nic tylko kręcić filmy na ten temat! No to kręcimy, a Christopher Nolan i jego ''Memento'' z 2000 roku otwiera stawkę najbardziej podniecającym filmów o pamięci, jakie stworzono. Bo to on pokazał dość oczywistą przecież prawdę, iż amnezja jest tematem idealnym dla kryminału oraz połączenia go z thrillerem oraz kinem noir. Cała ludzka pamięć i jej luki to przecież noir w czystej, szarej formie!
Amnezja - choroba cywilizacyjna, która pozwala bez wyrzutów sumienia sięgnąć po kolejny kawałek tortu. Przepraszam, za tę frywolność, ale mam do niej prawo. Sam bowiem amnezję przeżyłem, wiem jak to jest. Jest obrzydliwie, gdy człowiek próbuje przypomnieć sobie, aż napinają mu się naczynia na skroniach. I nie może.
Trywializuję, gdyż w końcu jesteśmy w kinie, a nie poradni chorób Alzheimera, gdzie spotkać można prawdziwe ludzkie tragedie. W kinie można spotkać jedynie ekranowe historie. A jest ich mnóstwo. Trudno mi sobie wszystkie (per excellance) przypomnieć, ale nawet w Polsce mamy wszak Małgorzatę Kożuchowską w ''Senności'' Magdaleny Piekorz, nawet Frank Miller rozpoczyna swoje ostatnie ''Sin City'' od wątpliwości: skąd się tu wziąłem? co się wydarzyło? dlaczego nie pamiętam?
Utrata pamięci przeraża bardziej niż utrata majątku, a nawet reszty zdrowia. Tak sądzę. Utrata pamięci jest bowiem zaprzepaszczeniem wszystkiego, co przyniosło życie.
Dodajmy do tego wątek niszczycielskiej działalności snu. Tak właśnie, niszczycielskiej, gdyż jak przystało na układ przywspółczulny, nie ma on dla naszej pamięci żadnego współczucia. Dewastuje ją pod szyldem robienia porządków w głowie. Kasuje i segreguje jej dawno nieprzeglądane pliku pod hasłem relaksu i odpoczynku. Jest jak informatyk o palcach jak bochny, który wkracza w delikatne bebechy naszego umysłowego laptopa, aby zrobić format mózgu.
Tak właśnie, ten wspaniały i słodki sen, o którym pisze się kołysanki i którego rysuje się tak rozkosznie w różowych kolorach z deseniem w kucyki, jest niczym innym jak brutalnym formatem C.
Na ileż to fantastycznych - w mym przemądrzałym mniemaniu - pomysłów, na ileż wpisów na bloga wpadałem tuż przed zaśnięciem, aby stracić je bezpowrotnie, bo nim zerwałem się do komputera czy choćby notesu, zwyciężył mnie zdradziecki sen. Brat śmierci.
Czy nie przeraża Was bowiem fakt, że ktoś za nas co noc decyduje, co ważne, a co nie. O czym pamiętać, a co wyrzucić na śmietnik i uznać za wtórne wobec niebieskich migdałów? Decyduje automatycznie, według nieznanej nam definicji. I jest to byt stanowiący o nas samych, nasz mózg.
Ocena: 5+
emisja: niedziela godz. 22.50 (Polsat)
poznan.sport.pl
9 z 10
''Szczęki'' czyli pojedynek na blizny ******
reżyseria: Steven Spielberg
scenariusz: Robert Shaw, Howard Sackler, John Milius, Peter Benchley, Carl Gottlieb
w rolach głównych:Roy Scheider, Robert Shaw, Richard Dreyfuss, Lorraine Gary
Gdyby ktoś kazał mi sporządzić listę moich ulubionych filmów, musiałbym wybrać do niej te, które mogę oglądać wciąż i wciąż, za każdym razem, gdy są pokazywane. ''Szczęki" należą do takich filmów. Zabrałbym je na bezludną wyspę.
Kiedy powstawały w 1975 roku, były kinowym hitem i przerażającym thrillerem wstrząsającym widzami. Dzisiaj, choć spielbergowski rekin wciąż robi wrażenie, siłą ''Szczęk'' i źródłem ich grozy jest absolutnie kompaktowa konstrukcja tego filmu, jego spójność i zwięzłość. Kwintesencją tej zwięzłości są sceny rozgrywające się na statku ''Orca" podczas polowania na rekina, gdy akcja się już zazębia. ''Szczęki'' przestają wówczas być historią o atakach bezlitosnego zwierzęcia na ludzi, a stają się filmem o zmaganiach człowieka z tym, co przeraża go najbardziej. I z czym zarazem musi się zmierzyć.
Kiedy oglądam ''Szczęki", z niecierpliwością czekam na jedną, moją ukochaną scenę, którą będę z rozdziawioną gębą oglądał do końca życia. To scena pojedynku na blizny, która kończy Robert Shaw swoją niesłychaną, acz prawdziwą opowieścią o USS ''Indianapolis''.
Na koniec - coś z kina klasy B. Krwiożercze nietoperze *
reżyseria: Jamie Dixon
scenariusz: Chris Denk, Brett Merryman
w rolach głównych: Pollyanna Mcintosh, Bill Cusack
Żywiące się krwią nietoperze rzeczywiście istnieją, ale żyją w Ameryce, a nie lasach Czeczenii, gdzie rozgrywa się akcja tego niebywale nonsensownego filmu. Tak, tak, Amerykanie widzą Czeczenię właśnie jako pokryty lasami dziki kraj pełen bestii.
Amerykańskie nietoperze wampiry mają pewien zwyczaj związany z krwią, którą zdobywają nocami i który pokazuje, że żadne z nich bestie. Otóż opiekują się one troskliwie tymi członkami grupy, którzy z jakichś powodów (choroby, starości) nie potrafią zdobyć pokarmu. Przynoszą dla nich krew, dzielą się nią.
''Nietoperze. Krwawe żniwa'' to film, który już samym tytułem umieszcza się w kategorii dzieł gore klasy B. To krwawa jatka. Dla miłośników gatunku - uczta porównywalna z konsumpcją talerza czerniny.
Wszystkie komentarze