Słyszałem głosy, że pójść z kimś do kina w Walentynki to szczyt banału. To dlatego, że w ten weekend spodziewamy się w salach kinowych olbrzymiej frekwencji i wielkich kolejek do kas. Banał? Chodzenie do kina nigdy nie jest banałem, czy to Walentynki, czy jakikolwiek inny dzień.
Otóż ja, proszę Państwa, wybiorę się z pewnością. Nie dlatego, że to Walentynki, ale dlatego, że niewiele jest lepszych pomysłów w życiu niż kino.
Zapraszam na przegląd propozycji na Walentynki. To nie tylko filmy o miłości.
REKLAMA
Fot. COURTESY TWENTIETH CENTURY FOX/mat. prasowe
1 z 13
"Joy" czyli samowyżymający się schemat nie działa ***
reżyseria: David O. Russell
scenariusz: David O. Russell
w rolach głównych: Jennifer Lawrence, Robert De Niro, Bradley Cooper, Edgar Ramirez, Virginia Madsen
David O. Russell doszedł do wniosku, że "Poradnik pozytywnego myślenia" powinien mieć co pewien czas wznowienia. Tak aby się nie zdezaktualizował. Bo zawiera bardzo dobre i skuteczne receptury na kino, które się spodoba. I przyniesie wiele nagród. Szkoda z nich rezygnować.
Zrobił więc "Joy", w której Jennifer Lawrence raz jeszcze spotyka Bradleya Coopera w obecności Roberta De Niro, a wszystkie przeciwności da się pokonać, jeśli ma się w sobie dość uporu i przekonania. Dość siły.
Postawił na pewną rybę. Na dodatek z udziałem złotej rybki, jaką jest Jennifer Lawrence.
Kiedy usłyszałem pierwszy raz o tym, że moja królowa ekranu zagra Joy Mangano, która w 1990 roku wynalazła wspaniałego samowyżymającego się mopa, zaniemówiłem. Cóż może być ciekawego w takim wynalazku? - pomyślałem jak taki idiota, jakbym nie wiedział, że historie nawet bardziej banalnych wynalazków bywają niezwykle ciekawe. I że w gruncie zapewne nie o mopa tu chodzi, ale wszystko co z nim się wiązało. Trud i znój, by gospodyni domowa mopem się całe życie posługujące mogła wreszcie wydobyć się z przypisanej jej roli i zmienić przeznaczenie. Właśnie dzięki mopowi. Wciąż jednak nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że ta opowieść wygląda mi na miałką.
"Gęsia skórka" czyli drogie dzieci, opowiem wam coś strasznie śmiesznego! ***
reżyseria: Rob Letterman
scenariusz: Darren Lemke
w rolach głównych: Dylan Minette, Odeya Rush, Jack Black, Ryan Lee
Kojarzycie pisarza o nazwisku R.L. Stine? Bo za oceanem kojarzy go prawie każdy. Powiadano o nim "król młodzieżowego horroru" albo "młodzieżowy Stephen King", bo tworzył opowieści grozy właśnie dla nastolatków. Czyli lekkie, ale nie do końca banalne. Znakomicie oswajające dzieciaków z tym, co ich pociągało, a stanowiło zarazem pewien istotny kod popkulturowy.
To na podstawie prozy R.L. Stine'a powstało to, co smarkateria lubi najbardziej - seriale. Najbardziej popularnymi były "Gęsia skórka", "Czy boisz się ciemności" albo "Ulica strachu", dość dobrze łączące kino grozy z kryminałem oraz komedią. Takie kino familijne z dreszczykiem. Z gęsią skórką.
W Polsce tego typu literatury młodzieżowej zawsze brakowało. Nie wiedzieć czemu, niewiele powstało u nas książek grozy dla młodzieży, zabawnych horrorów i thrillerów z przymrużeniem oka. Wszystko jakieś takie na poważnie, jakbyśmy zapomnieli, że nie ma w dziejach literatury i kina nic bardziej konwencjonalnego niż horror. A największa zabawa jest wtedy, gdy się tę konwencję łamie, a nie pilnie jej przestrzega.
Fabularna "Gęsia skórka" robi to w jeszcze większym stopniu niż jej serialowi protoplaści. Nie tylko bowiem jest kom-horrorem czy też raczej dreszcz-komedią o mocno przygodowym zacięciu i w dobrym tempie, idealnie skrojonym dla młodych widzów. Na dodatek parodiuje sama siebie.
W "Gęsiej skórce" mamy bowiem do czynienia ze zmaganiami bohaterów ze stworzeniami, które wyłaniają się z kart książek pisanych przez R.L. Stine. To rodzaj projekcji wyobraźni, ot taka "Niekończąca się opowieść" w nowej wersji.
kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Multikino 51, Multikino Stary Browar, Multikino Malta
Fot. mat. prasowe
3 z 13
"Pitbull. Nowe porządki" czyli nowe porządki są już znacznie łatwiejsze ***
reżyseria: Patryk Vega
scenariusz: Patryk Vega
w rolach głównych: Piotr Stramowski, Bogusław Linda, Maja Ostaszewska, Andrzej Grabowski, Krzysztof Czeczot
Popularność pierwszego "Pitbulla" z 2005 roku wynikała nie tylko z jego autentyczności, stanowiącej bez wątpienia największy walor tego filmu, ale również z powiewu świeżości. Kino kryminalne - zdawałoby się najbardziej wyeksploatowany temat świata (choć nie tak jak w literaturze), odmieniony przez wszystkie przypadki w dziełach wielkoekranowych, ale chyba jeszcze bardziej w serialach. Co tu dodać? A Patryk Vega dodał. "Pitbull" był powiewem świeżości. To duża umiejętność obsadzić płodami dawno zaoraną ziemię.
"Nowe porządki" to kontynuacja hitu kinowego sprzed 10 lat. I już nie tak udana, ze znacznie słabszą obsadą, dzięki której Patryk Vega mógł budować wielowątkowość swego dzieła.
Jest w drugiej części "Pitbulla" wracający do kina akcji Bogusław Linda, tym razem jako bezwzględny szef grupy mokotowskiej. Porażający okrutną prostotą swego działania, w sporej mierze bezczelnego i wyzywającego. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to postać przeciekawa, jakiej w "Pitbullu" nigdy nie było, w stylu dawnych seriali gangsterskich lat 90. takich jak "Ekstradycja". Bogusław Linda jednak, ten król kina akcji, cesarz przeładowanej giwery i faraon "zrobię porządek z wami wszystkimi" tym razem jednak okrutnie zawodzi, jakby rzeczywiście wyszedł z obiegu raz na zawsze.
Z punktu widzenia Poznania i Wielkopolski ciekawe jest też to, że Bogusław Linda gra tu kibica Legii Warszawa, którego przestępcza mentalność wykuła się na tle konfliktu z chuligańskimi bojówkami Lecha Poznań. To wtedy skomplikowała mu się sytuacja rodzinna, to wówczas uznał, że zawiódł jako ojciec, człowiek, na całej linii. Wątek ustawek między Legią a Lechem został tu przez Patryka Vegę wykorzystany, nawet chwilami chyba prześwietlony i przerysowany, przez co stał się nieczytelny. Wygląda tu na intruza. Ale jest i odgrywa w filmie bardzo ważną rolę.
kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Multikino 51, Multikino Stary Browar, Multikino Malta, Charlie Monroe Malta, Helios (Konin), Helios (Piła), Cinema Galeria Tęcza (Kalisz), Cinema (Leszno)
JAAP BUITENDIJK
4 z 13
''Most szpiegów'' czyli jaka zimna ta wojna ***
reżyseria: Steven Spielberg
scenariusz: Matt Charman, Joel Coen, Ethan Coen
w rolach głównych: Tom Hanks, Mark Rylance, Sebastian Koch, Alan Alda, Austin Stowell
Jeżeli jednostka, na dodatek taka jak Tom Hanks, ma czystością swych intencji rozbroić atomowe arsenały dwóch mocarstw, nie może być inaczej. Film musi się stać stereotypowy i nadzwyczajnie prosty. To dlatego Steven Spielberg rezygnuje w "Moście szpiegów" z wszelkich komplikacji, o które ów film aż się prosi. Mimo wszystko, to jednak szpiegowska intryga. Całkiem ciekawa, muszę przyznać i to - przyznaję - najciekawsza z punktu widzenia komunistycznej strategii negocjacyjnej. To, co próbują ugrać w tym filmie Amerykanie jest oczywiste. Znacznie bardziej interesujące są interesy bloku wschodniego i sposób ich załatwiania w dobrze nam znany sposób, przy wykorzystaniu "bratnich krajów". Bułgarami w swych interesach Związek Radziecki posługiwał się nie raz, nawet w sporcie - przeczytajcie chociażby to. Tutaj do gry wchodzi Niemiecka Republika Demokratyczna, zwłaszcza w osobie znanego z "Życia na podsłuchu" niemieckiego aktora Sebastiana Kocha. A wtedy robi się naprawdę ciekawie, bo całość staje się tym, czym zawsze była wojna szpiegów - grą. Próbą sił i nacisków, sprawdzaniem elastyczności stanowisk i tego, ile można przegiąć by nie pękły.
Kiedy Steven Spielberg zrobił "Monachium", otworzyłem oczy ze zdumienia. Zobaczyłem w nim bowiem reżysera, którym nigdy dotąd nie był. Reżysera, robiącego film demoniczny i niezwykle oryginalny. Bez uproszczeń, jakie dotąd stosował. Bez pardonu, jaki zawsze go charakteryzował. "Monachium" było inne, w pewnym konstrukcyjnym sensie wręcz fenomenalne. Teraz jednak wiem, że stanowiło po prostu dla Stevena Spielberga film niezwykle osobisty. Spielberg zawsze kręcił je o tym, co go osobiście dotyczy, ale akurat "Monachium" dotyczyło go szczególnie.
"Most szpiegów" już taki nie jest. Nie jest to kino szpiegowskie w stylu Tomasa Alfredsona. To klasyczne kino spielbergowskie, dość gładko rozdzielające mrok od światła. I tak jak lubię Spielberga i jego filmy, tak tutaj w sumie mi tego szkoda. Wychodzę bowiem z kina z przeświadczeniem, że dałoby się z tego filmu wyciągnąć znacznie więcej niż tylko lekcję historii i przypowieść o stojącym człowieku.
kina: Cinema City Kinepolis, Komeda (Ostrów Wlkp.)
MAT PRASOWE
5 z 13
"Nienawistna ósemka" czyli gra w karty z Quentinem Tarantino ****
reżyseria: Quentin Tarantino
scenariusz: Quentin Tarantino
w rolach głównych: Samuel L. Jackson, Kurt Russell, Jennifer Jason Leigh, Walton Goggins, Tim Roth
Kiedyś, wzorem Akiry Kurosawy, "Siedmiu wspaniałych" broniło meksykańskiej wioski przed wymuszającymi haracz bandytami. Broniąc jej, wylało fundament pod klasykę westernu. Teraz, u Quentina Tarantino w filmie jest ósemka i na dodatek nie wspaniała, a nienawistna.
Nadal jednak klasyczna. Quentin Tarantino bowiem jak nikt na świecie potrafi przypominać, co to klasyka i jak pojemna jest kiczowatość światowego kina. I jakże diabelnie ważna. Niekiedy, gdy go oglądam, mam wrażenie że w głębi duszy zawsze o tym wiedziałem, ale dopiero Quentin Tarantino mi to uświadomił. Fundamentem wylanym pod klasykę kina jest kicz.
Sposób, w jaki Tarantino robi filmy jest marką, jedną z najbardziej charakterystycznych we współczesnym kinie. To jest tak znamienne, że gdyby nagle zrobił film inaczej, bylibyśmy zapewne zdezorientowani, jakby ktoś zgasił światło. To trochę jak z pisaniem - styl i pióro są jak linie papilarne, po których można łatwo rozpoznać człowieka. Styl kręcenia filmów, również. W obu wypadkach jednak bardzo cienka jest granica oddzielająca oryginalność od manieryczność.
"Nienawistna ósemka" jest chyba najbardziej manierycznym filmem Quentina Tarantino. To chyba także najbardziej teatralny jego film, ograniczony do jednej scenerii, jednego pomieszczenia, w którym zamkniętych jest tych ośmioro niczym w dawnych zagadkach "dowiedz się, kto zabił" albo "ustal, kto jest kim", zadawanych sobie na koloniach i obozach harcerskich od niepamiętnych czasów. Albo w stylu znikających Murzynków Agathy Christie.
kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Multikino Malta, Komeda (Ostrów Wlkp.)
materiały prasowe
6 z 13
"Planeta singli" czyli największy strach to iść na komedię ****
reżyseria: Mitja Okorn
scenariusz: Sam Akina, Jules Jones, Mitja Okorn, Łukasz Światowiec, Michał Chaciński
w rolach głównych: Agnieszka Więdłocha, Maciej Stuhr, Tomasz Karolak, Weronika Książkiewicz, Katarzyna Bujakiewicz, Piotr Głowacki, Michał Czernecki
Są takie gatunki filmowe, które w polskim kinie właściwie w ogóle nie istnieją - horror, western (to oczywiste, chociaż z drugiej strony westerny robiła kiedyś nawet NRD), science-fiction (interesujące jeszcze w latach 80.). Komedie romantyczne natomiast istnieją, ale w takiej kondycji, że lepiej aby w ogóle ich nie było. Od lat rozczarowywały nas bowiem poziomem.
Kiedy doszliśmy w ich wypadku do poziomu depresji, pojawił się Mitja Okorn.
Najpierw zrobił serial "39 i pół" z Tomaszem Karolakiem. Mówcie co chcecie, ale to był udany film. Po serialu przyszedł czas na "Listy do M.", czyli projekt, który nie miał prawa się udać. Wtórny, bo oparty na inspiracji twórczością Richarda Curtissa, zwłaszcza jego "To właśnie miłość" - kanonie romantycznego kina komediowego. Ckliwy i wyprodukowany na Boże Narodzenie, co już samo w sobie sygnalizowało skok na kasę. Złożony z połączonych z sobą scenek, choć takie próby w Polsce kończyły się dotąd katastrofą. A jednak się udał!
Po obejrzeniu "Planety singli" zrobiło mi się trochę... przykro. Bo wychodzi na to, że rzeczywiście musi do Polski przyjechać ktoś z zewnątrz (Mitja Okorn jest Słoweńcem, mieszkającym od dziewięciu lat w Polsce), aby zrobić to jak należy. Nie, nie doskonale, ale po prostu jak należy. Od lat nikomu poza słoweńskim twórcą się to nie udało. Co się z nami dzieje? To naprawdę problem ze scenariuszami, które akurat w wypadku komedii romantycznych są sprawą zupełnie kluczową?
"Planeta singli" nie jest filmem pozbawionym mielizn. Jednakże wśród komromów niewiele jest filmów bez nich, bez scen i wątków słabych, bez spadków jakości i tętna. Jeśli się nad tym zastanowić, to nawet "To właśnie miłość" takowe mielizny ma. Chyba tylko "Kiedy Harry poznał Sally" jest ich pozbawiony.
- Chcieliśmy po tych festiwalach spróbować czegoś innego. Chcieliśmy robić kino. Nie autorskie jednak, bo z tym nie ma w Polsce problemu. Postanowiliśmy spróbować czegoś trudniejszego - powiedzieli producenci "Planety singli".
Tak, drodzy Państwo, nie mylicie się. Zrobienie udanej komedii romantycznej, którą zaakceptują widzowie jest dzisiaj znacznie trudniejszym zadaniem niż nakręcenie kina autorskiego. To jest prawdziwie głęboka woda, bez choćby jednej nuty ironii.
A ja - nie uwierzycie Państwo - śmiałem się. Nie dacie wiary, ale wielokrotnie. I na koniec dobiję Państwa ostatecznie - na głos!!
kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Multikino 51, Multikino Stary Browar, Multikino Malta, Rialto, Helios (Gniezno), Helios (Piła), Helios (Konin), Oskard (Konin), Cinema Galeria Tęcza (Kalisz), Centrum (Kalisz), Cinema (Leszno), Komeda (Ostrów Wlkp.), Baszta (Środa Wlkp.), Światowid (Czarnków)
Fot. mat. prasowe
7 z 13
"Zjawa" czyli sam na sam na ekranie z niedźwiedzicą grizli ****
reżyseria: Alejandro Inárritu
scenariusz: Alejandro Inárritu, Mark L. Smith
w rolach głównych: Leonardo Di Caprio, Tom Hardy, Domhall Gleeson, Will Poulter, Forrest Goodluck
Cały film Alejandro Inárritu oparty jest na dygresjach, nie tylko zresztą fabularnych, ale i scenograficznych, krajobrazowych, wszelkich. To sprawia, że "Zjawa" nie koncentruje się jedynie na mitycznych zdarzeniach sprzed niemal 200 lat. Na zemście porzuconego na pewną śmierć przez kompanów człowieka, który dzięki temu, że kilka lat życia spędził u Indian, miał nad ściganymi przewagę znajomości terenu i przyrody.
Właśnie przyroda - to ona u Alejandro Inárritu jest główną dygresją, co (przynajmniej z mojego punktu widzenia) jest właściwie zachwycające. Pokazać ładne widoczki między Missouri a Yellowstone to jedno, ale pokazać je tak, jak to zrobił Meksykanin - to już co innego. Alejandro Inárritu oparł się na przyrodzie, uznał że to dobry - nomen omen - trop. Postąpił słusznie, bo to ona uniosła mu ten film i dzięki niej zyskał wspaniałą głębię. Zarówno jej piękno, jak brzydota, cud natury i jej groza, w sumie bezpośrednio z tego cudu wynikająca.
Dla większości z nas, widzów "Zjawy", w pamięci zostanie z pewnością atak niedźwiedzicy grizli, przydybanej przez Leonardo Di Caprio w lesie z dwójką niedźwiedziątek. Zapadnie, gdyż nigdy w dziejach kina nie widzieliśmy czegoś podobnego. Niezwykle brutalny, bardzo dynamiczny, a jednocześnie zawierający w sobie nie tyle epatowanie okrucieństwem, ale również jakieś perwersyjne, surowe piękno. Grizli utożsamia tu całą przyrodę i jej nieuchronne prawa - nie da się jej przebłagać, nie da się odwoływać do uczuć, litości, czegokolwiek podobnego. Tutaj po A jest B, a 1 dodać 1 równa się 2.Przydybana z młodymi niedźwiedzica atakuje i na dodatek atakuje do skutku.
Hugh Glass, którego odgrywa Leonardo Di Caprio, jest języczkiem u wagi całego filmu. Mówimy wszak o występie aktora, który nigdy dotąd nie dostał Oscara i ponownie będzie się o niego ubiegał. Jeśli tym razem nie dostanie, jeśli atak niedźwiedzia, szereg ran i wszelkie cierpienia mu nie pomogą, jeżeli Oscara nie przyniesie mu wygrzebanie się z własnego grobu, to będzie to znaczyło, że nie ma już dla Leonardo Di Caprio nadziei.
Zadanie, jakie postawił przed nim Alejandro Inárritu było przecież bardzo trudne. Pamiętajmy, że to niezwykle długi film, w którym przez szmat czasu Leonardo Di Caprio jest na ekranie sam ze sobą. Bardzo trudno to zagrać, bardzo trudno nie znużyć tym widza. Tenże widz, nawet rozparty wygodnie w fotelu, męczy się także i każde tego typu kino obłożone jest podobnym ryzykiem. Twierdzę, że Alejandro Inárritu nie do końca się przed tym niebezpieczeństwem ustrzegł. Nie zbilansował do końca zniewalającego piękna, czy też raczej oryginalności piękna tego filmu z jego fabularną warstwą emocjonalną.
Zrobił film, jakiego dotąd nie było, ale bynajmniej nie taki prosty i gładki do oglądania. Nie da się tego zrobić bez zmęczenia. Jeżeli uzna się jednak, że to "boskie zmęczenie", które szybko minie, wówczas można być pewnym, że cała reszta pozostanie.
kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Multikino 51, Multikino Stary Browar, Multikino Malta, Helios (Piła), Cinema Galeria Tęcza (Kalisz)
materiały prasowe
8 z 13
"Syn Szawła" czyli Antygona z działem utylizacji zwłok ****
reżyseria: László Nemes
scenariusz: László Nemes, Clara Royer
w rolach głównych: Géza Röhrig, Levente Molnár, Urs Rechn, Jerzy Walczak
Powiadają, że w tym roku zdecydowanym i absolutnym faworytem do Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego są Węgrzy. Tak mówią, bo wzięli już Złotego Globa. No ale w 1954 roku na mundialu w Szwajcarii też byli zdecydowanym faworytem, a i tak wygrali Niemcy...
"Syn Szawła" to film o Holokauście, a ta tematyka w Akademii Filmowej cieszy się wielkim uznaniem. Mimo tego, że wydaje się iż jest to temat wyeksploatowany. Co nie znaczy, że należy go odłożyć do lamusa. O Holokauście będzie się kręciło i - co ważne - powinno się kręcić wciąż i wciąż, aby popioły nigdy na dobre nie rozwiały się na wietrze i nie rozpuściły w rzece.
Pytanie jednak jak to robić, skoro kino to nie sala do nauki historii. Jak pokazać Holokaust i obóz koncentracyjny, aby z punktu widzenia sztuki filmowej okazał się to temat nie tylko ważny, ale również ciekawy. Jedno starannie trzeba bowiem oddzielić od drugiego, bo przecież gdy powstają nieciekawe filmy na ważne tematy, dzieje się coś szczególnie niepokojącego.
Węgrom udało się stworzyć film, w którym obóz koncentracyjny wygląda w tle niemal jak wielki zakład pracy. Jak korpo, w którym wszyscy uwijają się jak mrówki, by nadążyć z obowiązkami. Po zwłoki zagazowanych właśnie ludzi, po ich rzeczy i ubrania biegają jak po spinacze na drugie piętro, a popiół z ludzkich ciał wysypują jak węgiel do piwnicy. To jest efekt porażający i iście po nowemu sfilmowany.
kina: Multikino Stary Browar, Charlie Monroe Malta
M.MAKOWSKI WFDIF NEXT FILM
9 z 13
"Excentrycy" czyli czy można sobie założyć ojczyznę? *****
reżyseria: Janusz Majewski
scenariusz: Janusz Majewski, Włodzimierz Kowalewski
w rolach głównych: Maciej Stuhr, Natalia Rybicka, Sonia Bohosiewicz, Wiktor Zborowski, Anna Dymna, Wojciech Pszoniak
"- Przepraszam, czy myśmy przeszli na ty?
- A co niby robiliśmy przez całą noc w łóżku?"
Wybrałem dla Państwa akurat taki bon mocik z filmu "Ekscentrycy". Jeden z bardzo, bardzo wielu i bynajmniej nie najlepszy. Resztę pozostawię, rzecz jasna, Państwa przyjemności, jaką niewątpliwie dostarczy w kinie ten film.
Mnie dostarczył.
Jest w "Ekscentrykach" gwiazdozbiór postaci nie z tej ziemi. Jest w nich przede wszystkim muzyka. Kosmopolityczna, a jednak niezwykle indywidualna i prywatna enklawa, mała ojczyzna stanowiąca ekscentryczną alternatywę rzeczywistości. Nie tylko tej PRL-owskiej z lat 50. Rzeczywistości wszelkiej, która nakazuje określić się w ramach, w jakich nie każdy określać się ma zamiar. Czy można sobie zatem założyć własną ojczyznę? Na przykład taką, w której jedynie gra się swing i śpiewa po angielsku, nic więcej?
kina: Cinema City Kinepolis, Charlie Monroe Malta, Baszta (Środa Wlkp.)
Star Wars: The Force Awakens
10 z 13
''Przebudzenie Mocy'' czyli wielka kariera pewnej zdrady *****
reżyseria: JJ Abrams
scenariusz: Lawrence Kasdan, JJ Abrams, Michael Arndt
w rolach głównych: Harrison Ford, Carrie Fisher, Mark Hamill, Daisy Ridley, John Boyega, Adam Driver
W siódmym, najnowszym epizodzie "Przebudzenie Mocy" 73-letni już (sic!) Han Solo (Harrison Ford) powiada znamienne słowa: "Moc. Jej Ciemna Strona. Rycerze Jedi... też myślałem, że to jakieś bujdy. Ale to szczerza prawda. Każde słowo. To wszystko istniało."
Gdy patrzę na swoich siostrzeńców, fascynujących się postaciami z "Gwiezdnych wojen" zanim jeszcze obejrzeli film, mam ochotę powiedzieć im to samo, co Han Solo. Opowiedzieć im o tym wszystkim, co wydarzyło się w związku z "Gwiezdnymi wojnami" w ostatnich 36 latach. O tym, co się działo i co wydarzyło się z nami, ludźmi którzy zanurzyli się w ten świat i dobrze im w nim. Trudno komuś spoza tego świata wyjaśnić, dlaczego się to zrobiło i że taki świat "Gwiezdnych wojen" jednak istnieje w alternatywnej rzeczywistości, a jednak to wszystko prawda. Każde słowo.
Jak to wszystko opowiedzieć tym maluchom? Jak im streścić 36 lat tej epopei? Nie da się. Świat "Gwiezdnych wojen" muszą odkryć sobie sami. Krok po kroku.
- To jest to! - powiadają fani, którzy po zupełnej alternatywie jaką były "Mroczne widmo", "Atak klonów", "Zemsta Sithów", dostają teraz "Gwiezdne wojny" w starym stylu. Bezpieczne, bez mielizn i dziwnych eksperymentów. Takie, na jakie czekali. Nie dziwię się, że są zadowoleni.
Ja też w gruncie rzeczy jestem, choć nie do końca. To, co stanowi o sile i prawdopodobnie wielkim sukcesie "Przebudzenia Mocy" w mojej ocenie także przyczynia się do jego słabości. Ma po prostu również Ciemną Stronę.
kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Imax, Helios (Konin)
KINO ŚWIAT
11 z 13
"Moje córki krowy" czyli póki masz się z kim kłócić *****
reżyseria: Kinga Dębska
scenariusz: Kinga Dębska
w rolach głównych: Agata Kulesza, Gabriela Muskała, Marian Dziędziel, Małgorzata Niemirska, Marcin Dorociński, Łukasz Simlat, Maria Dębska
W samym środku filmowej dyskusji o tym, jak należy robić filmy o umieraniu i kresie tego, co kresu zdawało się nie mieć, do rozmowy zgłasza się Kinga Dębska i robi film zupełnie w tej sprawie nowy. I zaskakujący, choć najbardziej zaskakujące jest w nim to, że zaskakuje.
Zastanawiałem się, jakie określenie pasowałoby najlepiej do tego filmu. Pewnie użyłbym słowa "przeciętny", gdyby nie fakt, że ma ono określenie pejoratywne. Przeciętny, czyli nijaki, bezbarwny, średni taki.
"Moje córki krowy" tymczasem to film przeciętny, bo pokazuje sprawy nam przeciętne. Pospolite, codzienne i przez to niezwykle bieżące. Jego przeciętność oznacza, że dotyka kwestii uniwersalnych dla każdego. Prawd wszechstronnych.
Odejście bliskich, najczęściej rodziców. Któż z nas, przeciętnych, tego nie przeżył. Albo przeżyje. Doświadczy końca pewnego świata, który przez tyle lat zdawał się nie mieć końca. Takiego świata, którego ramy wyznaczali rodzice. Przeżyje zawalenie się go i redefinicję związanych z nim wartości. To jest właśnie największa uniwersalność tego typu filmu - dotyczy każdego.
kina: Cinema City Kinepolis, Cinema City Plaza, Charlie Monroe Malta, Kino nad Wartą (Koło)
Fot. JAAP BUITENDIJK/mat. prasowe
12 z 13
"Big Short" czyli kłamstwo ma bardzo niestabilne nogi *****
reżyseria: Adam McKay
scenariusz: Adam McKay, Charles Randolph
w rolach głównych: Steve Carrell, Christian Bale, Ryan Gosling, Brad Pitt, Jerermy Strong, Melissa Leo
Poczęstowany cytatem z nieśmiertelnego Marka Twaina "Kłopoty mają nie ci, którzy czegoś nie wiedzą, ale ci, którzy uważają, że wiedzą, tymczasem się mylą", pomyślałem że "Big Short" będzie filmem o pomyłce. Straszliwej pomyłce całej ludzkości, zwłaszcza lwiej części światowej finansjery, która oparta na wadliwych przesłankach uznała, że wszystko na świecie jest ok. A było cholernie od tego ok daleko. Świat runął, w 2008 roku wielki kryzys - największy od 1929 roku - zaatakował z olbrzymią siłą i w jednej chwili zamiast słuchać muzyki w radiu albo oglądać programy o modelkach, śpiewaniu i gotowaniu, zaczęliśmy szukać w mediach serwisów gospodarczych.
Tak myślałem i przez długi czas "Big Short" upewniał mnie, że tak właśnie jest. Że to historia kilku ludzi, którzy wbrew wszystkim przewidzieli wielki kryzys 2008 roku. Przewidzieli, gdyż był on absolutnie logiczny. Wynikał z liczb, z prawideł, z obserwacji. Jak to zrobili? Jak im się udało? Jak wytrzymali presję?
"Big Short" jednak w pewnym momencie z opowiastki o przewidywaniu, analizach, przekonaniu o własnym zdaniu na przekór wszystkim i takim tam drobiazgach przeistacza się w coś znacznie poważniejszego. W pełnokrwisty thriller o ogromnej sile przerażania widza. Nie trwożą tu bowiem wymysły wyobraźni, ale rzeczy, które miały i mają miejsce wokół nas codziennie i w każdej chwili. Trwożą przekręty na niewielką skalę. Nie dlatego, że opiewają na gigantyczne sumy, ale dlatego że są powszechne. Wszechobecne kłamstwo na niesłychaną skalę. Kłamstwo, które stanowi fundament wylany pod świat.
"Spotlight" czyli rzecz o nieodwracaniu głowy ******
reżyseria: Tom McCarthy
scenariusz: Tom McCarthy, Josh Singer
w rolach głównych: Michael Keaton, Mark Ruffalo, Liev Schreiber, Rachel McAdams, Stanley Tucci
Spośród wszystkich filmów, jakie dotąd zrealizowano - łącznie z ''Wszystkimi ludźmi prezydenta'' - żaden nie jest tak wielkim hołdem dla dziennikarstwa jak ''Spotlight''. Dziennikarstwa rozumianego jako nieodwracanie głowy.
Serial "Newsroom" to jeden z tych nielicznych przypadków, przypominający o tym, że swego czasu Amerykanie uwielbiali redakcje gazet jako scenerię i dziennikarzy jako bohaterów swych filmów. Lubowali się w filmach, których akcja toczy się na sali sądowej, ale przepadali też za mediami. "Wszyscy ludzie prezydenta" o udziale dziennikarzy w aferze Watergate (z Dustinem Hoffmanem i Robertem Redfordem w rolach głównych) stał się klasyką kina nie tylko ze względu na grę i konstrukcję tego filmu, ale w dużej mierze ze względu na rangę tematu.
Od tamtej pory minęło 40 lat i dzisiaj "Spotlight" przypomina: nic się nie zmieniło. W czasach przeklikiwania się przez internet przez kilometry pierdół, w czasach kolorowych czasopism o niczym, w dziennikarstwie w zasadzie nie zmieniło się nic. Nadal jest po to, by pilnować każdego i wszystkiego, co chciałoby ujść ludzkiemu oku i uchu. Pozostało niezauważone. Nie zmieniło się to, że dziennikarze są ogarami spuszczonymi przez społeczeństwa ze smyczy, by wciągnąć powietrze i wytropić.
Co więcej, nie zmieniło się także to, że jest to wciąż niezwykle ważne. Niezbędne, by społeczeństwo mogło w ogóle funkcjonować.
Na dziennikarzy się psioczy. Pośpiech, literówki, błędy, te wszystkie slajdy, przez które się trzeba przeklikiwać i mało poważne materiały, dzięki którym jednak mogą zdobyć środki na to, by nadal istnieć. A póki istnieją, cisza nie zawsze będzie cnotą.
kina: Cinema City Kinepolis, Multikino 51, Multikino Stary Browar, Multikino Malta, Charlie Monroe Malta, Muza, Rialto, Cinema Galeria Tęcza (Kalisz), Cinema (Leszno)
Wszystkie komentarze