Spokojny, miły weekend przed telewizorem? Można i tak. A wtedy dobrze wykorzystać go do nadrobienia filmowych zaległości albo przypomnienia sobie dawnych filmów. Oto propozycje, które wybrałem dla Państwa na ten weekend, ustawione w kolejności chronologicznej. W nawiasach - rok produkcji filmu, o który Państwo prosili.
REKLAMA
materiały prasowe
1 z 14
''Interstellar", czyli zagina się zdolność postrzegania (2014)
reżyseria: Christopher Nolan
scenariusz: Christopher Nolan, Jonathan Nolan (to brat, gdyby ktoś nie kojarzył)
w rolach głównych: Matthew McConaughey, Anne Hatheway, Jessica Chastain, Michael Caine, Matt Damon, John Lithgow
Motto:
''Bo chociaż był władcą świata, nie był pewien, co robić dalej. Jednak z pewnością coś wymyśli''
(2001 Odyseja kosmiczna)
Napiszę teraz: ?ten film przekracza wszelkie granice? - co wtedy pomyślicie? Stwierdzenie, iż coś przekracza wszelkie granice nie kojarzy się chyba zbyt dobrze, ma pejoratywny wydźwięk. Czyż nie?
''Interstellar'' Christophera Nolana przekracza wszelkie granice, ale w żadnym wypadku nie jest to zarzut ani nic złego. Co najwyżej - olbrzymie ryzyko. Ono zawsze wiąże się z wkraczaniem na tereny, na które nikt dotąd nie dotarł. Matthew McConaughey (gdyby nie było okazji - nie gra źle, ale widziałem już jego lepsze występy na ekranie, to w końcu aktor o potencjale jak stąd do najbliższej galaktyki) powiada: - Nie jestem farmerem, jestem odkrywcą.
Co jak ulał pasuje do całego filmu Christophera Nolana, który pozostawia za sobą całą tę dotychczasową farmerską kinematografię i próbuje coś odkryć. Nie do końca wiemy jeszcze co, a mimo to rusza na taką wyprawę w ciemno.
Przypomniała mi się jedna z wypowiedzi tego reżysera podczas któregoś z wywiadów. Brzmiała ona: ''W dzisiejszych czasach widzowie są zbyt oswojeni z tym, co przynosi kino. A ja lubię zamieszać im w głowach.''
Wkleił Christopher Nolan w kosmiczną pustkę fragmenty jakby do siebie niepasujące, racjonalnie niespójne. Połączył pole kukurydzy z tunelem czasoprzestrzennym, piaskową burzę z gigantycznym tsunami, pokój dziewczynki z transcendencją i przód półki z książkami z siłami nadprzyrodzonymi z jego tyłu, wreszcie miesza w jednym kotle kosmiczną odyseję z rodzinnym melodramatem. Do skomplikowanych wzorów objaśniających możliwości ściągnięcia statku z innej galaktyki czy wręcz innego wymiaru dodał pean na cześć miłości, która jako jedyna w świecie jest w stanie pokonać czas i przestrzeń, pokonując rozum.
To wszystko spowodowało jedynie, że nie uzyskał ani naukowego traktatu, w którym widzowie zgubiliby się po godzinie (zaledwie jednej trzeciej tego filmu), ani paraintelektualnych bajdurzeń w stylu rodzeństwa Wachowskich, maskujących nimi to, że nie mają w gruncie rzeczy niczego sensownego do powiedzenia. Nie stworzył wreszcie kosmicznego dreszczowca i drugiego ''Apollo 13'', ani nie poprzestał na rozkoszowaniu się tym, co przestrzenne jak w ''Grawitacji''. Stworzył coś, co wielu nazwie niespójnym i niekonsekwentnym pomieszaniem stylów, dla mnie natomiast jest to jedyny sposób, aby przeprowadzić widza przez intelektualną czarną dziurę i wrócić stamtąd w jednym kawałku.
"Niezłomny" czyli szkoda, że Angelina Jolie nie zajęła się kim innym (2014)
reżyseria: Angelina Jolie
scenariusz: Ethan Coen, Joel Coen, Richard LaGravenese, William Nicholson
w rolach głównych: Jack O'Connell, Domnhall Gleeson, Takamasa Ishihara
Nie mogę tego przeżyć. Nie mogę pogodzić się z tym, że Angelinie Jolie, że przestała być aktorką. Zwłaszcza teraz, gdy pokazała klasę... Przyznaję, niegdyś miałem ją jedynie za piękną kobietę, która uatrakcyjnia film wizualnie. To się jednak zmieniło. Angelina Jolie dostała Oscara za ?Przerwaną lekcję muzyki?, pokazała się w ?Oszukanej? (znów Oscar) i ?Salt?, wreszcie powiedziała szach-mat rolą w ?Czarownicy?.
Ja w każdym razie poczułem się zaszachowany. Zauroczony, zachwycony, pod ogromnym wrażeniem tego, jak jednym ?well, well? ta aktorka potrafi ukraść film. Położyłem króla, poddałem się.
I wtedy Angelina Jolie oświadczyła, że zrywa z aktorstwem. Zamierza zająć się reżyserią. Akurat wtedy, gdy pokazała, że naprawdę umie grać, że jest dobra.
Po dokumentalnym debiucie w ?A Place in Time?, po "Krainie miodu i krwi" teraz temat wybrała sobie ... niewdzięczny. Tak właśnie, niewdzięczny. Jest bowiem historia Louisa Zamperiniego, amerykańskiego olimpijczyka z Berlina z 1936 roku, ujmująca i mocna. Ten człowiek sporo przeżył - nie tylko jako sportowiec przygotowujący się do startu olimpijskiego, ale później jako pilot liberatora, gdy jego B-24 wodował na Pacyfiku w 1943 roku, jako rozbitek dryfujący na falach ogromnego oceanu przez wiele tygodni, wreszcie jako jeniec japońskiego obozu. Przyznaję, sporo jak na jednego człowieka. Tematycznie materiału dość nawet na kilka filmów. Dlaczego zatem niewdzięczny?
Historia Louisa Zamperiniego jest bogata, nawet wstrząsająca, ale nie ma w niej ani jednego zakrętu. Ani jednej skazy, progu zwalniającego, zapory, czegokolwiek co złamałoby tę opowieść tak jak barwnik łamie kolor wody. Historia pozostaje krystaliczna, bohater pozostaje krystaliczny. To kryształowy pomnik. Hagiografia.
A ja jestem zdania, że o ile życie może lubi postaci hagiograficzne, o ile historia lubi stawiać pomniki, o tyle film tego nie znosi. I jeśli ktoś kręci film nadęty patosem, przegra. Widz nie zdzierży czegoś, co stanowi podręcznik moralny, bo widz lubi oglądać filmy w fotelu, a nie na baczność.
"Znaki" czyli Night Shyamalan buszujący w zbożu (2002)
reżyseria: M. Night Shyamalan
scenariusz: M. Night Shyamalan
w rolach głównych: Mel Gibson, Joaquin Phoenix, Abigail Breslin
Uwielbiam M. Nighta Shyamalana. Uwielbiam go za to, że jest mistrzem suspensu. Nie... źle napisałem... Nie o suspens tu chodzi. Uwielbiam go za to, jak definiuje i pokazuje w swoich filmach zło. Niezwykle okrutne, wręcz bezwzględne, a jednak w tym okrucieństwie i bezwzględności subtelne. Szalenie mi to imponuje, bo takiego zła jak u M. Nighta Shyamalana nie znalazłem nigdzie indziej.
Uwielbiam go także za to, że potrafi wydobyć grozę w takich miejsc, w których nigdy nie spodziewalibyśmy się jej znaleźć. Nie z ciemnego zakamarka pokoju, z piwnicy czy strychu, nie ze starej szafy albo spod łóżka - bo to oczywiste i zgrane. Shyamalan znajduje grozę w codzienności. W sytuacjach i przedmiotach, w ludziach czy nawet zwierzętach i roślinach widywanych przez nas każdego dnia. Bezpiecznych, niegroźnych, oswojonych tak bardzo, że groza nie miałyby co w nich szukać.
"Znaki" są chwilami bardziej filmem Mela Gibsona niż Nighta Shyamalana - nie wiem, czy się Państwo zgodzicie - jednakże w tych miejscach, gdzie geniusz Indii dochodzi do głosu, wyzwala grozę istną. A wykorzystuje do niej najbardziej klasyczną codzienność amerykańskich thrillerów - pola kukurydzy. Plus zaułki ulic, bo ozdobą "Znaków" jest scena z nagraniem wideo zrobionym gdzieś w Brazylii. Zwróćcie Państwo na nią uwagę, bo to jest właśnie cały Night Shyamalan! Jakże ja go lubię...
"Krzyż żelazny" czyli dobrzy Niemcy i źli Niemcy (1977)
reżyseria: Sam Peckinpah
scenariusz: Julius J. Epstein, Walter Kelley, James Hamilton
w rolach głównych: James Coburn, Maximillian Schell, James Mason
Lata 70. to złoty okres kina wojennego. Powstały wówczas niezwykłe epopeje, z których część zaaranżował potem Quentin Tarantino w swych "Bękartach wojny", pokazując z jaką solidna porcją wojennego kiczu mieliśmy wówczas do czynienia. Dzieła te powstawały po obu stronach żelaznej kurtyny - radzieckie kino wojenne konkurowało z zachodnimi "Komandosami z Nawarony", "Orłem. co wylądował", "Złotem dla zuchwałych" czy "Tylko dla orłów". Pomiędzy nimi stało wojenne kino niezaangażowane z Jugosławią na czele, w której realizowano wiele produkcji zachodnich, ale która miała też własny nurt kina partyzanckiego (np. "Wzgórza Zelengory").
"Żelazny Krzyż" na tym tle to zjawisko niezwykłe, bowiem stanowi prapoczątek przygodowego kina wojennego w wykonaniu ... Niemców. A to przecież był temat tabu przez długie lata. Nie tylko przedstawianie Niemców w pozytywnym świetle, ale nawet umieszczanie w ich szeregach akcji zamiast korzystania z nich jedynie jako statystów i tarcz strzelniczych - wcześniej nie wchodziło to w rachubę. Sam Peckinpah stworzył film z udziałem tzw. "dobrych Niemców", zanim oni sami upomnieli się o swoje prawa do filmowego kombatanctwa, a uczynili to głośnym filmem "Das Bott" z 1980 roku.
emisja: piątek godz. 20.20 (TVP Kultura)
materiały prasowe
5 z 14
"Na skraju jutra" czyli wczorajsze lądowanie w Normandii - jutro (2014)
reżyseria: Doug Liman
scenariusz: Christopher McQuarrie, Jez Butterworth, John-Henry Butterworth
w rolach głównych: Tom Cruise, Emily Blunt, Brendan Gleeson
6 czerwca wojska alianckie lądują w Normandii, by otworzyć nowy front w Europie opanowanej przez morderczego agresora. Podbił on niemal cały kontynent, z wyjątkiem Skandynawii, Połwyspu Pirenejskiego oraz Wysp Brytyjskich, a od wschodu ogranicza go armia rosyjska.
Opis D-Day z 1944 roku? Bynajmniej! To skrótowy zarys okoliczności filmu "Na skraju jutra".
W tym wypadku jednak agresorem, który podbił Europę (także Polskę, niestety) nie są hitlerowskie Niemcy, ale przybysze z obcej planety zwani mimikami - niezwykłe szybkie, agresywne i mordercze istoty. Stanąć naprzeciw nich na normandzkiej plaży to jak spojrzeć w lufy karabinów maszynowych Niemców przed 70 laty.
Nawiązania do D-Day to tylko maleńkie cofnięcie się w czasie w porównaniu z tym, co dostaniemy przez niemal dwie godziny tego filmu opartego właśnie na bezustannym cofaniu się i odtwarzaniu tego samego dnia i tych samych wydarzeń raz jeszcze. Co już samo w sobie jest bardzo wymagające dla widza, gdyż oznacza nie tylko konieczność dużego skupieni, ale i zaakceptowania powtórek (choćby skrótowych) znanych już zdarzeń.
Doug Liman i Tom Cruise (ten drugi nie po raz pierwszy) wkraczają zatem na bardzo grząski grunt, jakim są zabawy z czasem. Grząski ze względu na konsekwencje logiczne takich zabaw. Wielu twórców wykłada się na nich dokumentnie. Inni radzą sobie wyśmienicie. Igraszkom z czasem w "Na skraju jutra" bliżej to filmów typu udany i intrygujący "Raport mniejszości" z tymże Tomem Cruisem niż do klasycznego "Wehikułu czasu" Wehikułu czasu" Wellsa. I myślę, że owo zaintrygowanie jest kluczem do tego rodzaju twórczości. Jeśli bawimy się czasem, t powinno to prowadzić do określonego celu, intrygować właśnie konsekwencjami. Sama zabawa jest stratą ... czasu właśnie.
w rolach głównych: Sylvester Stallone, Julie Benz, Matthew Mardsen
John Rambo i jego terminator? Owszem, jeżeli przez terminatora rozumiemy ucznia terminującego u majstra. A John Rambo to majster, to legenda kina akcji lat 80. Tego kina definiowanego przez niezwykle proste zależności i podziały na dobro i zło, bez nadmiernych komplikacji. Tenże John Rambo przez długie lata pozwalał Amerykanom oswoić się z myślą, że z tą porażką w Wietnamie albo pozostawieniem Afganistanu na pastwę Armii Czerwonej to nie do końca tak. W Wietnamie nie przegrali, a mudżahedinów przecież też nie zostawili, skoro do końca na posterunku był on.
Dzisiaj, w XXI wieku nikt nie robi kina akcji w taki sposób. Nawet Quentin Tarantino pewnie by się nie odważył. Czego zatem ma nauczyć John Rambo swego terminatora w birmańskim lesie w nowożytnej kontynuacji dawnej, kultowej serii? Sami się Państwo przekonacie.
emisja: piątek godz. 23.05 (Polsat Film)
materiały prasowe
7 z 14
"Jak być kochaną" czyli maksimum sensu przy minimum środków (1962)
reżyseria: Donald P. Borchers
scenariusz: Donald P. Borchers
w rolach głównych: David Anders, Kandyse McClure, Preston Bailey
''Kryształ, który potrącony wydaje najczystszy dźwięk'' - mówił o swym dążeniu twórczym Wojciech Has. Z tego punktu widzenia "Jak być kochaną" to kwintesencja tego dążenia. "Maksimum sensu przy minimum środków" - pisał o tym filmie Marcin Maron. Doskonała harmonia gry aktorskiej, przestrzeni i scenariusza, tak typowa nie tylko dla Wojciecha Hasa, ale dla całego polskiego kina tamtych czasów.
Mówi o tym Barbara Krafftówna w materiale, który zamieszczam poniżej.
Barbara Krafftówna, która wówczas tym filmem ugruntowała swoją pozycję jednej z najciekawszych polskich aktorek lat 50. i 60. U boku Zbigniewa Cybulskiego, jednego z najciekawszych polskich aktorów... wszech czasów.
"Jak być kochaną" to nie tylko film, ale również pokaz dużej fachowości konstrukcyjnej, pozwalającej wysycić scenariusz do końca. To także rzecz o pamięci i obróbce, jakiej jest ona poddawana przez czas. Ten film to perełka w dorobku polskiej kinematografii.
emisja: sobota godz. 12.20 (Kino Polska)
materiały prasowe
8 z 14
"Poszukiwacze zaginionej Arki" czyli archeologia dzieciństwa (1981)
reżyseria: Steven Spielberg
scenariusz: Lawrence Kasdan
w rolach głównych: Harrison Ford, Karen Allen, John Rhys-Davies, Ronald Lacey
Zawsze, gdy ktoś puszcza "Poszukiwaczy zaginionej Arki", mam ciarki (rym niezamierzony). Nie dlatego, że ten film to arcydzieło. Dlatego, że od razu stają mi przed oczami emocje, w jakich szedłem na "Poszukiwaczy" do osiedlowego kina oraz emocje, w których starałem się po nim zasnąć.
Film Stevena Spielberga to wykopalisko archeologiczne, ale w jego wypadku prac wykopaliskowe prowadzone są w mojej głowie. Za ich pomocą z piasków niepamięci wydobyte zostają te wszystkie chwile i procesy, które sprawiały, że świat postrzegałem inaczej niż dzisiaj. Po dziecięcemu, z ogromna ekstazą uruchamiającą wyobraźnię. Czasami mam wrażenie, że nigdy się tak dobrze nie bawiłem, jak wówczas, gdy umysł pracował w trybie iście kinowym i przygodowym. Gdy byłem łowcą wrażeń.
Harrison Ford i Steven Spielberg gdzieś podskórnie czuli chyba, że ich "Poszukiwacze zaginionej Arki" wyryją się trwale nie tylko w dziejach kina, ale i w dziejach ludzkiej wyobraźni i postrzegania przygód. Wiedzieli, że to musi być sukces. I był, ogromny.
Dzisiaj wielu ogląda przygody archeologa Indiany Jonesa wciąż i wciąż, typując na swą ulubioną tę ich część, którą widzieli jako pierwszą. W moim wypadku to "Poszukiwacze zaginionej Arki". Na żadnej innej nie miałem takich wrażeń.
w rolach głównych: Benedict Cumberbatch, Keira Knightley, Matthew Goode
Gdy pada hasło "złamanie kodu Enigmy", budzą się demony. Kto złamał ten kod? My czy Brytyjczycy? I czy polski wkład w to osiągnięcie nie zostanie oby znowu pominięty, tak jak w wielu innych filmach, produkcjach, książkach, publikacjach.
Znajomi z Wysp Brytyjskich donieśli mi, że w ostatnim czasie wiele tamtejszych gazet opublikowało materiały na temat polskiego wkładu w złamanie szyfru Enigmy. To spory przełom, skoro był on dotąd pomijany. Grunt jednak, by nie wylać dziecka z kąpielą i doceniając wkład Polaków, nie przecenić go.
Uczciwe przedstawienie wkładu Polaków - wedle mnie - powinno wyglądać tak "Polacy złamali wczesną wersję Enigmy z 1932 roku, przez co wykazali, że to się w ogóle da zrobić. I wytyczyli szlak, jak to zrobić. Przekazali Brytyjczykom istotną część know-how. Enigmę z czasów wojny oni złamali sobie sami, ale dzięki tym wskazówkom".
"Gra tajemnic" nie do końca tak to przedstawia, ale zabiera się za rzecz całą z większą wprawą niż poprzednie filmy, chociażby "Enigma" z Kate Winslet. Tym razem historia dotyczy Alana Turinga, domniemanego twórcy komputerów, które wyrosły na bazie wojny z Niemcami. Wojny na liczby, wojny matematycznej, a zatem - do bólu logicznej. Historia o niezwykłej poincie związanej z orientacją seksualną człowieka, dzięki którego pracy mogę dzisiaj przygotować na komputerze ten przegląd.
"Pani Doubtfire" czyli zabawny nieszczęśliwy człowiek (1993)
reżyseria: Chris Columbus
scenariusz: Leslie Dixon, Randi Mayem Singer
w rolach głównych: Robin Williams, Sally Field, Pierce Brosnan
Dzisiaj, półtora roku po śmierci Robina Williamsa, nieco inaczej patrzymy na jego twórczość. Człowiek, który w gruncie rzeczy kojarzył się wielu zwłaszcza z rolami komediowymi, odszedł w głębokiej depresji, uzależniony od alkoholu i narkotyków.
"Pani Doubtfire" na tym tle wygląda dość szczególnie, bo to komediowa opowieść o człowieku dość nieszczęśliwym, a raczej próbującym znaleźć taki sposób na życie, by szczęśliwym być. W jego wypadku to uzależnienie, która życia nie odbiera - dzieci.
Jest "Pani Doubtfire" pokazem aktorskich i komediowych umiejętności Robina Williamsa, dla którego film ten stanowi niemal monologiczne show. Niemal, gdyż nie sposób pominąć Sally Field czy też epizodu Pierce'a Brosnana. Jednakże "Pani Doubtfire" przypomina, że gdy ktoś obsadzał w swym filmie Robina Williamsa, jego dzieło zaczynało od razu sprwiać wrażenie, jakby zostało nakręcone wyłącznie dla niego.
emisja: niedziela godz. 15.10 (Polsat)
11 z 14
"Niesamowity Spiderman" czyli super dziewczyna superbohater (2012)
reżyseria: Marc Webb
scenariusz: James Vanderbilt, Alvin Sargent, Steve Kloves
w rolach głównych: Andrew Garfield, Emma Stone, Rhys Ifans, Martin Sheen
Kiedy film Marca Webba wchodził na ekrany kin w 2012 roku, zastanawiałem się - po co? Przecież całkiem niedawno został sfilmowany cały cykl o Spidermanie, główną rolę zagrał Tobey Maguire, a jego dziewczynę Kirsten Dunst. Po cóż kręcić to raz jeszcze?
Odpowiedź okazała się prosta: po to, by zrobić to lepiej. Dużo lepiej. "Niesamowity Spiderman" w mojej opinii góruje nad poprzednikiem pod każdym względem. Nie tylko dlatego, że Andrew Garfield w roli głównej jest lepszy niż Tobey Maguire, a Emma Stone - od Kirsten Dunst. Lepsza... Mało powiedziane! Ona przykrywa poprzedniczkę czapką.
Kirsten Dunst w serii poprzedniej była wyjątkowo irytująca. Zagrała po prostu dziewczynę Spidermana, która była kompletną idiotką i aż dziw brał, że kogoś mogła zauroczyć. Emma Stone i jej postać to zupełnie co innego. Dzięki niej i jej charyzmie Marc Webb mógł na tej relacji oprzeć cały związek między nimi, całą fabułę filmu. Człowiek-pająk w "Amazing Spiderman" jest dzięki temu bardziej człowiekiem niż pająkiem.
emisja: sobota godz. 16.15 (Polsat Film)
materiały prasowe
12 z 14
"Wróg u bram" czyli dwa grzyby w stalingradzkim kotle (2001)
reżyseria: Jean-Jacques Annaud
scenariusz: Jean-Jacques Annaud
w rolach głównych: Jude Law, Ed Harris, Rachel Weisz, Joseph Fiennes
Polubiłem ten film, zanim jeszcze zagrałem w grę "Komandos", w której znalazły się sceny z ruin Stalingradu, z radzieckimi żołnierzami szturmującymi niemieckie pozycje bez broni. To znaczy - broń ma część z nich, reszta musi ją dopiero zdobyć. Skarpy nad Wołgą, labirynty wśród zniszczonych fabryk i domów poznałem na ekranie komputera, wcielając się w rolę snajpera.
Ruiny miasta to wszak naturalny ekosystem strzelców wyborowych. A ruiny, w których obie armie tkwią przez kilka miesięcy - tym bardziej. Niezliczona liczba pułapek i schronień, możliwych wariantów i pojedynków. Ideałne na film.
Skoro Wasilij Zajcew rzeczywiście istniał (bo major König, którego gra Ed Harris - już nie), to aż dziwne, że Rosjanie nie zrobili z niego gwiazdy znacznie wcześniej. Nie odnaleźli w sobie dość talentu, by stworzyć o nim interesującą fabularnie opowieść. Pod Stalingradem ponieśli wielką klęskę, o czym wspominam tutaj.
Jean-Jacques Annaud taki talent miał. Stworzył bitwę stalingradzką w wersji fabularnej gry komputerowej, która toczy się w ruinach. Z wieloma wątkami i scenami (jak choćby przerażający atak Stukasów na barki na Wołdze), które stały się kultowe.
emisja: niedziela godz. 20 (TVN7)
materiały prasowe
13 z 14
"Co kryje prawda" czyli zwierciadełko, powiedz przecie... (2000)
reżyseria: Robert Zemeckis
scenariusz: Clark Gregg
w rolach głównych: Michelle Pfeiffer, Harrison Ford, Amber Valletta
Ten film zasługuje na uwagę z kilku powodów. Pierwszym jest Robert Zemeckis - twórca "Powrotu do przyszłości", ale także tak dobrego filmu jak "Lot" czy "Forrest Gump". To po prostu fachowiec. Fachowiec od konstruowania filmów tak, by stały się interesujące. Dotąd jednak nie korzystał ze swego talentu w wypadku filmu grozy. Tu robi to obficie.
Drugi powód to Harrison Ford - aktor tyleż lubiany, co małowymiarowy. W każdym razie nikt dotąd nie obsadził go w takiej roli. Co więcej, nikomu nie przyszło do głowy, by w ogóle z Harrisona Forda robić "czarny charakter". Zupełnie jakby do takiej roli nie pasował, zbyt głęboko zakorzeniony w świadomości widzów jako postać o określonym charakterze i profilu. Doprawdy, nie da się? Proszę zatem obejrzeć ten film.
emisja: niedziela godz. 22.45 (TVN7)
materiały prasowe
14 z 14
I na koniec - kino klasy B. Tym razem "Dzieci kukurydzy" (2009)
reżyseria: Donald P. Borchers
scenariusz: Donald P. Borchers
w rolach głównych: David Anders, Kandyse McClure, Preston Bailey
Aż siedem sequeli, czyli kontynuacji miała ekranizacja "Dzieci kukurydzy" z 1984 roku ze znaną z "Terminatora" Lindą Hamilton w roli głównej. Ekranizacja, bo powstała na podstawie opowiadania samego mistrza horroru. Stephena Kinga. Dojechaliśmy w jej filmowaniu aż do "Dzieci kukurydzy VIII", zwanej Genezą z 2011 roku. Film, który pokazuje TV Puls jest telewizyjną wersją horroru z 2009 roku.
Horroru o opętanych demoniczną siłą mordu dzieciach, z których Stephen King z właściwą sobie swadą zrobił temat klasyki powieści grozy. Kina również.
Wszystkie komentarze