Prof. Joanna Wójcik pytana o to, jak UAM dostosowuje się do zmiany wynikającej z nowej rzeczywistości i innej percepcji współczesnych studentów, wskazuje najważniejsze: - Więcej ćwiczeń, warsztatów i projektów niż półtoragodzinnych wykładów.

Alicja Lehmann: - Łatwo jest dziś być studentem?

Prof. Joanna Wójcik, prorektorka ds. studenckich i kształcenia Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu: - Odpowiadając na to pytanie, mogę porównać jedynie własne doświadczenia z czasu, kiedy sama studiowałam, z tym, z czym spotykam się w pracy zawodowej. I myślę, że z jednej strony jest trudniej, choć umiem dostrzec też łatwiejsze aspekty.

Do tych trudniejszych na pewno należy bardziej skomplikowana sytuacja ekonomiczna, mieszkaniowa i socjalna. Choć ona pewnie nigdy łatwa nie była.
Twoja przeglądarka nie ma włączonej obsługi JavaScript

Wypróbuj prenumeratę cyfrową Wyborczej

Pełne korzystanie z serwisu wymaga włączonego w Twojej przeglądarce JavaScript oraz innych technologii służących do mierzenia liczby przeczytanych artykułów.
Możesz włączyć akceptację skryptów w ustawieniach Twojej przeglądarki.
Sprawdź regulamin i politykę prywatności.

Więcej
    Komentarze
    Cała rozmowa dowodzi, że to „podnoszenie poprzeczki” to fikcja. Czy musimy przyjmować na studia osoby, które nie są w stanie wysłuchać i sporządzić notatek z akademickiego wykładu? Może czas na powrót do egzaminów wstępnych weryfikujących wiedzę i predyspozycje poznawcze oraz intelektualne? Przecież studia nie są obowiązkowe. Polskie uczelnie z podziwu godną konsekwencją ratują swoje nadmiernie rozbudowane struktury poprzez przyjmowanie zbyt dużej liczby studentów, którzy ledwo docierają do poziomu licencjatu. Z tego m. in. Powodu zamierają stopniowo studia magisterskie, a poziom nauczania regularnie obniża się. Może pora pomyśleć o jakości a nie tylko o ilości. Limity przyjęć na studia humanistyczne należy przemyśleć na nowo, w odniesieniu do przemian społecznych i ekonomicznych. Uniwersytety powinny kształcić przyszłe elity. Nie da się uciec od problemu zbyt dużej liczby państwowych uniwersytetów w Polsce.
    @krak
    Jeśli zmniejszymy nabór na państwowe uczelnie, to nadwyżkę kandydatów, czyli wynikowo tych, którzy "mniej się nadawali", zagospodarują małe, lokalne, często prywatne, niezbyt wymagające szkoły. Koszty utrzymania w dużym ośrodku akademickim zostaną częściowo zrekompensowane bliższym dojazdem do np. Płocka, Gorzowa, Raciborza i trybem weekendowym zajęć. Może bardziej zacznie się liczyć tytuł magistra, ale to tylko przypuszczenie...
    już oceniałe(a)ś
    7
    2
    @Grey500
    Jeśli ktoś chce marnować życie za własne pieniądze trudno mu tego zabronić - ale na pewno nie powinniśmy do tego zachęcać i za to płacić.

    Dodatkowo myślę, że sporo się zmieni gdy wyraźnie zmieni się narracja i szerzej stanie się jasne, że szkoły gotowania na gazie są zbędne.
    już oceniałe(a)ś
    2
    0
    @krak
    To sensowne postulaty, ale niewykonalne. Ograniczenie liczby studentów oznaczałoby redukcje zatrudnienia, a uczelnie nie potrafią tego robić. Chyba nawet nie chcą.
    już oceniałe(a)ś
    5
    0
    Z przykrością muszę stwierdzić, że obecny poziom kształcenia np. magistrów nawet nie dorównuje poziomowi inżyniera sprzed ok. 20-30 lat. Poziom wiedzy "sprzedawany" na uczelni jest dużo niższy. I jak się to nie zmieni to zaraz będzie szurać po dnie.
    już oceniałe(a)ś
    12
    0
    "Na tych zajęciach studenci dowiadują się też o wszystkich swoich prawach i obowiązkach oraz zapoznają się z etykietą akademicką."
    Warto by też dodać choćby najbardziej podstawowe informacje o własności intelektualnej. Niektórzy studenci nie rozumieją np., że jeżeli skopiują tekst z Wikipedii i wkleją do własnego tekstu, to nie stają się przez to jego autorem.
    @a.r.c.o
    Dowiadują się tego jednak najpóźniej w momencie dyplomowania, ponieważ wszystkie prace przechodzą przez podwójny system antyplagiatowy.
    już oceniałe(a)ś
    2
    0
    W Polsce trwa zapaść demograficzna, która się tylko pogłębia. Obecne roczniki są o połowę mniej liczne niż w trakcie szczytu.

    Tymczasem uczelnie i kolejne rządy udają, że nie ma sprawy i usiłują pompować liczbę "studiujących", przepychając osoby, których nikt by na siłę nie trzymał trzydzieści lat temu.

    W ten sposób z już niskiego poziomu 20+ lat temu (słaba kadra, pchanie młodzieży na studia by ukrywać bezrobocie i realizować ambicje o ucieczce z klasy robotniczej) toczy się to dalej radośnie w dół.

    Jednocześnie rodzi to kolejne pokolenia frustratów, którzy przyjeżdżają do wielkich miast i nie potrafią się w nich potem godnie utrzymać oraz jojczenie o bazę dla studiujących (akademiki, stypendia itd.).

    Tu trzeba odciąć uczelnie od łatwych pieniędzy, skierować więcej ludzi do potrzebnych zawodów typu hydraulik i kafelkarz oraz podnieść wymagania: wobec tak studiujących jak i uczelni.

    Działać trzeba prędko bo demograficznie lecimy z roku na rok.
    już oceniałe(a)ś
    4
    0
    Kiedy zaczynałem pracę w szkole średniej hitem było nauczanie problemowe nad którym piano z zachwytu, czytam to i nie pieję jak to robiono w 75 roku ubiegłego wieku.
    już oceniałe(a)ś
    4
    0
    W szkole należy dostosowywać wymagania do możliwości uczniów tak, żeby każdy osiągnął sukces. Najważniejszy jest dobrostan ucznia. Potem mamy pokolenie płatków śniegu.
    już oceniałe(a)ś
    5
    2
    Można zaklinać rzeczywistość o podnoszeniu poprzeczki, ale w rzeczywistości poprzeczka wisi coraz niżej i związane to jest z pieniędzmi. Nie ważne czy student /studentka umie, trzeba przepchnąć ich jak najwięcej, bo za nimi idzie kasa. Nie będzie studentów, nie będzie kasy. Żona jakiś czas temu prowadziła ćwiczenia na jednym z kierunków UM. I jak z "wejściówki" oblała zbyt dużo osób bo nie znały podstaw przeprowadzanych ćwiczeń, to miała opr od kierownika zakładu. Także po jakimś czasie dała sobie spokój, bo stwierdziła, że nie będzie firmować swoim nazwiskiem studiujących matołków. A że roczniki coraz mniej liczne, studia nawet bezsensowne i bez przyszłości coraz powszechniejsze to i poziom studiów coraz niższy, bo jak za dużo obleją, to nie będzie pieniędzy.
    Kończyłem PP w 96 i za moich czasów nie było psychologów, semestrów przygotowawczych, sesji ciągłych czy warunków. Jak ktoś nie zaliczył pierwszego roku to wylatywał albo czasem mógł się przenieść na zaoczne, a jak oblał przedmiot od drugiego roku, to mógł go powtarzać (cały rok, a nie tylko przedmiot z którego oblał). I z mojego roku w czasie 5 lat odpadło ok. 50%.
    już oceniałe(a)ś
    5
    2
    Redaktor Lehman oczywiście cięta na UAM, agresywny, zaczepny ton. Nielegancko. Ale tak młodzi adepci fachu dziennikarskiego rozumieją swoją zawodową misję.
    @drRemix
    Pani Lehmann nie jest początkującą dziennikarką.
    już oceniałe(a)ś
    3
    1
    @Polaczka
    Tym gorzej.
    już oceniałe(a)ś
    0
    0