Mecze polskich drużyn w Armenii wspominane są po latach jako wyprawy do krainy chaosu, z krewkimi Ormianami z bronią na wierzchu, z karaluchami w hotelu i skorpionami w szatni oraz stronniczymi sędziami z bloku wschodniego, przy których obrona wygranej 2:0 była niemożliwa. Lech przed rewanżem z Gandzasarem ma właśnie taką zaliczkę.
"W Armenii możesz zakwalifikować się do europejskich pucharów, kończąc sezon w dolnej połowie tabeli. Sześć zespołów, każdy gra ze sobą sześć razy. Co za liga" - to jeden z wpisów na Twitterze na temat rozgrywek w kraju, z którego przedstawicielem w czwartek zmierzy się Lech Poznań.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.