Dla wielbicieli dawnej, animowanej "Mulan" chińska energia qi (chi) może być w obecnej wersji tym, czym midichloriany w "Gwiezdnych wojnach". Ale może Chińczycy to kupią.
- Najlepszy władca to ten, który potrafi wzbudzić obawy w sercach swych poddanych, a następnie skierować ją przeciw swoim wrogom - to niezwykle współczesna fraza, jak ulał pasująca do naszego świata, począwszy od Polski. Ciekawe, że w baśniach wybrzmiewa ona mocniej. Może więc baśnie mają sens?
Kiedy guziec Pumba i surykatka Timon zaczęli śpiewać z ekranu lwu Simbie pieśń "Hakuna matata", śpiewały z nimi chyba wszystkie dzieci na sali. To mi uświadomiło, że akurat w wypadku tworzenia nowej wersji "Króla Lwa" Disney nie mógł postąpić inaczej, niż postąpił.
Nowa, aktorska wersja legendarnej kreskówki Disneya z 1941 r. miała być pewnym eksperymentem. I testem przed wprowadzeniem do kin letniego hitu - "Króla Lwa". Oby był to film ciekawszy niż zwykła historyjka familijna o latającym słoniu.
Obserwując narzekania starszych widzów na to, co to "Disney zrobił z Gwiezdnymi wojnami" i westchnienia, że "za naszych czasów to było Imperium!" doszedłem do wniosku, że w przypadku tej sagi nadchodzi pokolenie, dla którego Darth Vader i Luke Skywalker faktycznie pozostaną jedynie mitem.
Disney się rozpędza - przenosi na ekran w wersji aktorskiej swoje kolejne hity animowane sprzed lat. Zupełnie jakby chciałby mi powiedzieć, że właściwie całe życie na to czekał, a animacje tworzył, bo nie miał dawniej możliwości technicznych na nic innego. Trochę mi przez to smutno
"Zwierzogród" to nie tyle opowieść o zwierzęcym mieście multikulti, ale o myśleniu stereotypami. Więcej - o stygmatyzowaniu ludzi... tfu, tfu, zwierząt oczywiście... na podstawie owych stereotypów. Takich, które dotyczą pochodzenia, wyglądu, pobieżnej oceny potencjału i możliwości, ustawiania na społecznej drabince.
Niezwykły ten Disney, naprawdę zaczyna mnie zadziwiać. Dziesiątki lat tłuczenia nam do głowy, że radość to najważniejszy element dzieciństwa, że beztroska to podstawa, a dziecko płaczące jest zupełnie niedopuszczalnym intruzem w krainie szczęśliwości. A tu przychodzi tak niezwykła pochwała smutku!
Disney ma Angelinę Jolie. To jest kobieta, której pojawienie się na ekranie wiele zmienia w każdym filmie. Co tam wiele... zmienia wszystko. Hipnotyzująca i intrygująca, teraz w "Czarownicy", ze swymi skrzydłami, rogami, czarnej sukni i z tymi wystającymi kośćmi policzkowymi na białym obliczu podkreślonym ustami w tętniącej życiem czerwieni, wreszcie ze swoim obłędnym uśmiechem, przyciąga jeszcze bardziej.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.