Likwidowane są takie oddziały, w których rodzi się mniej niż 400 dzieci rocznie. Niektóre szpitale chcą walczyć o utrzymanie porodówek, inne już teraz stawiają na restrukturyzację i wolą otworzyć w zamian oddziały, których w okolicy brakuje.
- Nie wyprosimy ojców z sal zabiegowych, mimo że podczas rodzinnych cięć cesarskich wielu trzeba cucić. Wymagania wobec szpitali są coraz większe. Rodzice przychodzą z długimi listami życzeń - mówi Elżbieta Wrzesińska-Żak, dyrektorka szpitala im. Raszei w Poznaniu.
Konflikt w poznańskim szpitalu nie gaśnie. - Tu nie chodzi wcale o chorych z cukrzycą, tylko o to, by firma zatrudniająca męża pani dyrektor mogła pracować w lepszych warunkach - twierdzą ginekolodzy.
W Miejskim Szpitalu im. Raszei w Poznaniu zniknie pododdział dla kobiet z patologią i powikłaniami ciąży. W Ostrzeszowie dyrekcja zamknęła właśnie porodówkę.
W 2017 roku w wielkopolskich szpitalach przyszło na świat 40 tys. dzieci, rok temu - już tylko 33 tys. Dane NFZ z pierwszego kwartału tego roku pokazują, że tendencja spadkowa zaostrza się.
W 2017 r. w szpitalach w Wielkopolsce odbyło się 40 tys. porodów. W ubiegłym roku już tylko 32,8 tys. Najwięcej - w uniwersyteckim szpitalu przy Polnej w Poznaniu.
Fundacja Matecznik podważa sens obostrzeń sanitarnych w Szpitalu Miejskim im. Franciszka Raszei w Poznaniu. I prosi Rzecznika Praw Pacjenta o interwencję. Jest już reakcja lecznicy.
Każdy szpital ustala własne zasady porodów rodzinnych: w tym przy ul. Polnej wszystkie ciężarne kobiety i osoby towarzyszące przechodzą bezpłatne, antygenowe testy na koronawirusa. W szpitalu przy ul. Mickiewicza bada się tylko ciężarne kobiety. A przy Lutyckiej - nie ma rutynowych testów.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.