"Ant-man" jest makroopowieścią, która z makropotencjału mikroświata robi mikroużytek. Bardzo nad tym boleję, bo twórcy tego filmu nie skupili się na świecie kryjącym się pod ich nogami.
Ta kolejna już część tej opowieści znakomicie nadawałaby się do tego, by znów poutyskiwać na dzisiejszą kinematografię, tak bardzo wtórną i goniącą własny ogon. Zawołać głośno: wymyślcie wreszcie coś nowego! Coś, co będzie stanowiło taki kamień milowy w dziejach rozrywkowego kina akcji, jak kiedyś "Terminator".
Ten film to wezwanie do abstrahowania od konwenansów, konieczności doroślenia, trzymania tego całego cholernego fasonu, który nie pozwala napić i najarać się z kumplami wtedy, gdy się chce, jako że to całkowicie nieodpowiedzialne. "Ted" sprowadza się do kanapy, na której wielu mężczyzn ma ochotę położyć się z piwem po to właśnie, by mieć wszystko głęboko w dupie.
Przez 22 lata, jakie minęły od premiery "Parku Jurajskiego" w 1993 roku, wiele się między nami a dinozaurami zmieniło. To znaczy dinozaury pozostały takie, jakie były. To my się bardzo zmieniliśmy.
Trzeba postawić sprawę jasno - takiego trzęsienia ziemi i takich jego skutków nie było w kinie nigdy i nigdzie, nawet w "2012". To po prostu najwspanialsza wizualnie katastrofa w dziejach kinematografii. Gorzej, gdy pojawiają się ludzie.
Niezwykły ten Disney, naprawdę zaczyna mnie zadziwiać. Dziesiątki lat tłuczenia nam do głowy, że radość to najważniejszy element dzieciństwa, że beztroska to podstawa, a dziecko płaczące jest zupełnie niedopuszczalnym intruzem w krainie szczęśliwości. A tu przychodzi tak niezwykła pochwała smutku!
Jaka piękna katastrofa! Jaka wspaniała! Jaka nieuchronna. To już nie pierwszy film, który powiada: Chcesz ostrzegać ludzi? Przed czym? W najlepszym wypadku wezmą cię za wariata.
"Wiek Adaline" jest jednym z tych filmów, które kombinują, jak mogą, żeby raz jeszcze, jak za dawnych lat zainteresować ludzi romansem. Ale takim filmowym, tragicznym, z przeszkodami. Bo nie ma kinowej miłości bez przeszkód.
Przewrotna ta natura. Likwiduje organizmy, gdy te znajdą się u szczytu rozwoju. Dinozaury czy synapsydy coś o tym wiedzą. Przewrotna, a może właśnie mądra, zakładająca, że największym zagrożeniem dla wszelkiego istnienia jest osiągnięcie doskonałości - prawdziwej czy domniemanej.
Są takie chwile, gdy odzywa się w nas wszystkich taki syndrom kolejkowy. Gdy rzucają karpia albo pączki w tłusty czwartek - po prostu musimy się ustawić. To silniejsze niż wszelki racjonalizm, to wypielęgnowany w czasach PRL nawyk, który mówi nam, że gdy gdzieś stoją trzy osoby, to wiedz, że coś się dzieje i ustaw się jako czwarty.
Wiedziałem, że Łukasz Barczyk nie zrealizuje dyktatu o powstaniu wielkopolskim ani apelu poległych, ale spodziewałem się raczej, iż pójdzie w stronę popkulturowej wariacji opartej na beletrystyce, fantastyce, może nawet thrillerze czy baśni. W każdym razie, że stworzy alternatywny miraż przenoszący powstanie wielkopolskie na nowy poziom dyskursu i postrzegania, tak jak Jan Komasa zrobił to w "Mieście 44". Tymczasem Łukasz Barczyk zrobił coś kompletnie innego niż Jan Komasa i kompletnie innego niż się spodziewałem.
"Nienawistna ósemka" jest chyba najbardziej manierycznym filmem Quentina Tarantino. To chyba także najbardziej teatralny jego film, ograniczony do jednej scenerii, jednego pomieszczenia, w którym zamkniętych jest tych ośmioro niczym w dawnych zagadkach "dowiedz się, kto zabił" albo "ustal, kto jest kim", zadawanych sobie na koloniach i obozach harcerskich od niepamiętnych czasów. Albo w stylu znikających Murzynków Agathy Christie
- Ty jesteś przyszłością, ja przeszłością - powiedział niespełna 30-letniemu reżyserowi Ryanowi Cooglerowi blisko 70-letni Sylvester Stallone. Podobnie mówi też w siódmej części Rocky'ego, bodaj najbardziej niezwykłej i przejmującej spośród wszystkich. - Moje miejsce jest na plakacie. Wszystko, co było, zostawiłem już za sobą.
Polska komedia towarzyszy nam wszędzie, nawet w luźnych rozmowach, gdy cytatami z niej zastępujemy własne myśli. Czas najwyższy dodać do niej coś nowego. Nowe wątki, sceny, teksty. Czas przywrócić ją do życia
Wygląda to na jakiś koszmar. Człowiek idzie sobie do jednego z tych sklepów o owadzich imionach, by kupić trochę cytrusów na święta, a wtedy spomiędzy bananów wychodzi coś takiego, jak na zdjęciu. A tak właśnie stało się w tym tygodniu w jednym ze sklepów w Miliczu.
- Jeszcze niedawno patrzyłem na niektórych jak na kosmitów. Jeździli tak szybko - napisał Jan Szymański pod zdjęciem, które wrzucił na facebooka. Stoi na nim na podium łyżwiarskiego Pucharu Świata w Heerenveen w Holandii, a cała eskadra holenderskich pomarańczowych tulipanów więdnie przy nim.
"Piramida" jest też filmem, który nasunął mi pewien zaskakujący wniosek. Otóż niewiele jest na świecie rzeczy z przeszłości tak tajemniczych i fascynujących jak piramidy egipskie. Kręcić! Tylko kręcić!
Myślałem, że to kolejna ckliwa opowieść o tym, jak to mały postawił się wielkiemu. O tym, jak to Samoa Amerykańskie po porażce 0:31 włożyło wiele wysiłku w to, by się poprawić i zaczęło wygrywać. Myślałem, że to opowieść tego typu. Bynajmniej - to fenomenalna opowieść o tym, jak holenderski trener przylatuje na Pacyfik ratować małą reprezentację Samoa, a tymczasem to ona ratuje jego.
Film Clinta Eastwooda jest pokazywany w Polsce pod tytułem "Snajper" zamiast oryginalnego "Amerykański snajper". Moim zdaniem to błąd. To, iż mówimy w tym wypadku o Amerykanach jest bardzo istotne, bowiem Clint Eastwood nie robi, wręcz ostentacyjnie nie stara się robić filmu uniwersalnego
Napiszę teraz: "ten film przekracza wszelkie granice" - co wtedy pomyślicie? Stwierdzenie, iż coś przekracza wszelkie granice nie kojarzy się chyba zbyt dobrze, ma pejoratywny wydźwięk. Czyż nie?
To film dla dużych chłopców, którzy mają na półkach modele Tygrysów i których podnieca wojna, strzelanie, a nade wszystko creme de la creme - czołgi. Stanowi rodzaj konwencji, która wykorzystując to, co w dziejach ludzkości najbardziej krwawe i odczłowieczone, pozwala wielu ludziom realizować ich hobby - zainteresowania militariami
Michael Bay potrafił sensownie przyprawić swój film 12 lat temu, gdy nakręcił pierwszych "Transfomers". Zupełnie nie umie tego zrobić teraz.
Disney ma Angelinę Jolie. To jest kobieta, której pojawienie się na ekranie wiele zmienia w każdym filmie. Co tam wiele... zmienia wszystko. Hipnotyzująca i intrygująca, teraz w "Czarownicy", ze swymi skrzydłami, rogami, czarnej sukni i z tymi wystającymi kośćmi policzkowymi na białym obliczu podkreślonym ustami w tętniącej życiem czerwieni, wreszcie ze swoim obłędnym uśmiechem, przyciąga jeszcze bardziej.
To film całkiem prywatny. I prywatny dramat. Dzieło "Locke" Stevena Knighta to eksperyment, jaki w kinie już nieraz stosowano, ale od dawna nikt się na niego nie decydował. Ciekawe, dlaczego?
Peter Parker wydaje się osobą bliższą rzeczywistości i naszemu codziennemu życiu. To nie jest multimilioner skrywający się pod maską nietoperza, który żyje w ciemnym pałacu niczym tajemny czarnoksiężnik, na dodatek w fikcyjnym mieście Gotham. Peter Parker ma więcej skóry i kości niż Bruce Wayne. Jest chłopakiem, uczniem, sierotą, nowojorczykiem, przechodniem. Ma swoje życie, zupełnie realne.
Czy zastanawialiście się kiedyś, dlaczego to właśnie on i jego rodzina ocaleli z niszczycielskiego potopu? Wyłącznie oni, nikt inny. Nie było innego sprawiedliwego i uczciwego człowieka poza Noem?
Nie jestem wielkim zwolennikiem teorii, iż tak jak czołg Rudy 102 sam wygrał drugą wojnę światową, tak Ryszard Kukliński w pojedynkę rozmontował Układ Warszawski i uchronił świat przed trzecią wojną globalną, tym razem nuklearną. Nawet wtedy jednak nic nie uzasadnia absolutnie niedostatecznej wartkości tego filmu, który stanowić może wręcz zakałę kina szpiegowskiego
"Whiplash" nie jest zwykłym filmem o zwykłym płytkim "Nigdy się nie poddawaj". Nie jest to także prostactwo o tym, że jak będziesz dużo ćwiczył, to do czegoś dojdziesz. To wielki hymn o dążeniu do wielkości, ale takiej prawdziwej, a nie jedynie w narcystycznym rozumieniu
Keanu Reeves jest jak góra Fuji. Nieruchomy, wykuty z kamienia. Tak jak go zastajemy na początku filmu, tak go i zostawiamy. Można odnieść wrażenie, że od "Matrixa" wciąż mu powieka nie drgnęła, nie zadygotał jeden mięsień twarzy.
Każdy chyba czytał Stephena Kinga. Każdy ma swoją ulubioną książkę tego króla horroru i thrillera. Zakładam, że gros wskaże "Lśnienie", wielu także "Miasteczko Salem", może "Misery" albo "Zieloną milę". Ja wskażę "Carrie".
A jeśli nadejdzie dzień zagłady, to co jako pierwsze zmieni się w Sodomę i Gomorę? Seth Rogen i spółka dają jasną odpowiedź - oczywiście Hollywood, to nadprzeciętne siedlisko zła i zgorszenia. Zapłoną jego szatańskie literki na wzgórzu, rozstąpi się ziemia, która nosiła Lindsay Lohan, Paris Hilton i Jamesa Franco. Powstanie film, który nie będzie miał już sequeli.
Oglądając ten film, miałem wrażenie śledzenia procesu odchodzenia od człowieczeństwa pod wpływem niszczycielskich zdarzeń. A może nie tylko pod wpływem nich? Bo jakże frapująca jest scena, która rozpoczyna ten film - ojciec (Hugh Jackman) instruuje syna, jak strzelać do mulaka, tłumaczy mu, że bycie myśliwym jest niezbędne i że trzeba być przygotowanym na wszystko.
- Nie da cię ciemiężyć ludu pracującego w dobie zaawansowanej technologii informatycznej - mówi Neill Blomkamp. Bo zawsze ktoś zhakuje system niesprawiedliwości społecznej. Włodzimierz Lenin przyszłości byłby hakerem, a Karol Marks pisałby nie program zawarty w manifeście, ale program komputerowy.
W 1954 roku Japończycy są bowiem zaledwie dziewięć lat po atakach nuklearnych na Hiroszimę i Nagasaki. Do dziś pozostają jedynym narodem, który na własnej skórze doświadczył, czym jest wojna atomowa. Godzilla nie jest niczym innym jak ich reakcją na to wspomnienie.
Horror może i jest bardziej konserwatywnym gatunkiem filmowym nawet niż western czy kryminał, ale to właśnie jest jego siła. Bo ten konserwatyzm jest równoległy ze stanem ludzkiego umysłu - on zawsze będzie się bał tego samego. Tych samych szaf i tych samych zakamarków pod łóżkiem.
Próba unowocześnienia tej historii ostatecznie się nie udała. Może dlatego, że spośród wszystkich opowieści o superbohaterach ta o Supermanie jest najbardziej bajkowa. Dodanie jej realizmu nie przynosi skutku.
Gdyby się zatem przyjrzeć zombie i wampirom, to znajdziemy w nich niemalże synonimy pandemicznej zarazy. Chodzącej na dwóch nogach infekcji. Z każdym kolejnym filmem grozy wampir i zombie stają się tematem już nie dla egzorcysty, lecz raczej dla wirusologa.
M. Night Shyamalan to twórca, który umie wydobyć strach z miejsc i sytuacji, w których na pozór go nie ma - z szumu drzew i traw, z kuchni przy zlewie, z księgarni z komiksami, z basenu. Strach jest wszędzie. Widzisz go? Bo on cię widzi. W końcu ma wielkie oczy. A w "1000 lat po Ziemi" strach jest zupełnie ślepy.
99,8 procent za - piękny wynik, prawda? To rezultat referendum, jakie zorganizowano właśnie na dalekich wyspach Falklandach, by wyjaśnić dalszą przyszłość archipelagu. Mimo miażdżącej odpowiedzi mieszkańców, z których 99,8 procent było za dalsza przynależnością do Wielkiej Brytanii, ankieta niczego nie rozwiązała ani nie rozstrzygnęła.
Gdybym dostał te pieniądze miesiąc wcześniej, pojechałbym do Włoch, na mistrzostwa piłkarskie - mówi JJ Duńczyk (Witold Pyrkosz) w końcowej scenie filmu "Vabank", gdy dzielone są łupy. - Pojedziesz, gdy zagra na nich Polska - odpowiada Henryk Kwitno (Jan Machulski). - O, to musiałbym czekać ze 40 lat! - śmieje się Duńczyk
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.