Abrakadabra. Od piątku mamy Międzynarodowy Festiwal Iluzji. Potem - tydzień zrównoważonego transportu. W przyszły weekend - targi mieszkań. W tle wiruje coś na kształt kampanii wyborczej. W zasadzie wszystkie te atrakcje należy podpiąć pod jubel prestidigitatorów. Iluzja to ich wspólny mianownik.
Kaponiera to szansa na permanentny remont, źródło dochodów firm budowlanych i nowe miejsca pracy. To nie Kaponiera, a Skarboniera - bez dna.
Poznań staje się gratką dla geologów: wypiętrza się w oczach. Znowu rosną wieżowce, ale nie rządzi tym nuda miejskich planów oraz urbanistycznej logiki. To raczej żywioł; dlatego temat może być miły badaczom zjawisk naturalnych.
Utrudzili się ostatnio rajcy nad absolutorium dla szefa miasta, umęczyli się słuchający ich urzędnicy. Przed nimi zasłużony urlop. Jak przez niego przebrnąć?
Wolno, trwożnie, ostrożniutko. Bardzo to ładne na tle świata, który pędzi na czołówkę z klimatem. Ale Poznania to nie dotyczy.
Przekaz musi gonić odbiorcę. Na razie prym w tej dziedzinie wiodą wędrowne ekspozycje o krwawych płodach i zbrodniach LGBT. Tym bardziej warto zrównoważyć ich przekaz planszami o dobrym mieście - goniącymi prezydentów, dyrektorów i prezesów.
Koślawo klecona szkoła wychowuje także do życia w kapitalizmie. Nie konkuruje jakością wykonania z wnętrzami centrów handlowych, wyraźnie sugerując, gdzie milej spędzać czas. Pokazuje też (podobnie, jak pensje nauczycieli), jaka jest realna pozycja edukacji, wiedzy i wychowania.
Do rymów żółtych zaliczyć można za to Termy Maltańskie oraz większość inwestycji na EuroDwaTysiąceDwanaście, ze stadionem na czele, a także uczelniane kampusy UAM i Politechniki (porównajcie urbanistyczne koncepcje z realizacją), z uwzględnieniem kończonego właśnie Wydziału Architektury. Projektant porównywał projekt do Partenonu, tymczasem powstało, to co powstało, zobaczcie sobie sami.
Poniedziałkowy pożar w Paryżu strawił kawał zacnego zabytku, a w Polsce rozniecił domysły. Co nam chciał powiedzieć Stwórca? Za ile dni posiedzenie Sądu Ostatecznego? Czy aby zdążymy tryknąć się jajeczkiem? Tyle ważnych pytań, a tu brak odpowiedzi, bo prastara sztuka czytania sygnałów dymnych dawno poszła w zapomnienie.
Pestka wozi nas już bowiem 22 lata, a na peronach - stara bida. Na początku dało się przeżyć, tak wielka była radość z faktu, że na Piątkowo nie jedzie się równie długo jak do Leszna. Dziś tramwaje są jakby luksusowe, a perony takie same.
Mamy od pewnego czasu w mieście Festiwal Testów. Są testy twarde, jak brukowe kostki układane próbnie i niby równo na Starym Rynku lub - próbnie i równo - na placu Kolegiackim. Są też testy miękkie, jak trwające latami stopniowe wyłączenia sygnalizacji w centrum, lub Parking Day.
Na Kaponierze i przy dworcu zrobiło się mrocznie, a Teatralka może robić za reklamę serialu "Ślepnąc od świateł". Nikt chyba nie panuje nad doborem barwy światła do lokalizacji, jego rozproszeniem, wyborem odpowiednich opraw, nie mówiąc już o ich stylu.
Choć widmo grobelizmu w stanie czystym oddaliło się i na mogiłce klubu Poznańskiego Ruchu Obywatelskiego możemy odpalić dziś znicz, to fantomowy wąs wciąż objawia się w działaniach i wypowiedziach części radnych PO torpedujących sensowne zmiany w miejskiej przestrzeni.
Ryczące silniki to jakaś świeża plaga, zdaje się, że łabędzi śpiew przed nastaniem cichobiegów na prąd
Prezydent Poznania nie wspomniał tylko o krwi - i dobrze, bo jeszcze by zapaćkała chodniki, wyszorowane po moim niedawnym ujadaniu na brud i fetor. Teraz, po pucowaniu, powinniśmy wycierać buty przed wyjściem na miasto, bo kto wie, za ile miesięcy myjka znowu sięgnie bruku Półwiejskiej.
Wiele wskazuje więc na to, że poznaniakom trwale znudził się mityczny porządek, ale - nie traćmy ducha, szukajmy pozytywów. Nie udało się nam być polskim Zurychem lub Mediolanem (były takie pomysły), ale wciąż mamy szansę na Neapol - słynący z wiecznego kłopotu ze śmieciami.
Za nami istna karuzela śmiechu, spektakl w teatrze Variété. W Poznaniu tramwajarze brzydzą się tęczą (zepsucie, cywilizacja śmierci), za to na stołecznym placu Piłsudskiego, w rocznicę odparcia bolszewików, zawisła na długo przed patriotycznym widowiskiem wielka swastyka (słońce, szczęście, życie).
Zaczyna się dobrze, ale za chwilę wszędzie może być tak samo. Tymczasem jest wiele eleganckich barw i sposobów, którymi można potraktować elewacje; odróżnić od siebie osiedla odcieniem, wzorem, liternictwem, nawigacją wizualną lub innymi detalami, które powinni zaprojektować fachowcy.
Bieżącą kasę policzyć łatwo. O wiele trudniej jest oszacować długofalowe straty płynące z niefrasobliwego gospodarowania przestrzenią.
Kibicowanie w konkursie na przychodnię lub dom kultury, z którego będzie się kiedyś korzystać, wydaje się nawet bardziej sensowne niż śledzenie konkursu na piosenkę, który ma o wiele mniejszy wpływ na nasze życie. A jeśli ktoś nadal uważa, że konkursy to głupi pomysł, niech odwróci sytuację.
Garbary znów będą wielkie. Teraz, gdy kastrują Świętego Marcina, przerabiając go na wiejską drożynę, to one będą dzierżyć buławę głównej samochodowej ulicy centrum.
Tak pięknej wiosny nie pamiętają najstarsze przedszkolaki, rosną zieleń i nowe domy; boom na sterydach - także w parkowych inwestycjach.
Radni miejscy posiedli wyrafinowane umysły kwantowe, które znajdują się jednocześnie w dwóch sprzecznych stanach: za i przeciw. Jednak nikt nie jest doskonały. Jednego niektórzy rajcy jeszcze nie umieją: zarazem być i nie być radnymi.
Rewitalizacja Łazarza jest potrzebna tak, jak kiedyś na Śródce, oczywiście z pominięciem wszystkich błędów, które wymiotły tam rdzennych mieszkańców i zmieniły minidzielnicę w wielką knajpę.
O ile bowiem Poznań zaczął być w porządku wobec wykluczonych grup, uczniów jeżdżących MPK, małżeństw starających się o dziecko, kobiet potrzebujących wsparcia ginekologa czy ratajan czekających od dekad na park, o tyle w innych sprawach nadal nie jest po poznańsku purzundnie, czyli może i bez polotu, ale za to solidnie.
Po ponownych zaślubinach Poznania z Wartą, czyli zachłyśnięciu się faktem, że rzeka w mieście istnieje i nie gryzie, trzeba zająć się projektowaniem na wyższym poziomie niż lanie asfaltu, montaż lamp, kamer, koszy i przenośnych toalet.
Potencjał mają niektóre podwórza i przejścia między ulicami, także te, które mogłyby łączyć odremontowany Święty Marcin z ul. 27 Grudnia. Na fali "duchologicznej" nostalgii mógłby odżyć pasaż Różowy - dziś żywa skamielina z lat 90.
W przypadku działek przy ul. 27 Grudnia nie ma chyba mowy o głębszym namyśle. Zapowiadany konkurs - rzecz mglista i właściwie nic tu po nim, jeśli nadal lansowany będzie nachalnie dość świeży koncept: Muzeum Powstania Wielkopolskiego.
Wielu poznaniaków nie było w centrum od lat. Może jakieś biuro podróży powinno uruchomić dla podmiejskich sypialni wycieczki autokarowe pod nazwą "Poznaj Poznań" lub innym równie oryginalnym hasłem?
Dyrektorowi należą się laury za konsekwencję. Swoją strategię odpychania realizuje do dziś bez zarzutu, co sprawdzałem wielokrotnie w gmachu głównym i jego filiach, zwłaszcza w moim ulubionym Muzeum Instrumentów Muzycznych, które albo jest nieme (nie usłyszycie tu dźwięku eksponatów), albo nieczynne z powodu remontów.
Od lat gastronomiczny Poznań linieje z zadziwiającą precyzją, zrzuca z siebie stare powłoki i dostosowuje się do aktualnych trendów; z odległych dekad zostają nieliczne ostańce, takie jak Kociak, które nie wstydząc się niemodnych wnętrz lub archaicznego menu, popełniają czyn w naszych warunkach niemal bohaterski.
Na trudne budżetowe wybory mamy czas do wtorku, ale to i tak przygrywka w porównaniu z przyszłorocznymi wyborami do samorządu. Kampania już ruszyła, czego dowodem erupcja lotnych myśli polityków na temat miejskiej przestrzeni, prymitywnie ograniczanej do układu dróg i parkingów.
Łuki i kolumny dziwią tym bardziej, że pojawiają się obok całkiem współczesnego narożnika z początku wieku, który dobrze wrósł w przestrzeń przy rozedrganym placu Wiosny Ludów, gdzie więcej jest architektury nowej niż historycznej. Ale światowy hotelarz postawił na "dawność", klecąc pastisz z archaicznych elementów.
Przyjazne, wrogie i bez wyrazu - poznański modernizm ma wiele twarzy. Zanim nadał ton wielkim obszarom Poznania, zawitał do miasta ostrożnie i z lekkim poślizgiem.
To, co ostatnio plotą niektórzy radni o urbanistyce, a zwłaszcza - o poruszaniu się po mieście, tak mnie zadziwia, że zanim ogarnę te ich kocopoły, pójdę chwilowo w eskapizm. Co prawda będzie o tramwajach i autobusach, ale nie o torach i zatorach, tylko - o barwach.
Most Chrobrego to nadal drogowy ściek: iść po nim to przykrość, jechać rowerem - męka. Chudy chodniczek ledwo mieści pieszych tuż przy pędzących samochodach. Na jego końcu: zabójcza zebra prowadząca na Chwaliszewo.
Od bakterii wolę architektów w bardziej wielokomórkowej wersji, niech mają chociaż jakieś macki lub odwłoki oraz głowę. Taką z mózgiem umiejącym wygenerować słowo "nie".
Jeśli istnieje piekło, to jest tam kącik dla autorów trasy chwaliszewskiej, która rozpruła nam centrum, Ostrów Tumski i Śródkę.
Wygranym okazał się zapyziały park Kasprowicza, przypomniany tysiącom poznaniaków, którzy odświeżyli sobie przy okazji widok fantastycznej Areny. Może odnowa tego miejsca ruszy teraz raźniej. Jeśli "spacery" powrócą, warto odkurzyć inne przywiędłe lokalizacje: park Jana Pawła II lub polanę harcerzy nad Maltą - oba miejsca z historyczną kartą.
Niewiele dawnych zakładów ma bowiem tyle szczęścia co Stary Browar, SPOT lub Concordia. Ale wiele ma szansę wzbogacić przestrzeń miasta, idąc w ślady poznańskich lub krajowych adaptacji: wałbrzyskiej kopalni Julia, radomskiej elektrowni lub krakowskiego browaru Lubicz. Trzeba więc co pewien czas wyć fabryczną syreną na alarm i przypominać o industrialnym dziedzictwie, tym bardziej że są to często izolowane enklawy.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.