Islandczycy w swej kinematografii mają wiele oryginalnych pomysłów. Jednym z nich jest zrobienie z walki o ochronę środowiska... komedii. No pośmiałem się, ale to chyba jednak kiepski pomysł.
Zaraz, przecież to "Kingsajz" był dla każdego - ktoś powie. Owszem, ale z energią atomową jest podobnie. "Tajemnice Joan" to historia zdrady, która zdradą w zasadzie nie była.
W zasadzie wszystko to było - obsada, efekty, jakiś nawet pomysł. Dlaczego więc tak wieje nudą? Chyba wiem dlaczego. Powodem jest sztampa.
To nie jest dobry pomysł, aby z filmów o wielkich potworach kaiju wydobywać jakiś sens. One przecież z założenia są absurdalne. A jednak stanowią niemal zawsze pewną wizytówkę swoich czasów. Ta "Godzilla" także.
Jak wielu ludzi cierpi z powodu samotności, tłumienia uczuć, poczucia wykorzystania i braku sensu. Elton John był w tej szczęśliwej sytuacji, że mógł to wszystko wyśpiewać. Bo właśnie szczerość jego piosenek przyniosła mu taki sukces.
To nie jest dobry horror, ale ma w sobie coś, co skłania do refleksji. Na przykład na temat tego, czego dzisiaj filmom grozy brakuje najbardziej. Chyba już wiem...
Nie znam kraju bardziej podatnego na mody niż Japonia, zwłaszcza mody zachodnie. Jednocześnie dociera do mnie, jak ogromny wpływ na nas ma japońska popkultura.
Walt Disney się rozpędza. Po "Czarownicy", "Księdze dżungli" i "Pięknej i Bestii" przyszedł czas na aktorską wersję "Dumbo", "Aladyna", w kolejce czeka "Król Lew", a to nie koniec... Proste, zabawne i kochane przez wszystkich kreskówki, takie jak "Aladyn" z 1992 roku, przechodzą do lamusa?
- Nie wiem, jak to się dzieje, bo wszystko zamykam, a ten kot cały czas włazi mi do mieszkania - powiada bohaterka tego filmu grana przez Julianne Moore. Zupełnie jak w życiu, można powiedzieć.
To piękny film o miłości. I chyba jeszcze piękniejszy o przyjaźni. Tyle że jego bohaterem nie musiałby wcale być John Ronald Tolkien. W zasadzie aż trudno w pewnym momencie sobie przypominać, że to dzieło o twórcy "Władcy pierścieni" i "Hobbita".
To w zasadzie nie jest film, a przeniesiony na ekran esej. Nawet na ciekawy temat, ale w sposób ordynarny przegadany. Gdyby się zastanowić, to chyba jednak dobra metafora współczesnej inteligencji.
Seth Rogen znany z rubasznych żartów na pograniczu seksu i dobrego smaku. Charlize Theron - artystka wysokich lotów, za dobra na komedyjki. Czy nie takie są stereotypy? Sukces "Niedobranych" zasadza się właśnie na podważaniu stereotypów. W efekcie powstała genialna komedia.
Widać, że włoski nie jest językiem, w którym Krystyna Janda czuje się najlepiej. To jednak nie ma znaczenia - ona potrafi zagrać w sposób kapitalny nawet bez słów. To wielki powrót gwiazdy polskiego kina
W czasach ścigania artystów za naruszanie uczuć religijnych nie mogę się nadziwić, jak bez rozgłosu przeszła scena z "Iron Sky. Inwazja", w której Adolf Hitler zasiada z wieloma innymi dyktatorami świata za stołem na wzór "Ostatniej wieczerzy" Leonarda Da Vinci. Bo nie chce mi się wierzyć, że ktoś zrozumiał, iż tak działa tego typu popkultura.
Stephen King powiedział kiedyś, że pisanie żadnej z książek tak bardzo go w trakcie nie przerażało, jak "Smętarza dla zwierzaków". Czy jednak naprawdę w kinie grozy do zekranizowania nie zostało nam nic poza Kingiem?
Konstrukcja Avengersów jest mniej więcej taka, jakby połączyć "Trylogię" Sienkiewicza z przygodami Stasia i Nel, rzucić towarzystwo na pożarcie lwom z "Quo vadis" i zakończyć wszystko bitwą pod Grunwaldem z epicką rolą Zbyszka z Bogdańca. To mniej więcej podobny absurd.
Jest w "Praziomku" wiele uniwersalnych prawd i morałów, ale jeśli chodzi o sam film, to przypomina on nam, że podstawą udanej więzi twórców z widzami jest stworzenie interesujących bohaterów. Choćby nawet jeden z nich miałby być brakującym ogniwem w teorii Darwina.
Drżąc z niepokoju podczas oglądania "Impostora", zastanawiałem się, jakie będzie zakończenie tego ciekawego horroru. Bo wszak łatwo się buduje podobne historie, najtrudniej je sensownie zakończyć. To zakończenie jest proste, ale chyba optymalne.
O nonsensy w "Hellboyu" trudno mieć pretensje. To wszak jeden z najbardziej nonsensownych fabularnie komiksów, jakie kiedykolwiek stworzono. Gorzej, że z tych nonsensów Neil Marshall stworzył wizualny bałagan, z dystansem wepchniętym w niego na siłę.
Nowa, aktorska wersja legendarnej kreskówki Disneya z 1941 r. miała być pewnym eksperymentem. I testem przed wprowadzeniem do kin letniego hitu - "Króla Lwa". Oby był to film ciekawszy niż zwykła historyjka familijna o latającym słoniu.
Jestem zachwycony. Nie tym filmem jednak, on nie jest aż tak dobry, by zachwycać. Raczej tym, że współczesny film grozy staje się dzisiaj przekaźnikiem treści społecznych. W "To my" są one przekazane jeszcze nieporadnie, ale są!
Przez sześćdziesiąt lat istnienia rakietowych okrętów podwodnych żaden ich kapitan nie musiał podejmować decyzji o użyciu ich w celu, do którego je zbudowano. Nawet nie był bliski takiej decyzji. Co ciekawe, przypominają o tym nie Rosjanie, nie Amerykanie, ale Francuzi. Jakby chcieli zawołać: "ejże, nas też to dotyczy!". Zawołać... dobre sobie, wszak mówimy o świecie ciszy.
- Ja muszę to robić, tak jak ty musisz słuchać opowieści i zadawać pytania - powiada Marcin Dorociński do dziennikarki Alicji, granej w "Ciemno, prawie noc" przez Magdalenę Cielecką. Gwoli prawdy, pytań tu niewiele, za to opowieści rzeczywiście co niemiara.
Kręcący niegdyś filmy intrygujące, wrażliwe i pełne pytań z trudnymi odpowiedziami Clint Eastwood teraz nie podejmuje już nadmiernego wysiłku. Wystarczy mu ponowne skrzywienie się i stwierdzenie "co też się dzieje z obecnym pokoleniem?"
Jedna z najciekawszych postaci w najnowszej historii Polski. Jeden z najciekawszych reżyserów w dziejach naszego kina. Nie mogę pojąć zatem, dlaczego z opowieści o Janie Nowaku Jeziorańskim, legendarnym "kurierze z Warszawy", aż tak bardzo wieje nudą.
Kiedy Kapitan Marvel kładzie pokotem dziesiątki mężczyzn, w tle zaczyna rozbrzmiewać "Just a Girl" No Doubt. Hm, a przecież marvelowska emancypacja miała nie pozostawiać tym razem złudzeń...
- Nie mam czasu, pracuję nad kolejnymi "Avatarami" - powiedział James Cameron i prace nad "Alitą" przekazał w ręce samego Roberta Rodrigueza. A to zmieniło wszystko i prawdopodobnie sprawiło, że ten film nie zaistnieje nawet tak mocno jak "Player One" Stevena Spielberga
Po pierwszych scenach "Faworyty" poruszyłem się niespokojnie w fotelu. - No tak, Jorgos Lanthimos. Jak ten facet zrobi film, trudno się zmieścić w zakręt - pomyślałem. Nie tym razem jednak. To jeden z najbardziej klasycznych filmów Greka. I jeden z najciekawszych.
To nie jest ani nowy pomysł na film, ani zbyt oryginalnie przedstawiony, a jednak "Green Book" ogląda się znakomicie. Viggo Mortensen i Mahershala Ali stworzyli bowiem duet, od którego nie można oderwać oczu.
Jest w tym filmie nie tylko oburzenie na zabójstwo czarnoskórego chłopaka przez policjanta i następnie umarzanie śledztwa w tej sprawie, ale również próba autorefleksji nad błędnym kołem, w którym czarni mieszkańcy Ameryki się znajdują. Ostatecznie jednak przeważa czysty manifest. Szkoda.
Tak wielka popularność walk MMA w Polsce musiała w końcu skutkować filmem na ten temat. Trochę się nawet dziwię, że dzieło takie jak "Underdog" powstało tak późno. Ono zapewne jeszcze tę popularność zwiększy, ale polski "Rocky" to nie jest.
To nie jest najlepszy i najbardziej nowatorski film o piciu. Pokazuje je jednak w sposób mocny i od takiej strony, od jakiej chyba jeszcze go nie widzieliśmy, łącznie z jego kulturowymi i społecznymi uwikłaniami. Alkoholizm kobiet pod tym względem znacznie różni się od alkoholizmu mężczyzn.
Do tej pory M. Night Shyamalan tworzył fenomenalne, w mojej ocenie, historie i znakomicie potrafił wydobywać grozę z miejsc, w których nigdy bym się jej nie spodziewał. Odrębne historie, pojedyncze zło. Teraz postanowił stworzyć metafilm, dzięki któremu uda się zrozumieć świat. Nie rozumiem.
Przejmujący film belgijskiego reżysera Felixa van Groeningena nie opowiedział nam niczego nowego o życiu w obliczu nałogu. Przypomniał jednak, jak bardzo przerażająca w życiu jest bezradność.
Ogromny, ożywczy oddech, jakim po Transformersowej rąbance jest ten volkswagen garbus to jedno. Ważniejsze, że "Bumblebee" to przeniesienie historii rozkładanych samochodzików tam, gdzie zawsze było jej miejsce - w familijny klimat lat osiemdziesiątych.
Poza otwierającą sceną w dziele Paola Sorrentina nie ma pokazanych wprost orgii, bunga-bunga i seksu, z którym kojarzą się rządy Silvia Berlusconiego. Nie na tym polega wulgarność tej postaci i tej historii.
"Aquaman" to być może najbardziej monumentalna ekranizacja komiksu w dziejach. Dzieło będące technicznym majstersztykiem. I zarazem kompletnie puste.
To, że Marvel postanowił wrócić to korzeni, to jedno. To, że wrócił do nich w takim stylu, to zupełnie inna... bajka. Zupełnie inna kreskówka. "Spiderman. Uniwersum" to jedna z najlepszych wariacji na temat tego superbohatera.
To obraz, zdjęcia i wizualna strona filmu stanowiła o sukcesie "Grawitacji". W wypadku "Romy" meksykański reżyser Alfonso Cuaron poszedł nawet krok dalej - stworzył cały wizualny świat w czerni i bieli.
Kiedy w 1961 r. kłopoty koło Grenlandii miał radziecki okręt podwodny "K-19", niemal nikt się o tym nie dowiedział. Gdy w 1986 r. załoga "K-219" walczyła koło Bermudów o ocalenie reaktora, nikt nie miał o tym pojęcia. Także dramatyczna walka marynarzy "Komsomolca" o to, aby ich okręt nie stał się nowym Czernobylem, toczona była w tajemnicy. Dramat "Kurska" miał miejsce na oczach świata.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.