Przez niemal cały ten film myślałem, że to jednak zwykła przekrojówka, a Rami Malek przy całym swym wysiłku nie jest jednak w stanie oddać charyzmy Freddiego Mercury'ego. Aż przyszły ostatnie sceny - koncert Live Aid w Londynie. Wtedy oniemiałem.
Kiedy poziom bzdur "Oceanu ognia" zalał mnie niczym woda zbiorniki balastowe okrętu podwodnego, zatęskniłem za "Polowaniem na Czerwony Październik". Zatęskniłem za kinem, a nie drwiną z widza.
Trochę mnie martwi to, że Marek Koterski swą dawną (nieco paradoksalną) subtelność stawianych tez zmienił na soczystą łopatologię. Nadal jest jednak świetnym obserwatorem. "7 uczuć" to teza Marka Koterskiego - wszystko sprowadza się do dzieci. Mało odkrywcze, ale jakże on to pokazał!
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem zwiastun tego filmu, wybałuszyłem oczy. Och, nie, to naprawdę Jamie Lee Curtis?! Tak, to ona. To także przypomnienie, że ta kultowa aktorka zaczynała od horrorów, zaczynała od "Halloween".
Może rzeczywiście jest tak, że drugoplanowe postacie komiksów z kluczowymi superbohaterami nie są w stanie odegrać istotnej roli w popkulturze marvelowskiej. A może wystarczyłby jakiś sensowny na nie pomysł? "Venoma" prawie się nie da oglądać. Ratuje go tylko Tom Hardy.
Nie mogę się nadziwić, jakim cudem Amerykanie w 1969 r. za pomocą komputerów o mocy obliczeniowej Atari z lat 80. polecieli na Księżyc. Jeszcze większe moje zdumienie budzi fakt, że film o Neilu Armstrongu w ogóle nie jest o tym, że dokonali czegoś wielkiego. A to z kolei jest wielkie.
Wrzawa, jaka podniosła się wokół "Kleru" Wojciecha Smarzowskiego i rekordy frekwencyjne, jakie bije to dzieło w kinach, więcej mówią o nas niż o tym filmie. On bowiem nie różni się aż tak bardzo od wszystkiego, co Wojciech Smarzowski dotąd zrobił. Powiedziałbym, że nawet kopiuje jego wcześniejsze produkcje.
Czy jeżeli odejmiemy z filmu "Searching" technologiczne nowinki i formę, w jakiej sprzedaje nam się treść tego kryminału, wiele zostanie? Stwierdzam, że... niewiele. Ale nie szkodzi, bo to właśnie forma jest istotą tego filmu.
- Film "Kler" frekwencyjnie może być jednym z filmów roku - mówią zgodnie przedstawiciele poznańskich kin. Na film Wojciecha Smarzowskiego w dniu premiery idzie prezydent Jacek Jaśkowiak i przekonuje: "W poznańskich kinach nie ma cenzury".
To jest tak głupie i kuriozalne, że nawet zabawne - można by powiedzieć po obejrzeniu "Czarnego bractwa", gdyby nie małe dopowiedzenie, którego dokonał Spike Lee. "Ja tu niczego nie wymyśliłem - powiada - Nawet pointy".
Nowa wersja "Predatora", który miał być najlepszy ze wszystkich dotychczasowych kontynuacji legendarnego filmu Johna McTiernana z 1987 roku, to dzieło oparte na kampie. Kamp jako pomysł na tego rodzaju film już sam w sobie jest ryzykowny. Niekonsekwencja w jego stosowaniu - jeszcze bardziej.
David Robert Mitchell,twórca horroru "Coś za mną chodzi", powraca. Tym razem z filmem pełnym czarnego humoru kryminałem, który swoim stylem nawiązuje do klasycznych filmów noir. Jest to opowieść o 33-letnim Samie mieszkającym w Los Angeles i wiecznie czekającym na swoją życiową szansę. To poszukiwanie utrudnia fakt, że życie głównego bohatera skupione jest na grach wideo i podglądaniu pięknych kobiet. Jednak pewne wydarzenie zmienia życie Sama. Obraz trafi do polskich kin 21 września.
Jaka jest pierwsza reakcja, gdy słyszymy "dobra polska komedia"? Taka, na której boki będziemy zrywać, bo będą dobre teksty i żarciki? "Juliusz" to komedia, którą napisali kabareciarze, a jednak w żadnym razie nie jest gagiem. Jest opowieścią.
To, co uwypuklił Arkady Fiedler w swej kultowej książce "Dywizjon 303", zostało uwypuklone w filmie. To, co pominął, i tu zostało pominięte. Tak, to bardzo wierna adaptacja książki, która powstawała w zupełnie innych czasach i okolicznościach niż obecne.
W komediach romantycznych też zaczyna się dziać ciekawie. "I żyli długo i szczęśliwie" nie jest już dogmatem, w wypadku takiego "Też go kocham" bardziej istotna zdaje się analiza współczesnych związków i tego, co nazywa się resetem życia.
Jason Statham niczym kapitan Ahab przy pysku legendarnego Moby Dicka wynurza się z wody, by jednym ciosem w lewiatana uratować świat. Wygląda na to, że dzisiaj nie wystarczy już obejrzeć "Szczęk" po raz kolejny, rozkoszować się ich konstrukcją i klimatem. Mamy XXI wiek, potrzeba większej skali.
Wyższość książki Arkadego Fiedlera nad filmem, który zrealizował David Blair sprowadza się przede wszystkim do tego, że pisarz z Puszczykowa wyjaśnił, dlaczego Dywizjon 303 był wyjątkowy. Po obejrzeniu jedynie filmu nie miałbym pojęcia.
Dajcie już spokój z tymi wszystkimi Danielami Craigami i napuszonym kinem szpiegowskim w wykonaniu przystojniaków w drogich garniturach. Zabawmy się! "Szpieg, który mnie rzucił" to komedia zrobiona przez kobiety i na nich oparta.
Terry Gilliam tworzył ten film przez 29 lat, wielokrotnie zmieniał scenariusz, ujęcie tematu, niemal bankrutował, gdy brakowało mu środków na realizację. Jakby walczył z wiatrakami. W końcu stworzył dzieło, w którym rozsądek walczy z przekorą, a sarkazm z idealizmem. Ot, donkiszoteria!
Historię krwistej Astrid Lindgren, klasykę spod ręki Stevena Spielberga, mocne obrazy docenione w Cannes, a może filmy o kobietach? Organizatorzy festiwalu Nic Się Tu Nie Dzieje z poznańskich kin studyjnych podpowiadają, co szczególnie warto zobaczyć.
- Liczę, że widzowie znudzą się już siedzeniem nad jeziorem i przeniosą się do naszych klimatyzowanych sal, by zanurzyć się w świat filmu - o festiwalu Nic Się Tu Nie Dzieje mówi Joanna Piotrowiak, szefowa kina Muza. Festiwal organizują kina Pałacowe, Rialto i Muza. Zaczyna się piątek i potrwa do 14 sierpnia.
W czasach gdy Marvel powiązał wszystkich swoich bohaterów w skomplikowane, komiksowe wątki, powstają historie pokazujące, że to nie skala makro, ale właśnie mikro jest najkrótszą drogą do sukcesu. Drogą do stworzenia filmu kameralnego, zabawnego i niezbyt udziwnionego. Takiego jak "Ant-Man i Osa".
Cher w kontynuacji przeboju "Mamma Mia" jest sztywna i nie przypomina swych aktorskich popisów chociażby z "Wpływu księżyca" czy "Czarownic z Eastwick". Jednakże dopiero kiedy ona pojawia się na scenie, zaczyna się prawdziwe śpiewanie. A o to przecież w tym filmie chodzi.
Gdy prawo nie działa, bynajmniej nie rozzuchwala to przestępców. Taka sytuacja rozwydrza raczej władzę. Zamiast sekwencji ciekawych filmów na ten właśnie temat dostałem jednak zwykłą jatkę o zmanierowanych, oportunistycznych skrótach.
Steven Soderbergh znany jest ze swych niecodziennych eksperymentów filmowych. Przechodzi z kadrów czarno-białych w kolor, kombinuje z montażem i zdjęciami, potrafił nawet zatrudnić gwiazdę porno (Sashę Grey) w obsadzie swego filmu. Tym razem zaeksperymentował w sposób szczególny.
Nie chciałbym wyjść na kogoś, kto narzeka na nasze postrzeganie historii, ale gdybyśmy w Polsce zrobili film niemal drwiący z uświęconych czasów, doszłoby pewnie do awantury. Francuzi robią "Sztukę kłamania" lekko, drwiąc z czasów napoleońskich niemal w stylu Aleksandra hrabiego Fredry.
Przeraża mnie "Sicario". Nie dlatego, że to taki mroczny, mocny film, ze świetnie odwróconymi pojęciami. Teraz przeraża mnie tym, że z pierwszej części pozostała już chyba jedynie zwalająca z nóg muzyka islandzkiego kompozytora Johanna Johannssona. Kompozytora, który na dodatek zmarł trzy miesiące temu.
Sieć kin Helios zaprasza na wyjątkowy seans filmowy "Proces: Federacja Rosyjska vs Oleg Sencow". Pokazy wstrząsającej historii reżysera skazanego na 20 lat łagru odbędą się w poniedziałek, 23 lipca o godzinie 18,30 we wszystkich kinach sieci. Cały przychód ze sprzedaży biletów zostanie przekazany rodzinie Olega Sencowa.
Gdyby nie Sharon Stone, ten film nie wybiłby się ponad przeciętność. A jeśli weźmiemy pierwotną koncepcję scenariusza, w ogóle by poległ. Dzięki wracającej w wielkim stylu gwieździe jest jednak uroczy.
Aż 14 lat czekaliśmy na to, by Pixar i Disney wrócili do znakomitego pomysłu, jakim byli "Iniemamocni". Dlaczego tak długo, nie rozumiem. Jeszcze mniej rozumiem po co.
To chyba nie tak, że Dwayne Johnson nie ma w sobie mocy (ekranowej) Arnolda Schwarzeneggera czy Bruce'a Willisa. W zasadzie ma. To raczej czasy nie sprzyjają kreowaniu bohaterów, których "yipee-ki-yay" przejdzie do legendy.
Kto powiedział, że znakomite filmy w dobrej jakości można obejrzeć tylko w wielkim multipleksie? Małe, studyjne kina wracają do łask, a komfort oglądania nie odbiega niczym od ogromnej sali w dużym mieście. Unia Europejska dofinansuje nam 100 kin w małych miejscowościach na 100-lecie niepodległości.
Owszem, potencjał "Kac Vegas" był większy, bo stało za nim to, co jest siewcą zrywania boków - alkohol. W gruncie rzeczy jednak "Berek" swemu słynnemu poprzednikowi nie ustępuje, a nawet góruje nad nim. Nareszcie!
Dokument nagrodzonego Oscarem reżysera Kevina Macdonalda jest jak pogrzeb być może największej popowej artystki wszech czasów, na którym wytyka się palcami winnych jej śmierci. Naturalnie, nie siebie.
Gdyby nie toporne już, ale typowe dla amerykańskiego kina naświetlania sytuacji ogólnej na świecie, to mogła być najzabawniejsza komedia sezonu. I tak jest jednak nieźle, nie pamiętam, kiedy ostatni raz się tak dobrze bawiłem. Głównie za sprawą Amy Schumer.
Ktoś wpadł na taki oto pomysł - nie ma sensu się mierzyć na recenzje, oceny, własne odczucia. Tak nigdy nie ustalimy, czy "Hereditary" to horror dobry i mocny, czy nie. Zmierzmy reakcje organizmu, zmierzmy ludziom puls podczas seansu. Jak Państwo myślicie, jaki był wynik?
Pomyślałem: taka klitka, ledwie na 20 osób. Pewnie będzie jak w wielu kinach studyjnych, niewygodne, skrzypiące krzesła, słaby dźwięk, który nie tłumi odgłosów zza ściany. Usiadłem w Kinie za Rogiem w Strzałkowie i oniemiałem.
Z wielu filmów, jakie pod wpływem serialu "Narcos" powstały o Kolumbii i Pablu Escobarze, wynika jeden wniosek - najciekawsza w tej historii była nie tyle bezczelność narkotykowego bossa, co reakcja na nią ścigających go władz.
Greg Berlanti doskonale wie, co znaczy coming out, bo sam go przeżył. Wśród niemal wszystkich komplikacji, jakie się z nim wiążą, i w gronie w zasadzie wszystkich konieczności, które go uzasadniają, podaje jedną istotną: matematykę.
"Upadłe królestwo" jest tak upstrzone nawiązaniami do klasycznego "Parku Jurajskiego" z 1993 roku jak pustynia Gobi skamieniałymi szczątkami dinozaurów. Z jedną, kluczową sceną, która wyraźnie pokazuje, że Steven Spielberg jest jak naukowcy z parku - boi się o dzieło, które stworzył ćwierć wieku temu.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.