Steven Soderbergh znany jest ze swych niecodziennych eksperymentów filmowych. Przechodzi z kadrów czarno-białych w kolor, kombinuje z montażem i zdjęciami, potrafił nawet zatrudnić gwiazdę porno (Sashę Grey) w obsadzie swego filmu. Tym razem zaeksperymentował w sposób szczególny.
Nie chciałbym wyjść na kogoś, kto narzeka na nasze postrzeganie historii, ale gdybyśmy w Polsce zrobili film niemal drwiący z uświęconych czasów, doszłoby pewnie do awantury. Francuzi robią "Sztukę kłamania" lekko, drwiąc z czasów napoleońskich niemal w stylu Aleksandra hrabiego Fredry.
Przeraża mnie "Sicario". Nie dlatego, że to taki mroczny, mocny film, ze świetnie odwróconymi pojęciami. Teraz przeraża mnie tym, że z pierwszej części pozostała już chyba jedynie zwalająca z nóg muzyka islandzkiego kompozytora Johanna Johannssona. Kompozytora, który na dodatek zmarł trzy miesiące temu.
Nie ma lepszego zwierciadła, w którym mógłby się przejrzeć Lech Poznań, niż europejskie puchary. Z rozgrywek, które stanowiły kiedyś o budowaniu jego marki, zrobił koszmar dla kibiców.
Gdyby nie Sharon Stone, ten film nie wybiłby się ponad przeciętność. A jeśli weźmiemy pierwotną koncepcję scenariusza, w ogóle by poległ. Dzięki wracającej w wielkim stylu gwieździe jest jednak uroczy.
W sprawie obecnego Lecha Poznań poruszamy się w świecie pewnych utopii. Pierwszą jest założenie, że to, co robi w Kolejorzu trener Ivan Djurdjević, wystarczy do osiągnięcia celów. Drugą jest pozycja Lecha na rynku transferowym.
Aż 14 lat czekaliśmy na to, by Pixar i Disney wrócili do znakomitego pomysłu, jakim byli "Iniemamocni". Dlaczego tak długo, nie rozumiem. Jeszcze mniej rozumiem po co.
To chyba nie tak, że Dwayne Johnson nie ma w sobie mocy (ekranowej) Arnolda Schwarzeneggera czy Bruce'a Willisa. W zasadzie ma. To raczej czasy nie sprzyjają kreowaniu bohaterów, których "yipee-ki-yay" przejdzie do legendy.
Owszem, potencjał "Kac Vegas" był większy, bo stało za nim to, co jest siewcą zrywania boków - alkohol. W gruncie rzeczy jednak "Berek" swemu słynnemu poprzednikowi nie ustępuje, a nawet góruje nad nim. Nareszcie!
Dokument nagrodzonego Oscarem reżysera Kevina Macdonalda jest jak pogrzeb być może największej popowej artystki wszech czasów, na którym wytyka się palcami winnych jej śmierci. Naturalnie, nie siebie.
- Nigdy wcześniej nikt Irenie Szewińskiej nie wytykał, że była Żydówką, nie czepiał się. Zresztą co to ma do rzeczy, że była? Nie rozumiem tego, jak można jej było to zrobić. Za co? Przecież zgubienie pałeczki to tak jak Messi, który nie strzela karnego - opowiada Barbara Jankowska-Wajgelt, która trenowała ze zmarłą niedawno pierwszą damą polskiej lekkoatletyki
Nie za bardzo wyobrażam sobie, jak do zespołu trenera Ivana Djurdjevicia miałby pasować piłkarz taki jak Carlitos ze swoimi wahaniami, wyborami i przede wszystkim zarobkami w wysokości 50 tysięcy euro miesięcznie, które dostanie w Legii Warszawa. Jak miałby pasować do grupy ludzi, dla których "Lech to priorytet". Z drugiej strony na razie nie wyobrażam sobie, jak Lech bez takich graczy ma sobie poradzić z wyzwaniami, które go czekają.
Hiszpan Carlitos to jedna z tych gwiazd, które znajdowały się na pierwszym miejscu listy życzeń Lecha Poznań. Stawianie przez Lecha na takich graczy jest ryzykowne - może się okazać, że Kolejorz przystąpi do sezonu bez zbyt wielu wzmocnień.
Gdyby nie toporne już, ale typowe dla amerykańskiego kina naświetlania sytuacji ogólnej na świecie, to mogła być najzabawniejsza komedia sezonu. I tak jest jednak nieźle, nie pamiętam, kiedy ostatni raz się tak dobrze bawiłem. Głównie za sprawą Amy Schumer.
Ktoś wpadł na taki oto pomysł - nie ma sensu się mierzyć na recenzje, oceny, własne odczucia. Tak nigdy nie ustalimy, czy "Hereditary" to horror dobry i mocny, czy nie. Zmierzmy reakcje organizmu, zmierzmy ludziom puls podczas seansu. Jak Państwo myślicie, jaki był wynik?
Z wielu filmów, jakie pod wpływem serialu "Narcos" powstały o Kolumbii i Pablu Escobarze, wynika jeden wniosek - najciekawsza w tej historii była nie tyle bezczelność narkotykowego bossa, co reakcja na nią ścigających go władz.
Greg Berlanti doskonale wie, co znaczy coming out, bo sam go przeżył. Wśród niemal wszystkich komplikacji, jakie się z nim wiążą, i w gronie w zasadzie wszystkich konieczności, które go uzasadniają, podaje jedną istotną: matematykę.
"Upadłe królestwo" jest tak upstrzone nawiązaniami do klasycznego "Parku Jurajskiego" z 1993 roku jak pustynia Gobi skamieniałymi szczątkami dinozaurów. Z jedną, kluczową sceną, która wyraźnie pokazuje, że Steven Spielberg jest jak naukowcy z parku - boi się o dzieło, które stworzył ćwierć wieku temu.
Po obejrzeniu "Zimnej wojny" przyszło mi do głowy nie tylko to, że kochać to często nie znaczy "żyli długo i szczęśliwie". Pomyślałem, że może żyć długo i szczęśliwie to wcale nie kochać?
To dzieło, które jest w gruncie rzeczy współczesną kopią klasycznej antologii horroru "U progu tajemnicy" z 1945 roku, jest wartościowe dlatego, że przypomniało nam o podstawowej zasadzie, jaka kiedyś rządziła światem grozy. U swego zarania opierał się on przecież na opowieściach. Gdy gasły świece albo wyłączali prąd, gdy drzewa za oknem przyjmowały w mroku dziwne kształty, gdy trzeszczały deski, a biegające szczury wydawały na strychu dziwne dźwięki... wtedy zaczynało się opowiadać.
W tym filmie jest wszystko, co łatwo wprawia mnie w zachwyt - podróż, bezkres dróg Stanów Zjednoczonych, ich wspaniałe i różnorodne plenery, własny kamper uniezależniający od świata, intymność i życie wreszcie własnym życiem. To jednak przede wszystkim piękna historia miłosna.
Cztery kobiety po sześćdziesiątce dochodzą do wniosku, że "50 twarzy Greya" zupełnie demoluje i zmienia ich dotychczasowe życie seksualne. Czy Państwo to słyszą? To przecież musi być żart, znakomity przyczynek do dobrej komedii. Niestety nie jest. One tak na serio.
Doprawdy, to wszystko? Losy jednej z najbardziej fascynujących postaci popkultury sprowadzają się tylko do tego? To wszystko, co możemy pokazać w filmie dedykowanym najbardziej cudownemu łajdakowi, jakiego zrodziło kino? Nie jestem pewien, czy Księżniczka Leia cała drżałaby na "Hanie Solo".
Francuzi wyspecjalizowali się w tworzeniu komedii sięgających w swym gorzkim wymiarze do sytuacji, w których wydaje się, że gorzej być nie może. Wtedy dopiero można powiedzieć: "Wyluzujmy, zapalmy, napijmy się wina, co więcej można zrobić?".
Ten bardzo prosty i naturalny film nie dotyka żadnych wielkich problemów ludzkości, ale jednego, za to wyjątkowo demolującego - zmęczenia. W zasadzie nie w pełni zdajemy sobie sprawę z tego, jakie spustoszenie może ono spowodować.
Andrzej Wajda jednym pociągnięciem potrafił pokazać na ekranie przerażającą dramaturgię mordu katyńskiego. W "Enigmie" z Kate Winslet sprawa katyńska była wielka tajemnicą, do której można się dostać, szukając innej. W "Ostatnim świadku" dramaturgia ucieka zupełnie, pewnie dlatego że w tym filmie jest zbędna. A szkoda.
Roman Polański zabrał się tym filmem za kilka naprawdę ciekawych tematów, jak chociażby toksyczne relacje między twórcą a jego fanem i odbiorcą, ale przede wszystkim chyba za względność pojęcia prawdy. Zabrał się tak, że uratowały go tylko dwie znakomite aktorki - Emmanuelle Seigner i Eva Green.
Lech Poznań bywał już ostatni w lidze, przegrywał z zespołami z Islandii i Litwy, ale tym razem upokorzenie, na jakie naraził swych kibiców, jest szczególnie dotkliwe. A to prawdopodobnie nie koniec. "Wszystko zj... [zepsuliście]" - wołali w środę kibice.
Najbardziej zaskakujące w "Strażnikach cnoty" jest to, że obiekcje wstecznych rodziców zderzają się tutaj z postępowym, jakże poprawnym podejściem do życia ze strony nieletnich dzieci. I robi się zabawnie.
Zamysł był taki - popchniemy klocek domino, który uruchomi serię niezwykłych zdarzeń. One się same zazębią, same pchną ten film dalej w kierunku miszmaszu poplątanych wątków. Poplątanych, ale w sumie zabawnych i takich, w których dobro zwycięża. Prawie wyszło.
Kto powiedział, że megafauna wymarła wraz z końcem epoki lodowcowej? Nic podobnego! Potężne stworzenia mają się dobrze i nadciągają do sal kinowych - ogromny goryl, monstrualny wilk, gigantyczny aligator, potężny Dwayne Johnson...
Zakończenie najnowszego odcinka "Avengers", który możemy oglądać w kinach, może mogłoby być szokujące, gdyby nie fakt, że bierzemy przecież udział jedynie w serialu. W nim żadne zakończenie nie jest ostateczne, o ile w ogóle jakiekolwiek jest.
Spośród wszystkich absurdalnych pomysłów metafizycznych jakie znam z filmów, najzabawniejsza jest chyba koncepcja mrozu ścigającego ludzi w "Pojutrze". Jednakże śmierć szukająca ofiar według matematycznego wzoru z "Oszukać przeznaczenie" jest tuż za nim. "Prawda czy wyzwanie" to nic innego jak szósta część tego cyklu.
Wes Anderson - reżyser chwilami doprawdy magiczny - bierze się za kreskówkę. To musi się udać. A jednak do końca się nie udaje. Zastanawiam się, dlaczego? Może za bardzo zaufał temu, co zawsze było jego mocną stroną - konwencji.
"Rok 1647 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia" - zaczyna swoje "Ogniem i mieczem" Henryk Sienkiewicz. Może niebawem to samo napiszemy o roku 2018 i Lechu Poznań, gdyż znaków, klęsk jakowychś i nadzwyczajnych zdarzeń nie brakuje.
Spośród wszystkich filmów, które nie trafiły do polskich kin w ostatnich miesiącach, tego szkoda najbardziej. Piszę o nim, bo być może znajdą go Państwo na jakiejś innej platformie filmowej. Proszę obejrzeć, a potem spróbować złapać równowagę po obejrzeniu.
Film, a w zasadzie niemal monodram Joaquina Phoenixa to dowód na to, że stare, wręcz nudne już tematy można zrobić bardzo ciekawie. I to nawet, jeśli się przeszarżuje.
Kiedy usłyszałem (nomen omen), że jedynym ratunkiem dla bohaterów jest zachowanie całkowitej ciszy, gdyż przerażające kreatury reagują na każdy głośniejszy dźwięk, od razu przyszło mi do głowy: a chrapanie w nocy? Głupie skojarzenie i niepotrzebna złośliwość, bo "Ciche miejsce" to jeden z najlepszych horrorów ostatnich lat. Na tyle, by powiedzieć, że gatunek powstaje.
Dziwne, chociaż do nowej odtwórczyni roli Lary Croft wybrana została jedna z najbardziej pociągających, przynajmniej dla mnie, aktorek ostatnich czasów, czyli Alicia Vikander, to jednak zupełnie to na mnie na działa. Może dlatego, że prowadzenie wykopalisk archeologicznych w filmowej erotyce przygodowej to fatalny pomysł.
Och, panie Spielberg! Pan nawrzucałeś do tego filmu tyle spraw, tyle odniesień, tyle ukrytych kluczy i jaj, że nie wiem, czy odnajdę je wszystkie za pierwszym razem. Z pewnością nie. Trzeba będzie ten film obejrzeć wiele, wiele razy. Ale wie pan co - nie szkodzi, ja tak mam ze wszystkimi pana filmami. Oglądam je wciąż i wciąż.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.