Wyobraźmy sobie taką oto sytuację: do polskiej ligi zgłasza się bądź awansuje zespół złożony wyłącznie z Żydów. Albo Romów. Albo imigrantów. Jak zareagowaliby wtedy kibice? Węgierski film "Brazylijczycy", który można obejrzeć w tym roku w panelu Ale Kino! z piłką, to nie opowieść o brazylijskim futbolu, ale o społecznych wykluczeniach.
Urugwaj fascynował mnie zawsze. Dwukrotnie mniejszy od Polski, z liczbą mieszkańców niewiele większą niż Warszawa, dwukrotnie został mistrzem świata w piłce nożnej i trzykrotnie był w półfinale. Jakim cudem? Odpowiedź na to pytanie dostarczyć może jeden z filmów tegorocznego festiwalu Ale Kino!
Rocky Balboa wchodzi do swojego baru w Filadelfii. Ktoś na niego czeka. To Iwan Drago - radziecki olbrzym, z którym w 1985 roku miał przegrać na moskiewskim ringu, ale którego jednak pokonał. To nie jest miłe spotkanie po latach.
Wygląda na to, że zatrudnienie Adama Nawałki podoba się kibicom Lecha Poznań. Nic dziwnego, bo niesie za sobą coś, czego w Lechu bardzo brakowało - nadzieję. Aż trudno sobie wyobrazić, co stanie się, gdy i jemu się nie powiedzie.
Kibicowanie nie idzie w parze z cierpliwością, z pracą u podstaw, z pozytywizmem. A jednak Lech Poznań zdecydował się zatrudnić jednego z największych pozytywistów wśród trenerów w Polsce - Adama Nawałkę. Przychodzi po romantycznym zrywie z Ivanem Djurdjeviciem.
Przejrzałem obsadę tego filmu. Przejrzałem obsadę opublikowaną gdzie indziej. Byłem zdumiony. Żadna z nich nie uwzględnia tytułowego bohatera. Jak to możliwe, skoro "Alfa" jest o nim, o związku człowieka z wilkiem/psem? To ja w takim razie odnotuję. Zwierzęcy aktor wabi się Chuck.
Jeżeli nie znacie Państwo dobrze uniwersum Harry'ego Pottera, a zwłaszcza poprzedniej części "Fantastycznych zwierząt", dajcie sobie spokój. Jeżeli nie zamierzacie być częścią tego serialu stworzonego przez J.K. Rowling - tym bardziej. Ten film to tylko klocek większej całości, zupełnie niesamodzielny.
Czasy, gdy polskie kino produkowało tylko żenujące podróbki komedii romantycznych, zdaje się już minęły. W kwestii polskich komromów do pooglądania, wzruszenia się i pośmiania, zaczyna być zupełnie przyzwoicie.
Przez niemal cały ten film myślałem, że to jednak zwykła przekrojówka, a Rami Malek przy całym swym wysiłku nie jest jednak w stanie oddać charyzmy Freddiego Mercury'ego. Aż przyszły ostatnie sceny - koncert Live Aid w Londynie. Wtedy oniemiałem.
Ivan Djurdjević - człowiek szykowany do pracy w Lechu Poznań od lat, rzucony do boju, by wyprowadzić go ze sportowego bagna, stracił pracę po niespełna pół roku. Kolejorz działa już zupełnie bez ładu i składu, bez wizji przyszłości. Na dodatek w tym chaosie gotuje żywcem ludzi najbardziej mu oddanych.
Kiedy poziom bzdur "Oceanu ognia" zalał mnie niczym woda zbiorniki balastowe okrętu podwodnego, zatęskniłem za "Polowaniem na Czerwony Październik". Zatęskniłem za kinem, a nie drwiną z widza.
Trochę mnie martwi to, że Marek Koterski swą dawną (nieco paradoksalną) subtelność stawianych tez zmienił na soczystą łopatologię. Nadal jest jednak świetnym obserwatorem. "7 uczuć" to teza Marka Koterskiego - wszystko sprowadza się do dzieci. Mało odkrywcze, ale jakże on to pokazał!
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem zwiastun tego filmu, wybałuszyłem oczy. Och, nie, to naprawdę Jamie Lee Curtis?! Tak, to ona. To także przypomnienie, że ta kultowa aktorka zaczynała od horrorów, zaczynała od "Halloween".
Może rzeczywiście jest tak, że drugoplanowe postacie komiksów z kluczowymi superbohaterami nie są w stanie odegrać istotnej roli w popkulturze marvelowskiej. A może wystarczyłby jakiś sensowny na nie pomysł? "Venoma" prawie się nie da oglądać. Ratuje go tylko Tom Hardy.
Dobrze się stało, że Lech Poznań w młodzieżowej Lidze Mistrzów od razu trafił na takiego rywala jak Hertha Berlin z Niemiec. Mogłoby się wydawać, że takie losowanie to pech. W tych rozgrywkach nie chodzi jednak o wynik, ale o lekcję. Starcie z Niemcami było lekcją wyśmienitą.
Nie mogę się nadziwić, jakim cudem Amerykanie w 1969 r. za pomocą komputerów o mocy obliczeniowej Atari z lat 80. polecieli na Księżyc. Jeszcze większe moje zdumienie budzi fakt, że film o Neilu Armstrongu w ogóle nie jest o tym, że dokonali czegoś wielkiego. A to z kolei jest wielkie.
Gdyby Poznań wyglądał tak, jak okrzyki wznoszone z trybun stadionu Lecha przy Bułgarskiej, Jacek Jaśkowiak przegrałby sromotnie. Nie wygląda jednak. Dysproporcja między tym, co wykrzykuje stadion, a tym, co ostatecznie wypada z urn wyborczych, jest tak gigantyczna, że możemy wręcz mówić o rodzaju politycznej fikcji uprawianej na meczach Lecha.
Wrzawa, jaka podniosła się wokół "Kleru" Wojciecha Smarzowskiego i rekordy frekwencyjne, jakie bije to dzieło w kinach, więcej mówią o nas niż o tym filmie. On bowiem nie różni się aż tak bardzo od wszystkiego, co Wojciech Smarzowski dotąd zrobił. Powiedziałbym, że nawet kopiuje jego wcześniejsze produkcje.
Czy jeżeli odejmiemy z filmu "Searching" technologiczne nowinki i formę, w jakiej sprzedaje nam się treść tego kryminału, wiele zostanie? Stwierdzam, że... niewiele. Ale nie szkodzi, bo to właśnie forma jest istotą tego filmu.
- Wiem, co do mnie należy. Musimy sobie nawzajem pomóc, bo brakuje nam pewności siebie - mówi kapitan Lecha Poznań Łukasz Trałka. A trener Ivan Djurdjević wskazuje na drogę do przodu małymi kroczkami. Lechowi paradoksalnie może pomóc postawa jego kibiców.
To jest tak głupie i kuriozalne, że nawet zabawne - można by powiedzieć po obejrzeniu "Czarnego bractwa", gdyby nie małe dopowiedzenie, którego dokonał Spike Lee. "Ja tu niczego nie wymyśliłem - powiada - Nawet pointy".
Nowa wersja "Predatora", który miał być najlepszy ze wszystkich dotychczasowych kontynuacji legendarnego filmu Johna McTiernana z 1987 roku, to dzieło oparte na kampie. Kamp jako pomysł na tego rodzaju film już sam w sobie jest ryzykowny. Niekonsekwencja w jego stosowaniu - jeszcze bardziej.
Jaka jest pierwsza reakcja, gdy słyszymy "dobra polska komedia"? Taka, na której boki będziemy zrywać, bo będą dobre teksty i żarciki? "Juliusz" to komedia, którą napisali kabareciarze, a jednak w żadnym razie nie jest gagiem. Jest opowieścią.
To, co uwypuklił Arkady Fiedler w swej kultowej książce "Dywizjon 303", zostało uwypuklone w filmie. To, co pominął, i tu zostało pominięte. Tak, to bardzo wierna adaptacja książki, która powstawała w zupełnie innych czasach i okolicznościach niż obecne.
W komediach romantycznych też zaczyna się dziać ciekawie. "I żyli długo i szczęśliwie" nie jest już dogmatem, w wypadku takiego "Też go kocham" bardziej istotna zdaje się analiza współczesnych związków i tego, co nazywa się resetem życia.
Lech Poznań dość szybko znalazł się w sytuacji, w której trener Ivan Djurdjević mówi: "Proszę mi powiedzieć, kim mam grać". Mam wrażenie jednak, że nie chodzi o skąpą kadrą Kolejorza, ale o dyskusję nad statusem wychowanków Lecha.
Mecz z Wisłą Kraków, przegrany przez Lecha Poznań sromotnie 2:5, pokazał, że taktyka gry z trzema obrońcami może i ma sens, pod warunkiem, że ma się do niej odpowiednich wykonawców. Lech nadal nie ma, a wiele wskazuje na to, że klęska z Wisłą go jednak nie nastraszyła.
Jason Statham niczym kapitan Ahab przy pysku legendarnego Moby Dicka wynurza się z wody, by jednym ciosem w lewiatana uratować świat. Wygląda na to, że dzisiaj nie wystarczy już obejrzeć "Szczęk" po raz kolejny, rozkoszować się ich konstrukcją i klimatem. Mamy XXI wiek, potrzeba większej skali.
Wyższość książki Arkadego Fiedlera nad filmem, który zrealizował David Blair sprowadza się przede wszystkim do tego, że pisarz z Puszczykowa wyjaśnił, dlaczego Dywizjon 303 był wyjątkowy. Po obejrzeniu jedynie filmu nie miałbym pojęcia.
Lech Poznań, który po upadku pod koniec zeszłego sezonu powstaje z ruin w ciągu kilku tygodni, staje się liderem ekstraklasy, drużyną z charakterem i pasją, to wizja tyleż chwytająca za serce i romantyczna, co nierealna. Mecz z Wisłą Kraków pokazał, że do "żyli długo i szczęśliwie" droga jeszcze daleka.
Dajcie już spokój z tymi wszystkimi Danielami Craigami i napuszonym kinem szpiegowskim w wykonaniu przystojniaków w drogich garniturach. Zabawmy się! "Szpieg, który mnie rzucił" to komedia zrobiona przez kobiety i na nich oparta.
- Kiedyś chciało się przyjść na mecze Lecha Poznań w pucharach nawet w trzaskającym mrozie - wzdychają kibice Kolejorza. Dzisiaj Lech odpada szybko, już latem. Trzeba się przyzwyczaić do myśli, że faza grupowa europejskich rozgrywek to godna wspomnień przeszłość.
Terry Gilliam tworzył ten film przez 29 lat, wielokrotnie zmieniał scenariusz, ujęcie tematu, niemal bankrutował, gdy brakowało mu środków na realizację. Jakby walczył z wiatrakami. W końcu stworzył dzieło, w którym rozsądek walczy z przekorą, a sarkazm z idealizmem. Ot, donkiszoteria!
Doświadczenia ostatnich lat, w których Lech Poznań nie był w stanie zdobyć mistrzostwa Polski i osiągnąć wyników, które zadowoliłyby kibiców, choć dawał na to nadzieję, sprawiły, że oto mamy w Poznaniu ogromną ostrożność kibiców. Tak dużą, że tłumi ona radość z obecnych wyników Lecha tekstami w stylu "przecież to dopiero początek sezonu". Uważam, że to poważny błąd.
W czasach gdy Marvel powiązał wszystkich swoich bohaterów w skomplikowane, komiksowe wątki, powstają historie pokazujące, że to nie skala makro, ale właśnie mikro jest najkrótszą drogą do sukcesu. Drogą do stworzenia filmu kameralnego, zabawnego i niezbyt udziwnionego. Takiego jak "Ant-Man i Osa".
Protestujący przeciwko aresztowaniu Piotra K., ps. Klima, kibice Lecha Poznań odmówili zorganizowanego dopingu podczas meczu z Szachciorem Soligorsk. Dzięki temu reakcje widowni przy Bułgarskiej bardziej dotyczyły tego, co dzieje się na boisku.
Cher w kontynuacji przeboju "Mamma Mia" jest sztywna i nie przypomina swych aktorskich popisów chociażby z "Wpływu księżyca" czy "Czarownic z Eastwick". Jednakże dopiero kiedy ona pojawia się na scenie, zaczyna się prawdziwe śpiewanie. A o to przecież w tym filmie chodzi.
Decydujący o awansie gol z Gandzasarem Kapan w Armenii. Decydujący o zwycięstwie gol z Wisłą w Płocku (i to jaki piękny!). Wyrównująca bramka w Soligorsku, dzięki której Lech Poznań w czwartek może z powodzeniem walczyć o awans w Lidze Europy. Wreszcie rozstrzygające rywalizację z Cracovią trafienie w ostatnią niedzielę. Kolejorz stał się specjalistą od dopinania swego w ostatnich minutach meczu.
Lech Poznań przekonał się tego lata, że nie jest w stanie sprowadzić żadnego czołowego piłkarza polskiej ekstraklasy. Wie także, że nie może budować swej sportowej przyszłości na wychowankach, bo ci najlepsi za szybko stąd odchodzą. Pozostaje mu jedno - transfery graczy. Tego, skąd ich brać nieoczekiwanie nauczył się od ligowych przeciwników z niższych miejsc.
Gdy prawo nie działa, bynajmniej nie rozzuchwala to przestępców. Taka sytuacja rozwydrza raczej władzę. Zamiast sekwencji ciekawych filmów na ten właśnie temat dostałem jednak zwykłą jatkę o zmanierowanych, oportunistycznych skrótach.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.